piątek, 21 lutego 2014

Nie przysyłajcie nam księży z Polski.



Mirosław Wlekły, Juncalito, Dominikana

Wiedział, czego tym dzieciakom brakuje: kina, plaży, McDonalda i Pizzy Hut. Dowodził 180 ministrantami
W poniedziałek w Modlnicy pod Krakowem policja aresztowała księdza Wojciecha G. Prokurator zarzuca mu uprawianie innych czynności seksualnych z nieletnimi. Dwa z czterech zarzutów dotyczą molestowania w Polsce. Grozi mu 12 lat więzienia. Pojechałem do Juncalito, by sprawdzić, jak małe miasteczko zagubione w górach Dominikany otrząsa się po tym skandalu.

Parafialna Eskadra Ratownicza z Juncalito

- Ludziom na mszy mówił, że przyjechaliśmy z biednego kraju. Staliśmy pod kościołem z koszami do zbierania składek. Pierwszej niedzieli zebraliśmy 11 tysięcy złotych - wspomina swoje wizyty w Polsce Pedro "Pepo" Espinal, były burmistrz Juncalito, kierowca i przyjaciel Wojciecha G. Mówi, że księdzu ufał bezgranicznie.

Leo Pinal, sprzedawca w sklepie: - Wyremontował kościół. Stworzył internat dla dziewczyn, które wcześniej dojeżdżały tu do szkoły. Spały w nim za darmo.

Roberto Rodriguez, przewodniczący rady miejskiej: - Wszyscy go uwielbialiśmy.

Sergio Rodriguez (niespokrewniony z Robertem), diakon, prawa ręka księdza G. w parafii: - Przyjazny, do tego dobrze wyedukowany. Dla mnie był jak brat.

- Po trzęsieniu ziemi w Haiti w 2010 roku ksiądz G. zapytał: "A jeśli nas spotka to samo?" - opowiada "Pepo" Espinal. - Nie byliśmy na takie nieszczęście przygotowani. Grupę nazwaliśmy Parafialna Eskadra Ratownicza z Juncalito. Senator z Santiago dał na to 320 tysięcy pesos. Organizowaliśmy kursy pierwszej pomocy, ratownictwa górskiego i wodnego, pojechaliśmy na szkolenie do Polski, zdobyliśmy nawet certyfikat Unii Europejskiej.

Ksiądz organizował obozy dla polskich dzieci w Dominikanie i dla dominikańskich w Polsce. Odkąd G. pojawił się w Juncalito, mieszkańcy mogli czuć się docenieni. Ich proboszcza odwiedzał polski konsul z Puerto Plata, ambasador z Bogoty, politycy, a nawet nuncjusz apostolski. W Juncalito ksiądz G. zastał ośmiu ministrantów, w ubiegłym roku było ich już 180.

"Pepo" Espinal: - Założył konto w banku i zachęcał do wpłacania pieniędzy na ratownictwo. Pieniędzy musiał mieć sporo, bo zabierał nas do pięciogwiazdkowych hoteli: Barceló, Hamaca Hilton... W San José de Ocoa spaliśmy w domu księży, potem w hotelach, domkach letniskowych. Meldował się na nazwisko Alberto G. (a nie Wojciech), za wszystko płacił, czasem zabierał swoich przyjaciół. A także ministrantów, ale zawsze towarzyszył im ktoś dorosły. Raz zabrał mnie do siedziby michalitów w Los Alcarrizos. Przywieźli tam obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, było wielu księży z Polski.

Clemente N nez, nauczyciel: - Był dobry dla wszystkich: mężczyzn, kobiet, dzieci. Chociaż w wyjazdach brali udział tylko wybrani. Nikomu nie odmawiał pomocy. Na przykład parafialnego samochodu, gdy ktoś potrzebował transportu. Więc wszyscy go uwielbiali. Szczególnie dzieci, którym poświęcał sporo czasu i często miał dla nich jakieś upominki. I sumiennie wykonywał swoją pracę. Tak było na początku.

Juncalito

Ze stolicy Dominikany Santo Domingo do miasteczka jedzie się pięć godzin. Droga pnie się stromo, bo Juncalito leży na szczycie jednego z najwyższych wzniesień w okolicy. Ostatni odcinek jest bez asfaltu, w porze deszczowej droga spływa błotem. Pueblo ma 150 lat, ponad 350 domów, a okolica 3 tysiące mieszkańców. Jest szkoła podstawowa i liceum. A przy wjeździe do miasteczka mała przychodnia zdrowia. Do najbliższego szpitala trzeba jechać do Janico, półtorej godziny stąd. Do kina: aż do Santiago. Na miejscu jest za to kilka boisk, głównie do baseballu, bo to narodowy sport Dominikany.

Elektryczność dotarła tu dziesięć lat temu (na pamiątkę przy kościele zamontowano ozdobną tablicę). Internet jest od 2005 roku. Z telefonii komórkowej korzystają prawie wszyscy. Sporo osób z Juncalito wyjechało za pracą: do Santiago albo Stanów Zjednoczonych.

Ksiądz Wojciech G. trafił do Dominikany w 2006 roku. Trzy lata później został proboszczem w Juncalito.

Roberto Rodriguez, przewodniczący rady miejskiej, przypomina sobie, że wycieczki księdza z Dominikańczykami do Polski rozpoczęły się rok później, wyjazdów było ze 20 (ale nikt w miasteczku nie wie, skąd ksiądz miał na to pieniądze). I że G. lubił Juncalito, bo oddalone od gwaru miasta, z pięknymi krajobrazami i spokojnymi ludźmi.

- Wieczorami stawał na balkonie, wołał mnie i prosił o kawę. W poniedziałki, kiedy jego kucharka miała wolne, jadł u nas obiady - opowiada Dilenia Espinal. Kiedyś pracowała jako sekretarka w parafii pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego w Juncalito. Ale twierdzi, że do końca w razie potrzeby była na zawołanie księdza G., właściwie padre Alberto. Tu wszyscy tak na niego mówili.

Jedność, Siła i Bezpieczeństwo

Kawa to główne źródło utrzymania mieszkańców Juncalito. Rośnie wszędzie. Podobno jest najlepsza w całej Dominikanie. Znają ją nawet w Stanach. Sprzedaje się ją pod własną marką: "El Cacique - aromat i smak Juncalito". Na opakowaniu indiański wódz.

- Był despotyczny. Jak postanowił, tak musiało być - opowiada o G. Dilenia. - Do spraw prywatnych i finansów nie dopuszczał nikogo, nawet najbardziej zaufanych.
Dom Espinalów od pomarańczowej willi parafialnej dzieli szary mur. Z balkonu, z którego G. prosił o kawę, rozciąga się zapierający dech w piersiach widok na dolinę, a za nią wzgórza Kordyliery Środkowej. Okna pomarańczowego domu zasłonięte są krwistoczerwonymi zasłonami. Dilenia pokazuje, że za jednym z nich G. miał swoją sypialnię. Jest matką Juana Miguela, szefa organizacji Jedność, Siła i Bezpieczeństwo, która ujawniła sprawę molestowania ministrantów w Juncalito. Wcześniej śledztwo w tej sprawie przeprowadzili: Roberto Rodriguez, przewodniczący rady miejskiej, i Sergio Rodriguez, diakon, najbardziej zaufany współpracownik księdza G. Opowiadają, co ustalili: - Siedmiu chłopców powiedziało, że byli molestowani. Masturbował ich i kazał masturbować siebie, robił im zdjęcia, wkładał palce do odbytu. Jeden dwunastolatek opowiedział, że kiedy nie chciał się zgodzić na czułości, G. przyłożył mu pistolet do skroni. Groził, że Bóg zemści się i rzuci klątwę na jego ojca.

Juan Miguel, syn Dilenii, ma 23 lata, jest kierowcą autobusu kursującego między Juncalito a Santiago i trenerem baseballu. - Teraz przechodzi mnie dreszcz, gdy pomyślę, że można się było u niego spowiadać.

Pomarańczowy dom od prawie roku stoi pusty, bo wiosną ksiądz wyjechał do Polski i nie wrócił. Był tam z trzema Dominikańczykami z Juncalito. Jednym dorosłym i dwoma nastolatkami. Ambiory Espinal ma już 18 lat, jest sekretarzem parafii. - Ponad miesiąc mieszkaliśmy w jego rodzinnym domu w Modlnicy - opowiada. - Któregoś dnia poprosił o dostęp do mojego konta na Facebooku, bo chce z kimś porozmawiać. Zgodziłem się. Z kim i o czym rozmawiał, nie wiem, bo skasował konwersację. Następnego dnia pojechaliśmy na lotnisko do Warszawy. Na lotnisku ksiądz powiedział, że źle się czuje i nie leci do Dominikany. Dziwne, bo nie wyglądał na chorego. Policjanci czekali na nas na lotnisku w Puerto Plata. Dopiero w Santiago nam wszystko wyjaśnili. Nie chciało mi się wierzyć. Ale potwierdziły to wszystko osoby godne zaufania, jak nasz diakon. On też był w szoku. Ksiądz zadzwonił do mnie następnego dnia, wypytywał, co się dzieje w miasteczku. Więcej się nie odezwał. W Juncalito dowiedziałem się, że korzystając z mojego Facebooka, podszył się pode mnie i rozmawiał z Lupe, kobietą z sąsiedniej wioski. Nie wiedziała, że pisze do księdza, wszystko mu wyjaśniła. Musiał się czegoś wcześniej domyślać.

Pepo, prawa ręka G.

Ludzi w Juncalito pytam o "Pepa", Pedro Thomasa Espinala, byłego burmistrza. W październiku na stronie internetowej Newsweek.pl polscy koledzy księdza G. opowiadali, że Juncalito mści się na Polaku za to, że walczył z handlem narkotykami i że zadarł z rodziną Espinalów. Twierdzili, że byłego burmistrza ksiądz G. publicznie napiętnował, a grupa Jedność, Siła i Bezpieczeństwo wykluczyła "Pepa" ze swych szeregów za molestowanie starszych kobiet, w tym chorej na alzheimera.

- "Pepo" to jeden z największych macho w miasteczku - mówią mi w Juncalito. - Żony zmienia jak rękawiczki. Ale żeby molestował stare kobiety, w dodatku schorowane? Po co, skoro ma powodzenie u młodszych? To bzdury.

Po artykule członkowie Jedności, Siły i Bezpieczeństwa zorganizowali zebranie. Chcieli nawet wydać oświadczenie. Ostatecznie zdecydowali się tego nie robić do czasu wyjaśnienia sprawy. Tłumaczą mi, że konflikt między G. a Espinalem był, ale miał zupełnie inne podłoże. - "Pepo" był prawą ręką G. i ochroniarzem, chociaż tutaj ksiądz ochroniarza nie potrzebował. To spokojne miasteczko - mówi mi Juan Miguel Espinal, bratanek "Pepa". - Poszło o pieniądze grupy ratowniczej. G. chciał o nich decydować sam. "Pepo" głośno protestował. Stwierdził, że nie można wspólnych pieniędzy traktować jak swoje. "Ks. Alberto" odprawił "Pepa", bo ten mu się sprzeciwił.

Pieniądze

Ambiory Espinal, sekretarz parafii, potwierdza, że do konta parafialnego, założonego chyba w Banco de Reservas, dostęp miał tylko ks. G. Nawet członkowie rady parafialnej nie wiedzieli, ile jest tam pieniędzy, skąd pochodzą i na co są przeznaczane.

"Pepo" Espinal: - Ile pieniędzy było na koncie grupy ratowniczej, też nie wie nikt. Ksiądz nigdy nie zrobił żadnego sprawozdania finansowego. Proponowałem, abyśmy wybrali skarbnika. Ale on chciał mieć władzę absolutną. Od tamtej pory opowiada o mnie niestworzone rzeczy. Niektórzy bezgranicznie mu ufali, natychmiast chcieli mnie usunąć z grupy.

"Pepo" był w Polsce dwa razy: - W Polsce przez tydzień nie mieliśmy kontaktu z naszymi bliskimi. Nie można było zadzwonić do mamy, żony, dziecka. Tak zdecydował "Alberto". Nawet się z nim o to pokłóciliśmy, prawie doszło do rękoczynów. Mówię trochę po angielsku, więc poszedłem do sklepu i kupiłem kartę do telefonu komórkowego za 10 złotych. Wystarczyło na minutę rozmowy, ale nasi bliscy dzwonili do nas na ten numer. Wtedy "Alberto" zakazał nam korzystania z tego telefonu. Chciał mieć nad nami całkowitą kontrolę. W czasie drugiego wyjazdu do Polski ja i mój kolega spaliśmy w przyczepie kempingowej, a dwóch chłopców w domu rodzinnym G. To właśnie wtedy byli wykorzystani seksualnie. Zeznali to w prokuraturze.

Ministranci i Alberto

Jeden z nich bawi się z kolegą w sadzie porośniętym czerwonymi hibiskusami, w biedniejszej części Juncalito. Chłopiec ma 11 lat, twarz jak anioł i amerykańsko brzmiące imię. Rozmawiać w progu drewnianego domku będzie jego ojciec, Ramon, lat 40, pracuje na plantacji kawy: - Syn był ministrantem, ale od pewnego czasu nie chciał chodzić do kościoła. W końcu opowiedział matce, co się stało: że ksiądz wykorzystywał go w swoim domu. Ile razy? Opowiedział o tym tylko w prokuraturze. Tak, czuję się oszukany, ale na Kościół się nie obraziłem.

Drugi ministrant, który opowiedział prokuratorowi o molestowaniu w Polsce, mieszka niedaleko. Stoi w progu domu. - Ojca nie ma - mówi. Telefonujemy do niego, ale ojciec nie chce rozmawiać.

- Wiele osób nie chce mówić, bo nie wierzą w sprawiedliwość - mówi Clemente N nez, lat 33, nauczyciel z Juncalito. Kilka dni wcześniej podczas międzynarodowej konferencji na temat pedofilii w Kościele w Santo Domingo, zorganizowanej przez organizacje kobiece, m.in. Latynoamerykańską Sieć Katoliczek na rzecz Prawa do Wolnego Wyboru (RLCDD), wygłosił płomienną mowę. - Nie będziemy milczeć, do czego próbował przyzwyczaić nas Kościół - grzmiał.

"Pepo" Espinal: - Nigdy księdza nie przyłapaliśmy, ale teraz kojarzę pewne sytuacje. Chciał spać w pokoju z chłopcem. Mały w nocy przybiegł z płaczem: "Mamusiu, tatusiu". Zapytaliśmy, co się stało, ale od razu pojawił się "Alberto". Tłumaczył: "Dziecko chce spać z mamą, nie jest do mnie przyzwyczajone". To było w Puerto Plata. Od tego czasu chłopiec nie pozwalał, by "Alberto" go dotykał. Unikał go.

Grupa

Polscy przyjaciele G. opowiadają, że stowarzyszenie Jedność, Siła i Bezpieczeństwo powstało, bo na początku 2012 roku zastrzelono młodego chłopaka. Potem była seria samobójstw. Wszystkie przez narkotyki.
- Juncalito to spokojne miejsce. Nie ma tu żadnej mafii. G. na kazaniach wspominał o problemie narkotyków, ale nie prowadził przeciwko nim jakiejś wielkiej walki. Bo narkotyki nigdy nie były tu problemem - mówi Clemente N nez, nauczyciel (a dominikańscy dziennikarze potwierdzają, że nazwisko G. nigdy nie przewijało się w kontekście kampanii antynarkotykowych, przed wybuchem skandalu był nikomu nieznany).

Juan Miguel Espinal opowiada, że Jedność, Siła i Bezpieczeństwo powstała, by poprawić jakość życia mieszkańców. Ostatnio zorganizowała badanie wzroku. Przyjechali lekarze z Santiago. - Stworzyliśmy grupę, by troszczyć się o miasteczko. Jednym z naszych pierwszych osiągnięć było ograniczenie godzin handlu. W nocy sklepy zamieniały się w miejsca alkoholowej libacji. Ludzie bali się wypuszczać dzieci wieczorami z domów.

- Jakie inne złe rzeczy dzieją się w Juncalito? - pytam.

- Nie ma poważnych problemów. Na przykład rzadko zdarzają się kradzieże.

- A zastrzelony chłopak?

- Pili alkohol przy jednym ze sklepów. Ktoś wyjął pistolet, przypadkowo wystrzelił. Zginął osiemnastolatek.

- Samobójstwa?

- To nieprawda. Nie było samobójstw.

- Czy to G. wymyślił Grupę?

- Nie, zaproszono go, by do niej dołączył, bo był bardzo ważną osobą w Juncalito.

Pistolet

- G. mawiał: "Nie będę chodził nieuzbrojony". I że to na wszelki wypadek, do obrony, w razie problemów. Nikt nie wiedział, co to mogą być za problemy. Może związane z pederastią? - drwi Juan Miguel Espinal.

"Pepo" Espinal: - "Alberto" pierwszy pistolet przywiózł z Polski. Taki na plastikowe kulki, ale wyglądał jak prawdziwy. Na przejściu celnym nie robili problemów. Potem zapytał mnie, jak zdobyć prawdziwy pistolet. Powiedziałem, że trzeba iść na policję po pozwolenie. Nie wiem, czy tak to załatwił, ale zdobył legitymację policyjną wystawioną przez władze miejskie. Został majorem, kapelanem policji. Ktoś podarował mu broń kaliber 32 mm. Bardzo ładny pistolecik. Zawsze zabierał go ze sobą. Na zmianę z tą zabawką. Broń miał przy sobie nawet, gdy jeździliśmy na wakacje.

Jakieś trzy, cztery lata temu księdzu zaproponowano przenosiny do parafii w Puerto Plata, odmówił. Prosiła go o to kongregacja michalitów. Błagał mieszkańców Juncalito, żeby prosili jego przełożonych, by go nie przenosili. Zrobiliśmy to chętnie. Po liście od parafian został u nas. Potem miał być sekretarzem nuncjusza apostolskiego i też odmówił. Chcieli go przenieść do innych krajów: Portoryko albo Curaçao. A on nie. Za wszelką cenę chciał zostać w Juncalito.

Księża z Polski

Juncalito jest na szczycie góry, a świątynia w jednym z najwyższych punktów miasteczka. Poniżej są tylko chmury, które zasłaniają drogę do Santiago. Ksiądz José Olivo, Dominikańczyk z Santiago, właśnie odprawił niedzielną mszę. Robi to tymczasowo. Mocno ściska dłoń na powitanie, mówi, że widzi, jak bardzo ludzie są tu poruszeni tą sprawą.

Kiedy ks. G. nie wrócił z Polski, na nabożeństwa przyjeżdżał ksiądz Jimmy, Polak z Janico. Parafianie z Juncalito napisali do biskupa, aby nie przysyłał tu więcej Jimmy'ego ani innych księży z Polski.

- Widzieliśmy, że jest po stronie G., a nie po naszej - opowiada Clemente N nez. - On wie, co tu się działo. Przed odkryciem tego wszystkiego powiedział naszemu diakonowi, że "Alberto będzie miał problemy", bo za dużo zadaje się z dziećmi. Po wszystkim tłumaczył nam, że nie można ufać dzieciom. Kiedy przestał tu przyjeżdżać, wiele osób znów zaczęło chodzić do kościoła.
U nas się o takich sprawach nie mówi

Ambiory Espinal, sekretarz parafii, opowiada, że komputery w domu parafialnym były dwa: jeden ogólnodostępny, drugi - tylko księdza. - Nikomu nie pozwalał do niego zaglądać, trzymał go w swoim pokoju.

Juan Miguel Espinal twierdzi, że to właśnie w tym komputerze znaleziono 87 tysięcy zdjęć, w tym z pornografią dziecięcą.

- Nieraz się upijał. Nie wychodził do ludzi jako duszpasterz, nie przejmował się obowiązkami. Potrafił nie pojechać na mszę do wiejskiej kaplicy, tylko siedzieć w domu przed komputerem. Wiedział, czego tym dzieciakom brakuje: kina, plaży, McDonalda i Pizzy Hut. Dowodził 180 ministrantami i czerpał z tego to, co lubił najbardziej.

Clemente N nez: - Nie znosił odmowy. Miałem z nim starcie. Chciał, żebym zrobił coś dla parafii za darmo. Wszystko, co z drewna na ołtarzu, to moja robota. Sprzeciwiłem się i już był problem. Nie wiem, ilu chłopców odważył się dotknąć. Wielu rodziców nie chce o tym mówić. U nas się o takich sprawach nie mówi. Bo co ludzie sobie pomyślą.

Ksiądz jak Bóg

- Nikt z kongregacji michalitów nie przyjechał, aby zbadać tę sprawę - nie dowierza Clemente N nez. - Ich nie obchodzi, co stało się naszym dzieciom. Milczą. A wszystkie rodziny ofiar są bardzo biedne, nie stać ich na zapewnienie dzieciom pomocy psychologicznej czy medycznej. Ale Kościoła chyba w ogóle to nie obchodzi.

Ksiądz Rogelio Cruz, związany z teologią wyzwolenia, twórca fundacji pomagającej ubogim Dominikańczykom, mówi mi, że ksiądz w Dominikanie jest jak Bóg: nietykalny i poza kontrolą Kościoła. - Tutaj wciąż robi się to, co każe polityk, policjant i ksiądz. Jesteśmy społeczeństwem uśpionym, niezdolnym do krytycznego myślenia.

- Juncalito ma do księdza G. prośbę - mówi Roberto Rodriguez, przewodniczący rady miejskiej. - Obojętnie, co tu ksiądz robił, niech tu wróci, by wyjaśnić sprawę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz