środa, 26 lutego 2014

Nic się nie stało



Skarb Państwa nie jest w stanie odzyskać kontroli nad większością rosyjskich nieruchomości w Polsce. Z ustaleń „Wprost” wynika, że nie ma na to szans przez następne dwie dekady, a być może nie będzie miał już nigdy.

IGOR T. MIECIK

Zadzwoniłem, by wynająć od nich biuro. Chciałem czegoś specjalnego - kawałka Rosji, jednej ze słynnych rosyjskich nieruchomości dyplomatycznych w Warszawie, o które toczy się spór między Polską a Federacją Rosyjską. Uprzejma profesjonalistka od wynajmu dopytuje, gdzie, jaki standard, które piętro, z garażem czy bez. Niech będzie biurowiec na ulicy Ostrobramskiej 101.
Mówię: - Oferta jest kusząca, ale wie pani, boję się.
Ona: - Boi się pan? Czego?
- Czy to nie wasza firma dzierżawi grunty pod większością poradzieckich nierucho­mości dyplomatycznych? Nie tylko pod budynkiem na Ostrobramskiej 101, ale pod opuszczonym wieżowcem mieszkalnym na Sobieskiego 100, zwanym w Warszawie szpiegowcem, a nawet pod dawnym przed­stawicielstwem handlowym ambasady Federacji Rosyjskiej na Belwederskiej 25 ? Tam to przecież przez płot do samej ambasady.
Ona zmienionym głosem: - Co to ma do rzeczy? Po co pan dzwoni? Chce pan biuro?
- Chcę - mówię. - Ale sprawdziłem historię tych nieruchomości i powiązania firmy, którą pani reprezentuje. O te nieru­chomości od lat trwa spór dyplomatyczny.
Urzędnikowi, który wydzierżawił grunty pod tymi budynkami, prokuratura posta­wiła zarzuty korupcyjne. Firma, którą pani reprezentuje, przejęła interesy od spółek, którym ów urzędnik te grunty przekazał, wśród waszych udziałowców byli ludzie powiązani z organizatorami całej operacji.
W tle zaś pojawiają spółki o fatalnej reputacji, pieniądze dawnej PZPR, wyłudzone kredyty, hazard, a nawet niekorzystne kontrakty gazowe z Rosją. I jak tu się nie bać?
- Pan wcale nie chce tego biura, prawda?

TWÓRCY LEGENDY
Pod koniec ubiegłego roku MSZ przygoto­wało dokument, w którym wylicza rosyjski
stan posiadania w Polsce. Umieścił na swojej liście 19 obiektów.
Te, które leżą w stolicy, są w większości niedostępne, pilnie strzeżone. O kamienicy przy ulicy Szucha 8, po tym jak urządził tam swoje imieniny były skarbnik SLD Wiesław Huszcza, mówiło się, że wciąż bywają tam polscy politycy z pierwszych stron gazet.
Najbardziej jednak szokującą tajemni­cę kryją w sobie nie miejskie legendy, lecz fakty. Z puzzli - dokumentów rejestro­wych spółek, ksiąg wieczystych i rozmów - układa się obraz intrygi, na której Skarb Państwa stracił setki milionów złotych.
Odnaleziony przez nas w Moskwie ro­syjski dyplomata, który przez prawie 12 lat pracował w Warszawie, doskonale zna kulisy tej historii. Choć nie mówi o tym otwarcie, prawdopodobnie sam był jednym z tych, którzy jej plan wcielali w życie. - Jest takie rosyjskie określenie „prichwatizacja” - mówi dyplomata. - To zbitka czasownika „prichwatit” czyli przechwycić, zagarnąć, ze słowem „prywatyzacja”. Tak Rosjanie nazywają dziką prywatyzację prowadzoną w jelcynowskich czasach na państwowym majątku byłego ZSRR.
- W epoce prichwatizacji wszystko było możliwe - ciągnie Rosjanin. - Całe połacie państwa przekształciły się we własność prywatną. Podobny zabieg wraz z polskimi przyjaciółmi przeprowadziliśmy w War­szawie na majątku dyplomatycznym Federacji Rosyjskiej.
Ten zabieg zabezpieczył interesy rosyjskie na długie lata, polskiej dyplomacji zaś wytrącił
argu­menty i narzędzia prawne do dochodzenia racji Skarbu Państwa.
Polsko-rosyjski spór o nieru­chomości wynika z dysparytetu - jak to określa dyplomacja. Rosja włada bowiem w Polsce kilkunastoma uzyskanymi jeszcze w czasach PRL nieruchomościami, Polska ma z kolei jedynie ambasadę w Moskwie i konsulat w Petersburgu.
Dysparytet ów Polska postanowiła zlikwidować jeszcze w połowie lat 90. Sprawa wydawała się dyplomacji RP prosta: jeśli strona rosyjska nie da Polsce nowych nieruchomości u siebie, ta wypowie umowy międzynarodowe, na podstawie których przekazano ZSRR posiadłości na terytorium Rzeczypospolitej.
Rosjanie, podejmując wówczas nego­cjacje w sprawie dysparytetu, jednocześnie przy współpracy swoich zaufanych Polaków przeprowadzili na terenie RP precyzyjną, dyskretną operację, ów „zabieg” - Budynki były nasze - opowiada Rosjanin - ale pra­wa do większości gruntów gwarantowały Rosji jedynie zawarte z PRL dwustronne umowy dzierżawy. Wystarczyło, by Polacy wypowiedzieli PRL-owskie traktaty i mu­sielibyśmy się pakować. Pomysł był prosty: znaleźć ludzi, którzy w naszym imieniu zabezpieczą grunty.
W 1998 r., w szczycie dyplomatycznych negocjacji o dysparytecie, w księgach wie­czystych sześciu najatrakcyjniejszych rosyjskich nieruchomości w Warszawie, których odebraniem groziło polskie MSZ, pojawia się wpis o dzierżawie na 29 lat. Prawo do dzierżawy zdobyły dwie nieduże polskie spółki Fart i Tarus.


GAZOWY FART
Z dokumentów rejestrowych wynika, że kon­trolę nad obiema spółkami sprawował ten sam człowiek - Tadeusz Rusiecki. Były one też z sobą ściśle powiązane wzajemną wy­mianą udziałów i ludzi. Rosjan jako oficjalny udziałowiec w spółce Fart reprezentował Ramaz Dimitrjewicz Mczedlidze. Mczedlidze w latach 70. był pierwszym sekretarzem ambasady ZSRR w War­szawie. Teraz jednak występował jako prywatna osoba, biznesmen.
Poprzednikami Mczedlidzego w Farcie byli trzej szefowie państwowego koncernu Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, wśród nich Andrzej Brach. Jak przed laty twierdził sam Rusiecki, to właśnie Brach wprowadził go w świat poważnego bizne­su. Przez całe lata 90. państwowe PGNiG wspierało niemal każdy krok Rusieckiego, finansując jego spółki i przedsięwzięcia. Interesy z PGNiG wyglądają niczym sponsorowanie Rusieckiego. Gazowy koncern nie zyskiwał nic, Rusiecki szybko wyrastał na milionera. Dlaczego właśnie on? Co Brach widział w Rusieckim? Co Rusiecki miał mu do zaoferowania? A Rosjanie, co oni widzieli w Rusieckim? Co z kolei im mógł zapewnić ? Dlaczego wybrali właśnie jego? Kto był po­mysłodawcą prichwatizacji w Warszawie? On czy ambasada?

URZĘDOWA SPRAWA
Kontrolę nad rosyjskimi nieruchomościami firmy Ru­sieckiego zdobyły w ciągu kilku zaledwie dni. Wszystkie umowy dzierżawy podpisał w imieniu Skarbu Państwa niski szczeblem urzędnik urzędu rejonowego Henryk M. Czas gonił. W życie wchodziła wła­śnie reforma administracji, która znosiła rejony, a ich kompetencje oddawała nowym tworom, powiatom. Ledwo zdążyli. Protokół zdawczo-odbiorczy na Ostrobramską 101 został podpisany 28 grudnia 1998 r., zaledwie dwa dni przed likwidacją urzędu rejonowego.
Manuel Ferreras-Tascón, niegdysiejszy rzecznik stołecznego powiatu, który na naszą prośbę odnalazł teczki przetargowe, nie krył zdumienia: - Żadna nie jest kompletna, brakuje podstawowych papierów: składu komisji przetargowych, rzetelnych wycen gruntów.
Czynsze dzierżawne ustalono na poziomie pięcio-, a nawet dziesięciokrotnie niższym, niż czyniło się to wówczas w stolicy. W dzier­żawę na 29 lat poszło pięć wielkich, świetnie położonych i zabudowanych działek: Ostrobramska 101, Połczyńska 10, Sobieskiego 100, Bobrowiecka 2b, Belwederska 25.29 lat to najdłuższy okres najmu, przy którym nie trzeba było jeszcze, jak np. przy dzierżawie wieczystej, kierować się rygorystycznymi przepisami o zamówieniach publicznych. Niczego nawet nie trzeba było publicznie ogłaszać. Wystarczyło też, by zgłosił się jeden oferent. I tak się stało. Ten zaś, kto dostaje dzierżawę na 29 lat, ma absolutne pierwszeństwo w ubiega­niu się o dzierżawę wieczystą, a to już właściwie własność.

GONITWA Z UPADKIEM
Jedna z dawnych wspólniczek tak wspomi­na Tadeusza Rusieckiego: - Zawsze para­noicznie wręcz dbał o dyskrecję, pilnował, by go nie fotografowano. Po przejęciu rosyjskich nieruchomości w Warszawie stał się nagle bardziej pewny siebie, swobodniejszy, wkraczał na salony. Zaczął się pokazywać na wyścigach konnych i aukcjach rasowych arabów. Były prezes zarządu Torów Wyści­gów Konnych na warszawskim Służewcu Marek Przybyłowicz zauważył go od razu: - Wszedł w środowisko z rozmachem.
Rzeczywiście, przejął państwową stadninę w Kurozwękach i wystawiał w wyścigach jej konie. W1999 r. w Jano­wie Podlaskim na oczach setek zebranych licytował się z perkusistą Rolling Stones Charliem Wattsem o klacz Abulę, najdroż­szego konia na aukcji.
- Zdawało się, że Tadeusz jest u szczytu potęgi - ciągnie wspólniczka Rusieckie­go. Ale wkrótce wszystko raptownie się zmieniło. Wyraźnie zaczął się czegoś bać. Podczas rozmów nie tylko wyłączał telefon, ale nawet wyjmował z niego baterię. Stał się kłębkiem nerwów.
Na koniec podupadł na zdrowiu. Miało chodzić o serce. Podobno lekarze nie zdążyli z przeszczepem. Zgodnie z aktem zgonu Rusiecki zmarł 18 stycznia 2001 r. Kilkanaście dni wcześniej, kiedy już leżał w szpitalu, w tajemniczych okolicznościach zginął jego wspólnik Ramaz Mczedlidze.
O upadku Rusieckiego wiele mówią dokumenty jego spółek. Wynika z nich, że po przejęciu kontroli nad rosyjskimi nieruchomościami jego interesy nabrały niebywałego rozmachu. Na Mazurach przejmował od Agencji Własności Rolnej jeden olbrzymi PGR po drugim. Planował masową hodowlę krów. Dostał też olbrzy­mie kredyty. W samym tylko giżyckim BGŻ ponad 60 min zł. Jednocześnie jednak w dokumentach narasta chaos - udziały to tu, to tam, z rąk do rak, ze spółki do spółki i znów tam, gdzie były na początku, ale już podzielone w inny sposób, przemielone. Zdawałoby się, że majątek wręcz wyciekał z firm, po prostu znikał w sieci kilkunastu ciasno powiązanych z sobą spółek. Zosta­wały same długi.
Były rosyjski dyplomata twierdzi, że Rusiecki zaczął sprawiać swoim wschodnim partnerom kłopoty: - Nam zależało, żeby wszystko było correct, tymczasem nasze sprawy coraz częściej bywały łączone z kłopotami Rusieckiego. Łączono nas przez nieruchomości. A my nie tylko tymi domami żeśmy się zajmowali.
Była wspólniczka Rusieckiego sugeruje, że koncesje od Rosjan musiały go drogo kosztować i to one powaliły jego biznes. Dowodów na to jej brak. Tuż przed śmiercią Tadeusza Rusieckiego jego interesy zaczął prześwietlać UOP, lecz nie o warszawskie dzierżawy poszło, ale o podejrzenie oszu­stwa przy skupie zboża na Mazurach i próbę wyłudzenia państwowych dopłat i preferencyjnych kredytów. Śledczy UOP poszli śladem wyciekającego ze spółek majątku. Były oficer urzędu wspomina: - Pod­liczyliśmy, że do spółek pana Tadeusza Rusieckiego wpłynęło ponad 100 min zł, ale trop za tym kapitałem się urwał.

BEZ FAKTÓW DOKONANYCH
Stołeczny ratusz szacuje dziś straty ponie­sione przez Skarb Państwa z tytułu nie pła­conych przez Rosjan czynszów i zawartych niekorzystnie umów dzierżawy na prawie 30 min zł.
Ambasada Federacji Rosyjskiej od lat kon­sekwentnie zaprzecza, aby miała jakiekolwiek pojęcie o tym, że działki pod jej nierucho­mościami dzierżawią jakieś spółki. Stoi na stanowisku, że to wewnętrzny polski problem. Jakiś urzędniczy bałagan. Trudno udowod­nić, że kręcą. Jedynym ogniwem łączącym rosyjską dyplomację z Rusieckim był Ramaz Mczedlidze, człowiek z szerokimi kontaktami zarówno w Moskwie, jak i w Warszawie, jednak podczas współpracy z Rusieckim występujący jako osoba prywatna.
Polskie MSZ tak opisuje obecną sytuację spornych nieruchomości: Belwederska 25 i Sobieskiego 100 - „nieuregulowany stan prawny”; Bobrowiecka 2b - „Federacja Rosyjska straciła podstawę prawną do jej posiadania na skutek wypowiedzenia umów i porozumień”; Połczyńska 10 i Ostrobram­ska 101 - „zostały odzyskane prawnie przez Skarb Państwa” a obiekty „są wynajmowane przez polskie podmioty prawne”.
Niewiele zgadza się tu ze stanem fak­tycznym. Z ksiąg wieczystych wynika, że po śmierci Rusieckiego wszystkie zdobyte przez niego w Warszawie dzierżawy przejęła jedna firma, spółka Eurobau specjalizująca się w wynajmie nieruchomości. Siedziba
- Ostrobramska 101. To u nich chciałem wynająć sobie kawałek Rosji. Pozornie jednak prócz tych wpisów w księgach wie­czystych i poza zabiegiem Rosjan Eurobau z Rusieckim żadnego związku nie ma. Ot, obrót i wynajem nieruchomości. Jedynie ten adres siedziby.
A jednak. W dokumentach rejestro­wych Eurobau jako udziałowiec występuje obywatel niemiecki Christoph Duchowicz. Duchowicz był niegdyś zaufanym partnerem biznesowym Rusieckiego, udziałowcem firm jego córek Europrint i Immorent. Dziś, choć pracownica Eurobau twierdzi, że z ważniejszymi sprawami należy się zwracać właśnie do niego, Duchowicz występuje w firmie jedynie jako prokurent. On i jego dwaj wspólnicy zbyli swoje warte 1,12 min zł udziały w Eurobau na rzecz międzyna­rodowego holdingu Tayside zajmującego się handlem nieruchomościami.
Jak doszło do przejęcia dzierżaw? Przed­stawicielka firmy z Ostrobramskiej twierdzi, że nic o tych sprawach nie wie. Duchowicz ?
- W Niemczech - ucina. - Nieuchwytny. Można próbować w kwietniu, powinien być w Polsce.
Zakładając nawet, że - zgodnie z wersją Rosjan - Eurobau mogło przejąć dzierżawy Rusieckiego bez ich wiedzy, a tym bardziej namaszczenia, to nikt, kto nie ma ich zaufania, nie zostanie najemcą ani byłego pałacu radcy handlowego w Konstancinie, ani tym bardziej rosyjskiej kamienicy przy ulicy Szucha 8, budynku stojącego niemal okno w okno z polskim MSZ. Kiedyś tym najemcą był Fart Rusieckiego, później właśnie Immorent, należący wówczas do Christopha Duchowicza i córek Rusieckiego.
O dziwo, dzierżawców stara się też nie dostrzegać polska strona. W 2008 r. MSZ wypowiada Rosjanom międzynarodowe umowy traktujące o nieruchomościach. Stołeczny ratusz wydaje decyzję o ich „powierzeniu w zarząd i administrowanie Zarządowi Mienia Skarbu Państwa”. Na koniec Prokuratoria Generalna składa do sądu pozwy o wydanie nieruchomości.
W wydanym pod koniec ubiegłego roku oświadczeniu MSZ pisze: „Trwające od dziesięciu lat konsultacje z Federacją Rosyjską w sprawie nieruchomości okazały się bezowocne”.
Jednocześnie regularnie płyną z MSZ komunikaty „o zintensyfikowaniu działań” w sprawie „rosyjskich nieruchomości”. Ostatni zaledwie kilka tygodni temu. Obecną strategię polskiej strony prawnik z Prokuratorii Generalnej charakteryzuje tak: - Przyjęliśmy założenie, że wszystkie roszczenia kierujemy wyłącznie do Rosjan. Nie przyjmujemy do wiadomości faktów dokonanych. Nie uznajemy żadnych pol­skich podmiotów za stronę w tym sporze. Jakby ich nie było. Jakby nic się nie stało.

WPROST

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz