Nie wiadomo jeszcze,
czy PiS obejmie władzę, ale widać, że wielu dopuszcza taką możliwość i zaczyna
się na tę okoliczność, w swoim mniemaniu, zabezpieczać.
Mariusz
Janicki, Wiesław Władyka
PiS
ustami swojego prezesa, ale też innych polityków, regularnie zapowiada, co
zrobi, kiedy już przejmie władzę.
Weźmie zatem pod lupę wymiar
sprawiedliwości, pokaże, kim są niektórzy sędziowie, zrobi porządek w prokuraturze,
którą podporządkuje ponownie ministrowi sprawiedliwości.
Zbada wszystkie wydatki państwa co
do złotówki, a zwłaszcza co do jednego euro pozyskanego z funduszy
europejskich. Przyjrzy się zamówieniom publicznym oraz ogłoszeniom państwowych
instytucji w mediach prywatnych (ten monitoring już trwa).
Prawdziwy tajfun odnowy moralnej,
a zwłaszcza personalnej, ma przejść przez publiczne media, w szczególności
telewizję. Uzdrowiona będzie szkoła i wyższa uczelnia, każdy szpital i urząd
celny. Rewolucja dokona się oczywiście w służbach specjalnych. Będą
przeglądane resorty, urzędy centralne, wojewódzkie i wszystkie agencje.
Praktycznie każda państwowa, a także samorządowa - kiedy PiS zdobędzie i ten
szczebel władzy - instytucja zostanie poddana ideowej wiwisekcji, a jej obsada
zostanie gruntownie zweryfikowana. Co i raz zdarza się zapowiedź, kto zostanie
rozliczony, kiedy przyjdzie na to czas; ostatnio prezes Kaczyński ostrzegł, że
spotka to tych, którzy chcieli powołania komisji rozliczającej działalność
Antoniego Macierewicza przy likwidacji WSI.
Ponieważ od wiosny zeszłego roku
PiS zaczęło wygrywać w partyjnych sondażach, te zapowiedzi przestają być
traktowane jako gołosłowne. I chociaż wygrana PiS w wyborach w 2015 r. nie
musi oznaczać objęcia przez tę formację rządów, to jednak prawdopodobieństwo
takiego rozwoju wydarzeń jest szacowane na całkiem duże. Spora część Platformy
nie chce ewentualnej koalicji z SLD i ma z Tuskiem na pieńku, a Jarosław
Kaczyński, jak słychać w jego otoczeniu, najbardziej liczy nie na jakiś
prawicowy plankton, który się przeciśnie do Sejmu i zostanie koalicjantem (tu
możliwa jest wyłącznie całkowita kapitulacja), ale właśnie na rozpad głównego
rywala - Platformy, już po wyborach. Albo, w wariancie B, na koalicję z PSL, a
nawet na alians z SLD, choć już nie pod kierownictwem Leszka Millera, a choćby
pod Włodzimierzem Czarzastym. W każdym z tych wariantów de facto niepodzielnie
rządziłby prezes.
Przeświadczenie o szansach PiS na władzę jest dodatkowo wzmacniane
„zwycięską” retoryką tej partii, specyficznym tonem moralnej przewagi, graniem
na patriotycznej nucie, która stała się wyłączną własnością Jarosława
Kaczyńskiego, zwłaszcza gdy tworzący się obóz narodowy nie potrafi wyjść poza
Marsz Niepodległości. Przy całej przejrzystości tych marketingowych
instrumentów gromko ogłaszany sukces PiS zaczyna się przedostawać do
świadomości posłów, urzędników wszystkich szczebli, prokuratorów (także z
IPN), sędziów, dyrektorów rozmaitych placówek, samorządowców, ludzi mediów.
Zwłaszcza że wielu hierarchów Kościoła (w ogóle Kościół polski w swojej
znakomitej większości, także na poziomie proboszczów) w te żagle dmucha,
wyraźnie łącząc szanse przetrwania w swojej tradycyjnej i zmumifikowanej
formie, obronę swojej pozycji i interesów właśnie z PiS.
Pojawia się coś, co nazwaliśmy
nowym zakładem Pascala. Klasyczny zakład, jaki przedstawił w XVII w. ten
francuski filozof, polegał na takim oto rozumowaniu: lepiej wierzyć w Boga, niż
w niego nie wierzyć, bo jeśli on jednak istnieje, to dzięki aktowi wary
zyskujemy coś bezcennego, czyli życie wieczne, a jeśli Boga nie ma, to tracimy
tyle, że wierzyliśmy w coś, co okazało się nie istnieć {i najwyżej może trochę
sobie w życiu odmawialiśmy).
Nowy zakład Pascala w polskiej
polityce wygląda zaś następująco: nie wiadomo, czy PiS wygra i wróci do władzy,
ale lepiej zachowywać się tak, jakby miało rządzić, czyli zanadto nie występować przeciwko niemu, nie wychylać
się, nie dać się zapamiętać w roli głównego krytyka tej formacji, bo kiedy PiS
rzeczywiście dojdzie do władzy, to zacznie się mścić. To przecież formacja
mściwa i pamiętliwa. A jeśli nie dojdzie, to i tak nic się nie stanie, bo
liberalna Platforma za chwilowe zwątpienie w nią czy utratę lojalności nie
ukarze i nie odpłaci. Można będzie w końcu się z nią jakoś ułożyć, a z PiS
absolutnie nie.
Gra pod PiS (albo niedrażnienie
PiS) w takim wydaniu bywa czasami subtelna, nie zawsze zresztą w pełni
uświadamiana i trudna do wytknięcia. Może więc chodzić na przykład o „Salomonowe”
decyzje prokuratury w sprawach polityków PiS, o łaskawsze spojrzenie na
„smoleńską”, zamachową twórczość filmową przez telewizję publiczną, o nagłe
polityczne usamodzielnianie się samorządowych urzędników i zacieranie śladów po
związkach z Platformą. Opowiadał jeden z baronów PO, że w jego regionie trudno
jest przeprowadzić jakiekolwiek szkolenie na temat sposobu wykorzystania
pieniędzy z Brukseli, bo samorządowcy go unikają pod pozorem, że są one
„partyjne”. Nie chcą być podejrzewani, że współpracują z PO, choć wcześniej
nie miewali takich zastrzeżeń.
Od Tuska zaczęło się odcinać wiele środowisk, zwłaszcza lokalnych. W
małych miejscowościach ton nadaje teraz z reguły PiS i Kościół, niezależnie od
tego, jaki jest formalny układ władzy. Tam lęk przed nowymi personalnymi
porządkami jest znacznie większy niż w metropoliach.
Tę zmianę atmosfery widać też na
wyższych uczelniach czy w placówkach kultury, czasami pod postacią nagłego
wzmożenia godnościowo-patriotycznego i walki o narodową tradycję. Instytucje
te, poza wyjątkami, próbują zachować często niejaką autonomiczność i nie
wchodzić w spory polityczne, ale pod naporem polityków wzmożonych czy tzw. grup
obywatelskich i środowiskowych cofają się, plącząc w decyzjach i unikając jednoznaczności.
Czy to w sprawach wystaw artystycznych, czy programów studiów, a nawet doboru
gości do akademickich prelekcji.
Można to nazwać funkcjonalnym
konserwatyzmem, postawą na trudne czasy niepewności. Nagle ludzie odkrywają, że
wcale nie są tak liberalni i nowocześni, jak im się dotąd wydawało, a PiS
w sumie to „normalna partia” itd. Wśród ludzi mediów
może się to objawiać nagłym „centrowieniem”, tak zwanym trzymaniem równego
dystansu, uciekaniem z linii ideowego frontu, żeby zejść PiS z oczu,
przeczekać, aż się sytuacja wyklaruje. Apolityczność sama w sobie nie jest zła,
ale w tym przypadku nie chodzi o prawdziwą apolityczność, ale o zmianę taktyki
niekorzystną dla Platformy, a sprzyjającą PiS.
Pojawia się też nowy pascalowski
kod. Jeśli na przykład słowo „zamach” nie może mimo wszystko przejść komuś
przez gardło, to mówi o tym, jakim wspaniałym prezydentem był Lech Kaczyński i
że się to właśnie odkryło, że tak naprawdę on jedyny realizował słuszną
politykę wschodnią, a w ogóle politykę „godnościową”, zgodną z interesem
Polski itd. Albo że ataki na Kościół (lub PiS) przekraczają już granice
przyzwoitości, że robi się z Kościoła (lub PiS) główne źródło zła, a są
przecież gorsi. Czy ostatnio - że Owsiak może
i zrobił dużo dobrego i nie trzeba odmawiać mu wpłaty do puszki, ale nie jest
świętą krową i też mu trzeba patrzeć na ręce. Albo że komisja śledcza w sprawie
Macierewicza to niepotrzebna mściwość Platformy itd. Codziennie nowe
przykłady.
To jest właśnie ten charakterystyczny ścieg, bardziej pośrodku,
symetrycznie. Przybiera to często postać tzw. polityki naiwnej, czyli takiej,
kiedy oświadcza się, często bardzo głośno i demonstracyjnie, że w ogóle
polityka polska w tej postaci i w tej formie jest odstręczająca i że najlepiej
się nią nie zajmować i że obie strony sporu na równi są tego stanu winne.
Rozprzestrzeniający się nowy
zakład Pascala to dla Platformy zła wiadomość. Bo ci, którzy się na niego
zdecydowali, mimo że nadal mogą głosować na PO - to dozwolone, bo tego PiS nie
sprawdzi - w istocie uczestniczą w tworzeniu atmosfery upadku ugrupowania
Tuska, oddziałują na innych, przekazują bakcyl niepokoju. Przeświadczenie, że
PiS może wrócić do władzy, jeszcze straszniejsze niż wcześniej, nieoczekiwanie
przestaje działać na korzyść Platformy. To zasadnicza zmiana, jaka dokonała się
w ostatnich miesiącach.
Następuje mentalny proces godzenia
się z rządami PiS i próba minimalizowania na tę okoliczność strat własnych,
rodziny czy instytucji, w której się pracuje. Maleje wiara, że Platforma obroni
przed Kaczyńskim, a więc zarazem zmniejsza się determinacja, aby podtrzymywać
Platformę w dobrej formie. Następuje zjawisko dobrze znane w psychologii
społecznej, czyli racjonalizacja. Ci, którzy przestali wierzyć w antypisową
rolę Platformy, podświadomie szukają do tego „obiektywnych” uzasadnień. Stąd
Tusk jawi się im jako polityk upadły, niesprawny, bez przyszłości, a jego
partia jako nieruchawa i rozlazła. A skoro tak, to po co na nią głosować?
Paradoksalnie właśnie lęk przed
PiS może wzmagać niechęć do Platformy - za
to, że ta partia nie umie tego lęku skutecznie rozwiać. Nie umie, więc traci
poparcie, ale im bardziej traci, tym bardziej nie umie.
To błędne koło już samo się kręci.
W efekcie może dochodzić do sytuacji, gdy Platformę dobijają sami jej wyborcy,
którzy - co jest teraz modne - czują się
szczególnie w prawie na nią narzekać, nie lubić, drwić z niej. Jakby chcieli
werbalnie, publicznie zrekompensować sobie to, że w końcu i tak na to
ugrupowanie, z braku laku, „nienawistnie” zagłosują. Przypomina to czasy Unii
Wolności, na którą najgłośniej złorzeczyli ci, którzy potem karnie na nią
głosowali. Ale przy okazji zniechęcili innych, mniej zdecydowanych. Teraz
skutkiem ubocznym takich poczynań jest zniechęcanie najbardziej miękkiego elektoratu
Tuska, który odbiera takie negatywne komunikaty literalnie, tak jak słyszy. I
deklaruje, że nie zagłosuje.
Ci, którzy dokonali nowego zakładu
Pascala, zdają się nie przyjmować do wiadomości, że szykuje się formacyjny,
cywilizacyjny konflikt, mówiąc umownie - na śmierć i życie. Nie tylko w
wymiarze politycznym, ale także w prawnym i ekonomicznym, bo chodzi zarówno o
odsunięcie, jak i zubożenie wrogów. W tej walce nie będą brane pod uwagę żadne
zasady przyzwoitości, przeciwnie - jakiekolwiek skrupuły czy wyrozumiałość dla
wrogów będą traktowane jako skrajna nielojalność wobec ofiar Smoleńska,
zwłaszcza „poległego” prezydenta.
Według tego myślenia wprowadzenie na wszystkie istotne funkcje ludzi z
własnej formacji to nie jest żadne zagarnianie państwa, lecz patriotyczny
obowiązek. Żaden możliwy chwyt nie zostanie zatem zaniechany, ponieważ już trwa
akcja odhumanizowywania wrogów, etykietowania, sortowania na kategorie
wyrzutków (Żydów, ubeków, komuchów, lewaków), czego tylko skromną zapowiedzią są
„Resortowe dzieci’’. Po to właśnie, aby w czasie decydującej walki nikomu z
drużyny PiS nie zadrżała ręka, aby nie pojawił się cień litości - wszak
atakowani będą nie ludzie sensu stricto, ale tylko odczłowieczeni wcześniej
reprezentanci złowrogich grup i klas.
Dla PiS jest to walka o wszystko,
to kulminacja sporu, jaki trwa od blisko dekady, a w innych postaciach od
początku III RP. Kaczyński, pomny doświadczeń z lat 2005-07, musi sobie zdawać
sprawę, że jego ewentualne rządy znowu mogą się nagle skończyć, będzie chciał
zatem przeprowadzić jak najgłębsze zmiany w jak najkrótszym czasie, połączone z
rewolucją kadrową i rozliczaniem kogo się da. I prawnie to mocno zaryglować,
tak aby potem trudno było już zmiany cofnąć. Bo to nie jest walka o władzę nad
ludźmi i strukturami, ale o wywrócenie struktur i wymianę ludzi.
PiS nie ukrywa, że chce dokonać
całkowitej wymiany elit oraz – jak to nazywał kiedyś Ludwik Dorn - redystrybucji
prestiżu, tak jak się to teraz dzieje na
Węgrzech pod rządami Orbana. Jakiekolwiek umizgi wobec partii Kaczyńskiego nie
będą więc miały znaczenia, bo role są już rozdane, czyny spisane, a podział na
ciemną i jasną stronę mocy już dawno dokonany. Nawet jeśli politycy PiS jeszcze
się czasami taktycznie hamują, to na prawicowych portalach i forach opinie i
oczekiwania od Kaczyńskiego są jednoznaczne i nieporównanie bardziej radykalne
niż podczas poprzedniego wzmożenia z czasów IV RP. Teraz
przeciwnicy mają być pognębieni do końca, nie można popełnić błędu łagodności
czy też nieuwagi sprzed kilku lat. Ostatni czas na zmianę frontu, jak można tam
przeczytać, był zaraz po katastrofie smoleńskiej i niektórzy, jak niegdysiejsi
dysydenci z Polski Plus, to zrozumieli i do PiS powrócili. A potem bramka się
zamknęła.
Zwolennicy zakładu Pascala
przyjmują roboczą hipotezę, że da się jakoś z PiS ułożyć. To dla Kaczyńskiego
bardzo dobra wiadomość, bo oznacza, że udało mu się część swoich przeciwników
zwieść i uśpić.
Mechanizm poparcia lub odpływu
sympatii dla politycznych ugrupowań często wymyka się prawom logiki. Za dużo tu
zmiennych czynników, zbyt wiele emocji, aby dało się to ująć w ramy czystego
racjonalizmu. Dlatego ludzie, którzy nigdy na PiS nie zagłosują, bo go nie
znoszą i kulturowo odrzucają, zarazem odmawiaj ą poparcia politycznym przeciwnikom
Kaczyńskiego, tym samym torując mu drogę do władzy. Na nieracjonalne zachowania
trudno politykom znajdować racjonalne remedium.
Nie ma prostego przełożenia, że
jeżeli rząd zrobi to i to, a Platforma przedstawi jakąś koncepcję czy nowych
ludzi, to jej notowania się poprawią. Nie wiadomo, co zadziała. Dlatego, co
słychać i u politologów, i u ekspertów od wizerunku, jedyna chyba rada dla
Tuska dzisiaj brzmi: więcej aktywności w ogóle, więcej pomysłów, wystąpień,
kontaktów z ludźmi. Im więcej takiej aktywności, nawet jeśli na zasadzie prób i
błędów, tym większe prawdopodobieństwo (choć bez gwarancji), że któryś czynnik
nagle zadziała, jakiś klawisz zadźwięczy i Platforma odzyska dawną przewagę nad
PiS. Bo zarówno utrata sympatii, jak i jej powrót to, poza wszystkim innym,
domena społecznej magii, nieprzewidywalnej i nie do wyjaśnienia.
Jeśli aktywność rządu i Platformy
nie przyniesie długofalowego efektu, będzie zwyciężał zakład Pascala, a polska
polityka zmieni się w kronikę zapowiedzianego zwycięstwa PiS.
Wyjatkowo celna analiza. Moze dodalbym jeszcze do tego, ze wiekszosc dziennikarzy przyjelo te postawe. A w szczegolnosci obrzydzanie wszystkich politykow i wyposrodkowywanie pomiedzy dwoma postawami. Niezaleznie od obiektywnej rzeczywistosc.
OdpowiedzUsuńJak debilne stwierdzenia o dwoch rownowaznych punktach widzenia na katastrofe smolenska
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń