sobota, 15 lutego 2014

Wielki apetyt związkowca



Kilkadziesiąt tysięcy złotych odprawy, 14 pensji, złoty zegarek albo szkolenia w Kambodży otrzymują szeregowi pracownicy państwowych spółek. I ciągle im mało.

Szymon Krawiec

Młodzi liczą na pracę! 20 tys. osób chce pracować w Jastrzębskiej Spółce Węglowej, a 1,2 tys. pracow­ników ma już uprawnienia emerytalne”. Takie ulotki krążą po kory­tarzach kilku kopalń należących do jednej z największych spółek wydobywczych w kraju. Przy tekście symboliczny obrazek: starszy górnik przekazuje lampkę górniczą młodszemu koledze.
Problem urósł już do tego stopnia, że w JSW trwa właśnie specjalna akcja Emeryt. Popierają ją nawet związki zawodowe, ale starsi pracownicy i tak są nieugięci. Ich zdaniem na emeryturę w pierwszej kolejności powinno się wysłać prezesa spółki Jarosława Zagórowskiego.
Inną zachętę do przejścia na emery­turę wymyślili dyrektorzy Katowickiego Holdingu Węglowego. Jeżeli pracownik zdecyduje się na to w lutym, dostanie 70 tys. zł rekompensaty!
Trudno się jednak dziwić, że pracownicy państwowych spółek nie chcą odchodzić na zasłużony odpoczynek. Chociaż górnicze emerytury są jednymi z najwyższych, jakie wypłaca ZUS (dwukrotnie przewyższają te wypłacane nauczycielom czy kolejarzom), to i tak znacznie bardziej opłaca się nadal pracować.
Zarobki w JSW należą do najwyższych w kraju. Średnia pensja: 8136 zł brutto, czyli ponad dwukrotnie więcej niż średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw. A w dodatku załoga zagwarantowała sobie coroczne podwyżki o kilkaset złotych do 2015 r. Pra­cowniczym eldorado jest powiat lubiński, gdzie siedzibę ma KGHM SA - państwowy gigant miedziowy, w którym zarabia się średnio 9 tys. zł. Na pensję pracowników spółek Skarbu Państwa składa się wynagro­dzenie zasadnicze i kilkanaście przeróżnych dodatków. Do tego dochodzą jubileuszowe prezenty, zniżki na węgiel albo paliwo, a nawet dopłaty do wakacji.
Zdaniem ekspertów w państwowych spółkach od zawsze dostawało się dużo za dużo, a niektóre przywileje pochodzą jeszcze z czasów PRL. Ani rząd, ani prezesi spółek nawet nie myślą o odebraniu któ­regokolwiek z nich, żeby się nie rzucić na pożarcie związkom zawodowym. Te z kolei rosną w siłę i co roku obciążają budżety firm wielomilionowymi kosztami.

WIECZNIE NIEZADOWOLENI
Na biurko Katarzyny Jabłońskiej-Bajer, rzeczniczki prasowej JSW, kilka dni temu trafił list, który pracownicy spółki wysłali do wicepremiera Janusza Piechocińskiego. Z niedowierzaniem czytała o skargach na zarząd firmy, który na początku tego roku odebrał pracownikom bony żywnościowe oraz dodatki na mydło i ręczniki. Jej zdzi­wienie było tym większe, że za poszko­dowanych uważali się wcale nie fedrujący w pocie czoła węgiel górnicy, ale zwykli pracownicy administracji, którzy czas pracy spędzają za biurkiem.
- Zarządu spółki po prostu nie stać na takie dodatki. Te przywileje zostały utrzy­mane dla osób pracujących w warunkach specjalnych i im powinny się należeć - tłumaczy Jabłońska-Bajer.
Nie ma się jednak czemu dziwić, skoro poziom uzwiązkowienia w JSW osiągnął w tym roku rekordowe 121 proc. Oznacza to, że praktycznie każdy pracownik należy do jednego albo kilku związków. Pracują w nich 83 osoby. Na ich wynagrodzenia i inne świadczenia firma wydaje rocznie 11,6 min zł. Na głowę przypada więc prawie 140 tys. zł!
Do związkowców rzadko kiedy przema­wiają argumenty, że produkcja węgla jest w opałach. Ceny surowca maleją na całym świecie, tymczasem koszty wydobycia rosną. Spółki chcą zmniejszać zatrudnienie i koszty, żeby ratować rentowność firmy. Wystarczy jednak słowo o redukcji etatów, cięciach w dodatkach albo obniżce pensji i spór z zarządem murowany. A jeśli to nie pomoże, zawsze można urządzić strajk generalny. W ostateczności spalić kilka opon pod Sejmem.
12 autokarów, 600 pracowników. Gwizd­ki, syreny, sztandary - tak w kwietniu ze­szłego roku wyglądała meta Orlen Warsaw Marathon - największej imprezy biegowej w Polsce. Biegaczy głośnymi wezwaniami o podwyżki płac dopingowali pracownicy głównego organizatora imprezy - koncernu paliwowego Orlen, którego współwłaścicie­lem jest Skarb Państwa. Jak mówią, musieli przyjechać aż do Warszawy, bo tylko w ten sposób mieli okazję pokazać się Jackowi Krawcowi, prezesowi firmy, który brał udział w biegu. Czego żądali związkowcy? 400 zł podwyżki miesięcznie i dodatko­wych jednorazowych nagród w wysokości 2,4 tys. zł. Problem w tym, że pracownicy PKN Orlen należą do najlepiej zarabiających w kraju. Dostają ponad 9 tys. zł miesięcznej pensji, czyli grubo więcej niż dwukrotność średniej krajowej. A na wynagrodzenia dla dziesięciu etatowych związkowców oraz na koszty funkcjonowania ich biur spółka wydała w 2012 r. aż 2 min zł!
- Miesięcznych podwyżek sobie nie zagwarantowaliśmy, ale każdy pracownik dostał w nagrodach ok. 5 tys. zł. Jesteśmy usatysfakcjonowani - mówi nam jeden ze związkowców. Nie chce podać nazwiska, żeby nie denerwować zarządu. W końcu tradycyjnie na początku roku spotykają się z dyrekcją spółki i badają, ile dodatków, nagród i podwyżek będą mogli wycisnąć w nadchodzących miesiącach. Nie trafia do nich to, że w ostatnim kwartale zeszłego roku Orlen zanotował 422 tys. zł straty. Ich koronny argument: normalny pracownik na roczne wynagrodzenie prezesa w wysokości 3,1 min zł musiałby pracować ponad 30 lat, więc podwyżka jak najbardziej się należy.
- Ma rację związkowiec, że musiałby tyle pracować, bo jest zwykłym pracow­nikiem, a nie prezesem - ucina dyskusję Andrzej Nartowski, prezes Polskiego In­stytutu Dyrektorów. Jego zdaniem pensje szefów takich gigantów jak PKN Orlen czy KGHM muszą być wysokie, bo ponoszą oni nieograniczoną odpowiedzialność za losy firmy. Pracownik odpowiada za swój błąd przy linii produkcyjnej trzema miesięcz­nymi pensjami, a zła decyzja prezesa może narazić jego i spółkę na wielomilionowe straty. - Żaden menedżer nie będzie na tyle głupi, żeby koncernem wartym miliardy złotych kierować za 100 tys. zł miesięcznie - dodaje Nartowski.
Z kolei zdaniem dr. Kazimierza Sedlaka, założyciela pierwszej polskiej firmy doradztwa personalnego, podwyżki pra­cowników w spółkach Skarbu Państwa nie zawsze są sprawiedliwe z punktu widzenia przeciętnego obywatela. Wysokie pensje pracowników Orlenu są jego zdaniem efek­tem decyzji politycznych, a nie wynikiem wzrostu wydajności. Rząd podwyżka po podwyżce kupował sobie spokój społeczny i nie pomyślał o kosztach tego spokoju. Teraz płacimy za to wszyscy, a politycy nadal się boją myśleć i działać, opierając się na prostym rachunku ekonomicznym.
- O podwyżkach powinny decydować kondycja firmy i sytuacja gospodarcza. To samo tyczy się rozdawania kilkudziesięciotysięcznych rekompensat za dobrowolne odejście z pracy w kopalniach. Jesteśmy ewenementem w skali europejskiej. Ro­zumiem, że 50 lat temu to był rzeczywiście ciężki zawód, ale mamy postęp technolo­giczny. O ile ta praca jest trudniejsza dzisiaj od zawodu lekarza czy nauczyciela? Nikt nie ma nawet takich danych - mówi dr Sedlak.

UPOMINEK OD OJCZYZNY
- W skład wynagrodzenia pracownika kopalni wchodzi: karta górnika, premia uznaniowa, premia zadaniowa, premia regulaminowa, premia akordowa, doda­tek szkodliwy, dodatek sanitarny, dodatek nocny - wylicza jednym tchem Jabłońska-Bajer. I tak nie jest w stanie wymienić wszystkich premii, dodatków i nagród przyznawanych górnikom.
Wojciech Jaros, rzecznik prasowy Katowickiego Holdingu Węglowego, ma podobny problem. Po rozmowie telefo­nicznej przesyła nam jednak całą listę składników normalnej robotniczej pensji. W sumie 23 punkty. Wśród nich dodatek na pomoce szkolne, nagroda z okazji Dnia Górnika, dodatkowa nagroda roczna czy deputaty węglowe, czyli talony dla górni­ków na zakup węgla.
Zdaniem dr. Sedlaka deputaty to relikt z poprzedniej epoki, którego nikt nie po­trafi zmienić. Nijak nie pasują do obecnej rzeczywistości. W Kompanii Węglowej w 2012 r. uprawnionych do otrzymania deputatów było 60 tys. pracujących górników i 163 tys. emerytów. Na łebka przypada rocznie od 1,5 do 5,5 ton węgla. Ale czy wszyscy pracujący i emerytowani górnicy mieszkają w domach z piecem wę­glowym i rzeczywiście wykorzystują węgiel z deputatów? Wątpi w to Jaros z KHW. Ale, jak mówi, kopalnia nie może żądać, by pracownik spalił węgiel deputatowy we własnym piecu.
Górnicy, którzy tego nie robią, chętnie odsprzedają talony na węgiel na czarnym rynku. Kupują je pośrednicy, którzy tym sposobem dostają najlepszy gatunek wę­gla po znacznie niższej cenie. Formalnie
człowiek, który odsprzedaje albo daje w prezencie swój talon pośrednikowi, winien to zgłosić do urzędu skarbowego i zapłacić podatek. Robi to rzadko który górnik.
Oprócz wszystkich dodatkowych świadczeń pracownicy państwowych spółek mogą też liczyć na jubileuszowe prezenty. W Kompanii Węglowej górnikom z okazji 25-lecia pracy rozdaje się złote zegarki szwajcarskiej marki Bisset. Pozłacana ko­perta, szafirowe szkiełko, skórzany pasek. W ubiegłych latach spółka szukała dostaw­cy 2350 zegarków. Wartość zamówienia to bagatela kilkaset tysięcy złotych. Cena nie powinna być wyższa niż 380 zł brutto za sztukę.
Z kolei w Orlenie pracownicy uczestni­czą w organizowanych przez pracodawcę okolicznościowych spotkaniach, w których trakcie otrzymują drobne upominki. Naj­częściej jest to także zegarek albo skórzany portfel.
Katowicki Holding Węglowy dorzuca pracownikom egzotyczne szkolenia. Dwa lata temu szczególną uwagę Najwyższej Izby Kontroli przyciągnął dwutygodnio­wy wyjazd czterech pracowników KHW do Kambodży. Po co wysłano ich akurat tam? - Zarząd nie był w stanie wskazać inspektorom gospodarczego celu wyprawy, która kosztowała 21 tys. zł - mówi oficjalny komunikat NIK. Jak wykazała niedawna kontrola, w 2010 r. ta sama spółka wysłała grupę 30 pracowników na czterodniowe seminarium do Wielkiej Brytanii. Jak się okazało, część szkoleniowa trwała zaledwie jeden dzień, w dodatku tylko między śnia­daniem a lunchem. Resztę pobytu wypeł­niał program turystyczny. Koszt wypadu, bagatela, 133 tys. zł. Zdaniem Wojciecha Jarosa z KHW obydwa wyjazdy spełniły swoją funkcję szkoleniową, ale po kontroli Izby szefostwo zdecydowało się ograniczyć zakres i liczbę delegacji.
Według Andrzeja Nartowskiego przy­wileje, jakie przysługują pracownikom w państwowych spółkach, są całkowicie oderwanego od tego, co otrzymują robotni­cy zatrudnieni w prywatnych firmach. Tam panuje zasada: ty pracujesz, ja ci płacę, i o żadnych dodatkach czy nagrodach nie ma mowy. Wysoko opłacani menedżerowie mają jednak kłopot z wytłumaczeniem pracownikom, dlaczego na niższych stanowiskach zarabiają akurat tyle, a nie więcej. Rozmowy kończą się zawsze tym samym - podwyżką albo strajkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz