czwartek, 27 lutego 2014

Cena mówienia



Krzysztof M. ps. Bajbus to sprawca i ofiara. On za swoje przestępstwa odpokutował, ale ci, którzy zabili mu żonę, pozostają bezkarni.
  
Piotr Pytlakowsk

Do aresztu, w którym siedział Bajbus, prokurator wpadł jak po ogień. A wie pan co, zaga­ił, dzisiaj rano ktoś zabił pana żonę, głupia sprawa. Po czym oznajmił, że pędzi na czynności, zamknął drzwi i zniknął. Bajbus nie zdążył nawet spy­tać, co i jak. Chciał płakać, ale miał wra­żenie, że łzy wyschły.
Żonę Bajbusa Annę zastrzelono 10 stycznia 2008 r. o 6.55 rano w Kobył­ce pod Warszawą, kiedy szła do sklepu, w którym pracowała. Pierwsza notatka policyjna brzmiała: „Według pozyskanej informacji została znaleziona n/n kobie­ta potrącona przez samochód”. To była pomyłka, lekarz stwierdził rany postrza­łowe, dostała sześć pocisków w plecy, kark i głowę. Pies policyjny Agar nie podjął tro­pu, trwały roztopy, na domiar złego mżył deszcz. W pobliżu widziano żółtego busa, szybko go zlokalizowano, należał do pie­karni i nie miał ze sprawą nic wspólnego.

Opowieść Bajbusa
Urodziłem się i wychowałem w pod- grójeckiej wsi, dziadkowie byli rolni­kami, ojciec kierowcą, w domu bieda z nędzą. Wyrwałem się w świat dzięki boksowi, trenowałem w Legii, Janusz Gortat był moim trenerem. Chodziłem w wadze średniej, dobry byłem, na za­wodach nie przegrałem żadnej walki, ale w wieku 18 lat skończyła się kariera w ringu, bo poszedłem siedzieć. Głupia sprawa, po paru piwach pobiłem kolegę, dostałem trzy lata.
Jak wyszedłem z więzienia, poznałem na dyskotece Ankę. Wzięliśmy ślub i za­mieszkaliśmy razem, mamy dwoje dzie­ci: córkę dzisiaj 19-letnią i syna - 16 lat. Otworzyliśmy z żoną mały pub przy Zło­tej w centrum Warszawy. Któregoś razu przyszedł gość i zaproponował biznes, wstawianie do pubów niskowygraniowych maszyn do gry. Miał ksywkę Żyd i - jak się potem dowiedziałem - był od słynnego Korka (szef gangu moko­towskiego, jednej z najgroźniejszych grup przestępczych w Polsce - przyp. aut.]. Powiedział, że wszystko jest legal­ne, firma podatki płaci, a ja mam tylko przywozić pieniądze z automatów i się uczciwie rozliczać.
Dostałem 10 proc. prowizji od każdej maszyny i interes kręcił się jak złoto, zarabiałem coraz więcej. Ale eldorado się skończyło, Korek popadł w kłopoty, musiałem się przebranżowić. Jakoś tak wyszło, że wziąłem się za odzyskiwa­nie długów. Znałem trochę sportow­ców: zapaśników i wojowników z KSW i MMA, oraz paru policjantów, którzy też trzymali automaty do gry w pubach i potrzebowali kogoś do ich ochrony. Tak powstała grupa, którą nazwano grupą Bajbusa. Odzyskiwałem długi dla moich znajomych, potem dla znajomych znajo­mych, krąg się rozszerzał, bo zyskałem mir skutecznego windykatora. Brałem wysokie stawki, płaciłem chłopakom godziwie, dlatego chętnie dla mnie pra­cowali. Grupa liczyła nawet 50 ludzi, któ­rych w każdej chwili mogłem skrzyknąć.
Policjanci też jeździli ze mną odzy­skiwać pieniądze, było ich sześciu. Pra­cowali w Komendzie Stołecznej, przy Żytniej, Malczewskiego, Opaczewskiej i Grenadierów - dzięki temu miałem in­formacje z całej Warszawy, co tam gli­ny planują.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, od­zyskiwanie długów przestało nam wy­starczać. Zabraliśmy się za rozboje. Zgłosili się goście, którzy mieli kłopoty
z gangiem Szkatuły, i ja im trochę po­mogłem. W zamian zaoferowali, że mają parę rzeczy do wystawienia. Byli z oko­lic Łaz, to niedaleko centrum chińskie­go w Wólce Kosowskiej. Wystawili nam hurtownie Chińczyków i Wietnamczy­ków. Wynajmowaliśmy tira i jechaliśmy jak po swoje. Towar braliśmy różny zbyt zapewniony. Raz zabraliśmy całego tira męskich majtek typu bokserki - towar był wart z milion złotych, ale u pasera poszedł za ułamek wartości. Na nasz widok Wietnamczycy sami kładli się na ziemi, broń nie była potrzebna. Byli­śmy poprzebierani w policyjne mundury, a oni byli przyzwyczajeni, że policjan­tom trzeba płacić bez szemrania. Pewnie ich dziwiło, że nie domagamy się kasy, tylko zabieramy męskie gatki, ale chyba to sobie jakoś tłumaczyli, że w Polsce gli­niarze mają różne potrzeby.
Potem już było mniej zabawnie, bo do­szło do dwóch zabójstw. Niejaki Dony wystawił kantorowca, który miał trzy­mać w chałupie 300 tys. euro. Pojecha­liśmy do niego pod Warszawę, nie miał pieniędzy. Był z nami Antek, zawod­nik MMA. Złapał cinkciarza za gardło, za mocno schwycił i skręcił człowiekowi kark. Jak już grupa wpadła, sam słysza­łem, jak śledczy gadali, że szkoda Antka, bo to student z dobrego domu i do tego obiecujący sportowiec. Dostał lekki zarzut udziału w napadzie i odsiedział nie­całe dwa lata. Ale to było potem, wcze­śniej zabito jeszcze Dzika.
Dzik był młody i narwany, do naszej grupy przyprowadził go kumpel, ksywka Pulpet. Dzik był Polakiem wychowa­nym w Rosji, stąd może taki nieokrzesa­ny. Na własną rękę chodził po haracze i rozrabiał. Zdemolował sklep na Mo­kotowie, właściciel przyszedł na skargę i płakał rzewnymi łzami. Powiedziałem Dzikowi, chłopie zbastuj, nie chodź sam, nie wariuj. Nie posłuchał. Poszedł do re­stauracji i porozbijał szkło, połamał krze­sła. W agencji towarzyskiej pobił kurwy i klientów. A przy tym powoływał się na mnie, podnosił sobie markę, mówiąc, że dla mnie pracuje. W miasto poszło, że mój człowiek psuje rynek, anarchię robi. No i kiedyś Daks, drugi po Korku w gangu mokotowskim, zażądał, żeby zrobić z Dzikiem porządek. Daksa kolega, ksywka Bobek, zaoferował, że osobiście przywoła Dzika do porządku. Nie było już odwrotu. Ci z Łaz przygotowali dół w lesie. Antek, ten od kantorowca, przywiózł Dzika do lasu. Ja odszedłem na bok, nie mogłem patrzeć, na swój sposób lubiłem tego chłopaka. Bobek na nim usiadł i go zabił. Wrzucili do dołu, zasypali.
A potem grupa wpadła i każdy na wy­ścigi kapował na każdego. Ja długo mil­czałem, ale jak wyczułem, co się święci, też zacząłem zeznawać, ale nie tak, żeby innych pogrążać, trochę kluczyłem. Z moich zeznań nikt z mojej grupy wyro­ku nie dostał, taka jest prawda. Ale Daksa obciążyłem, nie mogłem mu tego Dzika darować. Dostał zarzut zlecenia zabój­stwa i skazali go na 15 lat. (...)

Pętla wokół Daksa
Śledztwo w sprawie śmierci Anny M. prokurator powierzył policjantom z CBS. Na miejscu zdarzenia zabezpieczo­no siedem łusek, niedopałek papiero­sa oraz zapisy monitoringu z kamery w pobliskim sklepie. Ustalono, że broń, z której zastrzelono żonę Bajbusa, była wcześniej użyta w trakcie napadu ra­bunkowego na hurtownię w podwar­szawskich Michałowicach. Do śledztwa nic to nie wniosło, bo sprawców napadu nie ustalono.
Domyślano się, że zamach na życie Anny mógł mieć związek z faktem, że jej aresztowany mąż współpracował w śledz­twie z prokuraturą, obciążał innych, w tym Zbigniewa C. ps. Daks, jednego z liderów gangu mokotowskiego. Z Prokuratury Okręgowej w Ostrołęce ściągnięto zezna­nia Mariusza S. ps. Marcel, członka grupy mokotowskiej, a potem świadka koronne­go. Złożył je w listopadzie 2007 r., a więc kilka miesięcy przed śmiercią Anny M. Mówił, że na spotkaniach z udziałem Daksa planowano zamordowanie kogoś z rodziny Bajbusa, bo ten zeznaje na sze­fów gangu, trzeba go zastraszyć. Polecenie zabójstwa dostał Dony. „To miało być zro­bione na cito, stawka wynosiła 10 tys. euro lub dolarów” - zeznawał. Prokurator z Ostrołęki przekazał to zeznanie policjan­towi z warszawskiego zarządu CBŚ, a ten -jak potem ustalono - włożył je do swojej szafy pancernej i o nim zapomniał. Do­piero po śmierci Anny M. przypomniano sobie, że Marcel już wcześniej ostrzegał o niebezpieczeństwie.
Przesłuchano Donego, który potwier­dził, że już w 2006 r. Daks proponował mu zabicie niewymienionej z nazwiska kobiety. Domyślił się, że chodziło o żonę Bajbusa, i dlatego odmówił, argumen­tując, że nie może krzywdzić rodziny osoby, z którą blisko współpracował. Po aresztowaniu Daksa (na podstawie zeznań Bajbusa) Dony jednak pomógł w przygotowaniu zamachu - pokazał dwóm mężczyznom z gangu mokotow­skiego dom Bajbusa w Kobyłce. Jednym z tych mężczyzn był Norbert D. Przesłu­chano go i na tym czynności zakończo­no, bo Norbert D. zaprzeczył: „Nie mia­łem z tym nic wspólnego”.
Inny świadek, przestępca z Łodzi, opo­wiedział, że ludzie z grupy mokotowskiej zaprosili go do Warszawy. W restauracji na Starym Mieście spotkał się z Daksem, który zaproponował, żeby za pieniądze zabił kobietę, która „strasznie zalazła mi za skórę”. „Powiedziałem, że przemyślę sprawę i że może na mnie liczyć” - ze­znał. Uciekł do Łodzi i więcej się z Dak­sem nie kontaktował.
Prok. Michał Szulepa z warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej ustalił, że już w lutym 2007 r. gang mokotowski stwo­rzył listę osób do odstrzału. Na jej czele była rodzina Bajbusa.
Przesłuchano wielu świadków, tak­że mężczyzn siedzących z Bajbusem w areszcie. W większości zeznań poja­wiał się ten sam schemat. Według świad­ków to Daks szukał ludzi do wykonania wyroku na żonie zdrajcy. W kilku zeznaniach pojawiły się też nazwiska i pseu­donimy dwóch wykonawców zabójstwa. Jednym miał być wspomniany już Nor­bert D., a drugim Wojciech S. ps. Wojtas.

Opowieść Bajbusa cd.
Ostatni raz żonę widziałem w grudniu 2007 r., przed świętami. Przyszła z dzieć­mi na widzenie. Powiedziała, że nasze psy zdechły, mieliśmy dwa rottweilery. Jak to zdechły, razem zdechły? Tak, mówi, nagle zdechły, pochowałam je w lesie. Coś mnie tknęło, może otrute. Pytam żony, czy coś się dzieje, jakieś groźby? Nic, mówi, spokój jest. Ale była trochę zaniepokojona. A ja już miałem w więzieniu sygnały, że jak się nie za­mknę, to będzie zemsta.
(Z notatki policyjnej: „W grudniu po powrocie z widzenia z mężem Anna M. przemeblowała pokój, poprze­stawiała fotele tak, aby zasłaniały pokój od ulicy”).
Wzięli mnie na czynności do proku­ratora Szulepy. Powiedziałem mu o tych psach i że się niepokoję o rodzinę. Nie wziął tego poważnie. A po miesiącu przyszedł, żeby powiedzieć, że moją Ankę zastrzelili.
Gdybym mógł cofnąć czas, to nigdy w życiu bym nie usiadł do stolika z tym człowiekiem. Ani z Szulepą, ani z inny­mi prokuratorami. Wolałbym odsiedzieć za to, co zrobiłem, niż iść na układy. Bo dzisiaj już wiem, że to nic niewarte, te ich obietnice. Wiedzieli pierwsi ode mnie, że bandyci wydali wyrok na moją rodzinę, i nic z tym nie zrobili. Wrzucili zeznania koronnego do szafy i zapo­mnieli. Mieści się to panu w głowie?
Pilnowali mnie, żebym czegoś sobie nie zrobił, nie powiesił się, ale na pogrzeb nie zawieźli, za dużo fatygi. Naobiecy­wali, że zajmą się dziećmi, żebym tylko na procesie potwierdził, co zeznawałem w śledztwie. A kiedy ruszył proces, pro­kurator mi mówi: dzisiaj rano podpalili panu dom. Kto, co - nie wiedział. Nie zeznawałem tego dnia. A potem kolejna rozprawa, przywożą mnie, a prokurator znów to samo: jeszcze raz podpalili panu dom! Szlag mnie trafił. Odmówiłem po­twierdzenia wcześniejszych zeznań i przestałem im być potrzebny.
Wyroki i tak zapadły, ja dostałem sześć lat. Odsiedziałem od deski do deski. Wy­szedłem niedawno. Idę do prokuratury, bo chcę wiedzieć, jak śledztwo w spra­wie zabójstwa Anki. Prokurator mówi: a, tamta sprawa, to już dawno umorzone. Dlaczego, pytam, umorzone? Jak zwykle, odpowiada, nie wykryliśmy sprawców.

Różnica między koszem a szufladą
Śledztwo w sprawie śmierci Anny M. umorzono w 2009 r., już po roku od zabój­stwa. Prok. Michał Szulepa napisał w uza­sadnieniu: „Przeprowadzone w tej sprawie czynności wskazały na duże prawdopodo­bieństwo, iż fakt zabójstwa Anny M. sta­nowił formę odwetu ze strony świata prze­stępczego za podjętą przez Krzysztofa M. współpracę z prokuraturą”. Uznał jednak, że poszlaki to za mało, aby komukolwiek przedstawić zarzuty.
Przypomnijmy, te poszlaki to zeznania świadka koronnego i innych osób (nie- związanych ze sobą) o tym, kto wydał zlecenie zabójstwa Anny M. i kto był jego wykonawcą. Na podstawie znacznie słab­szych dowodów prokuratorzy pisali akty oskarżenia i wygrywali sprawy.
Bajbus nie jest w stanie pogodzić się z myślą, że zabójcy jego żony wciąż są bezkarni. - Coraz częściej myślę o tym, że wszystko było ułożone - mówi. - Ktoś dał bandytom glejt bezpieczeństwa, ktoś im pomagał, przekazywał informacje. Za­bili moją kobietę, dwa razy podpalili dom, a ci, którzy mieli chronić mnie i moją ro­dzinę, odwrócili się tyłem. O sobie mówi, że też był bandytą, miał własny gang, ale to było, minęło. Pracuje w prywatnej fir­mie jako kierowca, tyra, by utrzymać do­rastające dzieci.
Sprawę bada teraz Prokuratura Gene­ralna. Może potwierdzić zasadność umo­rzenia albo nakazać wznowienie śledztwa.

8 komentarzy:

  1. Ckliwa historia,szkoda że tak niewiele w niej prawdy...pominięto rzeczywista działalność którą swobodnie prowadzi po opuszczeniu aresztu...Budzi współczucie wspominając o żonie i dzieciach które sa pod opieką teściowej a zapomniał o wieloletnich przyjaciółkach zajmujących miejsce żony...Gangster próbuje wrócić na salony,jak dlugo bedzie błyszczal?Czy można czuc się bezpiecznie?Czy prawda i sprawiedliwość wypłynie na światło dzienne?...

    OdpowiedzUsuń
  2. ta zawsze mowilem ze prokuratorzy to mordercy a ta swinia co napisala troche wyzej to taki sam jestes jak psy

    OdpowiedzUsuń
  3. widac ze prokuratorzy ktorzy prowadzili ta sprawe sa zamieszani w ta zabojstwo dax jest widocznie dla nich bardzo cennym czlowiekiem skoro morduja razem niewinnych ludzi i tak bardzo go kryja zalosne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobacz sobie filmy o gangsterach nigdy nie kabluj i nie zdradzaj swoich. Bajbus to cwel sprzedał się. Dax to by go na kaszankę przerobił

      Usuń
  4. panie prokuratorze szulepa dlaczego pan zleca zabojstwa niewinnych kobiet

    OdpowiedzUsuń
  5. panie prokuratorze szulepa i pana koledzy jak mozecie mordowac niewinne kobiety tylko poto aby wymusic zeznania ciekawe czy pan jeszcze pracuje w tej prokuraturze ale pewnie tak tacy jak pan i koledzy to mysle ze juz nie jedna osobe zamordowaliscie w taki sam sposob bedziecie sie smazyc w piekle swinie mordercy

    OdpowiedzUsuń
  6. BAJBUS TO DZIWKA KURWA SZMATA I FRAJER W OJCU CHRZESTNYM TO BY ZDECHŁ

    OdpowiedzUsuń
  7. anonmowy ty kurwo ruro jak bym cie zlapal to bys byl rozerwany

    OdpowiedzUsuń