piątek, 14 lutego 2014

Powstaje Partia WSI



Widzimy już jej zarysy. Jej patronem chce być Bronisław Komorowski, a obejmuje ona Ruch Palikota, grupę Grzegorza Schetyny i establishment medialny, resortowe dzieci


Czym byty Wojskowe Służby Informacyjne?
Konstanty Miodowicz powiedział kiedyś, że to był kontyngent pomocniczy GRU, rosyj­skich służb wojskowych. To dobra, celna for­muła. Podobnie jak „długie ramię Moskwy” opisane przez Sławomira Cenckiewicza. Ale obie te formuły nie wyczerpują całego prob­lemu. Pomijają, iż był to najbardziej wiemy
aparat, najskuteczniejsze narzędzie komu­nizmu, były to kadry w całości wyszkolone w Moskwie, rozpracowane, wierne swoim mocodawcom. Nie ma też w tym opisie ni­czego o destrukcyjnej roli WSI w polskiej gospodarce. Wystarczy przypomnieć, że to te służby prowadziły operacje grabieży polskich finansów na początku lat 90., m.in.
operację FOZZ. Tak więc WSI były, a ich lu­dzie są po dziś, ostatnim szańcem obrony interesów Rosji w Polsce.

Dlaczego mamy obecnie taki powrót tego tematu? Skąd tylu obrońców WSI?
Jak zawsze przy tego typu zjawiskach powo­dów jest kilka - od chęci zemsty środowiska
WSI za odsunięcie od władzy i likwidację ich instytucji, po strach przed ujawnieniem kolejnych kompromitujących informacji dotyczących także ich obecnych działań przestępczych. Zapewne nie są mi znane wszystkie powody szaleństwa, jakie ogarnęło w tej sprawie „elity 3 rp”. Mamy do czynienia z taką liczbą absurdów, że nie da się tego wy­jaśnić zgodnie z zasadami logiki.


O jakich absurdach pan myśli?
Choćby przykład z ubiegłego tygodnia. Portal TVN24 stwierdził z dumą - a więk­szość mediów powtórzyła tę „szokującą” informację - iż prokurator Krzysztof Kuciń­ski chciał mi postawić zarzut „ujawnienia raportu prezydentowi Rzeczypospolitej”. Jego przełożeni z warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej oraz Prokuratury Generalnej uniemożliwili mu to i dlatego prokurator Kuciński zrezygnował z prowadzenia tej sprawy. Media podają tę informację, dzien­nikarze komentują, analizują... A przecież wystarczyłoby zajrzeć do ustawy o likwidacji WSI - tam jest wprost napisane, że moim obowiązkiem było przedstawienie raportu z weryfikacji WSI prezydentowi. Dla niego tę pracę wykonywałem. Innym zarzutem, pamiętają Państwo, był fakt przekazania ra­portu wydrukowanego w Monitorze Polskim do tłumaczenia. Główni publicyści establish­mentu nazywali to „zdradą stanu” i domagali się najostrzejszych kar. Szaleństwo sięgnęło zenitu. Nie dziwię się więc, że Prokuratura Generalna nie chciała, by powstał akt oskar­żenia kompromitujący urząd prokuratorski.

Ale może nie udało się panu zbudować nowych służb? Polacy są pogubieni, gdy słyszą, że wskutek nieudolności Służby Kontrwywiadu Wojskowego podobno nasi żołnierze w Afganistanie tracili życie.
W ciągu roku, kiedy kierowałem SKW, w Af­ganistanie - w liczącym 1200 osób kontyn­gencie polskim - zginął jeden żołnierz. To tragiczne wydarzenie, lecz musimy mieć świadomość, że na innych misjach, zarówno wtedy, gdy zadanie to pełniły WSI, oraz póź­niej, kiedy za bezpieczeństwo polskich żoł­nierzy odpowiedzialni byli minister Bogdan Klich i koordynator służb specjalnych Paweł Graś - straty te były nieporównanie więk­sze. Nowe służby pod moim kierownictwem oparte na kompetentnej i uczciwej kadrze zbudowały solidne i skuteczne kontakty z so­jusznikami. Dysponowaliśmy informacjami, jakich nigdy przedtem nasze służby nie po­siadały. Wymagało to nie tylko zaufania sojuszników, lecz także całkowitej zmiany taktyki działania kontrwywiadowczego i za­stosowania nowoczesnych narzędzi infor­matycznych. I dzięki temu m.in. mogliśmy skutecznie chronić polskich żołnierzy. Takie są fakty, ale w tej nagonce nie o fakty prze­cież chodzi, lecz o to, by umożliwić powrót oszustom z komunistycznego wywiadu, dla których motorem działania najczęściej były prywatne korzyści materialne.

Równie głośno stawiano zarzut, że mamy do czynienia z absurdem, gdyż twierdzono - co poparł prokurator generalny pan Andrzej Seremet - iż przygotowując raport, nie był pan urzędnikiem państwowym.
I znowu przekłamanie płynące albo z całko­witej ignorancji prawnej, albo ze złej woli. Istotą decyzji prokuratury była oczywistość: raport, będąc miarodajnym dokumentem urzędowym, nie powodował, w sposób ob­ligatoryjny, skutków prawnych. To znaczy, że nie można było np. powołując się na ra­port, usunąć kogoś z pracy. To był swoisty kompromis, jaki zawarli autorzy ustawy. Ja zresztą miałem w tej sprawie odmienne zdanie. Ale ponieważ tak właśnie postano­wiono - raport nie wypełnia cech zdefinio­wanych w art. 271 kk i nawet gdyby znalazły się w nim błędne informacje (a dotychczas nikt ich nie wykazał!), nie można by za nie ścigać kamie.

Z naszych obserwacji wynika, że to lu­dzie dawnych WSI uruchamiają wszystkie sprężyny i wszelkie wpływy, jakie mają. Gdy patrzymy na mapę mediów, to ośrodki tej histerii pokrywają się z informacjami o udziale służb specjalnych w tych przed­sięwzięciach. Ale skąd ten atak histerii właśnie dzisiaj? Nie wiemy.
Myślę, że warto sięgnąć do lektury drugiego raportu zespołu parlamentarnego badającego katastrofę smoleńską. Zawiera on obszerny materiał analizujący przetarg na remont tu- polewa. Krok po kroku pokazaliśmy, że cała ta operacja, zarówno w Polsce, jak i w samej Rosji odbywała się pod nadzorem wywiadu rosyjskiego. Przebieg przetargu jest zadziwia­jący - rosyjski wykonawca już trzy miesiące przed jego rozpisaniem wiedział, kto będzie pośrednikiem w tej operacji. Cena, jaką za to wszystko zapłacono, dwukrotnie przewyż­szała koszty zakupu nowej maszyny. Zdecy­dowano się jednak na remont sowieckiego samolotu, któremu już dwa razy przedłużano dopuszczalny okres użytkowania. A w tupolewie już po remoncie nastąpiło 12 poważ­nych awarii systemu nawigacyjnego.

Co to ma wspólnego ze sprawą WSI?
Przynajmniej w jednej z firm, które wygrały organizowany przez MON przetarg, ważne miejsca zajmowali ludzie dawnych WSI. Ci sami ludzie uczestniczyli w organizacji „operacji remontowej”. I dlatego przetarg ten powinien być przedmiotem śledztwa. A dzisiaj sprawę próbuje się zamieść pod dy­wan, chociaż prokuratura posiada wszelkie dostępne na ten temat materiały. Dla ludzi WSI to poważne zagrożenie. Połączenie tego środowiska ze Smoleńskiem, dotych­czas będące raczej przedmiotem ogólnych rozważań, może się okazać zaskakująco konkretne.

Zastanawialiśmy się przed tą rozmową, czy bardziej pytać o WSI, czy o sprawy smoleń­skie, ale pan, paradoksalnie, odpowiada, że nie da się polskich patologii tak rozdzielić, bo one się zazębiają.
Tak. I nie ma wątpliwości, że istnieje ści­sła relacja między tymi dwiema sprawami. Uczciwe śledztwo powinno dać nam odpo­wiedź na szczegółowe pytania.


Takie wątki już się zresztą pojawiały. Znamy przecież historię Tomasza Turow­skiego, bardzo ważnego agenta SB, przez dekady kierowanego na najważniejsze od­cinki, który nagle odnalazł się jako polski dyplomata w samym centrum tej tragedii i odgrywał przez pierwsze dni w Smoleńsku kluczową rolę.
To tylko jeden z przykładów osaczania prezy­denta Lecha Kaczyńskiego. Zresztą w sprawie Turowskiego najważniejsze informacje wciąż są tajne. Ale wracając do problemu WSI -bez wątpienia ten cyniczny, szczególnie mocny atak ma jak najszybciej odwrócić uwagę Po­laków od faktu ograbienia ich przez rząd na sumę ponad 150 mld zł, które właśnie prze­jęto z OFE. To rabunek w biały dzień, który chce się przykryć tematem wojskowych służb. No i wreszcie mamy też do czynie­nia z próbą ukrycia przed opinią publiczną udziału ludzi byłych WSI w licznych aferach, rabunku polskiego mienia, choćby w infoaferze, w sprawie cyfryzacji ściany wschodniej.

Mimo wszystko skala propagandy na rzecz WSI przekracza te cele, które pan wymienił. By to osiągnąć, nie trzeba rozpętywać ak­cji rehabilitowania tego długiego ramienia Moskwy, a to przecież właśnie się dzieje.
Zgoda, w tym wszystkim jest szerszy plan. W mojej ocenie - próba rehabilitacji tajnych służb komunistycznych połączona z budo­waniem wrogości wobec Kościoła i polskiej tradycji, to tworzenie mitu założycielskiego nowej formacji politycznej, która dobija się do władzy. Widzimy już jej zarysy - jej patronem chce być Bronisław Komorow­ski, a obejmuje ona Ruch Palikota, grupę Schetyny (bardzo w tę operację zaangażo­waną) i establishment medialny, resortowe dzieci. Partia WSI, która właśnie powstaje, ma się wyłonić jako kandydatka do objęcia władzy z chaosu, który pogrąży Platformę Obywatelską.

Dlaczego Grzegorz Sćhetyna - bo on w tym składzie najbardziej dziwi - tak mocno się w tę akcję obrony WSI zaangażował?
Nie tylko on, również cała grupa z nim zwią­zana. Mnie to akurat nie dziwi. Wiadomo, jakie było zaplecze interesów Schetyny, wiadomo o związkach z aferą hazardową, z aferą informatyczną w MSW itd. Oni wie­dzą, że jeśli Prawo i Sprawiedliwość dojdzie do władzy, cały ten system korupcyjny zosta­nie zniszczony. Podejmują więc kontrakcję.

Gdy mówi pan o partii WSI, to ma na my­śli ponadpartyjny front obrony czy realną strukturę partyjną?
PO przekształca się na naszych oczach w zu­pełnie nową formację, w której zaczynają do­
minować ideologia wulgarnego seksualizmu, ochrona oligarchii oraz kult komunistycznej agentury. Zapewne nie wszyscy się z tym godzą, ale ostatnia ofensywa ludzi WSI taki właśnie ma cel. Ważną rolę w tej operacji od­grywa patronat Bronisława Komorowskiego jako męża opatrznościowego WSI. Nie wiem, jak się ta próba sił wewnątrz Platformy za­kończy, lecz wydaje mi się, że rozstrzygnię­cie jest blisko. Charakterystyczne jest zaan­gażowanie się w tę akcję funkcjonariuszy wydziału XI komunistycznego wywiadu działających teraz ręka w rękę z funkcjo­nariuszami Zarządu II Sztabu Generalnego LWP, czyli komunistycznej wojskówki. I to jest istotna różnica w porównaniu do genezy PO w końcu lat 90. Wówczas strona organizacyjno-koncepcyjna była w rękach cy­wilnego wywiadu (Gromosław Czempiński, Andrzej Olechowski i in.). Teraz obok wy­wiadu cywilnego (np. Aleksander Makowski) ważną rolę odgrywają ludzie z wojskówki (np. Marek Dukaczewski). Dawny konflikt
między służbami wojskowymi a cywilnymi, widoczny też w strukturach mafijnych (np. Pruszkowa i Wołomina), ustępuje szcze­gólnemu sojuszowi wokół nowej formacji. Kłamstwem (mitem) założycielskim jest obrona WSI, a wśród celów politycznych coraz wyraźniej dominują ideologia gender ze swą patologiczną swobodą obyczajową i nienawiścią do Kościoła oraz otwarte dą­żenie do włączenia Polski do federacyjnego państwa europejskiego. A Donald Tusk na otarcie łez ma szansę otrzymać jakieś sta­nowisko w Komisji Europejskiej.

Jednak Donald Tusk nie wsparł pomysłu powołania komisji śledczej w pana sprawie?
Widać, zrozumiał, iż to pułapka. Wielokrot­nie sygnalizował, że triumwirat Komorowski-Schetyna-Palikot wywiera na niego w tej sprawie silną presję. I proszę zauwa­żyć, z jakim oporem i krytyką spotkał się w Platformie. Równocześnie warto spojrzeć na sondażowe wyniki tej ofensywy agentury. Najpierw okazało się, że większość Polaków nie chce komisji mającej mnie skazać za li­kwidację WSI. Potem zaś sondaże ujawniły 4 proc. wzrostu notowań PiS, które wygrywa już z PO przewagą 8 proc. Okazuje się więc, że ta mieszanka ideowo-polityczna źle służy Platformie, a ci, którzy sądzili, że można bę­dzie straszyć Polaków Macierewiczem, zła­pali się we własne sidła.

Boi się pan komisji śledczej?
Skorzystam z każdej trybuny, która pozwoli mi pokazać przestępstwa WSI, kształtowa­nie się systemu mafijnego, grabież polskiej gospodarki.

Chyba że to będzie sąd kapturowy.
Takie próby będą, ale nie sądzę, by się po­wiodły. Przed każdym organem zdołam powiedzieć prawdę o tej organizacji, o jej ludziach i powiązaniach. Mówię tym wszyst­kim, którzy żądają powołania komisji śled­czej , że jestem do dyspozycji. I mówię jeszcze jedno: atak w sprawie WSI nie zmusi mnie do zaniechania badania tragedii smoleńskiej. A strach przed tym drugim jest w mojej oce­nie, jeszcze raz to podkreślę, kluczowym mo­torem napędzającym nagonkę. Wielu ludzi w Polsce jest gotowych zrobić wszystko, by prawda o Smoleńsku nie wyszła na jaw, bo na tej zbrodni i na tym kłamstwie wiszą ich kariery.
Twarzą tej kampanii jest niejaki Aleksan­der Makowski, stawiany w książkach i na okładkach części pism jako wzór osobowy dla młodzieży, prawie jak James Bond. Co to za postać?
W mojej ocenie, jeśli już szukać porównań, to raczej z sowieckimi czekistami niż z Bon­dem. To postać całkowicie niewiarygodna, która naraziła państwo polskie w oczach sojuszników na śmieszność. Mitoman pró­bujący namówić śp. prezydenta Lecha Ka­czyńskiego, by poinformował Amerykanów, iż nasze służby skutecznie rozpracowały bin Ladena i lada moment będą go mieć na celowniku.

A jaka była prawda?
Tymczasem były to jakieś niewiarygodne pomysły, znane już i nieaktualne ustalenia, informacje o niemożliwych do sprawdze­nia źródłach. Można sobie tylko wyobrazić kompromitację Polski, gdybyśmy tych mi­styfikacji nie zweryfikowali i nie zatrzymali. Zresztą Makowski, także u ówczesnego szefa wywiadu Zbigniewa Siemiątkowskiego i nadzorujących go oficerów, miał opinię osoby całkowicie niewiarygodnej, działającej z pobudek finansowych i inspirowanej z ze­wnątrz. Streszczam tu oficjalne dokumenty wywiadu podpisane przez konkretnych ofi­cerów prowadzących Makowskiego. Iden­tyczne było stanowisko służb sojuszniczych, które wskazywały, że jego informacje syste­matycznie wprowadzają w błąd. Ten z kolei oskarżał służby, że odrzucają jego usługi, bo skrycie wspierają bin Ladena. Szaleństwo!
I ja miałem komuś takiemu powierzyć bez­pieczeństwo polskich żołnierzy? I on mnie dzisiaj poucza, jak należy budować służby specjalne? Jest wyrocznią? To kpina z pań­stwa polskiego. To możliwe tylko w świecie, w którym media, działając na szkodę Polski, są narzędziem używanym przez ludzi komu­nistycznych służb specjalnych.

Makowski chwali się, że wygrał proces z MON, który wytoczył za umieszczenie jego nazwiska w raporcie z weryfikacji WSI.
MON w czasach Bogdana Klicha przyjęło po­litykę zawierania ugody z byłymi agentami. Ale w wypadku Makowskiego nawet ten re­sort nie ośmielił się stwierdzić, że informacje raportu na jego temat były nieprawdziwe. Przeciwnie, w swoich przeprosinach MON potwierdza prawdziwość informacji raportu i przeprasza jedynie za to, że zostały one opublikowane. Chociaż publikację tych in­formacji i nazwisk nakazywała ustawa. Ma­kowski nie miał odwagi wystąpić przeciwko mnie i skarżył MON, bo wiedział, że proces ze mną w sprawie raportu przegra.

Co jest w aneksie do raportu WSI, którego śp. Lech Kaczyński nie zdążył opublikować?
Przede wszystkim to materiał czterokrotnie większy, liczy blisko l tys. stron. Skupia się na roli ludzi WSI w gospodarce, opisuje dzia­łania destrukcyjne, przestępcze, pokazuje okradanie polskiej gospodarki. Jest tam m.in. opis sprawy Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, który zresztą nadal działa. FOZZ to był rodzaj przykrywki dla działań II Zarządu Sztabu Generalnego LWP, a na­stępnie WSI. Jest tam wreszcie opis roli Woj­skowych Służb Informacyjnych w tworzeniu i chronieniu mafii pruszkowskiej. I wiele, wiele innych kwestii.

Pada w tym aneksie do raportu nazwisko Bronisława Komorowskiego?
Panowie, wiecie doskonale, że nie mogę o tym mówić. Ale na pewno warto rozważyć, iż prezydent może znajdować się w stanie silnego konfliktu interesu. Z jednej strony może być zainteresowany ukrywaniem aneksu, z drugiej jako prezydent ma obowią­zek opublikować raport. Niestety, Bronisław Komorowski jeszcze jako wicemarszałek Sejmu był jedną z nielicznych osób, które odmówiły złożenia wyjaśnień przed komisją weryfikacyjną WSI.

A może nam pan wyjaśnić, dlaczego Rado­sław Sikorski, niegdyś przecież ofiara bez­prawnych działań WSI, obecnie jest ich tak zaciekłym obrońcą?
Przyznam, że to dla mnie też zagadka. Nie znam pełnej odpowiedzi, jednak znam kon­tekst sprawy. Radosław Sikorski w latach 90., w czasie, gdy WSI nadzorował Bro­nisław Komorowski, padł ofiarą dwóch operacji tych służb - „Szpak” i „Bastard”. Był wtedy, wraz z narzeczoną, brutalnie inwigilowany, podglądany, szukano na niego wszelkich haków, usiłowano do­wieść współpracy z wywiadem brytyjskim. Co ciekawe, tę akcję nadzorował Lucjan Ja­worski, którego Komorowski postawił na czele kontrwywiadu WSI. I wtedy mamy do czynienia z początkiem zmiany postawy Ra­dosława Sikorskiego wobec WSI.

Złamano go, bo coś znaleziono?
Na pewno jest to bardzo zastanawiające. Jak to się stało, że ofiara WSI została ich zacie­kłym obrońcą? Trudno pojąć.

A jaka była postawa Sikorskiego wobec WSI w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza? Zgadzał się co najwyżej na zmianę nazwy, istotę WSI chciał pozostawić nienaruszoną. A na szefa kluczowego, śląskiego okręgu wojskowego zaproponował... Marka Dukaczewskiego, byłego szefa WSI. Nic dziw­nego, że prezydent Lech Kaczyński odrzucił tę propozycję. A następnie odmówił zgody na mianowanie Sikorskiego ministrem spraw zagranicznych. Był to jedyny taki przypadek po 1989 r. Zgodnie z konstytu­cją prezydent mianuje kandydatury zgłoszone przez premiera. W tym wypadku Lech Kaczyński stanowczo sprzeciwił się ze względu na bezpieczeństwo państwa. Mamy do czynienia z decyzją wyjątkową, niebywałą, niemającą precedensu. Pierw­szy obywatel Rzeczypospolitej ostrzegał, że Radosław Sikorski jako minister spraw zagranicznych będzie szkodził bezpieczeń­stwu państwa polskiego. Można sobie tylko wyobrazić, jak silnymi materiałami dyspo­nował Lech Kaczyński, gdy zdecydował się na tak niezwykły krok.

WSieci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz