JOANNA LICHOCKA: Ma pan pomysł na medialną blokadę? Kilka
pana wystąpień, które pewnie miały rozpocząć debatę publiczną - to sprzed
trzech tygodni o korupcji, następne w Wierzchosławicach o wsi czy to ostatnie
w Przysusze - zostało niemal zupełnie przez media zignorowanych.
JAROSŁAW KACZYŃSKI: Uderzające było to zwłaszcza w
przypadku Przysuchy. To był duży zjazd największej partii opozycyjnej,
przyjechało 2 tys. ludzi, i był on podsumowaniem rocznego objazdu wszystkich
314 powiatów ziemskich w kraju. A w takich „Wiadomościach" o tym ani
słowa. Kompletnie nic. Mówiłem o sprawach ważnych - o równości Polaków, o tym,
że ona musi być czymś realnym, a nie tylko zapisem w konstytucji. Że tej
równości dziś nie ma. Że z jednej strony na prowincji można znaleźć wiele
dobrego - jest wzrost aktywności, jest patriotyzm, jest nadzieja, jakby wbrew
wszystkiemu. Jednak z drugiej strony - że jest tam wiele zła, ciężkiej biedy,
bezrobocia, zlikwidowanych lub właśnie likwidowanych zakładów pracy. Wiele
zjawisk, które w najwyższym stopniu niepokoją, a które są właśnie kompletnie
niedostrzegane.
Także dlatego
- użyłem takiej przenośni - że przysłania je dym cygar.
Przenośnia,
być może bolesna dla Donalda Tuska, oddaje istotę rzeczy. Rządzą ludzie,
którzy zamknięci są w swoim świecie i zupełnie nie potrafią z niego wyjść.
Tymczasem na prowincji obserwujemy skutki ich zaplanowanej polityki. Wprawdzie
rok temu deklaratywnie się z niej wycofano, ale faktycznie jest ona
realizowana. Chodzi o to, że Polsce zafundowano rozwój
polaryzacyjno-dyfuzyjny.
Czyli?
Mówiąc mniej
uczonym językiem - metropolitarny. Stawia się na rozwój wielkich ośrodków
miejskich i tylko w nie inwestuje, licząc na to, że później uruchomi to
dyfuzję - rozwój pozostałych zaniedbanych obszarów kraju. Było to zapisane w
dokumencie Michała Boniego „Polska 2030”, ale nigdy tego programu nie
skonkretyzowano, nie określono, ile tych metropolii ma być. Maksymalnie miało
ich być 11, minimalnie cztery czy pięć. Ten pomysł miał dwa źródła - jedno,
które można próbować nazwać intelektualnym, a w istocie sprowadzało się do
postmarksistowskiego determinizmu historycznego. W innych krajach, takich jak
Hiszpania, mamy rozwój skoncentrowany tylko
w kilku ośrodkach, takich jak Madryt,
Barcelona, Sewilla, więc może też tak być u nas. W tym myśleniu jest też
prawdziwie marksistowska pogarda dla zwykłego człowieka. Ci w dużych miastach mają
nieźle, a reszta nas średnio obchodzi.
Jednak w przypadku tego rządu
istotniejsza wydaje mi się inna motywacja, konkretniejsza i - biorąc pod uwagę
intelekt tych ludzi - być może jedyna, która decyduje. Dajemy pieniądze
swojemu elektoratowi, nie dajemy konkurencyjnemu.
Na Mazowszu Warszawa dostała
połowę pieniędzy z Regionalnego Programu Operacyjnego, Radom tylko 11 proc.
Radom jest jawnie dyskryminowany.
W innych miastach rządzonych przez PiS jest różnie, wiele zależy od zręczności
prezydenta. Uderzono też we wschód Polski, w różne inne miejsca, gdzie PO ma
słabsze wyniki, a my jesteśmy mocniejsi. Tam, gdzie te środki się rozdziela,
mamy do czynienia z działaniem wedle reguł już nawet nie politycznych, tylko
czysto partyjnych. Wiele zależy od nastawienia miejscowego szefa PO. Radom to
szczególny przypadek, bo to największe miasto, w którym rządzi PiS, i jest
okręgiem pani Ewy Kopacz.
Szydłowiec, z którego pochodzi,
ma bezrobocie na poziomie 30 proc.
Dochodzą do nas informacje, że
pani marszałek zdarzyło się kilkakrotnie w mocnych słowach domagać się na
zebraniach PO zmiany władzy w Radomiu. Bo co to ma znaczyć - w jej okręgu
wyborczym, w jego stolicy, rządzi PiS? To hańba i ona domaga się zmiany.
A co z tą blokadą?
Blokada jest rzeczywiście radykalna
i jest wynikiem nowej fazy polityki, kontrofensywy ze strony PO. Jej politycy
postanowili zrobić wszystko, by zablokować nasz przekaz. Ta blokada jest
rzeczywiście niesłychanie poważnym problemem. Był moment, mniej więcej od
jesieni 2012 r., kiedy eksperckimi konferencjami i dyskusją wokół konstruktywnego
wotum nieufności udało się nam troszkę z naszym programem przebić do Polaków.
To szybko dało nam wzrost w sondażach. Najwyraźniej dostrzegli tę zależność.
Będziemy się jakoś bronić, jeszcze więcej jeździć po Polsce, spotykać się z
ludźmi. Teraz przed nami kongres programowy. Chcemy przedstawić daleko idącą
propozycję 18 gospodarczą.
Jaką?
Będzie to program silnie
prospołeczny, wychodzący z dwóch konstatacji. Po pierwsze - Polska się zwija
demograficznie i to musi być przełamane, potrzebna jest zatem polityka
prorodzinna, ale szeroko rozumiana. Chodzi o miejsca pracy, o mieszkania, o
rzeczywiste przejęcie pewnej części kosztów utrzymania dzieci przez państwo.
Chodzi też o właściwą politykę zdrowotną. Dopiero bowiem, gdy są mieszkanie,
praca, wyższe płace, wtedy o demografii można myśleć realnie. Stąd pojawił się
pomysł utworzenia europejskiego filaru polityki prorodzinnej. Jeśli będziemy
przy władzy, to będziemy go forsować. Już teraz sprawdzamy, czy nie da się w Unii o tej sprawie rozmawiać. Bo już w ramach
aktualnej perspektywy budżetowej można środki na politykę prorodzinną znaleźć.
Druga konstatacja to stwierdzenie,
że Polska jest bliska znalezienia się w pułapce średniego rozwoju (dochodów).
Trzeba z tego wyjść. Proponujemy całkowite odrzucenie zasady „najlepsza
polityka gospodarcza to brak tej
polityki". Mamy program uruchomienia rezerw, sięgnięcia po nie - i stąd
ten bilion złotych - oraz uruchomienia wielkiego planu inwestycyjnego: infrastruktura,
energetyka, zaplecze badawczo-rozwojowe przedsiębiorstw, małe i średnie
przedsiębiorstwa, budownictwo mieszkaniowe. To powinno spowodować, że pójdziemy
do przodu.
W jaki sposób?
Polska może przeznaczyć z funduszy
europejskich i własnych wiele miliardów złotych rocznie na dzieci - bo taka
suma wchodzi w grę, a byłaby to istotna i rzeczywista zmiana. Jest mnóstwo
miękkich celów, na które można wydawać środki europejskie, które spokojnie
można przystosować do programu prorodzinnego. Wszystkie te wydatki na tzw.
szkolenia, które niczego nie uczą, na informatyzację tam, gdzie już dawno
wszystko zinformatyzowano, powinny do tego służyć. Problem w tym, że ludzie w
Polsce nie wierzą, iż to można zrobić, nie wierzą politykom, bo nie mają
jasnego obrazu. Mają świat wirtualny, żyją jakby w medialnym kokonie, jak
trafnie określił to niedawno Marek Kochan.
Blokada medialna jest chyba
także wynikiem podporządkowania sobie głównych telewizji - publicznej i
prywatnych. To przemyślany element systemu Tuska?
Rządy Tuska w ogóle można opisać
jako emanację systemu restauracyjno-petryfikacyjnego.
Trudne określenie...
Już o tym mówiłem. Całe moje przemówienie
do wniosku o konstruktywne wotum nieufności dla Tuska było o tym.
O tym, że PO ma restauracyjny
program, w przeciwieństwie do programu zmiany PiS. Mówiłem to już w 2005 r„
podczas przemówienia nad powołaniem naszego rządu. Istotą działań Platformy
jest utrzymanie starego systemu.
Z pewnymi zmianami polegającymi na
tworzeniu nowej nomenklatury, która ma teraz już inną legitymację historyczną.
Od kilku lat postkomuna kradnie znak Solidarności - stąd to wynoszenie Wałęsy,
zastępowanie postaci Anny Walentynowicz Henryką Krzywonos. Rabunek, który w tej
chwili się dokonuje, jest udziałem grupy ludzi, którzy do tej pory się nie
dorobili, a którzy skupili się wokół PO. Dzięki, niestety, udanemu
ujednoliceniu przez Tuska władzy od góry, przez województwa, aż do gmin system
hoduje nową nomenklaturę, która ma ambicje właścicielskie. To widać gołym
okiem.
Myśli pan o szpitalu
w Mysłowicach, kupionym przez dwoje radnych PO za 135 tys. zł? jednak premier z
mównicy sejmowej mówił, że to nie tak, że spółka radnych musi tam inwestować,
spłacać długi. No i że to kłamstwa.
To była spektakularna wpadka
Tuska, który - owszem - ogłosił, że demaskuje nas jako oszustów, ale w istocie
dokładnie opisał, jak się robi biznes na służbie zdrowia.
Czyli?
Sposób mają prosty. Wkłada się 135
tys. zł, owszem - są do spłaty kredyty, jest zobowiązanie, że przeprowadzi się
inwestycje, tylko że wystarczy przez chwilę się zastanowić, żeby zrozumieć, iż
zobowiązania będą pokrywane z Narodowego Funduszu Zdrowia.
Mają już podpisany
kontrakt z NFZ na 7 min zł.
Jednak mogą liczyć nie tylko na
siedem. To tylko budżet jednego roku. Przecież tam jest perspektywa, że inwestycje
mają być do 2018 r. Do tego czasu mogą liczyć na co najmniej 35 min. Być może
więcej, gdyż NFZ uprzywilejowuje podmioty prywatne. Generalnie rzecz biorąc, za
135 tys. zł po pięciu latach ma pani szpital przynajmniej częściowo od- dłużony
i doposażony. To są takie umowy jak te z lat 90., gdzie kupowano bank za
pieniądze z kredytu z tego banku. To są nowe warianty tego samego zabiegu.
Premier wytknął
jednak, że radni tę sprzedaż przegłosowali. W tym radni z klubu PiS.
Ci radni, skądinąd nie byli
członkami naszej partii, już nie są w naszym klubie. Jeden, który zagłosował
„za", i jeden, który się wstrzymał od głosu, zostali już usunięci. Jednak
premier w tej debacie wpadł jak śliwka w
kompot, bo opisał po prostu program zapowiedziany przez Beatę Sawicką o
kręceniu lodów w służbie zdrowia. Próbował potem
odwrócić od tego uwagę.
Pan mu na to:
„jesteście partią oszustów złodziei”.
Dobrze się stało, że publicznie to
zostało powiedziane. Po prostu dużo jest już materiału, do którego można by się
odwołać. Ten przekaz - kim oni właściwie są - będziemy na różne sposoby
pokazywać.
Najczęściej cytowana
była pana wypowiedź skierowana do premiera: „Pan mówi o rycerskości i
honorze... No daj pan spokój”. Wszystkie media portale społecznościowe ją
podchwyciły. Znęca się pan po prostu.
Kiedyś podczas jednej z debat powiedziałem
do Donalda Tuska, że aby
rozwiązać jakiś problem, trzeba
mieć coś z rycerza. Teraz do tego nawiązał. No to dostał celną ripostę. I tyle.
Czy skala korupcji
nie wymknęła się spod kontroli premiera? Chyba coraz trudniej jest przekonywać,
że jej prawie nie ma, że to tylko problem jakichś pojedynczych urzędników.
Nie wydaje mi się, aby chciał ją
kontrolować. Cały system tworzy nową nomenklaturę, która się domaga zysku, to
są kandydaci do kooptacji, ludzie chcący dołączyć do grupy uwłaszczonej. Po
1989 r. nomenklatura uwłaszczając się, dokooptowała do siebie dwie grupy: część
ludzi z opozycji, którzy na to poszli, i drugą
- aktywnych, dynamicznych ludzi, którzy mieli dużo siły i faktycznie potrafili
się przebić, ale potem świetnie się w tym świecie ustawić. Teraz mamy kolejną
falę. I ten proces uwłaszczania się trwa. Dla Tuska problemem nie jest niekontrolowany
rozwój korupcji, ale raczej nieszczelność systemu.
To, że ktoś niekiedy
coś o tym mówi?
W systemie Tuska bywają prześwity.
Najpierw wynikały one z tego, że w administracji byli ludzie spoza układu
rządzącego - tacy jak Mariusz Kamiński. Jednak ten problem rozwiązali, CBA
zostało przejęte. Teraz coś wychodzi na jaw z powodu
konfliktów wewnętrznych. Dzięki temu usłyszeliśmy o aferze informatycznej.
Najpierw długo była blokowana, a później, gdy już wyszła na światło dzienne,
to po to, by wywołać niespotykaną wprost pokorę pewnego polityka podczas
wyborów partyjnych.
Mówi pan o łagodnym
jak baranek Grzegorzu Schetynie...
Te prześwity są jednak też
słabością Tuska, bo nie panuje nad wszystkimi konfliktami w systemie. Chyba też
wychodzi z założenia, że tak po prostu musi być i nic z tym nie można zrobić.
Że kradną i będą kraść. Tyle że
system powinien być szczelny, ludzie mają o tym nie wiedzieć. A jeśli już coś
wychodzi, to trzeba blokować mechanizm skandalu.
Żeby był skandal, muszą podnosić
sprawę media. Jeśli milczą, nie ciągną sprawy, to go nie ma.
Czy to są rządy pomyślane na krótką metę? Uwłaszczyć się i
już?
Przeciwnie, to projekt obliczony
na daleką perspektywę - poszerza obóz postkomuny. Na tym polega pomysł -
zmienić legitymację, bo stara była już nic niewarta, i poszerzyć bazę, na
której można się oprzeć. Wyraźnie rysuje się też nowy pomysł PR-owski - „obrona
ładu". Okazuje się, że PiS przestaje być obciachem, że zaczynamy być
rewolucjonistami. Może dlatego, że z obciachem trudno walczyć przy pomocy
policji politycznej, ale z ugrupowaniem, które zagraża demokracji, już tak.
Uważa pan, że wobec PiS może być używana policja polityczna?
Widzę próbę zmiany opowieści.
Minister Sienkiewicz jest doświadczony w tego typu przedsięwzięciach, a jako
szef MSW i nadzorujący wszystkie służby specjalne ma spore możliwości.
Wypomina mu pan pracę w UOP, gdy ta służba zajmowała się
między innymi inwigilacją prawicy, jednak on sam chyba nie miał wtedy z tym
wiele wspólnego?
Był wtedy wysokiej rangi funkcjonariuszem
UOP, który współtworzył. Należał do środowiska, które budowało służby cywilne
III RP. Proszę pamiętać, że środowisko je tworzące odpowiada między innymi za
brak porządnej weryfikacji funkcjonariuszy PRL-owskich służb i za to, że w UOP
znaleźli się ludzie pokroju Lesiaka. Później skutkowało to między innymi
mieszaniem się UOP w politykę, czego przykładem była wymierzona w nasze
środowisko polityczne tzw. inwigilacja prawicy. Ci, młodzi wówczas ludzie
ulegli urokowi starych wyjadaczy z SB, niestety przejmując ich brzydkie metody
pracy - walki z opozycją. Niech ta odpowiedź pani i czytelnikom da do myślenia.
Będzie pan premierem?
Sondaże są pozytywne. Jak Bóg
pozwoli, to będę.
Nie prof. Piotr Gliński?
Gdyby się udało doprowadzić do
dymisji Tuska jeszcze przed wyborami, prof. Piotr
Gliński niewątpliwie byłby kandydatem na premiera. Gdybyśmy wygrali wybory w
sposób zdecydowany, bezwzględną większością, tylko taki wynik nas interesuje,
wtedy premierem byłbym 20 ja. Przypomnę, że wcześniej, przed wyborami do
Sejmu, są wybory prezydenckie. A pan prof. Piotr Gliński miał
znakomite wystąpienie w Przysusze. Zresztą niedługo zobaczycie go w nowej
roli.
Jakiej? To kandydat na prezydenta?
Do wyborów prezydenckich jeszcze
przeszło rok, nie spieszmy się. Sądzę jednak, że Polska byłaby szczęśliwym
krajem, gdyby miała takiego prezydenta.
Pan takich ambicji nie ma?
Nie mam ambicji prezydenckich
dlatego, że to premier jest w Polsce tym, który bardziej przystaje do funkcji
szefa partii. A ja z partią jestem serdecznie związany (śmiech).
Wracając do prof. Piotra Glińskiego, nie spiesząc się wcale, pytam, czy
będzie kandydatem na prezydenta Warszawy?
Nie sądzę.
Czy Antoni Macierewicz będzie ważną postacią w pana
rządzie?
Wszystko w rękach Boga.
I Antoniego Macierewicza?
Jest człowiekiem, dla którego nie
ma żadnych przeszkód - ściany przechodzi. Szanuję go i podziwiam, a do tego też
lubię, choć nie należy do ludzi łatwego charakteru. Jeszcze wiele może dokonać
w Polsce, ale nie powiem, co będzie robił w rządzie.
Szef CBA-kto?
No nie, już bez przesady. Nie będę
mówił o żadnych stanowiskach.
MSZ?
Gabinety cieni na kontynencie nie
wychodzą.
Dlaczego?
Nie wiem, widać taka tradycja. Anglicy
to umieją, choć też kiedy obserwowaliśmy z bliska konserwatystów, gdy
szykowali się do przejęcia władzy i pokazywali, kto jest w gabinecie cieni,
potem była to daleko idąca rozbieżność. Polityk, który miał być ważnym
ministrem do spraw europejskich, został ministrem... do spraw kontaktów z
dworem. Przedstawianie własnego gabinetu cieni nie ma sensu, a budzi tylko
konflikty. Ideę, także personalną we wszystkich przypadkach, mam. Na niektóre
stanowiska biorę jednak pod uwagę różne osoby.
Patrząc na to, co się teraz dzieje, palące jest pytanie o
MSZ.
Artykuły ministra Sikorskiego o
tym, że Europa Środkowo-Wschodnia się nie liczy, że tu się nic nie zdarzy, że
trzeba orientować się na stosunki z Moskwą, są najdobitniejszym dziś dowodem
jego niewątpliwego braku kompetencji na stanowisko, jakie piastuje. Można
powiedzieć, że obydwaj panowie - Donald Tusk i Radosław Sikorski - znaleźli
się nie tylko z ręką, ale także z głową w pewnym staromodnym, porcelanowym
naczyniu. Nawet nie umieją z tej sytuacji jakoś wyjść, bo mogliby przejść do
jakiejś ofensywy i kompromitację zmniejszyć. Co ich hamuje i gdzie jest ten
mechanizm, który powoduje, że nie mogą niczego zrobić - trudno powiedzieć.
Niewątpliwie obóz rządzący jest zaskakiwany przebiegiem wypadków. Bronisław
Komorowski mówił na spotkaniu Adamowi Lipińskiemu, że nic się nie zmieni, że
nic nie warto robić, a Moskwa kontroluje sytuację. Zakładali statyczną
sytuację, a ona okazała się niezwykle dynamiczna. Teraz próbują to jakoś medialnie
łatać, ale mleko już się rozlało. To jest - najkrócej mówiąc - kompromitacja.
Widać też dobitnie, kto miał rację - śp. Lech Kaczyński, a nie oni.
Co tam będzie się dalej działo pana zdaniem?
Na pewno nie skończy się jakimś zupełnym
przecięciem sytuacji, Rosja tam jest wciąż za silna. Gra dalej będzie się
jednak toczyła - zmieni się jej kierunek. Zwłaszcza jeśli opozycja wygra, a
przynajmniej jeśli wywalczy remis. Sytuacja na wschód od polskich granic jest
sytuacją dynamiczną i polska polityka powinna w tym uczestniczyć, działając
odpowiednio ostrożnie, ale też ofensywnie. Niestety, przy tym rządzie to - jak
się zdaje - jest niemożliwe.
DoRzeczy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz