Przesłuchaliśmy już 13 tysięcy pokrzywdzonych, a kolejnych
90 tysięcy czeka na przesłuchanie. Amber Gold to przy
tej sprawie małe
piwo. i to bezalkoholowe
Józef
po sieci porusza się całkiem sprawnie. Wnuki go nauczyły. - Kupuję coś czasem
przez internet, bo mam 82 lata i nie zawsze jestem w stanie wybrać się do
sklepu - opowiada. W listopadzie zamówił w internetowym sklepie Retrobut.pl kurtkę. Przelał 300 zł, ale kurtki nie dostał do dziś. -
Byłem naiwny i nie sprawdziłem wiarygodności oferty - przyznaje.
- Ale nigdy wcześniej nie miałem
takich problemów.
Takich jak Józef są tysiące.
Właściciele Retrobuta Mateusz G. i Rafał K sprzedali (w tym i poprzednich
sklepach) towary za 20 min zł. To ostrożne szacunki.
Tomasz, dawny pracownik, ocenia,
że mogło to być nawet 25 min zł, a działalność obu panów trwa dalej.
Skontaktował się ze mną w listopadzie, po moim artykule w „Wyborczej” o
Retrobucie. „Spadłem panu z nieba, tego nie powie panu żaden rzecznik” -
napisał w mailu.
Cofnijmy się o kilkanaście lat.
Warszawski Tarchomin. To tu wychowywali się i poznali Mateusz G. i Rafał K.
Pierwszy (rocznik 1987) na 10. piętrze wieżowca, drugi (rocznik 1988) - w
czteropiętrowcu, w zamkniętej części osiedla. Ich bloki dzieli 200 metrów.
Dorastając patrzą, jak w Warszawie otwierane są kolejne hipermarkety, duże
sklepy sieciowe.
Zwykle w' dniu otwarcia sklepy
organizują wielkie promocje, a klienci ustawiają się w kolejce już kilkanaście
godzin wcześniej. Tak było na przykład w 2005 roku w Electro World na Targówku. „Gazeta Stołeczna” pisała: „Na otwarcie
szefowie firmy na powitanie gości zamówili m.in.: 60 ochroniarzy, 20 osób kierujących
ruchem, ponad 60 policjantów, dwa ambulansy, lekarza. Zawiadomili też miejscowy
szpital. (...) Młodzi ludzie, a takich w kolejce była większość, noc zamierzali
spędzić, dyskutując o parametrach sprzętu, który czekał za zamkniętymi drzwiami
sklepu, i »ogólnie na wesoło«. Szef ochrony zapewnił, że rano, ok godz. 5,
dostaną ciepłą kawę i herbatę”.
W tej kolejce mogą też stać
nastoletni Mateusz G. i Rafał K. W każdym razie kilka lat później wykorzystują
ten sam mechanizm psychologiczny. Kuszą ogromnymi, nawet 80-proc. obniżkami cen
na atrakcyjne towary. U nich nikt się jednak nie szarpie ani nie napiera na
drzwi sklepowe. Wszystko odbywa się w internecie. I produkt jest inny: nie
elektronika, ale buty i odzież. Zawsze markowe i nowe.
Od 2007 roku sprowadzają je z
Azji, a rok później Mateusz G. wyjeżdża tam na stałe, by pilnować interesu. W
Polsce wystawiają je na Allegro, ale nie pod swoimi nazwiskami. „Wynajmują” do
tego konta należące do innych osób.
Rafał szuka takich osób w
serwisach ogłoszeniowych. Zasady są proste: wy sprzedajecie mój towar na
Allegro, wymieniacie maile z klientami, załatwiacie formalności, ja wysyłam
towar i zgarniam kasę, a potem jej część odpalam wam. Stała stawka -1 tys. zł
na rękę (później kwota ta wzrosła do 1,4 tys. zł).
Chętnych nie brakuje. Osoby, które
podpisują z Rafałem umowę, na swoich kontach najczęściej wystawiają ubrania i
buty brytyjskiej firmy ASOS oraz luksusowe ubrania amerykańskiej Abercrombie & Fitch.
Jedną z osób wynajętych przez G. i
K. jest Justyna z Oławy - organizuje dwa tysiące takich aukcji. A potem miesiącami
tłumaczy klientom, dlaczego dostali podróbki lub wcale nie dostali opłaconych
ubrań. Wysłuchuje, co się z nią stanie, gdy klienci ją dopadną. Po kilku
miesiącach jest bywalczynią komisariatów. Jako oszukująca - bo wystawiała
fałszywce aukcje - i jako oszukana - bo jej też K. i G. nie zapłacili całego
należnego wynagrodzenia.
Takich osób jak Justyna są
dziesiątki, między innymi Agata z Warszawy. - Kontakt z K miałam jedynie kilka
razy telefoniczny oraz przez Skype’a i przez maila. Miałam umowę na
trzy miesiące, ale wynagrodzenia nie dostałam za żaden. Zgłosiłam to na policję.
K dostawał pieniądze i wysyłał towar na wskazane przeze mnie adresy. Jedna z
klientek zarzuciła mi, że towar jest podrobiony, a dwoje innych w ogóle go nie
otrzymało, ale zwrócono im pieniądze.
Nie wszyscy odchodzą więc z
pustymi rękami. Tomasz: - G. i K. zwracali pieniądze, ale tylko tym, którzy
poskarżyli się policji. Kilka razy byli przesłuchiwani i opowiadali a to, że
nieudane transakcje są wynikiem niepowodzeń w biznesie, a to, że zawsze będą
dążyć do zakończenia ich w pozytywny sposób. A organa ścigania łykały te
wymówki.
- Co najmniej kilkanaście
komisariatów w Polsce, jak nie kilkadziesiąt prowadziło przeciw nim sprawy - przyznaje
policjant, który prowadził jedną z nich.
- Tyle że każdy oddzielnie - ktoś
na Wybrzeżu, ktoś na Śląsku, ktoś w Warszawie. Gdybyśmy się ze sobą
kontaktowali, to dawno byśmy ich mieli - dodaje.
Bezkarność dodaje duetowi pewności
siebie. Allegro systematycznie blokuje kolejne podejrzane konta, ale G. i K
„wynajmują” następne.
W pewnym momencie pomoc serwisowi
aukcyjnemu deklaruje Tomasz. - Przysłał maila z informacjami o G. i K, które
były zbieżne z tym, co już wiedzieliśmy - mówi Jarosław Dykrzak z działu współpracy
z klientem w Allegro. - Od czasu do czasu dostawaliśmy od niego wskazówki o
nowych kontach w naszym serwisie. To było jedno z kilku źródeł naszej wiedzy,
prowadziliśmy dalej własne dochodzenie.
Tomasz szacuje, że na samym
aukcjach na Allegro G. i K. mogli mieć obrót nawet rzędu 9-10 min zł, choć
Dykrzak zaprzecza, by były to tak duże kwoty.
W 2011 roku G. i K ograniczają
sprzedaż na Allegro i otwierają sklep internetowy. To przełomowy moment w ich
karierze. Dopiero teraz ujawnią prawdziwe talenty.
W sierpniu 2011 roku działalność
rozpoczyna sklep Etrykot.pl
z piłkarskimi butami i koszulkami największych
klubów świata. Niektóre nawet z 70 proc. zniżkami. Koszulki FC Barcelony,
Manchesteru United czy Realu Madryt zamiast za 350 zł można kupić za 100 zł.
Piłkarskie korki firmy Nike z 600 zł są przecenione na 170 zł.
W listopadzie na komisariaty
zgłaszają się pierwsi, którzy towaru nie otrzymali. A sklep po kilku
miesiącach znika z sieci. Policja próbuje odnaleźć winnych, ale jedyny dostępny
adres firmy wskazuje na Hongkong.
G. i K. myślą już o kolejnym
ruchu. Późną wiosną 2012 roku Polska szykuje się do Euro. Nowy biznes nazywają
PilkaSklep.pl. Oferują w nim oryginalne ciuchy m.in. Adidasa, Nike, Umbro.
Gdy piłkarze walczą o punkty, G. i K walczą o klientów za pomocą reklam w
największych polskich portalach. Na kampanię promocyjną wydają około miliona
złotych. - Szacuję, że wyciągnęli z tego sklepu dwa razy tyle - mówi Tomasz.
Scenariusz jest ten sam: bardzo
niskie ceny, kilka miesięcy działalności w trakcie gorączki związanej z Euro
2012, dziesiątki tysięcy klientów, z których większość towaru nie dostaje.
- Pierwsze mecze za kilka dni, a
ja nie miałem nawet koszulki polskiej kadry. Emocje wzięły górę - mówi Marek z
Wałbrzycha. - Tam było najtaniej, no i skusiły mnie reklamy w wiarygodnych, wydawało się, portalach. Przejechałem się
na 100 złotych. Koszulki nigdy nie zobaczyłem.
Na stronie PilkaSklep, podobnie
jak przy Etrykocie, widnieje adres firmy w Hongkongu. Rachunek brakowy
założony jest jednak na polski adres - w
Ostrołęce. Policjanci upatrują w tym nadziei na dotarcie do właścicieli. Ale
ostrołęcki adres prowadzi ich na łąkę, gdzie nie mogła być zameldowana żadna
osoba, bo nie było tam żadnego domu.
Los uśmiecha się do mundurowych.
Podpięli się pod internetowe łącza PilkiSklepu i obserwują, skąd logują się
osoby prowadzące sklep. Ale Mateusz G. zawsze,
gdy się loguje, robi to za pośrednictwem zagranicznych serwerów i prywatnej
wirtualnej sieci (VPN).
Dzięki temu zamiast prawdziwej lokalizacji
wyświetla się fałszywa, na przykład w Stanach Zjednoczonych. Pewnego dnia G.
jednak się zapomina i loguje się bezpośrednio z własnego komputera. Policja
odkrywa jego prawdopodobne miejsce przebywania - adres warszawski.
- Dzięki tej wpadce pierwszy raz
udało nam się z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że to on może stać za
wszystkim. Mogliśmy też połączyć sprawę PilkaSklepu z wcześniejszymi
oszustwami z Allegro - opowiada policjant, który prowadził sprawy sklepów
internetowych. Niedługo po wpadce Mateusza G. policja ma już stuprocentową
pewność, że ma on związek z PilkaSklepem. Popełnia bowiem kolejny błąd - jednym
z pełnomocników konta bankowego PilkaSklepu ustanawia swojego ojca Dariusza.
- Ale na ogól Mataisz G. i Rafał
K. pilnowali się. Jadąc do Polski, zawsze lądowali w Wiedniu. Nie chcieli, by
ich nazwiska znalazły się w komputerach polskich lotnisk. Stać ich było na to,
by wynająć prywatnego kierowcę, który wiózł ich do kraju - tłumaczy policjant.
Jeszcze w wakacje 2012 roku sklep
znika, a pod jego internetowym adresem jest tylko oświadczenie: właściciele
strony przepraszają za problemy, ale nie spodziewali się tylu zgłoszeń.
Mateusz G. nie czeka długo z
otwarciem następnego interesu.
Będziecie smażyć się w piekle
- Wysoki, ponad metr
osiemdziesiąt, 26 lat, świetnie ubrany. Szczupły, smagły, przystojny. Zwykle
przyjeżdżał porsche. Gdy wchodził do biura, każdy stawał się przy nim mały. Ale
nie był despotą, nie krzyczał, nie przeklinał. Nie musiał, działała jego
charyzma. No i bardzo się o nas troszczył, zwłaszcza na początku. Pytał o
zdanie, dużo z nami rozmawiał. Raz powiedzieliśmy mu, że skończyła się kawa.
Przeprosił i po paru godzinach w biurze stała już skrzynka nowej kawy.
Tak Mateusza G. wspomina Magda.
Jesienią i zimą 2012 razem z 16 innymi osobami pracowała w sklepie 66Procent.pl, który jak dotąd przyniósł G. i K. najwięcej pieniędzy. To
pierwszy sklep, dla którego właściciele wynajęli biuro.
- We wrześniu 2012 roku znalazłam
w Internecie ogłoszenie, że firma poszukuje ludzi do obsługi klientów. Do
pracy nie miałam daleko, biuro znajdowało się w katowickiej dzielnicy
Szopienice - opowiada Magda.
66Procent.pl
sprzedaje buty i ubrania Calvina Kleina, Nike, Adidasa, Pumy, Zary, Lacoste. Zespół żyje w
przekonaniu, że nowa firma za chwilę podbije polski rynek e-handlu. Dwóch
mężczyzn zajmuje się grafiką komputerową i sprawami technicznymi strony, 15 kobiet
telefonicznie i mailowo obsługuje klientów. Na miejscu są też Michał B. i
Patryk S. - dwaj kierownicy przeszkoleni przez
G.
Jest też sam G. - przez pierwsze
dwa tygodnie codziennie przyjeżdża do biura. Opowiada, że dopiero co wrócił z
Chin, gdzie wyjechał jako 16-letni chłopak.
Pracownicy zwijają się jak w
ukropie, by zrealizować kolejne transakcje z internautami. Czasem muszą ich też
uspokajać. - Mieliśmy wyuczone formułki na każdy telefon od klientów.
Początkowe niedociągnięcia tłumaczyliśmy sobie tym, że firma raczkuje, a G.
może jeszcze nie znać wszystkich procedur i zasad działania polskiego rynku. -
mówi Magda. W połowie września 2012 roku G. znów wyjeżdża do Azji i już nie
wraca. W katowickim biurze zostawia Michała B. i Patryka S.
Zamówień przybywa. Po sieci krąży
sesja zdjęciowa z Natalią Siwiec promującą sklep, 66Procent.pl reklamuje się też na największych polskich portalach -
kampania kosztuje G. i K. niemal 3 min zł.
- Ale pod koniec listopada
przychodziły setki maili z reklamacjami. Ludzie przysyłali zdjęcia tych
towarów - niektóre były pokrwawione, w innych były dziury, jeszcze w innych
rękaw zszyto z kołnierzem. Strach było myśleć, co się działo w fabrykach, gdzie
powstawały te podroby. A jeszcze więcej było maili ze skargami, że towar w
ogóle nie doszedł - mówi Magda.
Najgorsze były jednak telefony:
„Ty, kurwo, zatłukę cię własnymi rękami!”. „Wszyscy wylądujecie w więzieniu, a
potem będziecie się smażyć w piekle!”. „Znajdę was, skurwysyny, mam wasz
adres!”. Tego ostatniego Magda akurat się nie bała: - Na stronie sklepu widniał
jakiś adres nowojorski i jego oddział w wirtualnym biurze
w Warszawie, a w mailach
podawaliśmy jeszcze adres w Hongkongu. Cl. zadbał, by katowickie biuro nigdzie
się nie pojawiło.
Zbliża się najgorętszy okres -
mikołajki i Boże Narodzenie. Przeglądam wyciąg z systemu transakcyjnego 66Procent.pl. Od 25 października do 5 grudnia sklep notuje ponad 25 tys.
zamówień na niemal 7 min 100 tys. zł. Rekordziści zamawiają towar za
kilkanaście tysięcy. Kulminacja następuje przed świętami. 3 grudnia na konto
66Procent wpływa 283 tys. zł, dzień później 106 tys. zł, kolejnego dnia - 209
tys. zł.
Ale w mediach pojawiają się
pierwsze doniesienia o podejrzanym sklepie.
Czapeczka Mikołaja
Na początku grudnia kierownicy 66Procent.pl Patryk S. i Michał B. oznajmiają nagle, że pokłócili się z
Mateuszem G., złożyli zawiadomienie na policji i odchodzą. I że w razie czego
17-osobowa grupa pracowników może na nich liczyć.
A zamówienia wciąż masowo
spływają. - Czemu wtedy tego nie przerwaliśmy? Chcieliśmy dać iskierkę nadziei
tym oszukanym ludziom, pokazać im, że jest ktoś po drugiej stronie i próbuje
tę sytuację naprawić - mówi Magda.
Wkrótce na horyzoncie pojawia się
Rafał K Kontaktuje się z Chin przez Skype’a i maila.
- Przekazywał nam polecenia od
Mateusza G. Ciągle mówił, że Mateusz coś każe, Mateusz postanowił tak czy
inaczej. Wyglądało to tak, że Rafał jest jego podwładnym - opowiada Magda.
Mój informator Tomasz potwierdza
tę informację: - Rafał K. sam jest święcie przekonany, że obydwaj działają na
tych samych prawach. W rzeczywistości jest inaczej. G. to bardzo inteligentny
manipulator. Zdominował Rafała.
Jest połowa grudnia 2012. Kolejne
media donoszą o sklepie, na który nacięły się tysiące ludzi. Informują, że
Prokuratura Okręgowa w Płocku przesłuchała już kilka tysięcy poszkodowanych. A
Mateusz G. i Rafał K otwierają nowy sklep - 66Prezent.pl. Od 66Procent.pl różni się tylko nazwą, kolorystyką i doklejoną świąteczną
czapeczką Mikołaja w logo strony. Teraz działają dwa sklepy. A Rafał K. przez
internet instruuje ludzi: róbcie swoje, nadrabiamy zaległości i przyjmujemy
kolejne zamówienia.
Puk, puk, tu policja
- W styczniu większość zespołu się
wykrusza, w biurze jest kilka osób. Zostajemy, bo jak zerwiemy umowy, G. nie
będzie nam musiał wypłacać zaległych pensji. Chcieliśmy mu pokazać, że nie
odpuścimy - tłumaczy Magda.
W lutym kontakt z Rafałem K. się
urywa. Pracownicy siedzą w biurze i czekają na rozwój wydarzeń. Czy w końcu
Rafał K. się odezwie? Może Mateusz G. wróci z Chin, przeprosi i wypłaci
zaległości? A może któryś z klientów odnajdzie biuro i przyjdzie wymierzyć
sprawiedliwość? Czasu na dywagacje jest mnóstwo, bo z powodu niezapłaconych
rachunków w biurze odcięte zostają telefony i internet.
W połowie lutego dzwoni domofon.
Pracownicy z podglądu na kamerze widzą, że to policja. - Nie było krzyków czy
rzucania na ziemię, jak w filmach. Sami pokazaliśmy policjantom, co gdzie
jest. Wzięli komputery i dokumenty. Osoby z biura zabrali też na przesłuchanie,
a ci, których tego dnia nie było, dostali wezwania na komisariat - wspomina
Magda.
Biuro zostaje zamknięte, a
pracownicy idą do sądu. - To standardowe sprawy o zapłatę zaległego
wynagrodzenia. Są one rozwiązywane w trybie ugodowym - mówi Robert Grzegorczyk,
adwokat Mateusza G. i Rafała K.
Ta dwójka jest dla policji
nieuchwytna. Znikają także Patryk S. i Michał B., którzy kierowali sklepem
przez pierwsze trzy miesiące.
Dziesiątki tysięcy klientów
pozostają z pustymi rękami, a miliony złotych są już w Chinach. Płocka
prokuratura przesłuchuje kolejnych poszkodowanych. A na stronie sklepu pojawia
się oświadczenie: „W związku z licznymi problemami, jakie wystąpiły w trakcie
funkcjonowania serwisów 66Procent oraz 66Prezent, spółka Japan Style Limited, która jest jedynym właścicielem obydwu
serwisów, postanowiła zawiesić działalność. Bardzo przepraszamy za
wszelkie niedogodności". Jest też adres mailowy i zapewnienie, że Japan Style (zarejestrowana w Hongkongu) jest do dyspozycji
klientów.
- Łączny obrót w tych dwóch
sklepach wyniósł w sumie około 8 min zł - mówi Tomasz.
Mateusz G. i Rafał K. znikają. Ale
znów nie na długo.
Facebookowa strona oszukanych
Jest wrzesień 2013 roku, zaczyna
się rok szkolny, gdy dziennikarka Paulina Pawlak odbiera maila od 16-letniej
siostrzenicy. W środku link do sklepu Retrobut.pl z
robiącymi furorę wśród młodzieży butami Nike Air Max za 190
zł zamiast 450. Pawlak chce sprawić siostrzenicy prezent. - Skusiła mnie cena.
Gdy ją zobaczyłam, pomyślałam „wow, biorę to”. Zastanawiam się, jak mogłam się
na to nabrać. Jestem dziennikarką i myślałam, że jestem czujna i świadoma
takich pułapek - mówi.
Zamawia, płaci i dostaje maila z
potwierdzeniem. - Po miesiącu dostałam kolejnego maila, że bardzo im przykro,
ale producent nie nadąża z liczbą zamówień. Potem pisałam do nich kilkanaście
razy, straszyłam policją, żądałam zwrotu pieniędzy, a w odpowiedzi dostawałam
te same prośby o cierpliwość. Przed świętami sami napisali z zapewnieniem, że
dostanę buty pod choinkę. Mamy styczeń, butów dalej nie ma, pieniędzy też -
opowiada Paulina Pawlak.
W tym samym czasie na stronę
Retrobuta zagląda też Małgorzata, urzędniczka z Ministerstwa Finansów. Sldep
pokazała jej 15-letnia córka. Małgorzata czyta historię firmy: mieszkający od
20 lat w Nowym Jorku Słowak Jozef Rabik przypadkowo poznaje w Central Parku
małżeństwo - Laurę Hillman
i Imogena Masona. Zaprzyjaźniają się i
postanawiają otworzyć sldep. - Jak mogłam być tak naiwna? - dziwi się
Małgorzata. - Przeczytałam regulamin, tę historyjkę i nie wzbudziło to moich
podejrzeń. Pomyślałam, że skoro reklamują się na poważnych portalach, to też
są poważną firmą. A ceny były bardzo atrakcyjne - dodaje.
Córce zamawia buty Nike Air Max, sobie Vans Authentic. Koszt - 396 zł. Butów ani
pieniędzy nie ma do dziś.
Można szacować, że odkąd we
wrześniu Retrobut rozpoczął działalność, skusił kilkanaście tysięcy osób.
Reklamy sklepu znów były na największych portalach. Klienci zebrali się na Facebooku
na stronie Oszukani retrobut.pl.
Jest tam ich ponad 4 tys. Niektórzy otrzymali
buty.
Załączają zdjęcia towaru z ręcznie
doszywanym logo, odstającymi podeszwami. Do zdecydowanej większość przesyłka
nie dotarła.
Gdy w listopadzie ujawniliśmy w
„Wyborczej”, że za wszystkimi sklepami stoją ci sami ludzie, portale wyłączyły
reklamy.
Śledztwo bez przełomu
Choć trudno w to uwierzyć, G. i K.
oficjalnie nie dostali żadnych zarzutów. - I dopóki się one nie pojawią, dopóty
nie możemy mówić o jakichkolwiek formach tłumaczenia się z tego, co jeszcze
nie zostało zarzucone - zaznacza ich adwokat Robert Grzegorczyk.
- Przesłuchaliśmy już ok. 13 tys.
pokrzywdzonych osób, a kolejnych 90 tys. czeka na przesłuchanie. Z
dotychczasowych zeznań świadków wynika, że szkoda wynosi kilkaset tysięcy złotych.
Planowane są czynności dotyczące osób stojących za oszukańczą działalnością sklepów
internetowych objętych śledztwem - informuje Iwona Śmigielska-Kowalska,
rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Płocku. Dodaje, że do tej pory w
śledztwie nie ma przełomu i zostało ono przedłużone do maja tego roku. Aby ukazać
skalę całej sprawy, warto porównać ją cło najgłośniejszego w ostatnich latach
oszustwa, czyli Amber
Gold. Tam oficjalnie poszkodowanych było
„zaledwie" nieco ponad 10 tys. osób (choć na dużo większe sumy).
- Nie wiem, czy G. od razu
przyjął, że to będzie jedno wielkie oszustwo, ale było wiele sygnałów, że nie
chce wyrządzić krzywdy tym ludziom. Na początku działalności 66Procent.pl dawał duże rabaty, wysyłał gratisy, strasznie też nas
przepraszał. Ale ciężko powiedzieć, czy chciał uspokoić klientów, czy tylko
opóźnić proces sądowy - opowiada Magda ze sklepu 66Procent.pl. Dodaje,
że pojedynczy klienci sklepu (podobnie było na każdym polu działalności G. i K)
otrzymywali zwrot pieniędzy.
- Oni stwarzali pozory, ale nigdy
nie przyznawali się do winy. „Jestem oszustem”? To by Mateuszowi przez gardło
nie przeszło - mówi Tomasz.
Co zatem robili G. i K., jeśli nie
oszukiwali?
- Była to działalność gospodarcza
o uproszczonym mechanizmie - zamówienie, przelew i wysyłka towaru. Rozwinięta
na dość szeroką skalę, która jak w wielu przypadkach czasami nie przynosi
satysfakcji obydwu stronom - ocenia mecenas Robert Grzegorczyk. - Rzeczywiście,
niektórzy zamawiający nie otrzymali produktów, ale nie chcę wchodzić w
szczegóły skuteczności tych zamówień, by nie wyprzedzać faktów: Nie wiemy
jeszcze, jak oceni to prokurator.
- Skąd ma pan mój numer? - pyta
mnie Dariusz G., ojciec Mateusza.
- Z internetu.
- Nie mam ochoty z panem
rozmawiać.
Dariusz G. szybko się rozłączył.
Mimo kilkakrotnych prób mailowych
na moje pytania nie odpowiedział też sam Mateusz G. Kontaktu nie ma także z
Rafałem K. Pod jego adresem zameldowania na warszawskim Tarchominie nikogo nie
zastałem. Za pośrednictwem mecenasa Grzegorczyka jeszcze raz przekazałem
prośbę o rozmowę. Ale i na nią G. i R. w
ogóle nie odpowiedzieli.
Gdzie oni są?
- Odpowiedź wykraczałaby poza moją
umowę z klientami - mówi Grzegorczyk.
- G. i K. wszystko robią razem,
nawet nie mają między sobą jakiegoś podziału pieniędzy. W ciągu miesiąca
potrafią wydać 100 tys. zł na wystawne życie. Krążą po Azji, głównie po
Bangkoku i Hongkongu, a w okolicach sylwestra G. był w Zjednoczonych Emiratach
Arabskich. Przemieszczają się nawet nie po to, by gubić trop. Mają taki styl
życia - mówi Tomasz.
Policjanci potwierdzają jego
słowa.
Byli współpracownicy Mateusza G. i
Rafała K twierdzą, że odczekają oni kilka miesięcy i otworzą kolejny sklep.
Magda uważa, że jeśli G. nie zostanie złapany, to „nie ma siły, żeby przestał”.
- Ściągnięcie ich z Chin czy
Tajlandii będzie praktycznie niemożliwe. Trzeba blokować ich biznesy internetowe
i odciąć ich od dopływu pieniędzy, by wykurzyć ich z Azji - dodaje Tomasz.
Zaraz po Bożym Narodzeniu sklep
Retro- but skasował ze swej strony całą ofertę. Zostało tylko logo sklepu i
adres mailowy, z którego ciągle przychodzą wiadomości: prosimy o cierpliwość,
towar dojdzie.
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz