poniedziałek, 17 lutego 2014

Pacierzem w grzeszną skłonność



Modlitwa, wsparcie księdza i miłość Boga. A także wspólne kopanie w piłkę - tyle podobno wystarczy, by wyjść z homoseksualizmu. Takie „leczenie" proponuje gejom katolicki ośrodek w Lublinie.

RAFAŁ GĘBURA

Klęczymy w kaplicy. Łukasz, który w co drugim mężczyźnie widzi pedała, bo ktoś mu kiedyś zło­żył niemoralną propozycję. I Sylwek, który kocha się w facetach, ale bez wzajemności. Dawid, który wciąż ukrywa prawdę przed rodzicami, i jeszcze kilku chłopaków. Ja też klęczę z pochyloną głową, jedyny oszust w tym gronie.
Ciszę przerywa tylko burczenie w czyimś brzuchu. Jesteśmy głodni, bo obiad będzie dopiero po godzinnej adoracji Najświętsze­go Sakramentu. Modlitwie, która ma nam pomóc wyleczyć się z homoseksualizmu.

Diabeł nie śpi
Wszystko zaczęło się w czerwcu ubiegłe­go roku, gdy w ręce wpadła mi informacja o katolickim ośrodku Odwaga w Lublinie, który prowadzi terapię dla homoseksua­listów. Zajrzałem na stronę ośrodka pro­wadzonego przez Fundację Światło-Życie, by sprawdzić, na czym ona polega. Oka­zało się, że przede wszystkim na pomocy „w trwaniu w czystości i odrzuceniu ho­moseksualnego stylu życia”. Organizatorzy zapewniali, że „korzystają także z osiąg­nięć psychologii i psychoterapii, aby po­móc osobom homoseksualnym w przejściu procesu zdrowienia i dojrzewania”.
Wysłałem e-mail. Napisałem - niezgod­nie z prawdą - że j estem gejem, i poprosiłem o pomoc w rozwiązaniu tego „wstydliwego problemu”. Odpowiedź przyszła po dwóch tygodniach. Grażyna Tokaj, założycielka
Odwagi, napisała, że koniecznie trzeba bę­dzie się spotkać, ale nie tak szybko, bo jest czas urlopów. Poprosiła o kontakt po wa­kacjach, obiecała mnie wspierać codzienną modlitwą. Dzwoniłem jeszcze kilka razy, ale wciąż była zajęta.
Spotkaliśmy się dopiero pod koniec paź­dziernika w podwarszawskim Piasecznie. Pani Grażyna czekała na mnie przy kościele Świętej Anny. Zaproponowała spacer. Była serdeczna, ale bacznie mi się przyglądała, a ja drżałem, czy się nie domyśli, że żaden ze mnie gej. Miała mnóstwo pytań: czy ktoś wie o mojej przypadłości, odkąd to czuję, czy miałem jakichś partnerów? A może to wszystko siedzi tylko w mojej głowic?
Odpowiedzi miałem starannie przy­gotowane: w mężczyznach zakochuję się już od liceum, na studiach byłem w kilku związkach, ale nie czułem się z tym dobrze. Brzydziłem się tego, co robię, i wreszcie postanowiłem z tym .skończyć. Dłużej tak się nie da żyć.
Grażyna Tokaj kiwała ze zrozumieniem głową i zapewniała, że terapia w Odwadze mi pomoże. Zachwalała zajęcia sportowe przygotowane dla uczestników. – Chodzi o to, żebyście w piłę grali i sobie gole strze­lali. Ale nie od razu. Najpierw' trzeba tro­chę pobiegać, poodbijać piłkę, żeby jeden drugiego się nie przestraszył. Powiem panu z doświadczenia: chłopcy wstydzą się ro­zebrać, wstydzą się swojej budowy, geni­taliów. Boją się, że będą się podniecać, że będą wzajemnie na siebie patrzeć, że jeden drugiego będzie obmacywał - tłumaczy­ła. Widząc moje zdziwienie, szybko uspo­koiła, że to wszystko po to, żeby się z tą męskością oswoić.
Grupa wsparcia - przeszła w końcu do konkretów - spotyka się raz w miesiącu w weekendy, w Lublinie. - Chłopcy nocu­ją u nas w ośrodku, jest wyżywienie. Pokoje jedno- lub trzyosobowa. Chodzi o to, żeby nie spać po dwóch, bo, wie pan, diabeł nie śpi - rzuciła pół żartem, pół serio.
- Jakie mam szanse wyleczyć się z homoseksualizmu? - pytam.
- Nie mogę zagwarantować, że to panu minie. Ze ruszy panu w majtkach do kobie­ty, że rzuci się pan na jakąś, weźmie ślub i będzie miał pan pięcioro dzieci. Gwa­rantuję jednak, że poczuje się pan facetem i będzie pan ze sobą szczęśliwy. Terapia zabierze panu ten głód, poczuje się pan wolny - zapewnia założycielka Odwagi. Zanim się pożegnamy, opowiada mi jesz­cze o mężczyznach, którzy przychodzą do niej po dwóch latach regularnych spotkań w Lublinie i mówią: „Pani Grażyno, mam dziewczynę'’. I o całej masie „absolwentów”, którzy wzięli ślub i nawet mają dzieci!

Rzecz nabyta
Czekam niecierpliwie na sygnał do rozpo­częcia terapii, ale nie próżnuję. Dzwonię do znanych seksuologów - prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza i prof. Zbigniewa Izdeb­skiego - by zdobyć informacje na temat ho­moseksualizmu. Obaj zapewniają, że jest uwarunkowany biologicznie, człowiek się z tym po prostu rodzi.
Pod koniec stycznia mam spotkanie z Krzysztofem Kościółkiem, psychotera­peutą od lat współpracującym z Odwagą. Znowu opowiadam o sobie, powtarzam kłamstwa o chorej skłonności. Pytam, skąd bierze się homoseksualizm. Kościółek wy­jaśnia, że jest kilka teorii na ten temat. - Na przykład genetyczna, że tacy się rodzimy. Ale na tyle, na ile ja się na tym znam, nie jest wiarygodnie udowodniona.
Jest też - dodaje - teoria genderowa, która mówi, że nie rodzimy się płciowi, to wszystko jest kwestią wyboru. - Możemy wybrać orientację zgodnie z naszymi od­czuciami. Albo i nie - uśmiecha się lekko.
I wreszcie trzecia koncepcja: orienta­cja seksualna jest związana z czynnikami środowiskowymi, rodzinnymi i psycho­logicznymi. - Różnymi negatywnymi do­świadczeniami, które w taki sposób zostały przetworzone przez psychikę, że wytwo­rzyły się odczucia homoseksualne - tłu­maczy psychoterapeuta. Ta teoria jest mu najbliższa. Wierzy, że homoseksualizm to rzecz nabyta.
Wizyta miała być darmowa, ale nie jest - płacę 120 złotych, dostaję paragon.
Kilka dni później długo wyczekiwana wiadomość z Odwagi: pierwsze spodlanie grupy wsparcia już wkrótce, w drugi week­end lutego. Mam zabrać rzeczy osobiste i 180 zł. To opłata za noclegi, wyżywienie, pracę kucharki i posługę księdza.

Dowcipy o Żydach
Ośrodek to kilka jednopiętrowych domów w lubelskiej dzielnicy Sławinek. Na pro­gu wita mnie ksiądz Radosław i prowadzi do nowych kolegów. Nasze pokoje miesz­czą się w suterenie. W każdym szafa, frag­ment meblościanki, krzesło, trzy tapczany, w niektórych biurko. Na szafie wisi regula­min domu: nie pijemy alkoholu, zasadniczo nie wchodzimy do kuchni, gasimy światło i wyjmujemy ładowarki z kontaktu, z wody korzystamy z umiarem. Łazienkę mamy wspólną - dwie umywalki, dwa prysznice.
Dostaję przydział do pokoju z Łuka­szem, absolwentem ochrony środowiska, i Pawłem, studentem farmacji. Oprócz nas w ośrodku jest jeszcze sześciu chłopaków, w większości studentów, ale także polito­log i świeżo upieczony przedsiębiorca. Po­chodzą z różnych zakątków Polski, głównie z małych miejscowości. Są wierzący, nie­
którzy byli ministrantami. Gdy w pełnej skrępowania ciszy czekamy na inaugura­cyjną kolację, ktoś rzuca dowcip o Żydach. Wszyscy w śmiech i rozwiązuje się worek z kawałami. Okropnymi.
- Czym się różnią Murzyni od Żydów? Murzyni jeżdżą na kolonie, a Żydzi na obóz
- to najłagodniejszy.
- Nie jestem antysemitą, ale te dowci­py są śmieszne - mówi Błażej, absolwent kosmetologii, od niedawna właściciel spa.
Posiłki jemy razem. Zaczynamy po wspólnej modlitwie. Pomagamy w kuchni i podczas codziennej liturgii: jeden robi za ministranta, drugi niesie dary (wodę, wino i hostię), trzeciemu przypada czytanie, od­ważni mogą zaśpiewać psalm. Wpisałem się na dyżur w kuchni. Razem z dwoma kolegami zmywam i wycieram naczynia.

Niemoralna propozycja
Łukasz, z którym mieszkam w pokoju, zbierał się dwa lata, zanim zgłosił się do lu­belskiego ośrodka. Wahał się, ale gdy spot­kał się z panią Grażyną, powiedziała mu, że i tak do nich przyjdzie. - I oto jestem - mówi, popijając kawę z fosami.
Dobrze wie, że homoseksualizm jest na­byty i że bierze się z problemów z ojcem - w końcu coś tam już na ten temat prze­czytał. Trochę go to jednak dziwi, bo żad­nych problemów z ojcem nie miał, a matka też nie była nadopiekuńcza. Jedyne, co mu się zgadza, to fakt, że był najmłod­szy w rodzinie. Ale to chyba za mało, by stać się homo? W każdym razie Łukasz do rodziców żadnych zarzutów nie ma.
- Mój ojciec musiał zapierdalać, żeby nas wszystkich utrzymać - opowiada.
Zakochiwał się w koleżankach, ale nie miał szczęścia do kobiet. Przełomowy był dzień, w którym jeden z kolegów nie­spodziewanie złożył mu niemoralną pro­pozycję. - Powiedział, że mi obciągnie, a moim zadaniem będzie tylko spuścić się w spodnie - mówi drżącym głosem.
Nie zrobił tego, ale coś w nim pękło.
- Chyba wpadłem w paranoję. Spotykam jakiegoś gościa i od razu zastanawiam się, czy nie jest pedałem. Wchodzę do auto­busu i patrzę, kto jest podejrzany. Może to mój mechanizm obronny? - zastanawia się. Miewa fantazje z mężczyznami. Przez chwilę myślał nawet, że jest bi, ale szybko doszedł do wniosku, że się tylko pociesza. Lubi oglądać pornole, w których jest jedna kobieta i dwóch mężczyzn. - Zwykle w tych filmach przychodzi moment, że oni zajmują się sobą, a ona tylko się przygląda. Niby bi, a jednali gejostwo - mówi z obrzydzeniem.
Paweł, drugi współlokator, dochodzi do wniosku, że ten kolega ze studiów praw­dopodobnie rzucił na Łukasza urok. - Na­prawdę, zdarzają się takie rzeczy - mówi poważnie.
Łukasz wyznaje, że serdecznie nienawi­dzi, kiedy ktoś pyta go, czy ma dziewczynę.
- Kurwa, chciałbym mieć. Zostałem stwo­rzony mężczyzną, a mężczyzna ma prze­cież zasadzić drzewko, wybudować dom i założyć rodzinę - wzdycha.
Nie znosi samotności, nie zostaje mu więc nic innego, jak związać się z kobietą.
- Trzeba będzie ją tylko uprzedzić, przed­stawić sytuację, żeby w chwilach kryzysu potrafiła człowieka wesprzeć - mówi. Cza­sem miewa gorsze dni i myśli samobójcze. Myśli wtedy: - Panie Boże, zabierz mnie z tego świata. Po chuj mam się tu męczyć?
-                       
Bieguny się odpychają
Sobota, już po adoracji Najświętszego Sa­kramentu. Siedzimy w kręgu, ksiądz odpa­la komputer i wyświetla z rzutnika wykład amerykańskiego psychoterapeuty Richar­da Cohena, wygłoszony 12 lat temu na Ka­tolickim Uniwersytecie Lubelskim. Cohen, który przedstawia się jako były gej, chwali się żoną i trójką dzieci. Przekonuje, że ho­moseksualizm to efekt niewyleczonych ran z dzieciństwa. Może przytrafić się mężczy­znom, którym zabrakło w młodości uwagi ojca. - Geje szukają miłości w ramionach innego mężczyzny - wyjaśnia.
Zapewnia, że każdy może wyjść z homo­seksualizmu, wystarczy skuteczne leczenie, wsparcie życzliwych osób i oczywiście miłość Boga. A potem sięga po dwa czer­wone magnesy i demonstruje: nic ma siły, te same bieguny zawsze będą się odpycha­ły. Na zakończenie wykładu przekonuje, że w 1973 roku psychiatrzy wykreślili ho­moseksualizm z listy chorób, bo było im żal homoseksualistów. Decyzja nie była poparta żadnymi naukowymi badaniami, wystarczyło zwykłe głosowanie.
- To tak, jakby lekarze przegłosowali so­bie dzisiaj, że nowotwór nie jest chorobą - denerwuje się Dawid, absolwent polito­logii. Wciąż ukrywa prawdę przed rodzi­cami, mogłaby ich zabić i miałby wyrzuty sumienia do końca życia.
- Nie bój się, nie zabije ich - uspoka­ja go Błażej. Sam kiedyś myślał, że rodzi­ce się od niego odwrócą, ale nic takiego się nie stało. Ojciec w intencji jego wyleczenia przestał pić. Matka, choć dała wyraźnie do zrozumienia, że tego nie akceptuje, zapro­siła chłopaków na rodzinny obiad. Fajnie było, ale to już stare dzieje. Błażej jest sam i kończy z tym całym gejostwem.
- O mnie wie tylko były i obecny współlokator z akademika - wyznaje Tomek, stu­dent politechniki. - Pierwszy trochę się załamał. Dla drugiego był to zarąbisty cios. Wiedział, że mam jakiś problem, ale że taki? Tego się nie spodziewał.
Sylwek, który nigdy nie był w związku z facetem (kochał się w kimś, ale bez wza­jemności), przyznał się tylko niektórym znajomym i starszej siostrze. Rodzicom w żadnym wypadku nie powie! Okłamał ich, przyjeżdżając do Odwagi. Jest tu, bo wie, że homoseksualizm nie jest dla niego.
- To zaburzenie - mówi stanowczo Pa­weł. Już dawno zauważył, że homo są jacyś inni. - Wszyscy z nas to wrażliwcy. Ktoś pięknie rysuje, ktoś pisze wiersze. Najlep­si projektanci mody to homoseksualiści. Coco Chanel, wrażliwa osobowość mę­ska, dziś projektuje najpiękniejsze kreacje kobiece - dowodzi.
- Naprawdę uważacie, że homoseksua­lizm jest chorobą? - pytam podstępnie.
- No, chyba wszyscy się zgadzamy, że to nie jest normalne? - odpowiada pytaniem Błażej.
- Ale to przecież niemożliwe, żeby wszystkie osoby homoseksualne po­chodziły z rodzin dysfunkcyjnych - nie odpuszczam.
- Ci, co mówią, że są z normalnych ro­dzin, kłamią, bo wstydzą się przyznać - ripostuje Dawid. Kończymy rozmowę, bo za chwilę msza.

Kontrola sytuacji
Ksiądz Radosław ma 30 lat, pochodzi z Mazur, studiuje psychologię na KUL i od sześciu lat jest kapłanem diecezji eł­ckiej. Potrafi rzucić dowcipem („Siedzą dwa gołębie na gałęzi. Jeden grucha, dru­gi jabłko”), jednak - jak sam przyznaje - do postępowych nie należy. Zaczął pracować z gejami za namową siostry zakonnej.
- Bałem się. Nie miałem pojęcia, czym to jest - tłumaczy. Dzisiaj wie znacznie więcej, pisze nawet pracę naukową o wierzących homoseksualistach. Chętnie cytuje Pismo Święte, np. list św. Pawia do Koryntian:
- Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą Królestwa Bożego? Ani rozpust­nicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący ze sobą nie odziedziczą Królestwa Bożego - czyta z patosem.
- Biblia bardzo mocno i konkretnie kla­syfikuje zachowania homoseksualne do skutków upadłej natury, czegoś grzeszne­go. Te zachowania, które nie współpracują z łaską Bożą, rozmijają się zbawieniem - wyjaśnia ks. Radosław, ale zapewnia. że nie chce nikogo potępiać ani straszyć.
Na podorędziu ma też mądrości jednego z psychiatrów (nie pamięta nazwiska, obie­cuje sprawdzić). Odczytuje z notatek: „Nie ma czegoś takiego jak homoseksualista. Jest tylko opóźniony w rozwoju heteroseksualista. Są oczywiście myśli i pragnienia, odczucia homoseksualne, są zachowania homoseksualne, ale nie istnieje tożsamość homoseksualna. W środku każdego czło­wieka, który odczuwa homoseksualny po­pęd, jest potężny heteroseksualista, który pragnie się ujawnić”.
- Niech to będzie otuchą, słowem, które daje nadzieję - podsumowuje przemówienie.
Ksiądz służy nam wszystkim dobrą radą. Na przykład taką, by w żadnym wypadku nie mówić o sobie „gej”. To zbyt wesołkowate, zakrywa to, że homoseksualizm dla wielu oznacza cierpienie. Najlepiej mówić więc: „osoba z problemem homoseksual­nym”, ewentualnie ze „skłonnością”. Łukasz uważa, że ksiądz ma dużo racji, bo przecież gej i homoseksualista to dwie różne sprawy.
- Gej idzie z torebeczką przez miasto, jeździ na parady, jest szczęśliwy i obnosi się z gejostwem. Co innego homoseksualista, on nie akceptuje swoich skłonności - tłumaczy.
Zdaniem księdza najlepiej w ogóle nie mówić o orientacji homoseksualnej. - To sformułowanie sugeruje, że homoseksu­alizm jest czymś wrodzonym, że jeśli ktoś urodził się homo albo bi, to taki musi być. A przecież nie musi - przekonuje.
Zbieram się na odwagę i pytani wprost:
- Czy homoseksualizm jest chorobą?
- Mimo że tego nie ma w tej klasyfikacji [chodzi o klasyfikację zaburzeń psychicz­nych - przyp. red.], to grono takie jak my, katolickie i nie tylko, dobrze wie, że więk­szość badań była zrobiona niemetodologicznie, nienaukowo, na sfałszowanych próbkach ludzi - odpowiada kapłan.
Na dziś to już koniec teorii. Ksiądz Ra­dosław prosi, by po opuszczeniu sali za­chować „kontrolę sytuacji”. Wieczorem oglądamy jeszcze fdm „Mój rower” w re­żyserii Piotra Trzaskalskiego. To o trudnej relacji ojca z synem.
W niedzielę rano jest msza, potem obiad, a na koniec ogłoszenia: kolejne spotka­nie odbędzie się w ostatni weekend marca. Ksiądz prosi, aby uczestnicy grupy wspar­cia zabrali ze sobą strój sportowy. Tym ra­zem będą kopać piłkę. Postanawiam, że nie pojadę. Tyle mi wystarczy.
Imiona uczestników grupy zostały zmienione

1 komentarz:

  1. Tak się już rodzą, nie mogą temu zapobiec a i pewnie zmienić tego. Dajcie im żyć!

    OdpowiedzUsuń