poniedziałek, 3 lutego 2014

Kość w gardle



Dzieje Komisji Likwidacyjnej RSW, która na początku lat 90. stworzyła podstawy rynku prasowego, są pasjonujące, ale nieznane. Dlatego krytykom III RP łatwo budować tezy o „medialnej Magdalence” i „resortowych układach”. Na 25-lecie transformacji warto tę historię przypomnieć, bo jest ciekawsza niż polityczne zmyślenia.

Wiesław Władyka

Komisja Likwidacyjna Robotniczej Spółdzielni Wydaw­niczej Prasa-Książka-Ruch powstała w przyspieszonym tempie prac sejmowych w kwietniu 1990r., gdy w Polsce wyłaniał się nowy ustrój i nowe porządki. Jej koncept miał polegać na tym, żeby na miejsce peerelowskiego molo­cha, jednego z filarów odchodzącego reżimu (RSW kontrolo­wała 90 proc. rynku wydawniczego prasy i 25 proc. książek, zatrudniała kilkadziesiąt tysięcy osób], powstał jakiś nowy porządek medialny sprzyjający pluralizmowi prasy. Na pew­no był to jeden z największych projektów prywatyzacyjnych w Polsce i z pewnością jeden z pierwszych. I to przeprowadzony w bardzo trudnych warunkach ostrego kryzysu gospodarcze­go, przy słabych bankach, bez funkcjonującego jeszcze rynku kapitałowego i reklamowego.
Jak wszystkie tego typu decyzje ówczesnej władzy, która two­rzyła nową rzeczywistość, w tym także medialną, ta również była na wskroś polityczna, bo dotyczyła kształtu czwartej wła­dzy, jej różnorodności i kondycji. Przed powołaniem Komisji i już w trakcie jej prac trwały gorące dyskusje, nie brakowało postulatów, by w ogóle starą prasę zamknąć, przegonić jej po­noć skompromitowanych pracą w PRL dziennikarzy i redak­torów, a niektóre wybrane tytuły oddać w nowe ręce wedle parytetów zasług niepodległościowych i opozycyjnych.
Oczywiście każdy z wypowiadających się miał swoją hierar­chię owych zasług i swoje pretensje do podziału tortu, który nie okazał się znowu tak duży. Znakomita część prasy wydawanej w RSW była deficytowa, a i jej przyszłe powodzenie na rynku wolnej konkurencji nie zapowiadało się różowo. W wielu wy­padkach szybko się to sprawdziło, gdy kolejno bankrutowały tytuły oddane w nowe ręce. Temperaturę sporów i apetyty po­budzał fakt, że „Gazeta Wyborcza” pod redakcją Adama Mich­nika i „Tygodnik Solidarność” (reaktywowany po zamknięciu w grudniu 1981 r. z tym samym naczelnym Tadeuszem Ma­zowieckim), które pojawiły się zaraz po Okrągłym Stole, cie­szyły się olbrzymim powodzeniem. Zdawało się, że obydwa te wydawnictwa są nie tylko emblematami nowych czasów, nowych idei i treści, ale także wielkimi przedsiębiorstwami, które na wiele lat do przodu mają gwarantowane pozycje lide­rów opinii i prasowego biznesu.
Z drugiej strony SdRP, następczyni PZPR, próbowała urato­wać, co się da, z RSW, targowała się o zasięg i głębokość projek­towanych zmian, oprotestowała tempo wprowadzania ustawy, zaś na zapleczu próbowano wyprowadzić z koncernu poprzez różne spółki i inicjatywy, co się da.

Interesy i naciski
Po latach trzeba jednak przyznać, że okrągłostołowy rząd Mazowieckiego szukał rozwiązań kompromisowych wobec różnorodnych interesów, także różnorodnych wartości i do­robków, dając szansę tym, którzy będą potrafili dostosować się do nowych warunków.
I tak wprowadzono kilka podstawowych rozwiązań. Zasad­nicze, że RSW przestaje istnieć (jej statutowe obowiązki przej­muje Komisja Likwidacyjna), ale także przestają istnieć wszyst­kie spółki, które zdążyły przejąć w części jej majątek. Jednostki organizacyjne RSW i ich wyodrębnione części, m.in. tytuły pra­sowe, mogły być po spełnieniu ustawowych warunków i za zgo­dą Komisji Likwidacyjnej przekształcone w spółdzielnie pracy, zakładane przez minimum połowę pracowników (spółdzielnie dlatego, że RSW formalnie miała status spółdzielni). Te, które tego przekształcenia nie mogły albo nie były w stanie przejść, miały być sprzedane. Inne składowe majątku RSW miał przejąć Skarb Państwa. Tyle w zarysie.
Pierwszy, bo później były następne, skład Komisji Likwida­cyjnej powołał premier, kierując się kalkulacjami polityczny­mi, ale też poczuciem sprawiedliwości społecznej. Na jej czele stanął Jerzy Drygalski, działacz Komitetów Obywatelskich w Łodzi, w Komisji reprezentujący tworzące się właśnie Mini­sterstwo Przekształceń Własnościowych, jesienią 1990 r. zmie­niony przez Kazimierza Strzyczkowskiego. Poza tym w Komisji pracowali: Andrzej Grajewski - redaktor katolickiego „Gościa Niedzielnego”, Alfred Klein – prawnik z Uniwersytetu Wrocław­skiego, Krzysztof Koziełł-Poklewski - członek redakcji „Pań­stwa i Prawa”, Maciej Szumowski-działacz Solidarności, czło­nek władz Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej”, Donald Tusk - lider liberałów gdańskich, oraz Jan Bijak - redaktor naczelny POLITYKI.
Pierwsza Komisja Likwidacyjna, która działała do kwietnia 1992 r., podjęła najważniejsze decyzje reorganizujące spuściznę po RSW, przejęła i sprzedała jej drukarnie, na rzecz Skarbu Pań­stwa przekazała nieruchomości i majątek nietrwały. Ze 178 ty­tułów 70 oddała nieodpłatnie spółdzielniom dziennikarskim, 89 sprzedała, a część rozwiązała, bo nie znaleźli się chętni.
Te zmiany własnościowe były wspomagane politycznie de­cyzjami personalnymi. W pierwszych miesiącach funkcjono­wania Komisja Likwidacyjna wymieniła 120 redaktorów na­czelnych i zastępców w niemal wszystkich dziennikach oraz tygodnikach regionalnych. Dla wzmocnienia nowego kursu polityczno-moralnego i „odkomuszenia” starych, a znanych tytułów dokonano też kilku widowiskowych mianowań. I tak Józef Orzeł z Porozumienia Centrum został naczelnym „Gazety Robotniczej” we Wrocławiu, Krzysztof Król z Konfederacji Pol­ski Niepodległej szefem „Sztandaru Młodych”, „Życia Warsza­wy” zaś najpierw Kazimierz Wóycicki, a potem Tomasz Wołek.
Komisja podejmowała decyzje poprzez głosowania więk­szościowe, kierując się, jak wspominał po latach (zmarły w styczniu tego roku) Jan Bijak, naturalnymi interesami poli­tycznymi, a także wolą premiera, w którego imieniu najaktyw­niej występowali Aleksander Hall i Jerzy Ciemniewski z URM. Także naciskami polityków z różnych formacji. „Były listy od biskupów, senatorów, posłów czy Lecha Wałęsy” - wspo­minał jeden z członków Komisji Likwidacyjnej. Lech Wałęsa zresztą spowodował mianowanie na redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność” Jarosława Kaczyńskiego, zamiast Jana Dworaka wskazanego przez ustępującego naczelnego, który został właśnie premierem.
Wiele z tych decyzji było zatem uznaniowych i od początku budziły różne pretensje i wątpliwości, choćby takie, że często nie wybierano ofert najbardziej korzystnych finansowo. Od­powiedzią na te zarzuty była wykładnia w treści ustawy: „Nie­zależnie od ocen ekonomicznych powinny być także uwzględ­niane uwarunkowania społeczne i polityczne. Mogą być one decydujące w szczególnych przypadkach. Okolicznościami tymi mogą być np. ranga pisma w regionie lub środowisku, znaczenie pisma dla kultury polskiej, stosunki w zespole re­dakcyjnym, wyjątkowe przyczyny deficytu”.

O wyborach niektórych ofert przetargowych decydowały właściwie niezapisane, ale honorowane parytety wpływów politycznych. Najbardziej spektakularne było przyznanie praw do bardzo popularnego wtedy „Expressu Wieczornego” Funda­cji Prasowej Solidarności, za którą stało Porozumienie Centrum (co zresztą spowodowało bunt części zespołu i powstanie kon­kurencyjnego „Expressu Porannego”, potem przekształconego w „Super Express”).
„Express Wieczorny” po dwóch latach szarpaniny i roszad personalnych (wymiana na stanowisku redaktora naczelne­go Krzysztofa Czabańskiego na Andrzeja Urbańskiego) został przez Fundację odsprzedany, ale Fundacja pozostawiła sobie nieruchomości i grunty w centrum Warszawy, które stały się finansowym zapleczem dla Jarosława Kaczyńskiego i ludzi z nim związanych. Po kolejnych kilku latach, po wielu praw­nych operacjach, majątek ten przeniósł się do innych fundacji i spółek, a zwłaszcza do spółki Srebrna, do której należy biuro­wiec przy ul. Srebrnej oraz budynek w Al. Jerozolimskich, gdzie niegdyś mieściła się redakcja „Expressu Wieczornego”. Srebrną założyli m.in. Krzysztof Czabański i Jarosław Kaczyński, w jej radzie nadzorczej zasiadał Lech Kaczyński, a w zarządzie Adam Lipiński i Wojciech Jasiński.
To był chyba największy polityczny, partyjny, a nieraz i oso­bisty profit („łup” wedle stylistyki autorów „Resortowych dzieci”), jaki przypadł komukolwiek po decyzjach pierwszej Komisji Likwidacyjnej. Bo przecież nie wydawniczy, gdyż śro­dowisko to nie tylko nie potrafiło utrzymać „Expressu”, ale też Jarosław Kaczyński zmarnotrawił „Tygodnik Solidarność”, który z poważnego, legendarnego i wielkonakładowego ty­godnika opinii przemienił się w gazetkę związkową, a potem partyjny biuletyn PC.
Ważną wtedy osobą był Krzysztof Czabański, były członek PZPR, za rządów PiS (kontynuatorki PC) prezes Polskiego Radia (2006-09), a później pisowski kandydat na posła. W tamtym czasie stale widoczny na pierwszym albo drugim planie, m.in.: w Fundacji Prasowej Solidarności, jako naczelny „Expressu Wieczornego”, jako prezes PAP, przewodniczący ostatniej (do 1999 r.) Komisji Likwidacyjnej, który próbował przenieść jej majątek do wydmuszkowej agencji PAI, gdzie także był już prezesem. Dziś to on jest jednym z głównych narratorów opo­wieści o „prasowym przekręcie lat 90.".
Oprócz sprawy „Expressu” inną, też brzemienną w skutki, decyzją Komisji było zaspokojenie apetytów kolejnego środo­wiska politycznego, czyli sprzedaż za bezcen poczytnego tygodnika „Razem” Konfederacji Polski Niepodległej, mimo że re­dakcja zawiązała spółdzielnię dziennikarską i chciała przejąć pismo. KPN nie dała sobie rady, zadłużyła się i pismo upadło (tak jak drugi tytuł przejęty przez KPN, czyli popularny maga­zyn motoryzacyjny „Motor”). Komisja Likwidacyjna wszczę­ła proces sądowy o zwrot utraconych nakładów na pismo. Już w 1996 r. takich procesów sądowych i egzekucyjnych Ko­misja miała około 120.

Upadki i przejęcia
W przetargach pojawił się także kapitał zagraniczny lub mie­szany, ten akurat bardziej dla pozoru niż faktycznie, a najsilniej zaznaczył swoją obecność koncern francuski Roberta Hersanta. Dużym, jak się wówczas wydawało, graczem był Fibak-Marquard-Press, także norweska Orlda Media AS oraz różne firmy i postaci z Włoch, Szwajcarii i Niemiec. W następnych dekadach przetasowania na rynku, przejmowanie tytułów przez nowych właścicieli są historią samą w sobie.
Podobnie jak historia spółdzielni dziennikarskich, których liczba wraz z upływem czasu gwałtownie spadała. Przekształ­cały się w inne formy, bo ta spółdzielcza była bardzo niewygodna do prowadzenia przedsiębiorstwa prasowego. A także dlatego, że spółdzielnie były zastępowane i przejmowane - nieraz przy użyciu me­tod i środków nieprawnych i nieprawych - przez nowych właścicieli, wywodzących się często z samego zespołu redakcyjnego i dziennikarskiego.
Najbardziej bulwersującym przy­kładem takiego przejęcia był tygodnik „Wprost”, którego faktycznym właścicie­lem szybko stał się jego redaktor naczelny Marek Król. (Procesy sądowe wytoczone „Wprost” przez Komisję Likwidacyjną zakończyła ugoda podpisana przez Cza- bańskiego: za milion dolarów Komisja zalegalizowała prywatyzację tygodnika).
Jako spółdzielnia dziennikarska najdłu­żej działała POLITYKA (do 2013 r.). Forma spółdzielcza, z początku lat 90., była do­kuczliwa, niemniej zespół rygorystycznie respektował umowę z KL. Dopiero no­welizacja prawa w 2011 r., dająca możli­wość przekształcenia spółdzielni w spółki prawa handlowego, otworzyła w pełni legalną ścieżkę zmiany statusu wydawnictwa, kończąc niejako historię likwidacji RSW.
POLITYKA jest jednym z nielicznych przykładów przekształ­ceń zapoczątkowanych w latach 90. Większość wywodzących się z RSW tytułów - nawet tych wiodących wtedy na rynku, jak „Życie Warszawy”, „Express Wieczorny”, „Trybuna”, „Sztandar Młodych” - przestała istnieć. Także rynek tygodników składa się dziś głównie z nowych tytułów. Jak widać, samo przekształcenie formy własnościowej niczego nie gwarantowało na przyszłość.
W osławionej książce „Resortowe dzieci”, w której POLITYKA jest potraktowana ze szczególną nienawiścią, postawiono tezę, że o sukcesie tygodnika (wciąż pierwszy pod względem sprze­daży w segmencie tygodników opinii) zadecydowały przywile­je uzyskane przez członka Komisji Likwidacyjnej, ówczesnego naczelnego POLITYKI Jana Bijaka. Już w 2000 r. publicznie od­powiadaliśmy na te insynuacje, podnoszone wtedy przez Czabańskiego, a dziś powtarzane przez autorów z „Gazety Polskiej”. No więc jeszcze raz parę faktów z naszej historii, bo to ważna część opowieści o Komisji Likwidacyjnej.

Jak to naprawdę było
Formalnie ustawa o likwidacji koncernu RSW weszła w życie 22 marca 1990 r. Czabański i autorzy książki piszą, że siedem dni wcześniej zarząd tego koncernu zdążył podjąć - na wniosek redakcji - decyzję o utworzeniu samodzielnego Wydawnictwa Polityka, poprzez wyjście z Wydawnictwa Współczesnego RSW. Zresztą Jan Bijak jest przedstawiany w tej książce jako pełno­mocnik ds. Wydawnictwa Polityka (które nigdy nie powstało).
Takiej decyzji nikt POLITYCE nie przekazał, bo chyba sam zarząd RSW, nawet jeśli (czego nie wykluczamy) miał intencje usamodzielnienia jakichś tytułów, zrezygnował, bo za kilka dni likwidacja RSW została i tak przesądzona ustawą sejmową. Po­wtórzmy: jakiekolwiek wcześniejsze próby Zarządu RSW reorga­nizacji wewnątrz wydawniczej - pisze to nawet Czabański - były nieistotne, bo POLITYKA została przejęta, jak kilkadziesiąt innych tytułów, przez zespół pisma, który zawiązał spółdzielnię pracy.
Po niespełna trzech miesiącach zarejestrowano statut POLITYKI Spółdzielni Pracy, 11 stycznia 1991 r. Komisja prze­kazała Spółdzielni tytuł POLITYKA. Do tego czasu wydawcą tygo­dnika było Wydawnictwo Współczesne RSW, a nie jakieś rzekome Wydawnictwo Polityka. 12 lutego Spółdzielnia podpisała umo­wę z Wydawnictwem Współczesnym (w likwidacji) o odpłatne świadczenie usług wydawniczych i finansowo-organizacyjnych. To tyle urzędowej i prawnej kroniki.
Czabański pisał przed 15 laty o pokryciu awansem deficytu finansowego POLITYKI i udzieleniu 1 mld starych zł (dzisiejsze 100 tys. zł) pożyczki oraz innych przy­wilejach dla tygodnika. Dzisiaj autorzy „Resortowych dzieci" piszą: „Komisja umorzyła »Polityce« wszystkie należności i udzieliła kredytu”. Powołują się na opi­nię, że POLITYKA była deficytowa (choć akurat w Wydawnictwie Współczesnym była dojną krową, która pomagała przeżyć innym tytułom).
Fakty, dobrze zresztą udokumentowa­ne, są takie: POLITYKA otrzymała od Ko­misji Likwidacyjnej środki trwałe wyce­nione na około 30 min starych zł (dzisiaj 3 tys. zł) oraz niewielką kwotę pieniędzy na konto (dzisiaj równoważność śred­niej klasy samochodu). Ale jednocześnie musiała spłacić zobowiązania, czyli długi zaciągnięte jeszcze przez Wydawnictwo Współczesne. Już te zobowiązania ciążące na POLITYCE przekraczały jej środki wła­sne, a do tego - przy galopującej inflacji - bilans jej finansów był fatalny, bo duża liczba prenumeratorów pisma wnosiła awansem pieniądze na konto RSW, a w warunkach hiperinflacji ich wartość szybko malała. W1991 r. Komisja u dzieliła więc POLITYCE 500 min sta­rych zł pożyczki (dzisiaj 50 tys.), które pozwoliły spłacić zobo­wiązania byłego Wydawnictwa Współczesnego. Tę pożyczkę oddaliśmy co do grosza w kilku ratach, czego nie można po­wiedzieć o znakomitej większości innych, którzy z tej pomocy także skorzystali.
POLITYKA nie została potraktowana inaczej niż inne prze­kształcane wtedy redakcje. Można dyskutować, czynie powinna była zniknąć w ogóle, o czym marzą dzisiaj „niepokorni” publicy­ści. Znikłaby na pewno, gdyby (zapewne za zgodą premiera Ma­zowieckiego) nie dano redakcji szansy na utworzenie od zera sa­modzielnego przedsiębiorstwa wydawniczego, nie uszanowano wartości i autonomii zespołu redakcyjnego, jedynego wtedy kapi­tału tygodnika. A także „rangi pisma w środowisku oraz znaczenia dla kultury polskiej”, jak określał swoje priorytety ustawodawca.
Poszukiwanie źródeł wszelkiego zła w początkach III RP, tłu­maczenie dzisiejszych i wczorajszych frustracji oraz klęsk me­dialnych niesprawiedliwym jakoby i niecnym ułożeniem reguł oraz rozdawnictwem przywilejów 25 lat temu jest żałosne. Już w 1999 r. Jerzy Drygalski, pierwszy przewodniczący Komisji Likwidacyjnej, pisał w odpowiedzi na raport ostatniej Komisji Krzysztofa Czabańskiego: „Czwarta władza i styl jej sprawowania zależą nie tylko od rozwiązań formalnych i rozstrzygnięć wła­snościowych, ale i od poziomu dziennikarzy, stopnia konkuren­cji, siły kapitałowej wydawnictw, przeważającej opinii w elitach politycznych itd,”.
Sorry, tak to jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz