Szczucie okazało się skuteczne. Jurek owsiak się wkurzył i
zrezygnował z pracy w radzie przy Rzeczniku Praw Obywatelskich. To jego
odpowiedź na prawicowe oszczerstwa.
Wróg publiczny ma 61 lat, czerwone spodnie i żółte okulary. To prawda, w tych
kolorowych koszulkach, bransoletkach i łańcuszkach wygląda niepoważnie jak na
swój wiek. Ale niech nikogo nie zmyli ten fałszywy wizerunek. Tak wygląda
promotor zła, bezczelny bolszewik, lider lewicowego frontu ideologicznego,
który przez ostatnie ćwierć wieku niszczył kulturowe
fundamenty naszej Ojczyzny. To wszystko w ostatnim czasie mógł o sobie przeczytać w najbardziej patriotycznej prasie Jerzy
Owsiak, twórca fundacji Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. - To prawdziwy
cud, że Jurek jeszcze nie zwariował w tym zalewie gówna wylewanego na niego
przez tych kretynów - pseudopatriotów - mówi Walter Chełstowski, jeden z
założycieli fundacji i przyjaciel Owsiaka. - W ogóle nie powinien zwracać uwagi
na tych obszczymurów kąsających go po kostkach, tylko robić dalej swoje.
JUREK, NIE DENERWUJ SIĘ
Gdyby nie Volkswagen ogórek, być może Owsiak byłby dziś anonimowym wytwórcą
witraży, tak jak jego brat, który przejął po nim interes w latach 90. Ogórkiem
Owsiak woził w latach 80. muzyków na koncerty rockowe. Dzięki temu zaprzyjaźnił
się z Voo Voo i Wojciechem Waglewskim.
- Gdy poznałem Wojtka, wszystko
się zaczęło - mówił przed laty.
To właśnie Waglewski zabrał go
kiedyś do radia, gdzie miał udzielić wywiadu, ale inicjatywę przejął Owsiak.
Przedstawił się jako właściciel zespołu i wygłosił z szybkością karabinu
maszynowego przemówienie, które było dadaistycznym słowotokiem.
- To było tak abstrakcyjne i tak
zabawne, że słuchacze od razu zareagowali - wspomina radiowiec Jan Tomczak,
który gościł go wtedy w swoich audycjach.
Urodził się w Gdańsku, wychował na
warszawskim Czerniakowie. Na wymarzoną Akademię Sztuk Pięknych nigdy się nie
dostał, choć próbował kilka razy. Trafił w końcu do wojska w Ełku, skąd uciekł
przez szpital psychiatryczny, udając chorobę. Zanim trafił do radia, był księgarzem,
terapeutą i witrażystą.
W radiu budził przerażenie, bo był
odjechany i zupełnie inny.
Kiedyś usłyszał go Stanisław
Młynarczyk, który przyznawał radiowcom karty mikrofonowe, i z niedowierzaniem
patrzył, że ktoś taki - jąkający się i robiący błędy językowe - może siedzieć
przed mikrofonem Polskiego Radia.
- Nie mógł uwierzyć, że ludzie
chcą tego słuchać - wspomina Tomczak.
Z jąkania Owsiak zrobił swój
największy atut i szybko stał się marką radiową. - Był gejzerem pomysłów -
dodaje Tomczak.
Pod koniec lat 80. wymyśla Towarzystwo
Przyjaciół Chińskich Ręczników - grupę
happeningową, która na wezwanie Owsiaka prowadzi akcję „Uwolnić słonia”
Setki słuchaczy piszą więc listy
do dyrektora warszawskiego zoo, domagając się uwolnienia słonia z klatki.
Kulminacja następuje w 1988 r., gdy Owsiak na jarocińskim rynku staje z
wielkim transparentem z hasłem „Uwolnić słonia”. Jest mnóstwo śmiechu, bo nikt
nie wie,
o co chodzi. Nie do śmiechu jest
jednak ludziom z nielegalnej organizacji Wolność i Pokój, którzy też walczą o
uwolnienie, ale Sławomira Dutkiewicza, który od wielu miesięcy głoduje w
więzieniu, domagając się zastępczej służby wojskowej. Pomarańczowa Alternatywa
też w tym czasie robi happeningi, ale wymierzone w gen. Jaruzelskiego i
komunistyczny reżim.
Ten epizod braku zaangażowania w
opozycję lubią wyciągać Owsiakowi dzisiejsi antykomuniści, którzy wówczas byli
dziećmi i niewiele z tamtych czasów pamiętają. Ma z tym chyba pewien problem i
sam Jurek Owsiak. Bo gdy na początku lat 90. „Gazeta Wyborcza” napisała o nim,
że był wentylem bezpieczeństwa, wykonującym odgórne zadanie rozmiękczania
młodzieży pod przykrywką Towarzystwa Przyjaciół Chińskich Ręczników, bardzo się
zdenerwował. Zjawił się w redakcji „Gazety” i zrobił awanturę.
„Wtedy sobie powiedziałem: Jurek,
nie denerwuj się, bo czas wszystko pokaże” - wspominał
po latach. „Czas i jeszcze raz czas spokojnie wszystko wyjaśni”.
NARODZINY GWIAZDY
Performer, happener, błazen,
kolorowy ptak, showman,
prezenter, brat łata. Nawet Walter Chełstowski
ma problemy z precyzyjnym określeniem roli, którą Owsiak wtedy odgrywał. Jedno
jest pewne - na początku lat 90., choć miał już czterdziestkę, stał się wielką
gwiazdą radia, uwielbianą przez młodzież.
Do telewizji ściągnął go ówczesny
dyrektor Dwójki - Maciej Domański. Początkowo miał zabawiać młodzież podczas
ferii zimowych, a że program się spodobał - został na dłużej. „Róbta, co chceta” przypominało dom wariatów albo burleskę z
wczesnych komedii Char- liego Chaplina. Goście biegali, przyjeżdżali na
hulajnogach albo rowerach, wywracali się, podskakiwali, a Owsiak wkładał kolorowe
peruki, był pomalowany jak pisanka albo przebierał się za Indianina. - To taki
Kabaret Starszych Panów, tylko w innym wydaniu - tłumaczył.
Wszystko zmieniło się w 1992 r.,
gdy Owsiak zobaczył film zrealizowany przez lekarzy z Centrum Zdrowia Dziecka.
Zbierali oni pieniądze na płucoserce, wykorzystywane podczas operacji dzieci.
Tłumaczyli, że drżą podczas każdej operacji, by stara maszyna się nie popsuła,
bo to oznacza śmierć dla małego pacjenta.
- To go ruszyło - mówi
Chełstowski. Owsiak zaczął w programie pokazywać fragmenty filmu i apelować o
wpłaty. Pieniądze przychodziły do programu w kopertach. Owsiak pamięta, że
pierwsze 4 min zł przekazał w trójkowym barze na Myśliwieckiej doktorowi
Bohdanowi Maruszewskiemu z ręki do ręki.
Wtedy Chełstowski namówił
dyrektora Dwójki, by zorganizować jakiś finał tego zbierania. Domański oddał
Owsiakowi na jeden dzień studia, wozy transmisyjne i ośrodki regionalne.
Efekt przeszedł wszelkie
oczekiwania.
- Ludzie przywozili pieniądze w
plastikowych workach, plecakach i torebkach - wspomina Chełstowski. - W
księgowości Dwójki był pokój zasłany całkowicie pieniędzmi. Panie z
księgowości brodziły w hałdach banknotów, próbując przez kilka dni zliczyć, ile
tego w ogóle jest. Każdy każdemu, po ludzku, ufał.
I to był początek tej Wielkiej
Orkiestry.
- Sformatowały się wtedy Orkiestra
i jej medialny finał - mówi Chełstowski.
- Ale dopiero drugi finał
potwierdził, że to nie przypadek i mamy do czynienia ze spontanicznym zrywem
Polaków - dodaje Adam Sokołowski, który produkował program „Róbta, co chceta”.
PRZYKLEIĆ SIĘ DO ORKIESTRY
Jednego dnia Owsiak z happenera
stał się najważniejszą instytucją charytatywną i wielką gwiazdą telewizji. - Gdy po audycji wracał autobusem z
Myśliwieckiej, pasażerowie wciskali mu pieniądze do kieszeni - opowiada Sokołowski. - Żartowaliśmy, że powinien częściej
jeździć, w ciągu roku dozbierałby bańkę.
Dość szybko medialny potencjał
Owsiaka dostrzegli politycy, którzy od 20 lat próbują się przykleić do
Orkiestry. Pierwsza była premier Hanna
Suchocka, która po finale Orkiestry zaprosiła organizatorów do URM. - Wtedy się
delikatnie wykręcił i trzyma się tego od lat - mówi Chełstowski.
W latach 90. był królem wizji.
Zdobywał Wiktory - nagrody dla najpopularniejszych programów, jego twarz
pojawiała się na okładkach gazet, udzielał setek wywiadów.
Skarżył się kiedyś znajomym: - Idę
do sklepu kupić pół litra. Jak wezmę czystą, to powiedzą: udaje, a jak kupię
kolorową whisky: nieźle się nakradł. - Całkiem
wtedy stracił prywatność
- dodaje Chełstowski.
Od samego początku pojawił się problem,
co zrobić z zebranymi pieniędzmi. Sokołowski mówi, że już po pierwszym finale
się okazało, że od zebranych pieniędzy trzeba zapłacić ogromny podatek od
darowizny, a za sprzęt wysokie cło. Wyszło na to, że z każdych 10 zł
powinniśmy zwrócić państwu 6. - Pomysł fundacji podsunęli lekarze z Centrum
Zdrowia Dziecka.
Pierwszą siedzibą fundacji było
mieszkanko na osiedlu Za Żelazną Bramą. Potem kolejne na Ochocie. Od wielu lat
główna kwatera mieści się w willi na warszawskim Służewcu. Widać ją z daleka,
bo od frontu wisi na niej wielkie czerwone serce. Pracuje tu 30 osób. Na ścianach
plakaty z akcji Orkiestry, na korytarzach paczki z papierami. Owsiak siedzi za
biurkiem w niewielkim pokoiku, skąd kieruje tą wielką machiną.
Od początku obowiązywała zasada,
że Owsiak nie bierze pieniędzy z fundacji. Dyrektorzy Dwójki o tym wiedzieli,
więc zarabiał w telewizji.
ZZA WĘGŁA
W ciągu tych ponad 20 lat
Owsiakowi udało się stworzyć sieć 120 tys. wolontariuszy gotowych na jedno jego
skinienie ruszyć z puszkami w Polskę. Dla nich jest często jedynym autorytetem,
którego słuchają.
- Mówi prosto, nie mydli oczu,
jest otwarty, często żartuje i nigdy nie mówi: ja wiem lepiej. Raczej: różnimy
się, ale ja szanuję twoje zdanie - opowiada C., który od 14 lat wspiera
Orkiestrę. - Bywa cholerykiem - dodaje C. - Ale wtedy uspokaja go Dobies
[Krzysztof Dobies, rzecznik prasowy fundacji - przyp. aut.].
M., która negocjowała z nim przed
laty wsparcie dla organizowanej przez jej firmę akcji charytatywnej,
zapamiętała początkową nieufność, dość dużą rezerwę i nadwrażliwość w ochronie
wizerunku Orkiestry. - Potem wyjaśnił, że boi się, by go nie wykorzystano. A że
nie są to jego pieniądze, musi zachować podwójną czujność.
Owsiak przez wiele lat miał
pozycję nietykalnego. Nikt nie śmiał go atakować wprost, więc strzelali zza
węgła. Nawet ci, którzy go nie lubili.
- Gdyby zbierał na renowację samochodu,
może byłoby to łatwiejsze, ale on ratował przecież chore dzieci - mówi
Sokołowski.
Podszczypywany był jednak cały
czas. Prawicy naraził się już po pierwszym finale, gdy na ławę oskarżonych
trafiła córka marszałka Sejmu Andrzeja Kerna z Porozumienia Centrum, którą
oskarżono o kradzież pieniędzy WOŚP. - To prowokacja polityczna - uznał wtedy
marszałek Kern.
Atakował Owsiaka Janusz Korwin-Mikke,
twierdząc, że działalnością charytatywną powinno się zajmować państwo, a nie
jakaś Orkiestra. Atakowali hierarchowie Kościoła za szerzenie nihilizmu.
Rydzyk w Telewizji Trwam pokazywał organizowany przez Owsiaka festiwal
Przystanek Woodstock
jako zbiegowisko rozpustników, narkomanów i
alkoholików. (Choć Owsiak proces z Rydzykiem wygrał, do dziś się nie doczekał
przeprosin). Do tego doszły kłótnie o obecność na Woodstocku katolickiego
Przystanku Jezus. Wszystkie te ataki sprowadzały się do tego, że Owsiak to
antychryst psujący katolicką i patriotyczną młodzież.
- To przeciwstawienie radości Orkiestry
temu cierpiętniczemu stylowi reprezentowanemu przez polski Kościół. To walka o
to, czy Polska ma być otwarta i radosna, czy narodowa i ponura - tłumaczy
Chełstowski.
Dziesięć lat kąsania Owsiaka
zaczęło przynosić pierwsze efekty, a jego gwiazda przygasła. Widać to było po
spadku oglądalności finału WOŚP. Wojciech Pawlak, który był wtedy dyrektorem
Dwójki, próbował nawet przekonać szefa Orkiestry, by ograniczyć czas emisji. -
On ma mentalność rewolucjonisty, a moją propozycję potraktował jako policzek i
próbę ograniczenia WOŚP - mówi.
Ówczesny prezes TVP Bronisław Wildstein nie chciał iść na zwarcie, więc i
Pawlak wycofał się z pomysłu. - Nie jestem wariatem, żeby walczyć z polskim
świętym - tłumaczy dziś.
ODEBRAĆ WIARYGODNOŚĆ
Walka o sprowadzenie Owsiaka do
parteru jeszcze się nie zakończyła. Przed tegorocznym, 22. Finałem WOŚP
prawicowa prasa jak zwykle zaczęła akcję opluskwiania szefa Orkiestry: że
sługus reżimu, że pacyfikował bunt młodzieży, że nie kocha Polski jak należy.
Ale tym razem pojawiły się nowe pomówienia: że tak naprawdę nie wiadomo, co się
dzieje z pieniędzmi, które zbiera.
- To jest najbardziej wredna
insynuacja - mówi Jan Tomczak. - Co innego Owsiaka nie lubić, a co innego go
oskarżać o kradzież. Chcą mu odebrać wiarygodność, żeby ludzie się od niego
odwrócili.
Owsiak na te ataki reaguje źle.
Puszczają mu nerwy, zachowuje się jak zranione zwierzę, wali na oślep, czym
sprawia jeszcze większą radość tym, którzy go chcą zniszczyć. Jednego dnia
prawicowcy piszą, że dorobił się na Orkiestrze, a gdy następnego dnia ten
pokazuje swoje trzypokojowe mieszkanie w bloku, piszą, że to luksusowy
apartament. Wyliczają przy okazji, ile kosztuje robot kuchenny, a ile płyta
indukcyjna w kuchni.
- Cel ataków jest jeden - tłumaczy
Chełstowski - zniszczyć coś, co jest krystalicznie czyste, i udowodnić, że
stoją za tym resortowe dzieci i ubeckie układy. Jurkowi czasem puszczają nerwy,
więc się sądzi teraz z tym czymś ze Złotoryi, choć to coś na to nie zasługuje.
Każdy ma prawo nie wytrzymać. Ja bym raczej lał po mordzie.
Jerzy Owsiak w ogóle nie chce rozmawiać
na ten temat. - Jeszcze nie teraz - mówi jego
rzecznik Krzysztof Dobies.
W ubiegłym tygodniu szef Orkiestry
pojechał do Złotoryi, gdzie wytoczył sprawę prawicowemu blogerowi. - Nie
obrażam się, że ktoś nas nie lubi - mówił po wyjściu z sądu. - Ale nie można
bezkarnie mówić, że jestem hieną cmentarną albo że wyprowadziłem z fundacji 46
min zł.
- Jurek ma świadomość, że pomógł
stworzyć coś wielkiego i wspaniałego - mówi Walter Chełstowski. - Ja na jego
miejscu po tym wszystkim powiedziałbym: dość. Ale on tego nie zrobi. Dopóki mu
sił starczy, będzie robił Orkiestrę. Chcę powiedzieć tym wszystkim paranoikom,
że należy mu się za to szacunek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz