Skarb Państwa nie
jest w stanie odzyskać kontroli nad większością rosyjskich nieruchomości w
Polsce. Z ustaleń „Wprost” wynika, że nie ma na to szans przez następne dwie
dekady, a być może nie będzie miał już nigdy.
IGOR T. MIECIK
Zadzwoniłem,
by wynająć od nich biuro. Chciałem czegoś specjalnego - kawałka Rosji, jednej
ze słynnych rosyjskich nieruchomości dyplomatycznych w Warszawie, o które toczy
się spór między Polską a Federacją Rosyjską. Uprzejma profesjonalistka od
wynajmu dopytuje, gdzie, jaki standard, które piętro, z garażem czy bez. Niech
będzie biurowiec na ulicy Ostrobramskiej 101.
Mówię: - Oferta jest kusząca, ale
wie pani, boję się.
Ona: - Boi się pan? Czego?
- Czy to nie wasza firma dzierżawi
grunty pod większością poradzieckich nieruchomości dyplomatycznych? Nie tylko
pod budynkiem na Ostrobramskiej 101, ale pod opuszczonym wieżowcem mieszkalnym
na Sobieskiego 100, zwanym w Warszawie szpiegowcem, a nawet pod dawnym przedstawicielstwem
handlowym ambasady Federacji Rosyjskiej na Belwederskiej 25 ? Tam to przecież
przez płot do samej ambasady.
Ona zmienionym głosem: - Co to ma
do rzeczy? Po co pan dzwoni? Chce pan biuro?
- Chcę - mówię. - Ale sprawdziłem
historię tych nieruchomości i powiązania firmy, którą pani reprezentuje. O te
nieruchomości od lat trwa spór dyplomatyczny.
Urzędnikowi, który wydzierżawił
grunty pod tymi budynkami, prokuratura postawiła zarzuty korupcyjne. Firma,
którą pani reprezentuje, przejęła interesy od spółek, którym ów urzędnik te
grunty przekazał, wśród waszych udziałowców byli ludzie powiązani z
organizatorami całej operacji.
W tle zaś pojawiają spółki o
fatalnej reputacji, pieniądze dawnej PZPR, wyłudzone kredyty, hazard, a nawet
niekorzystne kontrakty gazowe z Rosją. I jak tu się nie bać?
- Pan wcale nie chce tego biura,
prawda?
Pod koniec ubiegłego roku MSZ
przygotowało dokument, w którym wylicza rosyjski
stan posiadania w Polsce. Umieścił
na swojej liście 19 obiektów.
Te, które leżą w stolicy, są w
większości niedostępne, pilnie strzeżone. O kamienicy przy ulicy Szucha 8, po
tym jak urządził tam swoje imieniny były skarbnik SLD Wiesław Huszcza, mówiło
się, że wciąż bywają tam polscy politycy z pierwszych stron gazet.
Najbardziej jednak szokującą
tajemnicę kryją w sobie nie miejskie legendy, lecz fakty. Z puzzli -
dokumentów rejestrowych spółek, ksiąg wieczystych i rozmów - układa się obraz
intrygi, na której Skarb Państwa stracił setki milionów złotych.
Odnaleziony przez nas w Moskwie rosyjski
dyplomata, który przez prawie 12 lat pracował w Warszawie, doskonale zna kulisy
tej historii. Choć nie mówi o tym otwarcie, prawdopodobnie sam był jednym z
tych, którzy jej plan wcielali w życie. - Jest takie rosyjskie określenie
„prichwatizacja” - mówi dyplomata. - To zbitka czasownika „prichwatit” czyli
przechwycić, zagarnąć, ze słowem „prywatyzacja”. Tak Rosjanie nazywają dziką
prywatyzację prowadzoną w jelcynowskich czasach na państwowym majątku byłego
ZSRR.
- W epoce prichwatizacji wszystko
było możliwe - ciągnie Rosjanin. - Całe połacie państwa przekształciły się we
własność prywatną. Podobny zabieg wraz z polskimi przyjaciółmi
przeprowadziliśmy w Warszawie na majątku dyplomatycznym Federacji Rosyjskiej.
Ten zabieg zabezpieczył interesy rosyjskie na długie lata,
polskiej dyplomacji zaś wytrącił
argumenty i narzędzia prawne do
dochodzenia racji Skarbu Państwa.
Polsko-rosyjski spór o nieruchomości
wynika z dysparytetu - jak to określa dyplomacja. Rosja włada bowiem w Polsce
kilkunastoma uzyskanymi jeszcze w czasach PRL nieruchomościami, Polska ma z
kolei jedynie ambasadę w Moskwie i konsulat w Petersburgu.
Dysparytet ów Polska postanowiła
zlikwidować jeszcze w połowie lat 90. Sprawa wydawała się dyplomacji RP prosta:
jeśli strona rosyjska nie da Polsce nowych nieruchomości u siebie, ta wypowie
umowy międzynarodowe, na podstawie których przekazano ZSRR posiadłości na
terytorium Rzeczypospolitej.
Rosjanie, podejmując wówczas negocjacje
w sprawie dysparytetu, jednocześnie przy współpracy swoich zaufanych Polaków
przeprowadzili na terenie RP precyzyjną, dyskretną operację, ów „zabieg” -
Budynki były nasze - opowiada Rosjanin - ale prawa do większości gruntów
gwarantowały Rosji jedynie zawarte z PRL dwustronne umowy dzierżawy.
Wystarczyło, by Polacy wypowiedzieli PRL-owskie traktaty i musielibyśmy się
pakować. Pomysł był prosty: znaleźć ludzi, którzy w naszym imieniu zabezpieczą
grunty.
W 1998 r., w szczycie
dyplomatycznych negocjacji o dysparytecie, w księgach wieczystych sześciu
najatrakcyjniejszych rosyjskich nieruchomości w Warszawie, których odebraniem
groziło polskie MSZ, pojawia się wpis o dzierżawie na 29 lat. Prawo do
dzierżawy zdobyły dwie nieduże polskie spółki Fart i Tarus.
GAZOWY FART
Z dokumentów rejestrowych wynika,
że kontrolę nad obiema spółkami sprawował ten sam człowiek - Tadeusz Rusiecki.
Były one też z sobą ściśle powiązane wzajemną wymianą udziałów i ludzi. Rosjan
jako oficjalny udziałowiec w spółce Fart reprezentował Ramaz Dimitrjewicz
Mczedlidze. Mczedlidze w latach 70. był pierwszym sekretarzem ambasady ZSRR w
Warszawie. Teraz jednak występował jako prywatna osoba, biznesmen.
Poprzednikami Mczedlidzego w
Farcie byli trzej szefowie państwowego koncernu Polskie Górnictwo Naftowe i
Gazownictwo, wśród nich Andrzej Brach. Jak przed laty twierdził sam Rusiecki,
to właśnie Brach wprowadził go w świat poważnego biznesu. Przez całe lata 90.
państwowe PGNiG wspierało niemal każdy krok Rusieckiego, finansując jego spółki
i przedsięwzięcia. Interesy z PGNiG wyglądają niczym sponsorowanie Rusieckiego.
Gazowy koncern nie zyskiwał nic, Rusiecki szybko wyrastał na milionera.
Dlaczego właśnie on? Co Brach widział w Rusieckim? Co Rusiecki miał mu do
zaoferowania? A Rosjanie, co oni widzieli w Rusieckim? Co z kolei im mógł
zapewnić ? Dlaczego wybrali właśnie jego? Kto był pomysłodawcą prichwatizacji
w Warszawie? On czy ambasada?
URZĘDOWA SPRAWA
Kontrolę nad rosyjskimi
nieruchomościami firmy Rusieckiego zdobyły w ciągu kilku zaledwie dni.
Wszystkie umowy dzierżawy podpisał w imieniu Skarbu Państwa niski szczeblem
urzędnik urzędu rejonowego Henryk M. Czas gonił. W życie wchodziła właśnie
reforma administracji, która znosiła rejony, a ich kompetencje oddawała nowym
tworom, powiatom. Ledwo zdążyli. Protokół zdawczo-odbiorczy na Ostrobramską 101
został podpisany 28 grudnia 1998 r., zaledwie dwa dni przed likwidacją urzędu
rejonowego.
Manuel Ferreras-Tascón,
niegdysiejszy rzecznik stołecznego powiatu, który na naszą prośbę odnalazł
teczki przetargowe, nie krył zdumienia: - Żadna nie jest kompletna, brakuje
podstawowych papierów: składu komisji przetargowych, rzetelnych wycen gruntów.
Czynsze dzierżawne ustalono na
poziomie pięcio-, a nawet dziesięciokrotnie niższym, niż czyniło się to wówczas
w stolicy. W dzierżawę na 29 lat poszło pięć wielkich, świetnie położonych i
zabudowanych działek: Ostrobramska 101, Połczyńska 10, Sobieskiego 100,
Bobrowiecka 2b, Belwederska 25.29 lat to najdłuższy okres najmu, przy którym
nie trzeba było jeszcze, jak np. przy dzierżawie wieczystej, kierować się
rygorystycznymi przepisami o zamówieniach publicznych. Niczego nawet nie trzeba
było publicznie ogłaszać. Wystarczyło też, by zgłosił się jeden oferent. I tak
się stało. Ten zaś, kto dostaje dzierżawę na 29 lat, ma absolutne pierwszeństwo
w ubieganiu się o dzierżawę wieczystą, a to już właściwie własność.
GONITWA Z UPADKIEM
Jedna z dawnych wspólniczek tak
wspomina Tadeusza Rusieckiego: - Zawsze paranoicznie wręcz dbał o dyskrecję,
pilnował, by go nie fotografowano. Po przejęciu rosyjskich nieruchomości w
Warszawie stał się nagle bardziej pewny siebie, swobodniejszy, wkraczał na
salony. Zaczął się pokazywać na wyścigach konnych i aukcjach rasowych arabów.
Były prezes zarządu Torów Wyścigów Konnych na warszawskim Służewcu Marek
Przybyłowicz zauważył go od razu: - Wszedł w środowisko z rozmachem.
Rzeczywiście, przejął państwową
stadninę w Kurozwękach i wystawiał w wyścigach jej konie. W1999 r. w Janowie
Podlaskim na oczach setek zebranych licytował się z perkusistą Rolling Stones
Charliem Wattsem o klacz Abulę, najdroższego konia na aukcji.
- Zdawało się, że Tadeusz jest u
szczytu potęgi - ciągnie wspólniczka Rusieckiego. Ale wkrótce wszystko
raptownie się zmieniło. Wyraźnie zaczął się czegoś bać. Podczas rozmów nie
tylko wyłączał telefon, ale nawet wyjmował z niego baterię. Stał się kłębkiem
nerwów.
Na koniec podupadł na zdrowiu.
Miało chodzić o serce. Podobno lekarze nie zdążyli z przeszczepem. Zgodnie z
aktem zgonu Rusiecki zmarł 18 stycznia 2001 r. Kilkanaście dni wcześniej, kiedy
już leżał w szpitalu, w tajemniczych okolicznościach zginął jego wspólnik Ramaz
Mczedlidze.
O upadku Rusieckiego wiele mówią
dokumenty jego spółek. Wynika z nich, że po przejęciu kontroli nad rosyjskimi
nieruchomościami jego interesy nabrały niebywałego rozmachu. Na Mazurach
przejmował od Agencji Własności Rolnej jeden olbrzymi PGR po drugim. Planował
masową hodowlę krów. Dostał też olbrzymie kredyty. W samym tylko giżyckim BGŻ
ponad 60 min zł. Jednocześnie jednak w dokumentach narasta chaos - udziały to
tu, to tam, z rąk do rak, ze spółki do spółki i znów tam, gdzie były na
początku, ale już podzielone w inny sposób, przemielone. Zdawałoby się, że
majątek wręcz wyciekał z firm, po prostu znikał w sieci kilkunastu ciasno
powiązanych z sobą spółek. Zostawały same długi.
Były rosyjski dyplomata twierdzi,
że Rusiecki zaczął sprawiać swoim wschodnim partnerom kłopoty: - Nam zależało,
żeby wszystko było correct, tymczasem nasze sprawy coraz częściej bywały
łączone z kłopotami Rusieckiego. Łączono nas przez nieruchomości. A my nie
tylko tymi domami żeśmy się zajmowali.
Była wspólniczka Rusieckiego
sugeruje, że koncesje od Rosjan musiały go drogo kosztować i to one powaliły
jego biznes. Dowodów na to jej brak. Tuż przed śmiercią Tadeusza Rusieckiego
jego interesy zaczął prześwietlać UOP, lecz nie o warszawskie dzierżawy poszło,
ale o podejrzenie oszustwa przy skupie zboża na Mazurach i próbę wyłudzenia
państwowych dopłat i preferencyjnych kredytów. Śledczy UOP poszli śladem
wyciekającego ze spółek majątku. Były oficer urzędu wspomina: - Podliczyliśmy,
że do spółek pana Tadeusza Rusieckiego wpłynęło ponad 100 min zł, ale trop za
tym kapitałem się urwał.
BEZ FAKTÓW DOKONANYCH
Stołeczny ratusz szacuje dziś
straty poniesione przez Skarb Państwa z tytułu nie płaconych przez Rosjan
czynszów i zawartych niekorzystnie umów dzierżawy na prawie 30 min zł.
Ambasada Federacji Rosyjskiej od
lat konsekwentnie zaprzecza, aby miała jakiekolwiek pojęcie o tym, że działki
pod jej nieruchomościami dzierżawią jakieś spółki. Stoi na stanowisku, że to
wewnętrzny polski problem. Jakiś urzędniczy bałagan. Trudno udowodnić, że
kręcą. Jedynym ogniwem łączącym rosyjską dyplomację z Rusieckim był Ramaz
Mczedlidze, człowiek z szerokimi kontaktami zarówno w Moskwie, jak i w
Warszawie, jednak podczas współpracy z Rusieckim występujący jako osoba
prywatna.
Polskie MSZ tak opisuje obecną
sytuację spornych nieruchomości: Belwederska 25 i Sobieskiego 100 -
„nieuregulowany stan prawny”; Bobrowiecka 2b - „Federacja Rosyjska straciła
podstawę prawną do jej posiadania na skutek wypowiedzenia umów i porozumień”; Połczyńska 10 i Ostrobramska 101 - „zostały
odzyskane prawnie przez Skarb Państwa” a obiekty „są wynajmowane przez polskie
podmioty prawne”.
Niewiele zgadza się tu ze stanem
faktycznym. Z ksiąg wieczystych wynika, że po śmierci Rusieckiego wszystkie
zdobyte przez niego w Warszawie dzierżawy przejęła jedna firma, spółka Eurobau
specjalizująca się w wynajmie nieruchomości. Siedziba
- Ostrobramska 101. To u nich
chciałem wynająć sobie kawałek Rosji. Pozornie jednak prócz tych wpisów w
księgach wieczystych i poza zabiegiem Rosjan Eurobau z Rusieckim żadnego
związku nie ma. Ot, obrót i wynajem nieruchomości. Jedynie ten adres siedziby.
A jednak. W dokumentach rejestrowych
Eurobau jako udziałowiec występuje obywatel niemiecki Christoph Duchowicz. Duchowicz był niegdyś zaufanym partnerem
biznesowym Rusieckiego, udziałowcem firm jego córek Europrint i Immorent. Dziś,
choć pracownica Eurobau twierdzi, że z ważniejszymi sprawami należy się zwracać
właśnie do niego, Duchowicz występuje w firmie jedynie jako prokurent. On i
jego dwaj wspólnicy zbyli swoje warte 1,12 min zł udziały w Eurobau na rzecz
międzynarodowego holdingu Tayside zajmującego się handlem nieruchomościami.
Jak doszło do przejęcia dzierżaw?
Przedstawicielka firmy z Ostrobramskiej twierdzi, że nic o tych sprawach nie wie.
Duchowicz ?
- W Niemczech - ucina. -
Nieuchwytny. Można próbować w kwietniu, powinien być w Polsce.
Zakładając nawet, że - zgodnie z
wersją Rosjan - Eurobau mogło przejąć dzierżawy Rusieckiego bez ich wiedzy, a
tym bardziej namaszczenia, to nikt, kto nie ma ich zaufania, nie zostanie
najemcą ani byłego pałacu radcy handlowego w Konstancinie, ani tym bardziej
rosyjskiej kamienicy przy ulicy Szucha 8, budynku stojącego niemal okno w okno
z polskim MSZ. Kiedyś tym najemcą był Fart Rusieckiego, później właśnie
Immorent, należący wówczas do Christopha Duchowicza i córek Rusieckiego.
O dziwo, dzierżawców stara się też
nie dostrzegać polska strona. W 2008 r. MSZ wypowiada Rosjanom międzynarodowe
umowy traktujące o nieruchomościach. Stołeczny ratusz wydaje decyzję o ich
„powierzeniu w zarząd i administrowanie Zarządowi Mienia Skarbu Państwa”. Na
koniec Prokuratoria Generalna składa do sądu pozwy o wydanie nieruchomości.
W wydanym pod koniec ubiegłego
roku oświadczeniu MSZ pisze: „Trwające od dziesięciu lat konsultacje z
Federacją Rosyjską w sprawie nieruchomości okazały się bezowocne”.
Jednocześnie regularnie płyną z
MSZ komunikaty „o zintensyfikowaniu działań” w sprawie „rosyjskich
nieruchomości”. Ostatni zaledwie kilka tygodni temu. Obecną strategię polskiej
strony prawnik z Prokuratorii Generalnej charakteryzuje tak: - Przyjęliśmy
założenie, że wszystkie roszczenia kierujemy wyłącznie do Rosjan. Nie
przyjmujemy do wiadomości faktów dokonanych. Nie uznajemy żadnych polskich
podmiotów za stronę w tym sporze. Jakby ich nie było. Jakby nic się nie stało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz