Kilkadziesiąt tysięcy
złotych odprawy, 14 pensji, złoty zegarek albo szkolenia w Kambodży
otrzymują szeregowi pracownicy państwowych spółek. I ciągle im mało.
Szymon Krawiec
Młodzi
liczą na pracę! 20 tys. osób chce pracować w Jastrzębskiej Spółce Węglowej,
a 1,2 tys. pracowników ma już uprawnienia emerytalne”. Takie ulotki krążą po
korytarzach kilku kopalń należących do jednej z największych spółek
wydobywczych w kraju. Przy tekście symboliczny obrazek: starszy górnik
przekazuje lampkę górniczą młodszemu koledze.
Problem urósł już do tego stopnia,
że w JSW trwa właśnie specjalna akcja Emeryt.
Popierają ją nawet związki zawodowe, ale starsi pracownicy i tak są nieugięci.
Ich zdaniem na emeryturę w pierwszej kolejności powinno się wysłać prezesa
spółki Jarosława Zagórowskiego.
Inną zachętę do przejścia na emeryturę
wymyślili dyrektorzy Katowickiego Holdingu Węglowego. Jeżeli pracownik
zdecyduje się na to w lutym, dostanie 70 tys. zł rekompensaty!
Trudno się jednak dziwić, że pracownicy
państwowych spółek nie chcą odchodzić na zasłużony odpoczynek. Chociaż górnicze
emerytury są jednymi z najwyższych, jakie wypłaca ZUS (dwukrotnie przewyższają
te wypłacane nauczycielom czy kolejarzom), to i tak znacznie bardziej opłaca
się nadal pracować.
Zdaniem ekspertów w państwowych
spółkach od zawsze dostawało się dużo za dużo,
a niektóre przywileje pochodzą jeszcze z czasów PRL. Ani rząd, ani prezesi
spółek nawet nie myślą o odebraniu któregokolwiek z nich, żeby się nie rzucić
na pożarcie związkom zawodowym. Te z kolei rosną w siłę i co roku obciążają
budżety firm wielomilionowymi kosztami.
WIECZNIE NIEZADOWOLENI
Na biurko Katarzyny
Jabłońskiej-Bajer, rzeczniczki prasowej JSW, kilka dni temu trafił list, który
pracownicy spółki wysłali do wicepremiera Janusza Piechocińskiego. Z
niedowierzaniem czytała o skargach na zarząd firmy, który na początku tego roku
odebrał pracownikom bony żywnościowe oraz dodatki na mydło i ręczniki. Jej zdziwienie
było tym większe, że za poszkodowanych uważali się wcale nie fedrujący w pocie
czoła węgiel górnicy, ale zwykli pracownicy administracji, którzy czas pracy
spędzają za biurkiem.
- Zarządu spółki po prostu nie
stać na takie dodatki. Te przywileje zostały utrzymane dla osób pracujących w
warunkach specjalnych i im powinny się należeć - tłumaczy Jabłońska-Bajer.
Nie ma się jednak czemu dziwić,
skoro poziom uzwiązkowienia w JSW osiągnął w tym roku rekordowe 121 proc.
Oznacza to, że praktycznie każdy pracownik należy do jednego albo kilku
związków. Pracują w nich 83 osoby. Na ich wynagrodzenia i inne świadczenia
firma wydaje rocznie 11,6 min zł. Na głowę przypada więc prawie 140 tys. zł!
Do związkowców rzadko kiedy przemawiają
argumenty, że produkcja węgla jest w opałach. Ceny surowca maleją na całym
świecie, tymczasem koszty wydobycia rosną. Spółki chcą zmniejszać zatrudnienie
i koszty, żeby ratować rentowność firmy. Wystarczy jednak słowo o redukcji
etatów, cięciach w dodatkach albo obniżce pensji i spór z zarządem murowany. A
jeśli to nie pomoże, zawsze można urządzić strajk generalny. W ostateczności
spalić kilka opon pod Sejmem.
12 autokarów, 600 pracowników.
Gwizdki, syreny, sztandary - tak w kwietniu zeszłego roku wyglądała meta
Orlen Warsaw
Marathon - największej imprezy biegowej w
Polsce. Biegaczy głośnymi wezwaniami o podwyżki płac dopingowali pracownicy
głównego organizatora imprezy - koncernu paliwowego Orlen, którego
współwłaścicielem jest Skarb Państwa. Jak mówią, musieli przyjechać aż do
Warszawy, bo tylko w ten sposób mieli okazję pokazać się Jackowi Krawcowi,
prezesowi firmy, który brał udział w biegu. Czego żądali związkowcy? 400 zł
podwyżki miesięcznie i dodatkowych jednorazowych nagród w wysokości 2,4 tys.
zł. Problem w tym, że pracownicy PKN Orlen należą do najlepiej zarabiających w
kraju. Dostają ponad 9 tys. zł miesięcznej pensji, czyli grubo więcej niż
dwukrotność średniej krajowej. A na wynagrodzenia dla dziesięciu etatowych
związkowców oraz na koszty funkcjonowania ich biur spółka wydała w 2012 r. aż 2
min zł!
- Miesięcznych podwyżek sobie nie
zagwarantowaliśmy, ale każdy pracownik dostał w nagrodach ok. 5 tys. zł.
Jesteśmy usatysfakcjonowani - mówi nam jeden ze związkowców. Nie chce podać
nazwiska, żeby nie denerwować zarządu. W końcu tradycyjnie na początku roku
spotykają się z dyrekcją spółki i badają, ile dodatków, nagród i podwyżek będą
mogli wycisnąć w nadchodzących miesiącach. Nie trafia do nich to, że w ostatnim
kwartale zeszłego roku Orlen zanotował 422 tys. zł straty. Ich koronny
argument: normalny pracownik na roczne wynagrodzenie prezesa w wysokości 3,1
min zł musiałby pracować ponad 30 lat, więc podwyżka jak najbardziej się
należy.
- Ma rację związkowiec, że
musiałby tyle pracować, bo jest zwykłym pracownikiem, a nie prezesem - ucina
dyskusję Andrzej Nartowski, prezes Polskiego Instytutu Dyrektorów. Jego
zdaniem pensje szefów takich gigantów jak PKN Orlen czy KGHM muszą być wysokie,
bo ponoszą oni nieograniczoną odpowiedzialność za losy firmy. Pracownik
odpowiada za swój błąd przy linii produkcyjnej trzema miesięcznymi pensjami, a
zła decyzja prezesa może narazić jego i spółkę na wielomilionowe straty. -
Żaden menedżer nie będzie na tyle głupi, żeby koncernem wartym miliardy złotych
kierować za 100 tys. zł miesięcznie - dodaje
Nartowski.
Z kolei zdaniem dr. Kazimierza
Sedlaka, założyciela pierwszej polskiej firmy doradztwa personalnego, podwyżki
pracowników w spółkach Skarbu Państwa nie zawsze są sprawiedliwe z punktu
widzenia przeciętnego obywatela. Wysokie pensje pracowników Orlenu są jego
zdaniem efektem decyzji politycznych, a nie wynikiem wzrostu wydajności. Rząd
podwyżka po podwyżce kupował sobie spokój społeczny i nie pomyślał o kosztach
tego spokoju. Teraz płacimy za to wszyscy, a politycy nadal się boją myśleć i
działać, opierając się na prostym rachunku ekonomicznym.
- O podwyżkach powinny decydować
kondycja firmy i sytuacja gospodarcza. To samo tyczy się rozdawania kilkudziesięciotysięcznych
rekompensat za dobrowolne odejście z pracy w kopalniach. Jesteśmy ewenementem w
skali europejskiej. Rozumiem, że 50 lat temu to był rzeczywiście ciężki zawód,
ale mamy postęp technologiczny. O ile ta praca jest trudniejsza dzisiaj od
zawodu lekarza czy nauczyciela? Nikt nie ma nawet takich danych - mówi dr
Sedlak.
UPOMINEK OD OJCZYZNY
- W skład wynagrodzenia pracownika
kopalni wchodzi: karta górnika, premia uznaniowa, premia zadaniowa, premia
regulaminowa, premia akordowa, dodatek szkodliwy, dodatek sanitarny, dodatek
nocny - wylicza jednym tchem Jabłońska-Bajer. I tak nie jest w stanie wymienić
wszystkich premii, dodatków i nagród przyznawanych górnikom.
Wojciech Jaros, rzecznik prasowy
Katowickiego Holdingu Węglowego, ma podobny problem. Po rozmowie telefonicznej
przesyła nam jednak całą listę składników normalnej robotniczej pensji. W sumie
23 punkty. Wśród nich dodatek na pomoce szkolne, nagroda z okazji Dnia Górnika,
dodatkowa nagroda roczna czy deputaty węglowe, czyli talony dla górników na
zakup węgla.
Zdaniem dr. Sedlaka deputaty to
relikt z poprzedniej epoki, którego nikt nie potrafi zmienić. Nijak nie pasują
do obecnej rzeczywistości. W Kompanii Węglowej w 2012 r. uprawnionych do
otrzymania deputatów było 60 tys. pracujących górników i 163 tys. emerytów. Na
łebka przypada rocznie od 1,5 do 5,5 ton węgla. Ale czy wszyscy pracujący i
emerytowani górnicy mieszkają w domach z piecem węglowym i rzeczywiście
wykorzystują węgiel z deputatów? Wątpi w to Jaros z KHW. Ale, jak mówi,
kopalnia nie może żądać, by pracownik spalił węgiel deputatowy we własnym
piecu.
Górnicy, którzy tego nie robią,
chętnie odsprzedają talony na węgiel na czarnym rynku. Kupują je pośrednicy,
którzy tym sposobem dostają najlepszy gatunek węgla po znacznie niższej cenie.
Formalnie
człowiek, który odsprzedaje albo
daje w prezencie swój talon pośrednikowi, winien to zgłosić do urzędu
skarbowego i zapłacić podatek. Robi to rzadko który górnik.
Oprócz wszystkich dodatkowych
świadczeń pracownicy państwowych spółek mogą też liczyć na jubileuszowe
prezenty. W Kompanii Węglowej górnikom z okazji 25-lecia pracy rozdaje się
złote zegarki szwajcarskiej marki Bisset. Pozłacana koperta, szafirowe
szkiełko, skórzany pasek. W ubiegłych latach spółka szukała dostawcy 2350 zegarków.
Wartość zamówienia to bagatela kilkaset tysięcy złotych. Cena nie powinna być
wyższa niż 380 zł brutto za sztukę.
Z kolei w Orlenie pracownicy
uczestniczą w organizowanych przez pracodawcę okolicznościowych spotkaniach, w
których trakcie otrzymują drobne upominki. Najczęściej jest to także zegarek
albo skórzany portfel.
Katowicki Holding Węglowy dorzuca
pracownikom egzotyczne szkolenia. Dwa lata temu szczególną uwagę Najwyższej
Izby Kontroli przyciągnął dwutygodniowy wyjazd czterech pracowników KHW do
Kambodży. Po co wysłano ich akurat tam? - Zarząd nie był w stanie wskazać
inspektorom gospodarczego celu wyprawy, która kosztowała 21 tys. zł - mówi
oficjalny komunikat NIK. Jak wykazała niedawna kontrola, w 2010 r. ta sama
spółka wysłała grupę 30 pracowników na czterodniowe seminarium do Wielkiej
Brytanii. Jak się okazało, część szkoleniowa trwała zaledwie jeden dzień, w
dodatku tylko między śniadaniem a lunchem. Resztę pobytu wypełniał program
turystyczny. Koszt wypadu, bagatela, 133 tys. zł. Zdaniem Wojciecha Jarosa z
KHW obydwa wyjazdy spełniły swoją funkcję szkoleniową, ale po kontroli Izby
szefostwo zdecydowało się ograniczyć zakres i liczbę delegacji.
Według Andrzeja Nartowskiego przywileje,
jakie przysługują pracownikom w państwowych spółkach, są całkowicie oderwanego
od tego, co otrzymują robotnicy zatrudnieni w prywatnych firmach. Tam panuje
zasada: ty pracujesz, ja ci płacę, i o żadnych dodatkach czy nagrodach nie ma
mowy. Wysoko opłacani menedżerowie mają jednak kłopot z wytłumaczeniem
pracownikom, dlaczego na niższych stanowiskach zarabiają akurat tyle, a nie
więcej. Rozmowy kończą się zawsze tym samym - podwyżką albo strajkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz