sobota, 8 lutego 2014

Nowy zakład Pascala



Nie wiadomo jeszcze, czy PiS obejmie władzę, ale widać, że wielu dopuszcza taką możliwość i zaczyna się na tę okoliczność, w swoim mniemaniu, zabezpieczać.

Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

PiS ustami swojego prezesa, ale też innych polityków, re­gularnie zapowiada, co zrobi, kiedy już przejmie władzę.
Weźmie zatem pod lupę wymiar sprawiedliwości, pokaże, kim są niektórzy sędziowie, zrobi porządek w prokuratu­rze, którą podporządkuje ponownie ministrowi sprawiedliwości.
Zbada wszystkie wydatki państwa co do złotówki, a zwłaszcza co do jednego euro pozyskanego z funduszy europejskich. Przyj­rzy się zamówieniom publicznym oraz ogłoszeniom państwo­wych instytucji w mediach prywatnych (ten monitoring już trwa).
Prawdziwy tajfun odnowy moralnej, a zwłaszcza personal­nej, ma przejść przez publiczne media, w szczególności telewi­zję. Uzdrowiona będzie szkoła i wyższa uczelnia, każdy szpital i urząd celny. Rewolucja dokona się oczywiście w służbach spe­cjalnych. Będą przeglądane resorty, urzędy centralne, wojewódz­kie i wszystkie agencje. Praktycznie każda państwowa, a także samorządowa - kiedy PiS zdobędzie i ten szczebel władzy - insty­tucja zostanie poddana ideowej wiwisekcji, a jej obsada zostanie gruntownie zweryfikowana. Co i raz zdarza się zapowiedź, kto zostanie rozliczony, kiedy przyjdzie na to czas; ostatnio prezes Kaczyński ostrzegł, że spotka to tych, którzy chcieli powołania komisji rozliczającej działalność Antoniego Macierewicza przy likwidacji WSI.

Zaszczepiona została wizja wielkiej czystki, gigan­tycznej zmiany. Uchowają się tylko prawi i sprawie­dliwi albo ci z pozostałych, których PiS ułaskawi czy przynajmniej przeoczy. Zwycięstwo PiS zaczęło być traktowane niemal jak zjawisko przyrodnicze, na które nie ma rady, bo część społeczeństwa dała się uwieść politycznej sekcie, a pozostali, nawet jeśli w sumie są większością, nie mają woli, aby się temu przeciwstawić. Trochę to wygląda, jakby większość zamknęła się bezradnie w twierdzy i była oblegana przez mniej­szość. I ta osaczona większość musi w tym murze znaleźć furtki, przez które będzie mogła się wydostać.
Ponieważ od wiosny zeszłego roku PiS zaczęło wygrywać w partyjnych sondażach, te zapowiedzi przestają być traktowa­ne jako gołosłowne. I chociaż wygrana PiS w wyborach w 2015 r. nie musi oznaczać objęcia przez tę formację rządów, to jednak prawdopodobieństwo takiego rozwoju wydarzeń jest szacowane na całkiem duże. Spora część Platformy nie chce ewentualnej ko­alicji z SLD i ma z Tuskiem na pieńku, a Jarosław Kaczyński, jak słychać w jego otoczeniu, najbardziej liczy nie na jakiś prawicowy plankton, który się przeciśnie do Sejmu i zostanie koalicjantem (tu możliwa jest wyłącznie całkowita kapitulacja), ale właśnie na rozpad głównego rywala - Platformy, już po wyborach. Albo, w wariancie B, na koalicję z PSL, a nawet na alians z SLD, choć już nie pod kierownictwem Leszka Millera, a choćby pod Wło­dzimierzem Czarzastym. W każdym z tych wariantów de facto niepodzielnie rządziłby prezes.
   Przeświadczenie o szansach PiS na władzę jest dodatkowo wzmacniane „zwycięską” retoryką tej partii, specyficznym to­nem moralnej przewagi, graniem na patriotycznej nucie, która stała się wyłączną własnością Jarosława Kaczyńskiego, zwłaszcza gdy tworzący się obóz narodowy nie potrafi wyjść poza Marsz Niepodległości. Przy całej przejrzystości tych marketingowych instrumentów gromko ogłaszany sukces PiS zaczyna się przedo­stawać do świadomości posłów, urzędników wszystkich szcze­bli, prokuratorów (także z IPN), sędziów, dyrektorów rozmaitych placówek, samorządowców, ludzi mediów. Zwłaszcza że wielu hierarchów Kościoła (w ogóle Kościół polski w swojej znakomitej większości, także na poziomie proboszczów) w te żagle dmucha, wyraźnie łącząc szanse przetrwania w swojej tradycyjnej i zmu­mifikowanej formie, obronę swojej pozycji i interesów właśnie z PiS.
Pojawia się coś, co nazwaliśmy nowym zakładem Pascala. Kla­syczny zakład, jaki przedstawił w XVII w. ten francuski filozof, polegał na takim oto rozumowaniu: lepiej wierzyć w Boga, niż w niego nie wierzyć, bo jeśli on jednak istnieje, to dzięki aktowi wary zyskujemy coś bezcennego, czyli życie wieczne, a jeśli Boga nie ma, to tracimy tyle, że wierzyliśmy w coś, co okazało się nie istnieć {i najwyżej może trochę sobie w życiu odmawialiśmy).

Nowy zakład Pascala w polskiej polityce wygląda zaś następująco: nie wiadomo, czy PiS wygra i wróci do władzy, ale lepiej zachowywać się tak, jakby miało rządzić, czyli zanadto nie występować przeciwko niemu, nie wychylać się, nie dać się zapamiętać w roli głównego krytyka tej formacji, bo kiedy PiS rzeczywiście dojdzie do władzy, to za­cznie się mścić. To przecież formacja mściwa i pamiętliwa. A je­śli nie dojdzie, to i tak nic się nie stanie, bo liberalna Platforma za chwilowe zwątpienie w nią czy utratę lojalności nie ukarze i nie odpłaci. Można będzie w końcu się z nią jakoś ułożyć, a z PiS absolutnie nie.
Gra pod PiS (albo niedrażnienie PiS) w takim wydaniu bywa czasami subtelna, nie zawsze zresztą w pełni uświadamiana i trudna do wytknięcia. Może więc chodzić na przykład o „Salomo­nowe” decyzje prokuratury w sprawach polityków PiS, o łaskawsze spojrzenie na „smoleńską”, zamachową twórczość filmową przez telewizję publiczną, o nagłe polityczne usamodzielnianie się samorządowych urzędników i zacieranie śladów po związkach z Platformą. Opowiadał jeden z baronów PO, że w jego regionie trudno jest przeprowadzić jakiekolwiek szkolenie na temat spo­sobu wykorzystania pieniędzy z Brukseli, bo samorządowcy go unikają pod pozorem, że są one „partyjne”. Nie chcą być podej­rzewani, że współpracują z PO, choć wcześniej nie miewali takich zastrzeżeń.
   Od Tuska zaczęło się odcinać wiele środowisk, zwłaszcza lo­kalnych. W małych miejscowościach ton nadaje teraz z reguły PiS i Kościół, niezależnie od tego, jaki jest formalny układ władzy. Tam lęk przed nowymi personalnymi porządkami jest znacznie większy niż w metropoliach.
Tę zmianę atmosfery widać też na wyższych uczelniach czy w placówkach kultury, czasami pod postacią nagłego wzmoże­nia godnościowo-patriotycznego i walki o narodową tradycję. Instytucje te, poza wyjątkami, próbują zachować często nieja­ką autonomiczność i nie wchodzić w spory polityczne, ale pod naporem polityków wzmożonych czy tzw. grup obywatelskich i środowiskowych cofają się, plącząc w decyzjach i unikając jedno­znaczności. Czy to w sprawach wystaw artystycznych, czy progra­mów studiów, a nawet doboru gości do akademickich prelekcji.
Można to nazwać funkcjonalnym konserwatyzmem, postawą na trudne czasy niepewności. Nagle ludzie odkrywają, że wcale nie są tak liberalni i nowocześni, jak im się dotąd wydawało, a PiS w sumie to „normalna partia” itd. Wśród ludzi mediów może się to objawiać nagłym „centrowieniem”, tak zwanym trzymaniem równego dystansu, uciekaniem z linii ideowego frontu, żeby zejść PiS z oczu, przeczekać, aż się sytuacja wyklaruje. Apolityczność sama w sobie nie jest zła, ale w tym przypadku nie chodzi o praw­dziwą apolityczność, ale o zmianę taktyki niekorzystną dla Plat­formy, a sprzyjającą PiS.
Pojawia się też nowy pascalowski kod. Jeśli na przykład słowo „zamach” nie może mimo wszystko przejść komuś przez gardło, to mówi o tym, jakim wspaniałym prezydentem był Lech Ka­czyński i że się to właśnie odkryło, że tak naprawdę on jedyny realizował słuszną politykę wschodnią, a w ogóle politykę „god­nościową”, zgodną z interesem Polski itd. Albo że ataki na Kościół (lub PiS) przekraczają już granice przyzwoitości, że robi się z Ko­ścioła (lub PiS) główne źródło zła, a są przecież gorsi. Czy ostatnio - że Owsiak może i zrobił dużo dobrego i nie trzeba odmawiać mu wpłaty do puszki, ale nie jest świętą krową i też mu trzeba patrzeć na ręce. Albo że komisja śledcza w sprawie Macierewicza to nie­potrzebna mściwość Platformy itd. Codziennie nowe przykłady.
   To jest właśnie ten charakterystyczny ścieg, bardziej pośrodku, symetrycznie. Przybiera to często postać tzw. polityki naiwnej, czyli takiej, kiedy oświadcza się, często bardzo głośno i demon­stracyjnie, że w ogóle polityka polska w tej postaci i w tej formie jest odstręczająca i że najlepiej się nią nie zajmować i że obie stro­ny sporu na równi są tego stanu winne.
Rozprzestrzeniający się nowy zakład Pascala to dla Platformy zła wiadomość. Bo ci, którzy się na niego zdecydowali, mimo że nadal mogą głosować na PO - to dozwolone, bo tego PiS nie sprawdzi - w istocie uczestniczą w tworzeniu atmosfery upad­ku ugrupowania Tuska, oddziałują na innych, przekazują bakcyl niepokoju. Przeświadczenie, że PiS może wrócić do władzy, jesz­cze straszniejsze niż wcześniej, nieoczekiwanie przestaje działać na korzyść Platformy. To zasadnicza zmiana, jaka dokonała się w ostatnich miesiącach.
Następuje mentalny proces godzenia się z rządami PiS i próba minimalizowania na tę okoliczność strat własnych, rodziny czy instytucji, w której się pracuje. Maleje wiara, że Platforma obroni przed Kaczyńskim, a więc zarazem zmniejsza się determinacja, aby podtrzymywać Platformę w dobrej formie. Następuje zjawisko dobrze znane w psychologii społecznej, czyli racjonalizacja. Ci, którzy przestali wierzyć w antypisową rolę Platformy, podświa­domie szukają do tego „obiektywnych” uzasadnień. Stąd Tusk jawi się im jako polityk upadły, niesprawny, bez przyszłości, a jego partia jako nieruchawa i rozlazła. A skoro tak, to po co na nią głosować?

Paradoksalnie właśnie lęk przed PiS może wzmagać niechęć do Platformy - za to, że ta partia nie umie tego lęku skutecznie rozwiać. Nie umie, więc traci poparcie, ale im bardziej traci, tym bardziej nie umie.
To błędne koło już samo się kręci. W efekcie może dochodzić do sytuacji, gdy Platformę dobijają sami jej wyborcy, którzy - co jest teraz modne - czują się szczególnie w prawie na nią na­rzekać, nie lubić, drwić z niej. Jakby chcieli werbalnie, publicznie zrekompensować sobie to, że w końcu i tak na to ugrupowanie, z braku laku, „nienawistnie” zagłosują. Przypomina to czasy Unii Wolności, na którą najgłośniej złorzeczyli ci, którzy potem karnie na nią głosowali. Ale przy okazji zniechęcili innych, mniej zdecy­dowanych. Teraz skutkiem ubocznym takich poczynań jest znie­chęcanie najbardziej miękkiego elektoratu Tuska, który odbiera takie negatywne komunikaty literalnie, tak jak słyszy. I deklaruje, że nie zagłosuje.
Ci, którzy dokonali nowego zakładu Pascala, zdają się nie przyjmować do wiadomości, że szykuje się formacyjny, cywi­lizacyjny konflikt, mówiąc umownie - na śmierć i życie. Nie tylko w wymiarze politycznym, ale także w prawnym i eko­nomicznym, bo chodzi zarówno o odsunięcie, jak i zubożenie wrogów. W tej walce nie będą brane pod uwagę żadne zasady przyzwoitości, przeciwnie - jakiekolwiek skrupuły czy wyro­zumiałość dla wrogów będą traktowane jako skrajna nielojalność wobec ofiar Smoleńska, zwłaszcza „poległego” prezydenta.
   Według tego myślenia wprowadzenie na wszystkie istotne funk­cje ludzi z własnej formacji to nie jest żadne zagarnianie państwa, lecz patriotyczny obowiązek. Żaden możliwy chwyt nie zostanie zatem zaniechany, ponieważ już trwa akcja odhumanizowywania wrogów, etykietowania, sortowania na kategorie wyrzutków (Żydów, ubeków, komuchów, lewaków), czego tylko skromną zapowiedzią są „Resortowe dzieci’’. Po to właśnie, aby w czasie decydującej walki nikomu z drużyny PiS nie zadrżała ręka, aby nie pojawił się cień litości - wszak atakowani będą nie ludzie sensu stricto, ale tylko odczłowieczeni wcześniej reprezentanci złowrogich grup i klas.
Dla PiS jest to walka o wszystko, to kulminacja sporu, jaki trwa od blisko dekady, a w innych postaciach od początku III RP. Ka­czyński, pomny doświadczeń z lat 2005-07, musi sobie zdawać sprawę, że jego ewentualne rządy znowu mogą się nagle skończyć, będzie chciał zatem przeprowadzić jak najgłębsze zmiany w jak najkrótszym czasie, połączone z rewolucją kadrową i rozliczaniem kogo się da. I prawnie to mocno zaryglować, tak aby potem trudno było już zmiany cofnąć. Bo to nie jest walka o władzę nad ludźmi i strukturami, ale o wywrócenie struktur i wymianę ludzi.

PiS nie ukrywa, że chce dokonać całkowitej wymiany elit oraz – jak to nazywał kiedyś Ludwik Dorn - redy­strybucji prestiżu, tak jak się to teraz dzieje na Węgrzech pod rządami Orbana. Jakiekolwiek umizgi wobec partii Ka­czyńskiego nie będą więc miały znaczenia, bo role są już roz­dane, czyny spisane, a podział na ciemną i jasną stronę mocy już dawno dokonany. Nawet jeśli politycy PiS jeszcze się cza­sami taktycznie hamują, to na prawicowych portalach i forach opinie i oczekiwania od Kaczyńskiego są jednoznaczne i nie­porównanie bardziej radykalne niż podczas poprzedniego wzmożenia z czasów IV RP. Teraz przeciwnicy mają być pognę­bieni do końca, nie można popełnić błędu łagodności czy też nieuwagi sprzed kilku lat. Ostatni czas na zmianę frontu, jak można tam przeczytać, był zaraz po katastrofie smoleńskiej i niektórzy, jak niegdysiejsi dysydenci z Polski Plus, to zrozu­mieli i do PiS powrócili. A potem bramka się zamknęła.
Zwolennicy zakładu Pascala przyjmują roboczą hipotezę, że da się jakoś z PiS ułożyć. To dla Kaczyńskiego bardzo dobra wiadomość, bo oznacza, że udało mu się część swoich przeciwników zwieść i uśpić.
Mechanizm poparcia lub odpływu sympatii dla politycznych ugrupowań często wymyka się prawom logiki. Za dużo tu zmien­nych czynników, zbyt wiele emocji, aby dało się to ująć w ramy czystego racjonalizmu. Dlatego ludzie, którzy nigdy na PiS nie zagłosują, bo go nie znoszą i kulturowo odrzucają, zarazem od­mawiaj ą poparcia politycznym przeciwnikom Kaczyńskiego, tym samym torując mu drogę do władzy. Na nieracjonalne zachowa­nia trudno politykom znajdować racjonalne remedium.
Nie ma prostego przełożenia, że jeżeli rząd zrobi to i to, a Platforma przedstawi jakąś koncepcję czy nowych ludzi, to jej notowania się poprawią. Nie wiadomo, co zadziała. Dlatego, co słychać i u politologów, i u ekspertów od wizerunku, jedyna chyba rada dla Tuska dzisiaj brzmi: więcej aktywności w ogóle, więcej pomysłów, wystąpień, kontaktów z ludźmi. Im więcej takiej aktywności, nawet jeśli na zasadzie prób i błędów, tym większe prawdopodobieństwo (choć bez gwarancji), że któryś czynnik nagle zadziała, jakiś klawisz zadźwięczy i Platforma odzyska dawną przewagę nad PiS. Bo zarówno utrata sympatii, jak i jej powrót to, poza wszystkim innym, domena społecznej magii, nieprzewidywalnej i nie do wyjaśnienia.
Jeśli aktywność rządu i Platformy nie przyniesie długofalo­wego efektu, będzie zwyciężał zakład Pascala, a polska polityka zmieni się w kronikę zapowiedzianego zwycięstwa PiS.




2 komentarze:

  1. Wyjatkowo celna analiza. Moze dodalbym jeszcze do tego, ze wiekszosc dziennikarzy przyjelo te postawe. A w szczegolnosci obrzydzanie wszystkich politykow i wyposrodkowywanie pomiedzy dwoma postawami. Niezaleznie od obiektywnej rzeczywistosc.
    Jak debilne stwierdzenia o dwoch rownowaznych punktach widzenia na katastrofe smolenska

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń