Jest coś obrzydliwie
wspólnego dla grupy Weekend, braci Karnowskich, „Gazety Polskiej Codziennie”,
Pudelka, Rafała Ziemkiewicza i brukowców.
Tym czymś jest
odwoływanie się do naszych najniższych instynktów.
Rozmawiają
MIKOŁAJ LIZUT I KUBA WOJEWÓDZKI
MIKOŁAJ LIZUT: Jak
dzisiaj w Polsce zostać człowiekiem sławnym ?
KUBA WOJEWÓDZKI: Z popularnością jest dziś jak z chorobą weneryczną.
Człowiek nawet może nie wiedzieć, że ją ma. Poza wszystkim to proste. Wystarczy
chęć. Dobrze, jak wraz z chęcią mamy sporo determinacji i mało skrupułów.
Specjalne umiejętności są przereklamowane i od tego się odchodzi. Ważne jest
niezadawanie sobie podstawowego i niepotrzebnego pytania: dlaczego ja? Powstał
dość sprawny przemysł produkowania osób popularnych, budowania im popularnego
życia, bo jak tego nie będzie robił, to zbankrutuje i upadnie. A że przybywa
ludzi, którzy nic mogą obejść się bez popularności jak Indianie bez tytoniu, to
koło się zamyka. Nie towarzyszy ci takie odczucie, że, dziś popularność zaczyna
być żenująca? Słowo „celebryta” zaczyna. być kłopotliwe. To owocuje
dość powszechnym sądem, że bycie w mediach to prostackie zajęcie, niegodne
najmniejszego szacunku.
WOJEWÓDZKI: Innym przykładem jest Jurek Owsiak. Stanowi niby lewackie
zagrożenie, bo generuje i dystrybuuje zaufanie, namiastkę solidarności i
bezinteresowności, stwarzając tym samym konkurencję dla facetów w czerni.
Wyciąga z ludzi dobro, nie obiecując życia wiecznego, ale dając poczucie
zwykłej przyzwoitości. No i ten jego metajęzyk spod znaku rób ta co chceta. O
wiele atrakcyjniejszy dla młodzieży niż „Ojcze nasz”.
LIZUT: Obaj żyjemy z mediów ponad 20 lat. Na naszych oczach
dokonały się różne rewolucje: cyfrowo-internetowa, obyczajowa, tabloidowa...
Nie masz ważenia, że z eleganckiej księgarni przenieśliśmy się na bazar z
podrabianymi dżinsami?
WOJEWÓDZKI: Moje przerażenie mediami jest przerażeniem człowieka
tkwiącego w środku. A więc człowieka uwikłanego, na pewno częściowo winnego.
Może nie całkiem „resortowego dziecka”, ale na pewno takiego, co to ma sporo za
odstającymi, co jest typowe dlatego pochodzenia, uszami. Miarką, która wywołała
u mnie potrzebę debaty, był artykuł na głównej stronie internetowego wydania
„Gazety Wyborczej”, uśmiechający się do mnie swą straszliwą treścią 1
listopada minionego roku.
Treść była godna autorstwa co
najmniej Johna Cleesea i jego Latającego Cyrku, a brzmiała mniej więcej tak:
„Cezary Mończyk, Tadeusz Mazowiecki. W tym roku pożegnaliśmy wiele znanych i
wybitnych osobistości”. Oto tryumf ludzkiego rozwoju i swobodnej myśli w wolnej
ojczyźnie. Oto synteza godna czasów i mentalności pokolenia spod znaku
Facebooka, Instagramu i „Ekipy z Warszawy”. Radosne niczym szyld Spółdzielni
Inwalidów Zryw. Pękły gdzieś granice pomiędzy tym, co ważne, istotne i
posiadające rangę, a tym, co głośne, puste i nachalne.
LIZUT: Pamiętasz, jak w czasach, gdy byłeś jurorem „Idola”, na
Woronicza zdarz}7! się pewien incydent. Do gmachu telewizji
publicznej wtargnął 22-letni desperat. Atrapą pistoletu sterroryzował ochronę,
żądając natychmiastowego wystąpienia na wizji. Policyjne negocjacje trwały trzy
godziny, na Woronicza zjechało kilkudziesięciu reporterów, ekipy telewizyjne i
gapie. Do występu nie doszło, antyterroryści obezwładnili gościa i gdy wyprowadzano
go w kajdankach, do tłumu dziennikarzy Wrzeszczał tylko dwa słowa: swoje imię i
nazwisko. Dla mnie to historia Herostratesa, szewca z Efezu, który podpalił
świątynię Artemidy, żeby zyskać wieczną sławę. Jakie czasy, takie świątynie.
Co ciekawe, teleterorysta nie był
wcale samotnym wariatem. W jego rodzinnym Tomaszowie Mazowieckim powstał
niemal ruch społeczny popierających go ludzi. Opisała ich „Gazeta Wyborcza”.
Mówili dziennikarzom, że ich bohater chciał powiedzieć światu coś bardzo
ważnego. Co takiego? Prawdę! Że nikogo nie obchodzą ludzie tacy jak my, z
Tomaszowa. Tylko dlaczego tomaszowski bohater tak bardzo chciał ogłosić te
swoje banały w telewizji? Przecież świat internetu daje ludziom nieograniczony
wręcz dostęp do głosu. Każdy może opublikować w nim dowolną rzecz. Nie trzeba
wymachiwać pukawką na wodę.
Możesz się śmiać, ale problem tkwi
właśnie w tym, że to telewizja wybiera ludzi, a nie ludzie telewizję. Jeszcze w
czasach naszej młodości wybierała wybrednie. Żeby występować w szklanym
pudełku, trzeba było być takim Lucjanem Kydryńskim, Wojciechem Młynarskim czy
Marylą Rodowicz. Dawna telewizja pokazywała tych, którzy mają jakieś
osiągnięcia. Teraz osiągnięciem jest samo pokazanie się w telewizji. Po prostu
wystarczy być wybrańcem. Dlatego ludzie w Tomaszowie mają słuszne pretensje, że
ich tam nie ma. To twoja wina!
WOJEWÓDZKI: Właściwie trudno ustalić, kiedy to się zaczęło i co
wyznaczyło początek. Może „Big Brother”. Dla jednych eksperyment
kulturowo-psychologiczny, a dla innych zgrzebne podglądactwo i pornografia w prime time. To była pierwsza tak intensywna wyprawa telewizji w świat
jej odbiorców. Na terytorium, którego normy wywaliły bezpieczniki dotychczasowych
zasad. Świat telewizji stanął na głowie. Do osiągnięcia frekwencyjnego sukcesu
przed telewizorami niepotrzebne już były kosztowne, zmanierowane gwiazdy,
wyrafinowane scenariusze czy finezyjna reżyseria. Wystarczył prosty człowiek
jak bakteria wrzucony pod mikroskop kamer. Telewizja wyciągnęła rękę w
kierunku zwyczajności, ulicy. Ulica skubnęła jej zegarek i sprowadziła na
manowce.
Może sygnał dał „Idol” gdzie
położono kres grzecznej telewizji na długo, zanim to hasło wciągnięto na
flagowy maszt TVN. „Idol” wypowiedział posłuszeństwo telewizyjnej kurtuazji.
Do czasów „Idola” gość w telewizji był witany słowiańskim gestem serdeczności
i uprzejmości. Był gościem, nawet jak był niezdolny lub niezbyt rozgarnięty. W
„Idolu” taki ktoś stawał się intruzem. Ten program pokazał, że bezczelność,
skrajna ironia, cym izm czy nawet kontrolowane okrucieństwo szybko stają się
dotychczas niedocenianym towarem, na który jest spory popyt. Tak, tak... To ja
przyłożyłem do tego rękę i dziś czuję, jak ona powoli ląduje w przepełnionym
nocniku. Moja wina. Moja wina. Moja bardzo wielka komercyjna wina. Wtedy
czuliśmy jednak, że bierzemy udział w jakiejś konwencji, że inaczej opisujemy? rzeczywistość,
znudzeni polityczną poprawnością mediów i drobnomieszczańskim blichtrem
rozrywki. Dziś język wielokrotnie przekraczający tamtejsze standardy stał się medialną normą. Polskie
media stały się ofiarą nowych zaborców chamstwa, prymitywizmu i sklejającej
wszystko w? ogólnokrajowy całość nienawiści.
LIZUT: A może to naturalny proces ? Media staj ą się co - raz
bardziej egalitarne. Każdy może je tworzyć. Efekt tych przemian jest taki, że
byle pętak może obsobaczyć profesora. A język pętaków staje się normą. Dla mnie
dojmującym tego przejawem jest prawicowo-kościelne grillowanie Owsiaka. O co im
w zasadzie chodzi? To jakiś ponury koktajl chrześcijańsko-narodowej zawiści,
podejrzliwości, strachu i zwykłej podłości. Zawiść wynika chyba ze swoiście
pojmowanej konkurencji na charytatywnym rynku. Orkiestrę i jej twórcę trzeba
wszelkimi sposobami tępić, bo mu wychodzi, jest skuteczny, kupuje sprzęt medyczny
za setki milionów?. No i jest problem, bo kto teraz da kasę na Radio Maryja, na
budowę świątyni Opatrzności Bożej, na tacę i na portal Karnowskich? Przecież
nie tylko chore dzieci i starcy potrzebują szczodrobliwości.
Podejrzliwość poniekąd wynika z
zawiści, ale jest też samodzielnym uczuciem, dość charakterystycznym dla
prawdziwych patriotów. Dla nich Owsiak musi mieć jakieś ukryte i wredne cele.
Robi to, by się wy?- lansować, próżność go rozsadza, celebryta pieprzony. Przy?
okazji pewnie kradnie, potajemnie się bogaci, pod pozorem działalności dobroczynnej
chce Polskę sprzedać, sprowadzić młodzież na złą drogę, odsunąć od Kościoła.
Strach to efekt dwóch pierwszych zjawisk,
choć jego przejawy w naszym kraju są zastanawiające. Lubimy go w sobie i w
innych podsycać, pielęgnować. Strach to najlepsza pożywka dla populizmu.
W tym roku pękły kolejne tamy. Poziom
agresji, pomówień i nienawiści do Owsiaka, dotąd jednak tłumiony przez
elementarne poczucie obciachu, wzrósł niebywale. Sam Jurek chyba średnio to
znosi. Czy widziałeś w telewizji ten materiał, w którym pokazuje swoje
trzypokojowe mieszkanie, tłumacząc nerwowo, że nie jest to apartament, a
obrazy na ścianach kupował po 500 zł na aukcjach? Zresztą chyba dla czytelników
Pudelka nie wypadł wiarygodnie. Owsiak i gender to
najmodniejsi dziś wrogowie. Nie wiem nawet, czy tych dwóch pojęć nie dałoby się
stosować wymiennie. Trzeba zapytać ks. Oko.
WOJEWÓDZKI: Określenie „język nienawiści” straciło swoje znaczenie i
moc. Ten język stał się językiem skutecznej komunikacji. Naszą mową potoczną.
Od Trybsona z „Warsaw
Shore” przez anonimowego dziennikarza Pudelka
po profesor Krystynę Pawłowicz. Polaków" wreszcie znowu coś połączyło.
Retoryka wykluczenia i nietolerancji. Estetyka werbalnego gwałtu i językowej
przemocy. Bo tylko wtedy jestem zauważony, przez co skuteczny. A może tak ma
wyglądać publiczny? standard mediów? W końcu są adresowane do widzów i siły
życiowe czerpią z nich. Może tak ma wyglądać język wyzwolonej Polski. Poziom ulicy staje się naszym poziomem, bo tak jest
zabawnie. Oto potęga wolnego rynku. Jego niewidzialna ręka, która wyciąga z
nas to, co najgorsze. Bo to widz staje się dysponentem kultury. Szukając
najbardziej efektywnego pomysłu na program, artykuł czy orędzie do narodu,
zniżamy się do najniższych instynktów. Programy takie jak: „Dlaczego ja”,
„Pamiętniki z wakacji” ,,.Ukryta prawda”, „Trudne sprawy”. Na różnym poziomie
penetrują codzienność, szukając tego punktu, w którym banał jednego życia
stanie się rozrywką dla drugiego, a czyjś życiowy dramat żenującym spektaklem
dla gawiedzi. A przecież lubujemy się w tym, bo nic nas tak w telewizji nie
cieszy jak świadomość tego, że inni mają gorzej. W końcu sam Woody Allen powiedział, że komedia to dramat, który dzieje się
komuś innemu. Czyli, cokolwiek by mówić, żyjemy w Allenowskiej perspektywie.
LIZUT: Jeśli prawdą jest, że człowiek poznaje sam siebie,
przeglądając się w oczach drugiego człowieka, to media działają jak
hiperwentylacja. Od przeglądania się w oczach milionów można stracić rozum. Co
zresztą w nich zobaczysz? Nienawiść!
WOJEWÓDZKI: O ile w mediach komercyjnych granicę mogły wyznaczać takie
programy jak „Big Brother”
czy „Idol”, to w telewizji zwanej dla
niepoznaki publiczną tama puściła w momencie wprowadzenia na antenę „Ballady o
lekkim zabarwieniu erotycznym”. I choć stały za tym takie nazwiska jak Jerzy
Morawski czy Andrzej Fidyk, wszyscy i tak pamiętają już tylko Cezarego Mończyka
i jego niebywały apetyt na nagość, kisiel oraz sukces. Bajka o złym księciu z
agencji i kopciuszkach porno stała się hitem TVP1.
Polska zobaczyła świat bez
fałszerstwa, pudru i oszustwa. Polska zobaczyła siebie i wyraziła jednoznaczną
potrzebę oglądania siebie dalej. Media z misji kulturotwórczej czy
socjalizującej wypełzły w misję mordobicia.
LIZUT: Myślę, że trochę przesadzasz. W „Balladzie” był jednak
kawałek niezłej reporterskiej roboty. Można się oczywiście zastanawiać, częścią
czego staje się współczesny reporter czy dziennikarz. Dla mnie ostatnimi
cezurami w mediach są takie zjawiska jak „Warsaw Shore”, brawurowe
wkroczenie disco polo w główny nurt mediów czy język nagonki rodem z 1968 r. z
„Resortowych dzieci”. Jeszcze niedawno Jarosław Kaczyński przepraszał za to,
że Jacek Kurski wyciągnął Tuskowi dziadka z Wehrmachtu. A dziś Gontarz mógłby
się bardzo wiele nauczyć od braci Karnowskich.
WOJEWÓDZKI: W Polsce ewidentnie padł ład moralny i estetyczny.
Rozpoczął się czas dyktatury przemocy. Każdej. Estetycznej, politycznej,
światopoglądowej. Jest coś obrzydliwie wspólnego pomiędzy grupą Weekend, braćmi
Karnowskimi, „Gazetą Polską Codziennie”, Pudelkiem, Rafałem Ziemkiewiczem i
brukowcami. Odwoływanie się do zamkniętych w nas
najniższych instynktów. Walenie
nieociosanym kijem, byle tylko obudzić śpiącego w nas prymitywa. U nich już
się wyrwał z letargu, jest skuteczny i silny. Wszystko mi jedno, czy pierwszy
wywołał to Tymiński, Wałęsa, Lepper, Kaczyński, czy Palikot. Bestia stanęła na
nogi i z rozmachem przemierza polski horyzont. Cham zaczyna redagować polską
rzeczywistość. Od kultury przez media po politykę. Od „Kac Wawy” po Stefana
Niesiołowskiego. Typowym polskim dziełem wysokiej intelektualnie próby jest
oczywiście sieć ze swoim boskim błogosławieństwem anonimowości. Oto raj dla
harcowników wszelkiej maści, którzy zwołują zmasowane lincze pod sztandarami
wielkich patriotycznych słów lub tak zwanej ludzkiej przyzwoitości. Tak jak
politycy robią politykę z sondażowymi wynikami poparcia w rękach, tak telewizje
robią ludzie zamroczeni wykresami oglądalności. Działa prawo popytu i podaży w
najbardziej barbarzyńskim wydaniu. Aż chce się sparafrazować Jacka Kurskiego:
ciemny lud decyduje i ciemny lud kupuje. Ale może to jest też znak czasu.
Mówiłeś o rewolucji. W internecie nie ma pana, który układa ramówkę i dba o
społeczny poziom smaku. Może nasze dywagacje to gasnący skowyt tych, którym
się wydaje, że wiedzą lepiej ?
LIZUT: Może. Są jednak w szeroko pojętych mediach zjawiska, które
mnie cieszą i nie chciałbym, by nasza rozmowa pozostawiła wrażenie, że dwóch
już niemłodych, choć nadal przystojnych hipokrytów użala się nad spsieniem
świata. Bo mnie krzepi fakt, że filmy „Drogówka” czy „Pod Mocnym Aniołem” są w
Polsce chętniej oglądane niż hollywoodzkie masówki. Lubię popularne przecież
książki Szczepana Twardocha, Ignacego Karpowicza czy Krzysztofa Vargi. Czasem do łez śmieszą mnie felietony tego ostatniego.
Sądzę, że Polska jest nadal prawdziwą potęgą w reportażu i
literaturze faktu. Nie mówię tylko o Szczygle, Jagielskim, Tochmanie czy
Hugo-Baderze. Biografie muzyków, które robi Rafał Księżyk (Tymański, Brylewski,
Stańko), to poziom światowy. A to nie są wcale niszowe rzeczy! No więc
rozchmurz się, drogi Kubo, zdejmij okulary malkontenta i powiedz, co zrobić z
resztą tego miłego dnia.
WOJEWÓDZKI: Bądźmy prawdziwymi Polakami i zlustrujmy swe rodziny. Ale
tak serio. Cieszę się, kiedy widzę kolejnych laureatów Paszportów „Polityki”.
Dawid Ogrodnik, Ziemowit Szczerek czy Marcin Masecki. To nie są awangardowi
twórcy. Dla mnie oni są mainstreamem. Możdżer, Danielsson i Fresco mogą być ozdobą każdego festiwalu na świecie. Ale zapytaj
o ich nazwiska na ulicy. Ostatnio widziałem sondę uliczną, w której pani
oznajmiała, że gender
to zabójcy Jezusa, a inny pan twierdził, że
to taka stacja przekaźnikowa. Mówiąc metaforycznie, chodzi o to, aby zamieniać
wodę w wino. Chociaż gdyby Jezus uprawiał swój proceder dzisiaj, to ludzie
Tuska zaniknęliby go za nielegalną produkcję alkoholu.
Kuba Wojewódzki i Mikotaj Lizut
już
od środy w nowej, codziennej,
południowej
audycji „Książę i
żebrak” na antenie Rock Radia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz