W Prawie i
Sprawiedliwości wybuchła-wojna prawo do posługiwania się marką „Gosiewski”.
Spór dotyczy rodziców oraz pierwszej drugiej żony zmarłego polityka.
JOANNA APELSKA
Jan
Gosiewski, ojciec zmarłego w katastrofie smoleńskiej Przemysława, odebrał
telefon od mieszkańca Kielc. Nie potrafi dziś powiedzieć, kto dokładnie
przekazał mu informację o zamieszczonym 13 stycznia w lokalnym dzienniku
tekście, w którym sugerowano, że zarówno pierwsza, jak i druga żona jego syna
chce kandydować z ziemi świętokrzyskiej do Parlamentu Europejskiego. Obie z
list PiS.
Pierwsza myśl: zaskoczenie.
Synowa, z którą przecież oboje z żoną mają regularny kontakt, nic nie
wspominała o planach startu do europarlamentu.
Zaraz potem doszło wzburzenie, że
o starcie myśli też Małgorzata, pierwsza żona ich syna. I to jeszcze ze
Świętokrzyskiego! Przecież to właśnie w tym regionie działał ich świętej
pamięci syn.
Jan Gosiewski natychmiast
zadzwonił do dziennikarza i w nerwach wykrzyczał, że była synowa nie powinna z
tego miejsca do Europy startować. A najlepiej, żeby w ogóle zmieniła nazwisko i
nie niszczyła dobrego imienia byłego męża!
- Małgorzata zostawiła Przemka 18
lat temu, ale nigdy nie dała jemu ani nam spokoju. Po śmierci syna nagle
zaczęła grać wdowę. A to, że nosi nasze nazwisko, dodatkowo wprowadza ludzi w
błąd - tłumaczy w rozmowie z „Wprost” Jadwiga Gosiewska. Jej zdaniem pomysł, że
pierwsza żona Przemysława mogłaby startować ze Świętokrzyskiego, to
prowokacja, która szkodzi Prawu i Sprawiedliwości.
Małgorzata szarga nasze nazwisko.
Nie ma nic wspólnego z dorobkiem politycznym naszego syna - mówi zdenerwowana.
- Z prawnego punktu widzenia ma, oczywiście, prawo nosić nasze nazwisko podkreśla
matka zmarłego polityka.
MARKA „GOSIEWSKI”
Tajemnicą poliszynela jest to, że
rodzice Przemysława nigdy za jego pierwszą żoną nie przepadali. Relacje popsuły
się jeszcze bardziej, gdy małżeństwo syna zaczęło się chylić ku upadkowi.
Gwoździem do trumny były wybory w 1997 r. Przemysław nie dostał się wtedy do
Sejmu z list AWS. Nie dość, że rozsypała mu się rodzina, to j eszcze miał długi
po kampanii wyborczej.
Matka zmarłego wicepremiera zaznacza,
że chodzi też o region. Świętokrzyskie jest dla nich bardzo ważne, choć sami
mieszkają na Pomorzu. - Mamy tam przyjaciół i znajomych, którzy z ogromnym
szacunkiem wspominają naszego syna. Obecnie senatorem z tamtego okręgu jest
synowa Beata [druga żona wicepremiera red.].
Przemko dzięki wsparciu rodziny
i przyjaciół szalenie dużo tam
zrobił. Przez ostatnich dziesięć lat swojego życia i pracy zmienił ten region -
mówi pani Jadwiga.
Jednak politycy znający rodzinę
nie mają wątpliwości: w sporze o markę „Gosiewski” ambicje polityczne nakładają
się na zaszłości emocjonalne. Bo choć Przemysława już nie ma, w Prawie i
Sprawiedliwości działają dziś trzy panie Gosiewskie.
Matka byłego wicepremiera Jadwiga jest szefową partyjnych struktur w powiecie
sławieńskim. Pierwsza żona Małgorzata jest posłanką. Druga żona Beata zasiada w
Senacie.
Wszystkie trzy panie wiele dziś
dzieli. Za to łączy jedno: miłością do polityki zaraził je Przemysław.
Jadwiga (matka) podkreśla, że
kiedyś działała jedynie społecznie. - Byłam przewodniczącą PCK oraz Towarzystwa
Przyjaciół Dzieci w Darłowie. Protestowałam też przeciwko budowie elektrowni
atomowej koło Darłowa. W latach 80. tak naprawdę była to walka przeciwko sowieckiej
potędze - tłumaczy Gosiewska. To właśnie wtedy poprosiła syna o pomoc.
Organizował razem z nią demonstracje, zapraszał
profesorów i fachowców, którzy pomagali powstrzymać plany budowy elektrowni. -
Przemysław nauczył nas polityki - zaznacza. Dlatego gdy wstąpił do Porozumienia
Centrum, ona została honorowym członkiem partii. Później w naturalny sposób
zaangażowała się w działalność Prawa i Sprawiedliwości.
Małgorzata (pierwsza żona) poznała
Przemysława w czasach studenckich. Oboje działali w Niezależnym Zrzeszeniu
Studentów i walczyli o wolną Polskę. Pobrali się bardzo szybko, ślub odbył się
w 1990 r. - Nie ukrywam, że wielki wpływ na moje działania i pracowitość miała
współpraca, a potem wspólne życie z Przemkiem - mówi. Ale podkreśla, że jednak
największy wpływ na ukształtowanie jej jako polityka miał Lech Kaczyński. -
Pewnie nie miałabym też szansy trafić pod jego skrzydła, gdyby nie to, co
wyniosłam z domu. Od początku wiedziałam, po której stronie jest słuszność -
mówi.
Beata (druga żona) do wielkiej
polityki weszła już po śmierci męża. Wystartowała do Senatu w 2011 r., by - jak
mówi - nie zaprzepaścić tego, co przez lata razem z nim budowała. - U nas w
domu polityką żyło się non stop. Nawet urlopy łączyliśmy z pracą. Tak było też
w trakcie ekstremalnej wycieczki górskiej w Alpach. Póki Przemek miał zasięg,
była i polityka - opowiada Gosiewska. I wspomina: - Moje wejście do polityki
było naturalne. Wiele osób zdobywa doświadczenie w młodzieżówkach, ja
ćwiczyłam u boku Przemka.
Ojciec zmarłego wicepremiera Jan
nie ukrywa swoich sympatii w tym sporze.
Przez dziesięć lat małżeństwa
Beata działała razem z synem. Teraz to ona powinna zbierać profity za jego
ciężką pracę w regionie - ocenia.
TYTAN PRACY
To, że rodzice Przemysława Gosiewskiego
dbają o markę swojego nazwiska, nie powinno dziwić. Ich syn od najmłodszych
lat opracowywał drzewo genealogiczne rodziny. Śladów działania Gosiewskich
doszukał się m.in. w „Potopie”. Sienkiewicz opisał w powieści bitwę pod
Prostkami, którą dowodził hetman Wincenty Korwin Gosiewski. Z „tych”
Gosiewskich! O atencji polityka wobec przodka Wincentego doskonale wiedzieli
partyjni koledzy. Radosław Sikorski, gdy był jeszcze w PiS, podarował mu nawet
portret sławnego protoplasty, który zawisł później w gabinecie Przemysława.
Jednak na nazwisko najbardziej zapracował
sam wicepremier. W regionie zasłynął pracowitością. Jarosław Kaczyński zawsze
mówił o nim jako o tytanie pracy. - Kiedyś, jeszcze w Porozumieniu Centrum,
partia wydrukowała ulotki, na których znalazł się rażący błąd. Gosiewski
powiedział, że on się tym zajmie opowiada
jeden ze współpracowników prezesa PiS. Na naprawienie błędu był tylko jeden
dzień, a w partyjnej kasie brakowało pieniędzy na wydrukowanie nowych
broszurek. - Chyba o drugiej w nocy Kaczyński, wracając z jakiegoś spotkania,
przyjechał do siedziby partii. Zastał tam Gosiewskiego i kilkanaście starszych
pań, które ręcznie wycinały błędny fragment z tysięcy ulotek i wklejały
poprawioną wersję. Prezes powtarzał, że do zorganizowania takiej akcji zdolny
był tylko Przemek - opowiada polityk PiS.
Gosiewski słynął też z tego, że
potrafił jednego dnia zorganizować 12 spotkań z wyborcami. Na jednym z takich
spotkań zagorzały zwolennik lewicy powiedział nawet, że nie zgadza się z jego
poglądami, ale ceni go jako polityka za to, że mimo późnej pory spotyka się z
wyborcami. Przemysław tylko się roześmiał i powiedział, że po tym spotkaniu
biegnie na kolejne, a później ma jeszcze umówioną wizytę u proboszcza.
Mąż pracował dla ludzi, ponad podziałami. Oni to widzieli i doceniali -
mówi Beata Gosiewska. - Pierwsza nasza wspólna kampania w 1998 r. i
wielogodzinne rozdawanie ulotek to było dla mnie ekstremalne doświadczenie.
Dopiero w kolejnych kampaniach nauczyłam się, jak rozmawiać z ludźmi i zamiast
zmęczenia czuć satysfakcję. Powtarzał, że osoby, które boją się ludzi, nie
nadają się do polityki.
Państwo Gosiewscy zorganizowali
wspólnie sześć kampanii wyborczych: cztery dla Przemysława i dwie dla Beaty.
TAJEMNICZA PROWOKACJA
W obecnym sporze zginęło gdzieś
polityczne meritum sprawy, którym jest spór o listy
do Parlamentu Europejskiego. Same zainteresowane: Małgorzata i Beata, nie chcą
rozmawiać na ten temat. Ale wielu polityków PiS jest przekonanych, że cała
sprawa to prowokacja. Wątpliwości budzi tylko, przeciwko komu jest skierowana.
W kuluarowych rozmowach słychać na
przykład, że za aferą może stać Małgorzata. Jej celem jest podobno usunięcie z
listy Beaty, by nie była konkurencją dla innych działaczy Prawa i
Sprawiedliwości.
Bzdura! - komentują inni. - Na całym zamieszaniu Małgosia traci
najwięcej!
Krzysztof Lipiec, szef PiS w
Świętokrzyskiem, uważa, że cała sprawa nie ma nic wspólnego z jego regionem. -
To się dzieje poza moim okręgiem. Zarówno Małgorzata, jak i Beata są spoza województwa
świętokrzyskiego. Ja na ten temat nic nie wiem - ucina. Rzeczywiście, zwłaszcza
Małgorzata niewiele ma wspólnego z jego województwem. Od kilkunastu lat działa
w Warszawie i jest związana z Mazowszem. Właśnie ze stolicy dostała się do
Sejmu.
Joachim Brudziński, przewodniczący
Komitetu Wykonawczego PiS, całemu zamieszaniu trochę się dziwi. Zapewnia, że
jego ugrupowanie nie ma jeszcze kandydatów do PE, nie mówiąc o konkretnych
listach.
- Najpierw opracujemy program, a
później zajmiemy się personaliami - tłumaczy na okrągło. - Tylko marginalne
ugrupowania zajmują się personaliami na tym etapie, a my jesteśmy partią
poważną - dodaje.
Same zainteresowane jednak nie
zaprzeczają, że mogłyby wystartować.
Jeśli będą takie decyzje komitetu politycznego PiS, jestem gotowa
kandydować. Jeśli nie, to doskonale się realizuję w pracy w polskim Sejmie.
Działam też na rzecz mieszkańców Warszawy, skąd zostałam wybrana - tłumaczy
Małgorzata Gosiewska.
W tej chwili nie myślę o wyborach do Parlamentu Europejskiego, choć
jestem do dyspozycji partii. Gdyby uznano mój start za właściwy, to nie
odmówię. Cała sytuacja jest o tyle kuriozalna, że list nie ma, są tylko
szkodliwe spekulacje, które nie służą partii i ranią rodziców mojego śp. męża -
potwierdza Beata Gosiewska.
DOROBEK WŁOSZCZOWA
Rodzice zmarłego polityka o
kształt wyborczych list PiS szczególnie się nie martwią. Boją się, że konflikt
zaszkodzi PiS. Jan Gosiewski podkreśla, że byłby to najgorszy scenariusz. - To
ukochana partia mojego syna. On ją tworzył, on dla niej pracował i zginął za swoje przekonania - mówi martyrologicznie.
Niepokoją się też, że awantura nadszarpnie
markę ich nazwiska. A przecież to największe dziedzictwo syna. - On po sobie
nie zostawił żadnego majątku prócz samochodu i rzeczy osobistych. Jego dorobek
to ulice regionu Świętokrzyskiego, to Włoszczowa. Gdzie się nie popatrzy, jest
coś, co tam zrobił. Stał się ikoną ziemi świętokrzyskiej. Wcale się nie dziwię,
że każdy by chciał się opierać na takim człowieku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz