niedziela, 9 lutego 2014

Mój jest ten kawałek Warszawy



Skąd Maciej Marcinkowski pochodzi, gdzie miesz­ka, jakie skończył szkoły? Nawet na tak niewinne pytania agencja PR zajmująca się medialnym wi­zerunkiem biznesmena nie odpowiada.
Biznesmen jest w konflikcie z miastem i do cza­su jego rozwiązania nie chce udzielać informacji o sobie.

Inwestycje i protesty
O Marcinkowskim wiadomo przede wszystkim, że przejmuje najatrakcyjniejsze działki w War­szawie. Choć jego nazwisko przewija się w kilku rodzinnych spółkach budowlanych, nawet zna­czący inwestorzy tej branży, z którymi rozma­wialiśmy, nie znają go. Zero promocji, specjal­nych stron, CV, zdjęć. Jedynie standardowe in­formacje na portalach gromadzących dane z re­jestru spółek; nazwa, siedziba, nazwiska właści­cieli i prezesów.
Ma 56 lat. Od pięciu lat działa z synem, który jest, prezesem jednej ze spółek należących do ro­dziny. W biznesie jest od niedawna również sy­nowa, zajmuje się marketingiem.
Od pięciu lat Marcinkowski zasiada w radzie fundacji Semper Polonia, której patronuje pre­zydent Aleksander Kwaśniewski. We władzach, wśród przyjaciół i donatorów są głównie ludzie związani z lewą stroną sceny politycznej. Wspie­raj ą Polonię, przede wszystkim za wschodnią granicą.
- Marcinkowski nie funkcjonuje u nas towa­rzysko, przedstawił się jako prawnik, ale zbyt­nio się nie udziela - mówi jeden z ważnych dzia­łaczy fundacji.
Na stronie pewnego serwisu fotograficzne­go można znaleźć zdjęcia z wesela syna biznes­mena. Oprócz młodej pary pozuje też Maciej Marcinkowski. Przyjęcie przygotowano z wy­jątkowym rozmachem. Po ślubie w kościele go­ście bawili się w wynajętym na tę okazję Teatrze Wielkim - Operze Narodowej (koszt - ponad 88 tys. zł), występował zespół Boney M. Poprawi­ny, w stylu Bollywood, odbyły się w podwar­szawskich Oborach. Obowiązywały stroje in­dyjskie, a Maciej Marcinkowski uwiecznił się na zdjęciach w złotoczerwonym turbanie.
To jednak zdjęcia nieoficjalne. W działalno­ści biznesowej Marcinkowski postępuje tak, jak­by przyjął wyraźną strategię unikania rozgłosu.
Za to jego inwestycje są głośne. Głównie z po­wodu towarzyszących im konfliktów i protestów. Marcinkowski zajmuje się bowiem skupowa­niem roszczeń spadkobierców do gruntów znacjonalizowanych po wojnie.
W Warszawie to biznes o wielkim potencjale.
Przed wojną niemal wszystkie budynki i zie­mia wmieście były prywatne. Jesienią 1945 r. na mocy dekretu Bieruta właścicielom odebrano 24 tys. nieruchomości. Ten majątek prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz szacuje dziś na blisko 40 mld zł. Część ziemi i budynków już wraca w prywatne ręce. Ale dla miasta oddawanie nie­ruchomości jest coraz bardziej kłopotliwe: wie­le przedwojennych działek leży na dzisiejszych terenach publicznych: w parkach, pod szkołami czy placami zabaw, albo tam, gdzie miasto chciałoby je sprzedać inwestorom.
To budzi sprzeciw. Zwłaszcza że - jak szacu­je ostrożnie ratusz - przynajmniej co trzecia dział­ka przechodzi w ręce nie spadkobierców wła­ścicieli, lecz tych, którzy prawa majątkowe od nich kupili.
Takich jak Maciej Marcinkowski.


Tuż obok kolumny Zygmunta
Budynek Business with Heritage, najnowsza in­westycja Marcinkowskiego, reklamowany jest ja­ko „jedyny komercyjny w tak prestiżowej lokali­zacji, tylko 80 m od kolumny Zygmunta”. Powsta­je na odzyskanej działce, buduje go Senatorska In­vestment, jedna z rodzinnych spółek Marcin­kowskiego, której prezesem jest syn biznesmena Maksymilian.
Powstaje rzeczywiście w wyjątkowym miej­scu. Po drugiej stronie placu Zamek Królewski. Naprzeciwko mury Starego Miasta, kamienice, go­tycki dach katedry. Widok znany ze zdjęć i wido­kówek. Dla wielu miejsce niezmienne w swoim kształcie. Bo Starówka jest na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dlatego ogromny płot, któ­ry wyrósł wokół budowy, zelektryzował obroń­ców zabytków i aktywistów miejskich. Zaczęły się pikiety, akcje w intemecie i doniesienia w mediach. Mimo że biurowiec ma nawiązywać architekturą do otoczenia, jest krytykowany. Architekt Tomasz Lec twierdzi, że „budynek naruszy koncepcję po­wojennej odbudowy Warszawy, której twórcy po­zostawili tu pustą działkę, by odsłonić perspekty­wy widokowe”. Do tego doszły perypetie przy po­zwoleniu na budowę.
„Wprost” ujawniło, że nad wizualizacją biu­rowca pracował m.in. syn urzędniczki, która wy­dała pozwolenie. Po 1,5 roku od tej decyzji prezy­dent Hanna Gronkiewicz-Waltz zwolniła ją z pra­cy.
Do protestujących społeczników dołączyli opo­zycyjni radni oburzeni faktem, że parcela została zwrócona z fragmentem tunelu. Odzyskana dział­ka znajduj e się bowiem nad Trasą W-Z. Przejmując grunt, Marcinkowski stał się też prywatnym właścicielem części tunelu i arterii komunikacyj­nej . Wszyscy byli zaskoczeni, że fragment pu­blicznej drogi może być w prywatnych rękach.
- Teraz biznesmen, jak będzie chciał, to odetnie łańcuchem swoją część tunelu i będzie stawiał mia­stu warunki - komentował sytuację jeden z urzęd­ników ratusza.
Na złą atmosferę wokół inwestycji żali się me­cenas Andrzej Muszyński, były sędzia, dziś ad­wokat biznesmena, zajmujący się m.in. odzy­skiwaniem nieruchomości z dekretu Bieruta. Mówi, że kryzys przyszedł, akurat gdy do War­szawy jechały z Francji lekkie maszyny budow­lane, które mogą pracować nad tunelem. I przy­pomina, że zbieranie pozwoleń zajęło spółce ca­łe lata. Tymczasem Hanna Gronkiewicz-Waltz pod presją protestujących nakazała wstrzymać budowę. Potem wojewoda uchylił jej decyzję. Jednak po zamieszaniu wokół budowy bank wstrzymał finansowanie biurowca. A ratusz po­nownie analizuje dokumenty, które inwestor ze­brał do pozwolenia na budowę. Mec. Muszyń­ski zapowiedział, że jeśli miasto utrąci legalną inwestycję wartą 170 min zł, narazi się na wiel­kie odszkodowania. Złożył też „samodoniesienie do prokuratury”; zgodnie z wolą swojego klienta chce, by śledczy zbadali sprawę, czy z inwestycją wszystko w porządku. Wczoraj spółka Senatorska Investment pochwaliła się, że pro­kuratura odmówiła wszczęcia postępowania. Nie dopatrzyła się w działaniu urzędników „zna­mion czynu zabronionego”.

Porządkujemy stan prawny
Gdy chcemy się spotkać z biznesmenem, okazu­je się to niemożliwe. Podróżuje po świecie. Na roz­mowę zgadza się mecenas Muszyński. Spotyka­my się w kamienicy w alei Szucha. W sąsiedztwie MSZ i resortu edukacji. Tam Maciej Marcinkow­ski rejestrował kolejne spółki. Nie jesteśmy jednak u biznesmena, ale trzy lokale dalej, w firmie PR. Wynajęci przez Marcinkowskiego eksperci przy­słuchują się rozmowie. Gdy mecenas staje się bar­dziej wylewny, przerywają, bo już pora kończyć. Sytuacja się powtarza, bo Muszyński ma talent oratorski, temperament i wiedzę o interesach Mar­cinkowskiego.
- W jego imieniu, a także innych klientów zaj­muję się porządkowaniem stanu prawnego kilku nieruchomości w Warszawie - opisuje współpra­cę z Marcinkowskim.
- Co biznesmen robił przed skupowaniem nie­ruchomości?
- Od wczesnych lat 90. mój klient prowadzi dzia­łalność biznesową - pada odpowiedź. Potem fir­ma PR kolejną prośbę o spotkanie zbywa milcze­niem. Dostajemy za to nieco informacji o biznes­menie: z sukcesami zajmował się importem sprzę­tu elektronicznego i komputeryzacją polskich przedsiębiorstw. Nie wiadomo jakich. Działał też w branży telekomunikacyjnej. Firma została ko­rzystnie sprzedana w2005 r. jednemu z najwięk­szych operatorów w Polsce. Nazwa kupca? Ta­jemnica handlowa. Od tamtej pory Marcinkowski skupił się na nieruchomościach.
Współpracę zaczęli ponad osiem lat temu od spotkania w kancelarii. Marcinkowski zrobił na mecenasie wrażenie. - Jest bardzo wnikliwy, pra­cuje po kilkanaście godzin dziennie. Sprawa, z któ­rą się do mnie zgłosił, wydawała się nie do roz­wiązania, jednak dzięki jego cierpliwości doprowadziliśmy ją do końca.
Mecenas zaznacza, że zwykle pracuje na rzecz spadkobierców właścicieli zabranych majątków. Zrobił wyjątek dla Marcinkowskiego, który spad­kobiercą nie jest. Ale nigdy nie zająłby się kamie­nicą z lokatorami („wyrzucanie ludzi z mieszkań jest niemoralne, psuje opinię o rynku obrotu rosz­czeniami”). Na szczęście biznesmena interesują tylko puste działki w dobrych lokalizacjach.
- To normalna działalność biznesowa - kontynuuje adwokat - Jedni pieką chleb, inni produkują rowery, pan Marcinkowski rewindykuje roszcze­nia. A także pomaga swoją wiedzą rodzinom ży­dowskim rozsianym po świecie, które chcą odzy­skać zagrabione przez PRL mienie rodzinne.

Z Brazylii na pl.Zamkowy
Mecenas jest oburzony złą atmosferą wokół in­westycji przy pl. Zamkowym. Tłumaczy, że wła­śnie dzięki takim ludziom jak Marcinkowski daw­ni właściciele zyskują szanse na zadośćuczynie­nie. Skoro państwo od ponad 20 lat nie przygo­towało ustawy reprywatyzacyjnej, to tzw. kupcy roszczeń biorą na siebie ciężar wypłaty pienię­dzy za utracone majątki.
Mecenas wyjmuje z segregatora dwa zdjęcia. Na pierwszym para uśmiechniętych starszych ludzi. - To właśnie pan Kazimierz z Sao Paulo, je­den ze spadkobierców - przedstawia. Starszy pan starał się o działkę przy pl. Zamkowym jeszcze w latach 90., ale utknął w biurokracji. - Bolesne wspomnienia z wojny sprawiły, że nie chciał już kontynuować wysiłków o odzyskanie działki na własną rękę. Zdecydował się sprzedać roszcze­nia Marcinkowskiemu.
Podobnie zdecydowała reszta spadkobierców
Kolejne wspólne zdjęcie inwestora i pa­na Kazimierza zrobione zostało w Brazy­lii. - Powiedział. że jego marzeniem jest, aby Marcinkowskiemu udało się odbudować to, co zostało zniszczone przez II wojnę - zdradza mecenas.
Podkreśla. że wspólne zdjęcie jego klien­ta i spadkobiercy poprzedziły lata żmud­nych starań o załatwienie praw do nieru­chomości.
Rozmowy o tym Marcinkowski prowa­dził w ratuszu jeszcze za Lecha Kaczyń­skiego jako prezydenta stolicy. Zapamiętał go z tego czasu Michał Borowski, ówcze­sny naczelny architekt miasta.
- Przedstawił mi go Waldemar Dą­browski, minister kultury w rządzie Mar­ka Belki - wspomina architekt. - Panowie przyszli porozmawiać o działce przy Sta­rówce, a ja odradzałem kupno tych rosz­czeń. Z prezydentem Kaczyńskim zamie­rzaliśmy urządzić tam ratusz, wykupić pra­wa od właścicieli pałacu Braniekich. potem do sąsiedniego parkingu, o który starał się pan Marcinkowski.
Dąbrowski, dziś dyrektor Teatru Wiel­kiego, spotkania z naczelnym architektem Warszawy nie pamięta. - Ale nie zaprzeczam, że do niego doszło - wspomina. - Znam i sza­nuję obydwu panów. Macieja Marcinkow­skiego poznałem ok 20 lat temu przez wspól­nych znajomych z Wrocławia, skąd przyje­chał do Warszawy. O biznesmenie mówi sa­me dobre rzeczy, np. że jest szalenie aktywny.
- Jest indywidualistą, chodzi własnym ścież­kami, jego działalność z perspektywy, z któ­rej ją obserwuję, budzi respekt. Wkroczył w nową rzeczywistość po 1989r. z sukcesem, jak wielu innych obecnych biznesmenów nazywanych wówczas „prywaciarzami”. Chyba miał jakieś firmy polonijne.
Pytamy o wystawne wesele w Teatrze Wielkim. - No tak, było takie przyjęcie - po­twierdza. - Przestrzeń naszego foyer udo­stępniliśmy na tę formę działalności na rzecz osób prywatnych dwukrotnie, w tym i na przyjęcie weselne, o które pani pyta. Jednakże już jej nie kontynuujemy
Dyrektor dodaje, że Marcinkowski do­brze zapłacił, a przyjęcie nie kolidowało z pracą sceny.
Biznesmen nie posłuchał Borowskiego i zaczął szukać na szeroką, skalę. Spadko­bierców było wielu. Mec. Muszyński opo­wiada, że docierali nawet do osób, które ży­dowskie imiona i nazwiska zmieniały pa­rokrotnie; że znaleźli angielskiego zarząd­cę spadku po jednym z dziedziców. Co chwi­la powtarza: - Niesamowite, prawda?
Wysłali 200 pism do różnych archi­wów, zatrudnili archiwistów w różnych krajach, aby zgromadzić dokumenty do przeprowadzenia spraw spadkowych. Wydawali na podróże do Brazylii. Anglii. Argentyny, Izraela i Francji. Trwało to pięć lat.
- Jeśli uda się już zebrać wszystkie do­kumenty. to decyzję o zwrocie można uzy­skać nawet w pól roku - zdradza mecenas.
Tempo w sprawie działki przy pl. Zam­kowym nie było aż tak szybkie, ale i tak robi wrażenie. W maju 2009 r. Samorzą­dowe Kolegium Odwoławcze unieważnia peerelowską odmowę przyznania praw do działki przedwojennym właścicielom. Wtedy biznesmen kupuje mocne rosz­czenia m.in. od pana Kazimierza z Sao Paulo. W październiku 2010 roku miasto wprawdzie odmawia zwrotu czę­ści gruntu - tej nad tunelem - ale mecenas nie odpuszcza. Skarży się do SKO i w styczniu 2011 r. Marcinkowski jest wła­ścicielem całej działki.

Atrakcyjny szkolny adres
Kilka miesięcy przed sporami o biurowiec przy pl. Zamkowym miasto obiega inna gło­śna wieść. która, jak się okaże, też ma zwią­zek z działalnością Marcinkowskiego i Muszyńskiego. Jedno z najlepszych gimnazjów publicznych, przy ul. Twardej, w centrum miasta, traci budynek i hektar gruntu. Jako reprezentant, rodzin pochodzenia żydow­skiego, które mają prawa do dwóch przed­wojennych działek na szkolnym terenie, zgło­sił się mecenas Muszyński. Wprawdzie ka­wałek szkolnego gruntu należy do miasta, ale te dwie działki są. kluczowe.
Rodzice uczniów są oburzeni perspek­tywą przeprowadzki szkoły. Protestują na sesjach rad dzielnicy. Ratusz mówi jednak, że roszczenia są mocne, szkoła przepadła. Ale urzędnicy postanawiają pertraktować. Z Marcinkowskim. Bo dla ratusza jest jasne, że jeśli mecenas Muszyński reprezentuje spadkobierców, to wkrótce ich roszczenia będą w ręku biznesmena.
A jest co negocjować. Rodzina Marcin­kowskich ma już bowiem prawa do innego cennego szkolnego adresu - to boisko przy reprezentacyjnej ulicy Foksal. Urzędnikom chodziło o to, by w całości ocalić przynajm­niej jedną szkolę. Dyrektor miejskiego biu­ra nieruchomości, które zajmuje się zwro­tami działek Marcin Bajko mówi, że mece­nas zaproponował wymianę: miejska część gruntu przy gimnazjum w zamian za zrze­czenie się praw do boiska. - Marcinkowscy mają pomysł, jak zostawić szkolę przy Twardej. ale jeszcze nie wiem. czy obecni roszczeniowcy zechcą im sprzedać swoje pra­wa - relacjonuje Muszyński.
Urzędnicy obawiali się, że po przykrych dla biznesmena potyczkach w sprawie bu­dowy przy pl. Zamkowym negocjacje doty­czące szkól zostaną zerwane, bo, jak mówią nieoficjalnie, Marcinkowski, gdyby chciał, to miasto straciłoby i Foksal, i Twardą. Jed­nak ratusz nie ogłosił dotąd żadnych wiążą­cych decyzji w tej sprawie.

I po jordanku
O tym. że biznesmen nie jest łatwym prze­ciwnikiem. ratusz wie, od kiedy Marcin­kowski zainwestował w roszczenia w parku na Powiślu, obok ul. Rozbrat.
Latem 2010 r. robotnicy zaczęli tam bu­dować plot w miejscu ogródka jordanowskiego i rozbierać taras przedszkola. Bo hek­tar parku nie jest już miejski, należy do ro­dziny Marcinkowskiego, a jego firma wy­buduje tam dwa apartamentowce. Wiado­mość zelektryzowała okolicę. Protestowali rodzice przedszkolaków, aktywiści, radni. Radny Jerzy Budzyń, dziś w Twoim Ruchu. wtedy w SLD. wraz z kolegami z klubu Sojuszu ogłosili, że reprywatyzacja jest podej­rzanie szybka, i zawiadomili prokuraturę (śledczy umorzą potem sprawę). Nie wie­dzieli. że zdobycie prawdo działek też zaję­ło rodzinie Marcinkowskich kilka lat.
Teren na Powiślu przed wojną był gęsto zabudowany. Rejon, gdzie powstał park. ogród jordanowski i przedszkole, należał do bankiera Andrzeja Rotwanda. syna współ­założyciela Politechniki Warszawskiej. Nie­ruchomość dzielił z dwiema siostrami. Obie emigrują -jedna do USA, druga do Wioch.
O zwrot majątku zagrabionego przez pań­stwo zabiega w Warszawie Maria Rotwand. wdowa po Andrzeju. znana plastyczka. Nie ma dzieci. Walczy niemal do śmierci.
Jeden z jej prawników w imieniu swo­jej stuletniej wówczas klientki sprzedaje samemu sobie jej roszczenia do ziemi na Powiślu. Odszukuje też niemal wszystkich dziedziców we Włoszech i Ameryce. Jako ich pełnomocnik sprzedaje kolejne prawa do gruntów sobie i jeszcze jednemu męż­czyźnie.
W2007 r. wkracza Marcinkowski: nie­wielki udział kupił od spadkobiercy linii wło­skiej, z którym prawnikowi Marii Rotwand nie udało się podpisać umowy. W ciągu kil­ku lat biznesmen odkupuje kolejne części roszczeń i w końcu rodzina przejmuje cala nieruchomość Rotwanda.
- Warto zaznaczyć, że pan Marcinkow­ski dobrowolnie odstąpił od gruntu pod przedszkolem, a także zobowiązał się do re­montu ogrodzenia wokół placówki - pod­kreśla mecenas.
Po protestach mieszkańców biznesmen wycofał się z budowy apartamentowców, te­raz zabiega tylko o zgodę na pawilon usługowy.

Działka pod wieżowiec
I ma biznesowe plany wobec kolejnych gran­tów. Mecenasa Muszyńskiego pochłania też sprawa przyszłej inwestycji Marcinkow­skiego tuż obok Pałacu Kultury, od strony ul. Emilii Plater. Biznesmen skupił roszcze­nia i odzyskał część ziemi, na której według planu miejscowego ma powstać wieżowiec o wysokości 220 m. A jego adwokat doma­gał się poprawek w planie zagospodarowa­nia -chciał wieży wyższej, liczącej maksy­malnie 245 m. Ale nic nie uzyskał.
Okolice PKiN mają ogromną wartość biznesową. Metr ziemi kosztuje tu 10 albo nawet 20 tys. zł Miasto chciało zarobić na sprze­daży gruntów, a pieniądze przeznaczać na budowę przewidzianych w tym miejscu ulic. chodników, wodociągów i kanalizacji.
Ale plan bierze w łeb. W ostatnich la­tach ludzie z dokumentami dawnych wła­ścicieli upomnieli się o 36 kawałków pla­cu . Tylko w dwóch przypadkach odzyska­li je spadkobiercy pokrzywdzonych de­kretem Bieruta. Pozostałe 34 działki już mają albo właśnie je odzyskują zawodowi kupcy roszczeń.
Krytykowany za inwestycyjny marazm na pl. Defilad ratusz zmienia strategię. Te­raz inwestorzy z placu będą mogli skupo­wać bez przetargu fragmenty niewielkich miejskich działek i przyłączać je do wła­snych. Chodzi o to, że na rozdrobnionych działkach niewiele można zrobić, a na więk­szych zmieszczą się planowane inwesty­cje. Na razie mowa o dwóch takich trans­akcjach, w tym dotyczących nieruchomo­ści Macieja Marcinkowskiego. Pod koniec 2013 r. Hanna Gronkiewicz-Waltz zgodzi­ła się na sprzedaż bez przetargu miejskich działek otaczających odzyskaną nieru­chomość biznesmena. W sumie to 900 m kw.. cena sięga 15.3 min zł i rozłożona jest na cztery raty. Decyzja prezydent Warszawy jest wbrew postulatom miejskich aktywistów. W liście otwartym domagali się. by potrzebną biznesmenowi miejską działkę z pl. Defilad traktować jako ele­ment przetargowy w negocjacjach o tere­nach zajętych przez szkoły, o które zabie­ga. Prezydencki podpis jeden z podwład­nych Hanny Gronkiewicz-Waltz skwito­wał krótko: biznesmen złożył wniosek, a ra­tusz go uwzględnił.
Transakcja nie ma jeszcze finału, czyli aktu notarialnego sprzedaży, ale gdy pre­zydencka decyzja wyszła na. jaw. Społecznicy przerobili w Internecie hasło promujące Warszawę jako miasto sprzyjające inwesto­rom na „miasto przyjazne handlarzom rosz­czeniami”.
Połączenie gruntów otwiera możliwość budowy wieżowca, ale mec. Muszyński nie jest jednak do końca zadowolony. - Uchwa­lony ^w planie wysokościowiec ogranicza do- stęp światła sąsiednim budynkom, to sprzeczne z przepisami - zastrzega. - Aby go postawić, będą. potrzebne dodatkowe pro­cedury.
Wydaje sięjednak, że biznesmen nie stra­ci. Może bowiem wystąpić do miasta o od­szkodowanie za to, że nie jest wstanie reali­zować planu. Na razie mec. Muszyński ne­gocjuje z mieszkańcami bloków z naprze­ciwka przyszłej wieży. I otworzył drugi front. Pod ziemią. Bo miasto zaplanowało budo­wę parkingu podziemnego tuż obok plano­wanego wieżowca. Ale wjazdy do podziemi kolidują z wysokościowcem.
Dlatego mecenas już szykuje się do unie­ważnienia pozwolenia na budowę parkin­gu. Jak mówi. narusza ono prawa właści­ciela. koliduje z planem i uniemożliwia bu­dowę wieżowca. •



iwona szpala, Małgorzata zubik


KOMENTARZ
Dzika reprywatyzacja niszczy miasto
Maciej Marcinkowski prowadzi legalny biznes. Skupowanie praw do odebranych po wojnie w Warszawie działek nie jest zabronio­ne. Rodzi jednak napięcia i konflikty w mieście. Opisujemy in­westycje Macieja Marcinkowskiego, bo dobrze pokazują proble­my, jakie ma dziś Warszawa z reprywatyzacją.
Pierwszy powód dzisiejszych kłopotów to słynny dekret Bieruta z 1945 roku. Upaństwowił w Warszawie za jednym zamachem wszyst­kie prywatne grunty. Takiego totalnego przejęcia w innych miastach nie było.
Ówczesne władze tłumaczyły, że nie da się szybko planować od­budowy zrujnowanej stolicy, respektując prawa dziesiątków tysięcy osób do ich parceli. Ale właścicielom zabranych gruntów na mocy tego samego dekretu dały jednak prawo do odzyskania majątku Gę­śli akurat nie został przeznaczony na cele publiczne, np. drogi).Trze- ba było jednak złożyć odpowiedni wniosek. Nie wszyscy to zrobili, część nie przeżyła wojny, inni bali się nowej władzy - ostatecznie za­rejestrowano ok. 17 tyś. takich wniosków. W PRL-u były nieprzydat­ne (władza ludowa pod różnymi pretekstami je odrzucała), ale teraz tylko ci, którzy złożyli wnioski, mogą się starać o zwrot gruntów. Jest tak, bo dekret Bieruta do dziś nie został zniesiony, zapisane w nim reguły nadal obowiązują.
Wiele spraw ciągnie się latami. Nic dziwnego, że zmęczeni biurokracją spadkobiercy, skarżący się na niejasne dla nich za­sady zwracania odebranych nieruchomości, decydują się sprze­dać prawa do gruntu nawet za stosunkowo niewielkie pieniądze.
Kupujący ich roszczenia na tym korzystają. Mają rozpoznane za­wiłe dekretowe procedury, wyspecjalizowanych prawników, działają szybko. Dziś coraz więcej działek z odzysku przechodzi nie w ręce spadkobierców, lecz kupców roszczeń. Coraz trudniej więc mówić, że reprywatyzacja w Warszawie to naprawianie powojennych krzywd. Dziś to coraz częściej po prostu sposób na wielki biznes.
Tylko rodzi się pytonie: dlaczego ten biznes jeszcze obciąża kosz­tami miasto? W tej sprawie rośnie w Warszawie społeczny sprzeciw. -Ja sram na to, co było 70 lat temu, nie chcę, żeby dziś dekret pa­raliżował miasto - mówiła mi niedawno jedna z miejskich działaczek.
Jaka jest skala zjawiska wykupywania roszczeń, trudno oszaco­wać, bo nikt tych przejęć nie liczy, w ratuszu oceniają na oko, że przy­najmniej jedna trzecia działek oddawana jest tym, którzy kupili do nich prawa. Ale w takich newralgicznych miejscach jak położony w sa­mym centrum ogromny plac Defilad zdecydowaną większość de­kretowych działek mają kupcy.
Można było tego uniknąć, uchwalając przed laty sensowną ustawę reprywatyzacyjną znoszącą jednocześnie dekret Bieruta. Ale mimo wielu obietnic polityków ustawy nie ma. I to jest drugi powód dzisiejszych problemów ze zwrotami upaństwowionych gruntów.
Dobra ustawa umożliwiłaby bowiem przeprowadzenie reprywaty­zacji w kontrolowany sposób i według obowiązujących wszystkich re­guł. Wyobrażam sobie, że (ogólnie rzecz biorąc) taka ustawa zapew­nia zwroty nieruchomości niezwłocznie tam, gdzie się da. Jeśli zaś na miejscu dawnych działek są dziś tereny albo obiekty publiczne (np. parki, szkoły, jordanki, przychodnie, place), wówczas przewiduje dla spadkobierców grunty zamienne, ewentualnie rekompensaty. Nie od­daje się też kamienic z lokatorami - wcześniej miasto albo właściciel zapewniają im inne lokale. Jeśli to spadkobiercy nie odpowiada, mo­że dostać rekompensatę. Na załatwienie wszystkich spraw reprywa­tyzacyjnych jest ściśle wyznaczony czas, np. dwa albo trzy lata. Potem zwrotów już nie ma, miasto może wreszcie odetchnąć, bo nie jest tak jak dziś ciągle zaskakiwane nowymi roszczeniami.
Jednak taka wizja to raczej mrzonki. Politycy już nieraz obiecali specjalne regulacje dla Warszawy i nic z tego nie wyszło.
Zresztą nawet gdyby ustawa jakimś cudem została przyjęta teraz, to mleko i tak się już rozlało - wielu spraw się nie cofnie. Ale jeśli usta­wy nie będzie, to w prywatne ręce przejdą np. kolejne szkolne tere­ny, a reprywatyzacja w Warszawie nadal będzie się odbywać w spo­sób nieprzewidywalny, żywiołowy, bez uwzględniania potrzeb miasta - ogółu mieszkańców.
 i wszystko na to wskazuje, że tak właśnie się stanie. Kłopotów z powodu dekretu będzie przybywać. Ratusz będzie wypłacał coraz wyższe sumy na odszkodowania, np. za wcześniejsze „bezumowne użytkowanie przejętych nieruchomości”. Kolejnym lokatorom eks­mitowanym ze zwracanych budynków miasto będzie musiało za­pewniać jakieś lokum. Ratusz być może odda kolejne działki w par­kach i na pl. Defilad, gdzie szczególnie chętnie biznesmeni i prawni­cy, nawet przejeżdżając pół świata, wykupują prawa do dekretowych działek.
I już trzymają miasto w szachu. Na mapie ich prywatne par­cele wyglądają jak archipelag porozrzucanych wysepek. To po­ważnie komplikuje inwestowanie.
Pod przewidziane inwestycje trzeba te rozdrobnione działki wy­kupić, część scalać, bo są często za małe albo np. pozbawione do­jazdu. Miasto może sobie już schować do kieszeni przynajmniej część planów zarobienia na sprzedaży cennych gruntów na placu. A wła­ściciele odkupionych dekretowych działek będą teraz dyktować mia­stu warunki.
Tak jak robi to już pełnomocnik Macieja Marcinkowskiego mec. Muszyński, który zapowiada, że może zablokować budowę plano­wanego przez miasto podziemnego parkingu.

Wojciech Tymowski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz