czwartek, 13 lutego 2014

Mętne wody


Marcin Wójcik


- Po prawie 60 latach odszedłem od redemptorystów. Mam zamiar uprać mój habit i zapakować do plastikowej miski. Pójdę na pocztę i wyślę pakunek do braci - mówi ksiądz Jerzy Galiński

Wytknął Episkopatowi, że śpi. Rydzyka nazywa uosobieniem patologii. Polskich redemptorystów oskarża o sprzeniewierzenie się duchowi zgromadzenia. Wczoraj "Tygodnik Powszechny" opublikował jego artykuł. Pyta w nim, skąd redemptoryści mieli 68 milionów złotych, które pożyczyli fundacji Lux Veritatis. - Czy nuncjusz apostolski poinformował o tym fakcie Watykan? Czy ojcowie mieli na to zgodę papieża?

Syn kułaka

Leżał pan kiedyś w ziemniaczanych badylach? Ja leżałem. Wtedy, gdy Niemcy strzelali z myśliwca do mamy, do mnie i rodzeństwa. Szczęście, że jesienią 1939 roku badyle ziemniaczane sterczały wysoko, długie i zielone. Do samego października sterczały, bo nie znano odmian wczesnego ziemniaka. Domyśla się pan, że młody nie jestem.

W podstawówce byłem prymusem. Nie bałem się o egzamin do gimnazjum. Więc gdy na liście, na drzwiach szkoły, nie zobaczyłem mojego nazwiska, byłem w szoku. Uciekłem w łąki na dwie noce, spałem przy miedzy jak zając. Nie przyjęto mnie, bo byłem dzieckiem kułaka. Tata przed wojną miał w Gdyni wytwórnię wód mineralnych. Jako jeden z pierwszych w mieście sprowadził sobie z Ameryki dostawczego chevroleta. Powodziło się nam. Ale potem wszystko przepadło. Z rodzicami i trójką rodzeństwa uciekliśmy przed Niemcami do dziadka, do Śliwic Wielkich w Borach Tucholskich.

W 1945 roku przenieśliśmy się do Gniewskiego Pola pod Kwidzynem, to były ziemie odzyskane. Tata dostał 60 hektarów ziemi. Stopniowo mu tę ziemię odbierano, gdy odkryto, że przed wojną miał fabryczkę i chevroleta.

Od zakończenia edukacji na podstawówce uratowała mnie nauczycielka polskiego ze szkoły podstawowej. Opowiedziała o mnie koleżance, pani Sienkiewicz, polonistce z gimnazjum. Sienkiewicz kazała mi przyjść do gimnazjum. Widocznie załatwiła, że mnie przyjęli. Ale przez całą szkołę bałem się, że ktoś mnie odwoła, zmieni zdanie, powie: "Jesteś dzieckiem kułaka".

Kończąc gimnazjum, miałem niecałe 16 lat. Czułem, że mam być księdzem. Najpierw chciałem zostać franciszkaninem. Franciszkanie wjechali do mojego domu przez babcię, która prenumerowała "Rycerza Niepokalanej". Ale sąsiad mi odradził. Był u franciszkanów i zrezygnował. Nie wiem dlaczego. Podpowiedział, że w Toruniu są redemptoryści, też misjonarze. Niedługo po tym redemptoryści przyjechali do mojej parafii w Kwidzynie głosić misje. Nie pamiętam, o czym mówili, ale pamiętam, że pięknie.

Powiedziałem mamie: "Idę do zakonu". Mama na to, że może lepiej, gdybym poszedł do seminarium diecezjalnego. Ale zakonnik to był dla mnie ktoś więcej niż zwykły ksiądz, zakonnik mógł się bardziej poświęcić. A słowo "redemptorysta" brzmiało wtedy nadzwyczaj dumnie.

Więzienie

Maturę zrobiłem w niższym seminarium w Tuchowie, a w 1952 roku założyłem habit - czarną sutannę przepasaną czarnym pasem, który ma przypominać o ascezie. Ciężko mi było, bo założyciel redemptorystów, święty Alfons Maria Liguori, okazał się kimś zimnym. Patrzyłem w kaplicy na jego wizerunek i czułem, że jest świętym, ale świętym z lodu. Odpychał fizjonomią. Jakiś poskręcany, głowę miał wykrzywioną, brodą zahaczał o piersi. Potem jeden z wychowawców wyjaśnił nam, że polscy redemptoryści źle pokazali założyciela - jako zimnego ascetę, a nie dobrego ojca, który kazał sprzedać najdroższe kielichy, by komuś pomóc.

Alfons Liguori chciał, byśmy głosili Ewangelię wśród ubogich. Założył Zgromadzenie Najświętszego Odkupiciela, Congregatio Sanctissimi Redemptoris. Mamy naśladować Chrystusa i miłować wszystkich ludzi, bez względu na rasę, wyznanie, narodowość, przekonania polityczne. Redemptoryści w Polsce o tym zapomnieli.

W 1960 roku otrzymałem święcenia kapłańskie. Po nich przełożeni wysłali mnie do juwenatu w Toruniu - jakby niższego seminarium duchownego. Byłem tam socjuszem - kimś do pomocy, szarej pracy. Niedługo, bo komisja z wydziału kwaterunkowego w obstawie milicji weszła do juwenatu, by zająć pomieszczenia. Za stawianie oporu zostałem aresztowany i osadzony na pół roku.

W areszcie w Bydgoszczy było strasznie: cela w piwnicy, okienko pod sufitem, sześciu więźniów. Załatwialiśmy się do wiadra z chlorem, miało pokrywę. Stałem nad wiadrem i nie mogłem oddać moczu, nie mogłem się skupić, wiedząc, że inni patrzą. A oni krzyczeli, żebym kończył i przykrywał wiadro, bo śmierdzi.

W więzieniu na Wałach Jagiellońskich warunki były nieco lepsze. Ale tam do celi wstawiony został więzień, który miał za zadanie dręczyć mnie psychicznie. Co noc miał erotyczne sceny i rano opowiadał barwnie o tym, co mu się śniło.

Po wyjściu z więzienia trafiłem do klasztoru w Braniewie, do niższego seminarium duchownego. Tam spotkałem Tadzia Rydzyka. Dawałem mu korepetycje z matematyki. Powiedziałem prefektowi, że według mnie Rydzyk nie nadaje się na księdza. Nie chodziło o to, że ani w ząb nie umiał liczyć, ale o to, że był niedojrzały, taki dzidziuś, ciepłe kluchy, podlizywał się komu popadnie. Prefekt powiedział, że może i Rydzyk nie jest mądry, ale przynajmniej pobożny, i że księdzu nie jest potrzebna matematyka.

Jezuici mówią, że pobożność szybko przemija, dlatego u jezuitów kandydat na księdza musi być jeszcze mądry. Bo jeśli pobożność przemija, a mądrości nie ma, to co zostaje?

W Monachium

Potem była parafia Podwyższenia Krzyża Świętego w Gliwicach. Uczyłem młodzież licealną religii w salce przy klasztorze, chętnie przychodzili. Przychodziła i Służba Bezpieczeństwa. Czekali pod furtą. Grozili, że jeśli nie będę współpracował, to zrobią wszystko, bym znowu trafił do więzienia. Nie współpracowałem; odmówiłem wydania listy z nazwiskami licealistów. A oni na to: "Będziemy z ojcem inaczej rozmawiać".
Od tej pory czułem na plecach oddech SB. Bałem się wychodzić wieczorem, bałem się, że w coś mnie wrobią, upozorują wypadek. Był rok 1972. Wsiadłem w Katowicach w pociąg "Chopin" relacji Warszawa - Wiedeń. Jechałem niby w odwiedziny do znajomej zakonnicy. W Wiedniu, zanim dostałem azyl polityczny, mieszkałem przez trzy tygodnie w obozie dla uchodźców. Z obozu zabrali mnie wiedeńscy redemptoryści. Chcieli, abym został u nich. Ale mnie ciągnęło do Niemiec, do Polaków. Polska Misja Katolicka miała kurię we Frankfurcie, swoich księży, swojego ordynariusza, którym był infułat Edward Lubowiecki, przyjaciel Wojtyły. To infułat mnie przyjął, nawet się ucieszył, bo potrzebował księży. Zlecił mi prowadzenie parafii w Landshut, w diecezji monachijskiej.
Chciałem nadal być redemptorystą. Pojechałem do Rzymu, do generała zgromadzenia, z trzema prośbami: nie chcę wracać do Polski, bo mam status uciekiniera politycznego; chcę pracować w polskim duszpasterstwie w Niemczech; chcę należeć do warszawskiej prowincji redemptorystów.

Po kilku latach zostałem proboszczem Polskiej Misji Katolickiej w Monachium. To tam przyszedł do mnie Rydzyk i poprosił o pomoc. Było to w 1986 roku, kiedy uciekł z autokaru pielgrzymkowego wracającego z Włoch do Polski.

Wielu Polaków przychodziło do misji. Koczowali miesiącami, zwłaszcza w okresie największej fali ucieczek z kraju. Poza tym misja wysyłała paczki, organizowaliśmy kursy niemieckiego i żeby Polacy czuli się u nas dobrze, robiliśmy śpiewniki z polskimi pieśniami. Gdy w Polsce wybuchł stan wojenny, misja była organizatorem procesji pokutnej ze świecami i pochodniami. Uczestniczyło w niej kilka tysięcy monachijczyków, w tym kardynał Ratzinger i premier rządu bawarskiego Franz Josef Strauss. Na zakończenie procesji wszyscy na klęczkach odmawiali różaniec za Polskę.

W Radiu Maryja była kiedyś audycja na temat Polskiej Misji Katolickiej w Monachium. Wycięto z niej 13-letnią historię misji - lata mojego proboszczowania. Bo wtedy już otwarcie krytykowałem Rydzyka.

Miała być suspensa

Rydzyk miał w Polsce problemy, często go przenoszono z klasztoru do klasztoru. W Krakowie wiekowe parafianki skarżyły się, że w przyklasztornej salce w oknach wisi damska garderoba, w nocy słychać śpiewy i piski, a ksiądz Rydzyk przymyka na to oko. Sporo problemów powstawało przy pielgrzymkach, bo jeździł z pielgrzymami do Włoch. Pieniądze na to sam sobie organizował, klasztor mu ich nie dawał. Skąd miał? Nie wiem.

Przełożeni postanowili go przenieść z Krakowa do Torunia. Dostał już dekret, miał się przeprowadzić we wrześniu. Latem pojechał autokarem z pielgrzymami do Rzymu. Wracając do Polski, zatrzymali się w Wiedniu. Rydzyk przeszedł się po autobusie i zebrał po 100 dolarów - niby na cele organizacyjne - i wysiadł. Duszpasterz zostawił swoje owce.

Za ucieczkę z kraju i nieposłuszeństwo Rydzyk miał być suspendowany w 1986 roku. Suspensę przygotował prowincjał Andrzej Rębacz. Przeczytam panu fragment: "Wobec: niepodporządkowania się nakazowi przenosin z Krakowa do Torunia, niepodjęcia obowiązków na nowej placówce, samowolnego przedłużenia sobie pobytu w RFN, braku poprawy po upomnieniach, suspenduję Ojca od czynności kapłańskich".
Suspensa została wysłana Rydzykowi bez podpisu prowincjała i pieczęci, jako ostateczne ostrzeżenie. Oryginał miał zostać wręczony Rydzykowi w momencie, gdy prowincjał podejmie taką decyzję. Przy pomocy redemptorystów bawarskich i za zgodą ojca generała Rydzyk został umieszczony u sióstr zakonnych w Oberstaufen. Tam miał pełnić posługę duszpasterską i dojść duchowo do siebie.

Dochodził, wysyłając do Polski samochody, prawdopodobnie do Torunia. Nie, nie do klasztoru, ale do znajomego. Rozkręcał także przemysł pielgrzymkowy do Medjugorie, choć do dziś objawienia nie zostały uznane przez Kościół. Jemu to nie przeszkadzało.

Niemcom z kolei wmawiał, że w Polsce jest prześladowany przez komunistów za działalność duszpasterską - poczucie prześladowania zostało mu zresztą do dziś. To samo mówił wikariuszowi generalnemu diecezji Bamberg, kiedy starał się o przyjęcie do niej. Wikariusz poprosił polskiego prowincjała o opinię na temat Rydzyka. Prowincjał napisał; przetłumaczę z niemieckiego: "(...) ojciec Rydzyk często zmienia swoje życzenia i sam właściwie nie wie, czego chce. Jeżeliby jednak diecezja zdecydowała się go przyjąć do pracy u siebie, to my nie ponosimy żadnej odpowiedzialności ani za jego zachowanie się, ani za jego dalsze życzenia, które chciałby, żeby zostały spełnione".

Rydzyk poskarżył się generałowi w Rzymie, że prowincja robi mu problemy w przejściu do diecezji Bamberg. Generał Juan M. Lasso de la Vega odpisał mu (tłumaczenie z niemieckiego): "Jeżeli Ojciec wysuwa wniosek, żeby przejść i pracować w diecezji Bamberg - choćby tylko na jakiś czas - to mnie się wydaje, że jest to pierwszy, decydujący krok do wystąpienia ze wspólnoty. Widzę dwie możliwości. Pierwsza możliwość: podporządkowuje się Ojciec swojemu prowincjałowi i wraca do Polski. Uważam to za najlepszą drogę. Ojciec pisze o niebezpieczeństwach, jakie ewentualnie mu grożą. Rozmawiałem na ten temat z różnymi współbraćmi, zapewnili mnie, że nie czyha na Ojca żadne niebezpieczeństwo. To są polscy współbracia z pełnym poczuciem odpowiedzialności i z doskonałą znajomością sytuacji, jaka istnieje. Nikt w Polsce nie stałby na stanowisku, iż Ojciec ma wracać do Polski, jeżeliby z tym wiązało się jakieś niebezpieczeństwo. Drugą propozycją jest możliwość pracy w wiceprowincji Kopenhag. Tam będzie Ojciec jako współbrat do dyspozycji w pracy duszpasterskiej (...)".

Ale zdanie generała Rydzyk miał gdzieś. Został w Niemczech i zajmował się biznesem samochodowo-pielgrzymkowym. Wkrótce prowincjałem w Polsce został ojciec Leszek Gajda, serdeczny przyjaciel Rydzyka. Gajda nie miał dobrej opinii. Przed wyborami na prowincjała jeździł od klasztoru do klasztoru i głosił swoje hasło wyborcze: "Kto wam na więcej pozwoli".

W rok jego wyboru, czyli w 1990, Rydzyk wrócił do Polski. Zaczęła się era Gajdy i Rydzyka.

Zsyłka do Braniewa

Oddziaływanie Rydzyka na zgromadzenie można porównać do czystej wody w misie i atramentu. Rydzyk jest atramentem, zgromadzenie czystą wodą. Jeżeli pan wleje atrament do wody, to granatowa plama rozejdzie się po wodzie i ją zamąci. Od lustra po dno.
Rydzyk jest przykładem dla innych ojców, że nie trzeba przestrzegać ślubu ubóstwa i posłuszeństwa, żeby być cenionym w zgromadzeniu.

Kiedy Radio Maryja już hulało, od ojców z Polski zaczęły docierać do mnie negatywne opinie na jego temat. Nie wierzyli własnym uszom, wydawało im się, że nagonka na Żydów to musi być zwykłe przesłyszenie. Kto na antenie katolickiego radia mógłby powiedzieć, że szkoda, iż Hitler nie wyciął Żydów w pień - od starców do dzieci. Niestety, to nie było przesłyszenie.

Na Jasną Górę zjechały kiedyś szkoły sportowe. Przed cudownym obrazem tłum młodzieży, msza już się zaczęła, było chyba przed Przeistoczeniem, kiedy celebrans przerwał: "Kochani, jest z nami ojciec Tadeusz Rydzyk. Przywitajmy go brawami". A po brawach Rydzyk stanął na ambonie i z jego ust polała się gnojówka. Młodzi usłyszeli, że wszyscy manipulują, że politycy kręcą, że świat jest zły. Rydzyk wylewał gnojówkę, a Jezus czekał z umieraniem na ołtarzu.
Rydzyk oskarżył na antenie Jacka Kuronia, że ów odpowiada za zbrodnie stalinizmu. Napisałem do Kuronia list, że wstyd mi za mojego brata Rydzyka i że przepraszam w imieniu redemptorystów.

Napisałem list do Romana Giertycha, kiedy Rydzyk powiedział mu: "Zostanie pan zniszczony". W tej sprawie napisałem jeszcze do prowincjała, że trzeba to wyjaśnić. Że to niedopuszczalne, by kapłan komukolwiek mówił, że zostanie zniszczony - zwłaszcza ojcu rodziny. Prowincjał nie zareagował. Powiedział tylko jednemu z ojców: "Galiński z Giertychem knują przeciwko ojcu Rydzykowi".

Rydzyk, jak powiedział, tak zrobił. Zniszczył Giertycha, nie udzielając mu w radiu poparcia. Poparł w wyborach Jarosława Kaczyńskiego, mimo że to Giertych upominał się o konstytucyjną ochronę życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Kaczyński i jego posłowie ochronę życia mieli gdzieś. Zagłosowali przeciwko. Na znak protestu dymisję złożył marszałek Sejmu Marek Jurek. A Rydzykowi to nie przeszkadzało. Bo to był czas, kiedy PiS dawał mu państwowe pieniądze na termy i szkołę. Proste: Rydzyk daje milczenie, Kaczyński - pieniądze. Jeden i drugi poświęcił nienarodzone dzieci. A zgromadzenie Najświętszego Odkupiciela nie zareagowało.

Przyzwolenie władz zgromadzenia na romans Rydzyka z Kaczyńskim oburza wielu redemptorystów. Ale nie mogą nic mówić, bo władze prowincji patrzą w Rydzyka jak w święty obraz. Za profanację obrazu grozi zesłanie do Braniewa. W naszym zakonnym żargonie klasztor w Braniewie to zsyłka, miejsce, gdzie "diabeł mówi dobranoc".

Przełożony domu w Toruniu poskarżył się kiedyś prowincjałowi, że ojcowie pracujący w Radiu Maryja nie płacą na utrzymanie klasztoru. Nie wiem, co mu prowincjał odpowiedział, ale wiem, że ów ojciec szybko przestał być przełożonym.

Radio was obroni

Na cenzurowane trafiłem, kiedy wystąpiłem w filmie Jurka Morawskiego "Imperium ojca Rydzyka". Reportaż wyemitowała Telewizja Polska w 2002 roku. Mówiłem o Rydzyku jako zagrożeniu dla Kościoła i skrytykowałem zgromadzenie, że jako właściciel radia nic nie robi, by powstrzymać upolitycznienie Kościoła. Po tym filmie nowy prowincjał ojciec Zdzisław Klafka - nie mniej przychylny Rydzykowi niż Gajda, dzisiaj jest rektorem Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej - zgłosił wniosek na kapitule prowincji, by - cytuję - "potępić Galińskiego". Na posiedzeniu obecnych było przynajmniej 60 ojców. Tylko jeden wstał i powiedział, że nie wolno potępiać, nie wysłuchawszy wcześniej tego, którego chce się potępić. Ale zlekceważono ten głos, głosowanie się odbyło. I mnie potępiono.

Prowincjał ojciec Zdzisław Klafka wysłał mi list do Niemiec, w którym zagroził, że zostanę wydalony ze zgromadzenia. Oskarżył mnie o współpracę z wrogami Kościoła, czyli Telewizją Polską. Ponadto włożył w moje usta słowa, których nigdy nie powiedziałem. Bo nie powiedziałem, że Rydzyk był suspendowany, tylko że miał być suspendowany, że suspensa była napisana.

Zresztą kłamstwo w sprawie suspensy zarzucił mi w telewizji także biskup Sławoj Leszek Głódź, który był w Zespole Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja. Napisałem do niego list w tej sprawie. Nie odpisał, nie przeprosił. Proszę mi powiedzieć, dlaczego biskup na antenie kłamie i oczernia? Dlaczego biskupowi tak trudno przechodzi przez usta słowo "przepraszam"?

On i jemu podobni biskupi są odpowiedzialni za podział polskiego Kościoła i społeczeństwa. Idą ramię w ramię z Rydzykiem, bo Rydzyk jest ich orężem w walce ze złym światem. Jest też ich tarczą. Tak jak tarczą jest dla biskupa Wielgusa, który został wynajęty przez SB do inwigilowania Polonii niemieckiej i środowiska Radia Wolna Europa w Monachium. Wykazało to śledztwo IPN. Czułem od dawna, że z Wielgusem jest coś nie tak. Była zasada wprowadzona przez prymasa Józefa Glempa, że polscy księża, którzy przyjeżdżają do Monachium, przychodzą do mnie, jako proboszcza Polskiej Misji Katolickiej, i pokazują pismo od prymasa. Na dowód, że są delegowani przez Kościół, a nie komunistów. A Wielgus do mnie nigdy nie przyszedł.

Rydzyk bronił Wielgusa, bronił arcybiskupa Wesołowskiego, któremu zarzuca się czyny pedofilskie, bronił arcybiskupa Paetza molestującego kleryków, bronił Jana Kobylańskiego tępiącego Żydów. Robi słuchaczom wodę z mózgu, bo liczy na to, że i jego słuchacze obronią, kiedy przyjdzie czas. Nawet przed papieżem go obronią. Zresztą już po cichu mówią, że papieża wybrała europejska lewica. Tak na wszelki wypadek mówią.
Wycinanie języków

Redemptoryści byli kiedyś kimś. Głosili rekolekcje, parafie biły się o nich. Proboszczowie, by mieć redemptorystę na Wielki Post czy Adwent, zgłaszali się z dużym wyprzedzeniem. Teraz nie muszą.

Rydzyk wyciął redemptorystom języki, a to oznacza śmierć dla zgromadzenia. I śmiercią jest brak powołań. Gdyby nie kandydaci zza wschodniej granicy, to seminarium w Tuchowie świeciłoby pustkami. Brak rodzimych powołań zawsze jest wyraźnym znakiem dla zgromadzenia, że dzieje się w nim coś złego.

Niech pan przejdzie się po ulicy Warszawy i zapyta przypadkowych ludzi, z czym im się kojarzą redemptoryści. Czy z pomocą charytatywną dla ubogich? Z mądrymi kazaniami głoszonymi na licznych rekolekcjach? Z rozmodlonymi, uśmiechniętymi ojcami? Jeśli nie z tym wszystkim, to z czym?

Straganiarze

W centrum życia redemptorystów stanął pieniądz, przykład idzie z góry. Znajomy ksiądz opowiadał mi, że przyjechali do Bawarii redemptoryści z Polski na zastępstwo w czasie Świąt Wielkanocnych. Takie zastępstwo wiąże się z honorarium. Tuż przed odwiezieniem ich na lotnisko zapytał: "Dlaczego ojcowie w najważniejsze święta chrześcijańskie wyjeżdżają z domu na żebry? Przecież cały Wielki Post jeździcie po świecie, głosicie rekolekcje, zbieracie pieniądze. W Triduum ojcowie powinni być razem w klasztorze".

Za moich młodych lat, gdy ojcowie jechali głosić rekolekcje, zabierali ze sobą dewocjonalia, z których pieniądze szły na klasztor. Teraz na własną rękę zaopatrują się w hurtowniach w książki i różańce, a pieniądze biorą do kieszeni. Ile sprzedadzą, tyle ich. Efekt jest taki, że priorytetem jest kramik, a nie ambona.
Napisałem artykuł do "Tygodnika Powszechnego", w którym krytykuję przyzwolenie biskupów na to, co robi dyrektor Rydzyk oraz właściciel Radia Maryja, czyli prowincja, na czele z prowincjałem Januszem Sokiem. Redemptoryści pożyczyli w 2013 roku nadawcy Telewizji Trwam 68 milionów złotych, sami się tym publicznie chwalili. Czy na operowanie taką sumą mieli konieczne pozwolenie Watykanu? Czy nuncjusz apostolski poinformował o tym fakcie Watykan? A powinien, gdy w grę wchodzą sumy powyżej 5 mln euro. W Niemczech, na Słowacji i w Słowenii poleciały ostatnio głowy biskupów i kurialistów, których nadużycia finansowe wydają się mniejsze niż finansowa samowola Rydzyka i redemptorystów. W Polsce niczyja głowa nie leci, bo część biskupów tworzy mur wokół toruńskiego zbawcy świata.
W klasztorach redemptorystów wielkie oburzenie. Ojcowie zdziwieni, że prowincja ma takie pieniądze. Mówią, że te 68 milionów to nie były pieniądze zgromadzenia, tylko Rydzyka. On ponoć te pieniądze miał, ale nie mógł ujawnić źródła, więc dał je prowincji, a prowincja niby je pożyczyła. Czy urząd skarbowy nie powinien zapytać, skąd redemptoryści mają te pieniądze? W tym sensie otwarta jest również sprawa podatkowa. Inne zakonny się dziwią, że redemptoryści mają takie pieniądze. I to o wiele większe i zasobniejsze zakony niż redemptoryści.

Być może nigdy się nie dowiemy, jak było naprawdę. Prawdę o tym zabiorą do grobu trzy osoby: Rydzyk, prowincjał i ekonom prowincji.
Bogactwo Rydzyka nie jest bogactwem wszystkich redemptorystów. Jest grupa ludzi w zakonie, którzy czerpią ze słuchaczy i widzów korzyści. Rydzyk sam wybiera osoby, z którymi chce się podzielić pieniędzmi. W doborze kluczowe jest to, czy z tych ludzi będzie miał pożytek.

Powiem tyle: prowincjałowie redemptorystów latają po całym świecie. A są klasztory, które klepią biedę. I mogą tylko pomarzyć o takich pieniądzach, jakie Rydzyk włożył choćby w samo żeliwne ogrodzenie domu fundacji Lux Veritatis we Wrocławiu.

Ojcowie nie mają dokąd iść

Niech pan sobie wyobrazi, że ma pan 79 lat i źle panu we własnym domu - z ludźmi, którzy powinni być dla pana najbliżsi, a nagle stali się obcy. Co pan robi? Wyprowadza się gdziekolwiek czy zostaje?

Przykro mi, kiedy słyszę od wiekowych ojców, że chcieliby odejść ze zgromadzenia, ale nie mogą. Bo są za starzy, do przytułku nie pójdą, inne zgromadzenie już ich nie przyjmie, nie odłożyli pieniędzy, bo za ich aktywnych lat pieniądze oddawało się przełożonemu. Chcieliby się komuś poskarżyć, ale nie mają komu. Kiedy wymrą ci wiekowi, to nie będzie redemptorystów w Polsce. To, co zostanie, będzie tworem rydzykopodobnym.

Nawet dziesiątki lat mojej przyjaźni z pewnym redemptorystą nie pozwoliły mu przyjąć mojego zaproszenia na obiad. Obawiał się, że kontakt ze mną - jeżeliby się ujawnił - może mieć dla niego opłakane skutki. Ale mam pełne zrozumienie dla tego współbrata i wiem, że w niczym nie przesadza. Dla mnie to przykład na zastraszenie, jakie panuje u redemptorystów. Powiedziałem mu: "Wiem, że jak ojciec pójdzie ze mną na obiad, to zaczną na ojca pluć". A on na to: "Ojciec wszystko rozumie", i poszedł dalej.
Generał redemptorystów w Rzymie nie reaguje na działalność Rydzyka, bo polska prowincja mydli mu oczy. Dla generała Rydzyk jest świętym charyzmatykiem, a ataki na niego to zemsta liberalnych, antykościelnych sił. Również korzystnie o Rydzyku wypowiada się były generał redemptorystów arcybiskup Joseph Tobin, wysoki urzędnik kurii rzymskiej. Bywał w Toruniu. Rydzyk i prowincja jakoś go omotali. Zresztą nie musieli się mocno starać. Tobin ma usposobienie i tok myślenia teksaskiego farmera (pochodzi z Teksasu). Ciekawe, jak problem Rydzyka relacjonował papieżom - Janowi Pawłowi II, Benedyktowi XVI. No i jak ten problem relacjonuje Franciszkowi.

Żołnierz SS nad łóżkiem

To nie jest tak, że uwziąłem się na Rydzyka i redemptorystów. Mnie po prostu żal tego pięknego Congregatio Sanctissimi Redemptoris.

Przez ostatnie lata wytrzymywałem w zgromadzeniu, bo ludzie się za mnie modlili. Modliła się niemiecka karmelitanka, która była mistrzynią nowicjatu. Modliła się polska służebniczka - miała u mnie dług. Można powiedzieć, że - poprzez swoje kontakty - udało mi się sprowadzić polskie służebniczki do niemieckiego zakonu krzyżackiego. Siostry zajęły się domem starców w Norymberdze, który Krzyżacy mają pod sobą. Nie zapomnę, jak przywiozłem matkę przełożoną do Norymbergi, żeby podpisała stosowne umowy z Krzyżakami. Matka zamarła, gdy zobaczyła na ścianie godło zakonu. Pomyślała, biedna, o Grunwaldzie.

Kilka lat nosiłem się z zamiarem odejścia. Pytałem Boga, czy mogę - po blisko 60 latach. Czy mogę porzucić zgromadzenie, które kochałem, czy w złym powinienem je zostawiać. W końcu napisałem podanie o zwolnienie mnie ze ślubów, by móc opowiedzieć o tym, jak redemptorystów zalała mętna woda. Poczułem spokój. Mówić o tym wszystkim zdecydowałem się teraz, bo o tym trzeba mówić. Myślałem kiedyś, że redemptoryści zmądrzeją, że ujarzmią Rydzyka. Ale to Rydzyk rządzi już redemptorystami. Niestety, widzę, że Rydzyk rządzi też polskim Kościołem.
Nadal czuję się redemptorystą, ale bezhabitowym. I nadal jestem księdzem, należę do diecezji monachijskiej, przyjął mnie biskup Friedrich Wetter. Mieszkam w domu parafialnym na peryferiach Monachium. Choć mam 79 lat, to nie myślę o emeryturze. Założyłem z przyjaciółmi Fundację "Integro-eu". Budujemy jej siedzibę na obrzeżach Monachium. Finansowo pomaga nam Zygmunt Solorz-Żak, którego poznałem, gdy byłem proboszczem Polskiej Misji Katolickiej. Solorz woził wtedy paczki do Polski.

Wybieram się do magistratu monachijskiego po pozwolenie na remont i przebudowę. Nie przewiduję problemów, ale na wszelki wypadek zabiorę ze sobą obraz - tak jak Rydzyk zabiera ze sobą święte obrazy. Tego się od niego nauczyłem. Spokojnie, mój obraz nie jest święty. Kupiłem go kilkadziesiąt lat temu na aukcji w Monachium. Bohomaz, funta kłaków wart, ale gdziekolwiek się przeprowadzam, to zabieram go ze sobą i wieszam nad łóżkiem. Co na nim jest? Kościotrup w mundurze SS.

Pomyślałem, że to żołnierz wracający spod Stalingradu. Jeszcze na aukcji podszedłem do artysty i zapytałem, czy dobrze interpretuję jego dzieło. Odpowiedział, że tak i że tym żołnierzem jest on. Pewnej nocy dręczyły go wspomnienia, wstał i namalował obraz. Kiedy o tym opowiadał, miał łzy w oczach, a we mnie opadała gruba zasłona. Tamtego dnia zmieniłem swój stosunek do niemieckich żołnierzy spod Stalingradu, bo od dnia, kiedy ukrywałem się w ziemniaczanych badylach, byli dla mnie potworami.

Może to komuś wydać się śmieszne, ale dam ten obraz urzędniczce w magistracie i powiem, że chciałbym, aby dom, który budujemy, był miejscem, gdzie będą opadać zasłony, gdzie ludzie będą rozmawiać ponad podziałami politycznymi, religijnymi, historycznymi. Całe moje życie podpowiada mi, że okopy i twierdze nie pochodzą od Boga.

***

Mam zamiar uprać mój habit, potem wyprasować, złożyć i zapakować do plastikowej miski. Pójdę na pocztę i wyślę pakunek do redemptorystów w Polsce. W ten sposób dam im moją zakonną głowę na misie. Będą tacy, którzy się ucieszą.
CV: Jerzy Galiński.
Do redemptorystów wstąpił, mając 16 lat. W 1960 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Pracował w Toruniu, Braniewie i Gliwicach. W 1972 roku wyjechał do Niemiec, gdzie został proboszczem Polskiej Misji Katolickiej w Monachium. W czasach PRL misja organizowała pomoc dla Polski. Ks. Galiński współpracował wtedy z Radiem Wolna Europa
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz