środa, 26 lutego 2014

Kaczor nie ściągaj



To był dzień, który zmienił wszystko. Jarosława Kaczyńskiego wpędził w traumę, a w Donaldzie Tusku, wiecznym chłopcu w krótkich majteczkach, obudził przywódcę.

Mówi polityk dobrze znający Kaczyńskie­go: - Debaty Tusk - Kaczyński nie będzie już nigdy. Ani w tym roku, ani przy­szłym. Prezes wie, że w 2007 r. stanął w szran­ki jako lider i zawiódł. To w nim cały czas siedzi.
To było 12 października 2007 r.

1.
Tej debaty właściwie miało nie być. Plan obmy­ślony przez Adama Bielana, jednego z dwóch spin doktorów PiS, był zuchwały: Kaczyński nie zgadza się na debatę z Donaldem Tuskiem i poprzestaje na spotkaniu z byłym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, kandydatem na premiera koalicji Lewicy i Demokratów.
Ta debata odbyła się 1 października i padł w niej remis ze wskazaniem na Kaczyńskiego. Premier, na co dzień nieskory do żartów, był wyluzowany, uśmiechał się i podkpiwał z alkoholowych ekscesów Kwaś­niewskiego. Debata przyniosła wzrost notowań zarówno PiS, jak i LiD. Kiedy spin doktorzy PiS już myśleli nad zorganizo­waniem dogrywki, Kwaśniewski niespodziewanie zgodził się na debatę z Tuskiem.
Jeden z polityków PiS wspomina, że decyzja byłego pre­zydenta wprawiła prezesa w konsternację: - Nie wiedział, co robić. Będzie dalej unikać Ińska, to pojawią się zarzuty o tchórzostwo. Zgodzi się, to zaryzykuje porażkę. W sztabie zdania były podzielone. Przeciw spotkaniu z szefem Platfor­my był Kamiński, do konfrontacji znów parł Bielan. Osta­tecznie o wszystkim zadecydował jednak strach. Kaczyński bał się, że jeśli nie stanie do debaty i PiS przegra wybory, to pojawią się żądania jego głowy. Jego obawy były o tyle uza­sadnione, że skonfliktowany z nim wiceszef partii Kazimierz Michał Ujazdowski już zdążył ogłosić w mediach, że pre­zes musi podnieść rękawicę rzuconą przez Tuska. Kaczyński czuł, że jest pod ścianą.
4 października meszcie oświadczył: - Jeżeli Donald Tusk koniecznie chce tego pojedynku i wysyła mi te dwa miecze, to pewnie nie odmówię. Jestem gotów na publiczną debatę. Niech ta wojna będzie także wojną bezpośrednią.


2.
Mówi polityk PO: - Tusk był wtedy w fatalnej formie, Nikt z nas nie mówił tego głośno, ale wszyscy czuliśmy, że Kaczyński go posprząta.
Do debaty zostało jednak osiem dni. Szybko powołano zespół, który miał przygotować Tuska do starcia. Zadania były w nim na kilka osób. Główny ciężar przygotowań spoczywał na Adamie Łaszynie, prezesie agencji PR-owskiej Alter Media, który nie tylko pracował z Tuskiem nad takimi kwestiami jak precyzja wypowiedzi, utrzymanie kontaktu wzrokowego czy mowa ciała, lecz także podczas treningów wcielał się w rolę Kaczyńskiego. Poseł Sławomir Nowak i Grzegorz Szymański, jeden pracowników Łaszyna, odpowiadali za research opracowany w formie prostych pytań i odpowiedzi. Chodziło o to, żeby Kaczyński nie zagiął Tuska pytaniami mogącymi podważyć jego kwalifikacji. Typu: co to jest bilans energetyczny państwa? Ile wynosi deficyt budżetowy?
Doradca PO Maciej Grabowski zajmował się son­dażami, a Grzegorz Schetyna i Mirosław Drzewiecki mieli dbać o morale przewodniczącego. Przy zespole kręcił się jeszcze asystent Piotr Targiński, były model. Do niego należał dobór stroju na debatę, umawianie masaży (szef PO od lat cierpi na problemy z kręgo­słupem, które ujawniają się szczególnie w chwilach wzmożonego napięcia).
- Mówiło się, że Tusk uczęszczał też do psychotera­peuty. To prawda? - pytam osobę zaangażowaną w te przygotowania.
To, że trzeba było go składać do kupy, jest praw­dą, ale sesji terapeutycznych nie było. Pogłoska mogła wziąć się stąd, że rozpuszczaliśmy wtedy informacje o złym stanie Tuska. Robiliśmy to celowo, żeby ob­niżyć oczekiwania. Liczyliśmy na efekt pozytywnego zaskoczenia podczas debaty.
To znaczy, że Tusk tak naprawdę cały czas był w dobrej formie?
Nie, to był proces. Na początku wyglądał tragicz­nie, ale w dniu debaty był już w pełnym uderzeniu.
Łaszyn o spotkaniach z Tuskiem mówi krótko: crash testy, sprawdzanie się w zderzeniowych sytuacjach.
To podczas tych testów narodziła się większość grepsów, których lider PO użył później w debacie. Ta­kich jak ten o braku prawa jazdy Kaczyńskiego, ce­nach kurczaków i ziemniaków, zarobkach pani Ewy, pielęgniarki ze Skarżyska-Kamiennej, czy o pistolecie, którym prezes PiS miał w latach 90. straszyć Tuska.
Tę ostatnią historię Tusk opowiedział zresztą sam podczas jednej z przerw w treningach. Cały zespół bardzo się do tej opowieści podpalił i nalegał na wyciąg­nięcie na wizji. Tusk z początku kokieto­wał, że wywlekanie prywatnych rozmów sprzed lat może zostać źle odebrane, ale ostatecznie się zdecydował.

3.
Kaczyńskiego do debaty przygotowywały trzy osoby: Bielan, Kamiński i sztabowiec S. proszący o anonimowość.
Mówi S.: - Prezes od początku zachowy­wał się dziwnie. Zgodził się na tę debatę, ale widać było, że jej nie chce. Perspekty­wa spotkania z Tuskiem źle go nastrajała, jakby się jej bał. Nakłaniany do przygoto­wań wyglądał na człowieka, któremu ktoś wykręca rękę.
Z rozpoczęciem przygotowań był jesz­cze jeden problem. W połowie kampanii
Kaczyński nagle kazał sobie zorganizo­wać serię wyjazdów w teren. Spin dok­torzy wymyślili, że prezes jedzie Polskę powiatową i będzie występować na uro­kliwych ryneczkach. Niech witają go tłu­my, przynajmniej w telewizji będzie co pokazać. Skutek tych podróży był jednak opłakany: dwa dni przed debatą przygo­towania wciąż leżały odłogiem, a dzień przed, podczas wizyty w podtarnowskich Ciężkowicach, jeszcze prezesa przewiało. Do zmęczenia doszło przeziębienie.
Kaczyński spotkał się ze swoimi szta­bowcami dopiero popołudniu 11 paździer­nika, zaraz po powrocie z trasy. Zaprosił ich do premierowskiej willi przy ul. Parko­wej. Tu w rolę Tuska wcielił się Kamiński. Bielan obserwował wszystko z boku, a S. siedział z laptopem i robił notatki.
S. wspomina: - Podczas jednego ze spa­ringów prezes użył na przykład przysło­wia: złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. Prosiliśmy, żeby nie robił tego podczas debaty, bo po pierwsze, to ana­chroniczne, a po drugie, mało kto to zro­zumie. Było też dla nas oczywiste, że Tusk będzie chciał sportretować Kaczyńskiego jako człowieka oderwanego od rzeczywi­stości. Kamiński przewidział nawet kilka konkretnych zaczepek.
Jedną z nich była sprawa braku prawa jazdy. Zgodnie z zaleceniem spin dokto­rów premier miał na tę uwagę odpowie­dzieć tak: „Rzeczywiście nie mam prawa jazdy, ale słyszałem, że pan świetnie pro­wadzi. Dlatego proponuję panu, żeby przez najbliższe cztery lata jeździł pan ze mną jako kierowca". Co ciekawe, podczas treningów pojawiła się też kwestia cen podstawowych produktów - to pytanie Kamiński też przewidział.
Spotkanie zakończyło się późnym wie­czorem. Spin doktorzy rozjechali się do domów, a S. udał się do siedziby partii przy Nowogrodzkiej, gdzie miał wydru­kować protokół spotkania wraz z trzema kolorowymi kartkami, które prezes miał
spakować do niebieskiej teczki i zabrać ze sobą na debatę. Na żółtej kartce S. wy­pisał pytania do szefa Platformy, na nie­bieskiej - ceny produktów, na zielonej
nazwiska piłkarzy reprezentacji Polski. Na wypadek, gdyby Tusk, znany piłkarz, postanowił przeegzaminować preze­sa z wiedzy sportowej. Kiedy S. wró­cił na Parkową z wydrukami, Kaczyński był w trakcie kolejnego spotkania z kil­koma politykami PiS. Na kolorowe kartki ledwo spojrzał.
Spin doktorzy wiedzieli, że Kaczyń­ski jest przemęczony i poprosili, żeby na­stępnego dnia spał do oporu: jak trzeba, to nawet i do 11. Kalendarz miał wyczysz­czony, więc mógł sobie na to pozwolić.
Nic z tego. O wpół do dziewiątej na komórce Bielana wyświetlił się numer Kancelarii Premiera. To dzwonił prezes.
Proszę jak najszybciej przyjechać, trzeba się brać do pracy. Ja i tak nie mogłem spać.
Biorąc pod uwagę, że Kaczyński cho­dzi spać o drugiej-trzeciej, tej nocy mógł mieć góra pięć godzin snu. Przygotowa­nia do debaty trwały nieprzerwanie do po­południa. O 16 prezes miał jeszcze odbyć drzemkę, ale znów nie zmrużył oka.
Wspomina jeden z byłych polityków PiS: - Dzień przed debatą CBA miało ujawnić filmy, na których posłanka PO Beata Sawicka bierze łapówki. Te nagrania rozwaliłyby Tuska psychicznie. Niestety, prokuratura nie wydała na czas odpowied­niej zgody i plan spalił na panewce.
Filmy z Sawicką pokazano dopiero cztery dni po debacie.

4.
Do studia przy ul. Woronicza ekipa Platformy przyjechała prosto z biura krajowe­go partii mieszczącego się w pobliżu placu Konstytucji. Podróż odbyła się we dwa wozy. Audi Drzewieckiego zapełniło się do ostatniego miejsca, poza właścicielem jechali nim Schetyna, Nowak, Grabowski i Targiński. Drugi samochód był sejmowy
Tuska podróżującego w pojedynkę wiózł jego wieloletni kierowca Marek Bąbel. Oba auta zajechały pod budynek telewizji od tyłu, słusznie obawiając się, że od frontu będzie ich oczekiwać komitet powitalny wystawiony przez młodzieżówkę PiS.
Tusk był nadspodziewanie spokojny. Mimo że po porannej podróży na Śląsk miał prawo czuć się zmęczony, sprawiał wrażenie wypoczętego i pewnego sie­bie. Do tego stopnia, że jeszcze w gar­derobie podczas malowania żartował z makijażystką.
Prezesowi tego wieczoru towarzyszy­ły dwie osoby: Bielan i sztabowiec S. Brakowało Kamińskiego, który postano­wił obejrzeć debatę w gmachu MSZ przy ul. Szucha, u zaprzyjaźnionego wicemini­stra Andrzeja Sadosia. Po przyjeździe na Woronicza Kaczyński wyglądał źle. Miał podkrążone oczy, czoło wilgotne od potu, a w dłoni kurczowo ściskał niebieską tecz­kę. W charakteryzatorni ostatnich wska­zówek próbował udzielać mu Bielan. Po losowaniu było wiadomo, że premier bę­dzie odpowiadać jako pierwszy; spin dok­torzy chcieli, żeby przywitał Tuska i przejął rolę gospodarza, ale Kaczyński tylko się żachnął. - Ile jeszcze razy będzie pan to powtarzać? Nie jestem sklerotykiem, pamiętam, co mam robić.
Zbliżała się dwudziesta. Studio, w którym widownia Platformy jeszcze kilka mi­nut temu przeprowadzała próbę generalną powitania swojego lidera: „Do-nald Tusk!
Do-nald Tusk!”, było już wyciemnione. W drodze z gardero­by Bielan przygotowywał premiera na najgorsze. - Tusk przed wejściem na wizję może szepnąć coś panu do ucha. Może na­wet coś o bracie albo o mamie, musi pan spodziewać się najgorszego - przestrzegał. Kaczyński milczał.
Bohaterowie wieczoru po raz pierwszy zobaczyli się przed wejściem do studia. Uścisnęli sobie dłonie i wymienili parę grzecznościowych zdań. Przy okazji okazało się, że są jednakowo ubrani: w czarne garnitury, białe koszule i czerwone krawaty. Odróżniała ich tylko odświętna poszetka wystająca z kieszonki marynarki prezesa.
Debatę wygrał Tusk, wykonując plan w stu procentach. W przeciwieństwie do Kaczyńskiego, który zawiódł na całej li­nii. Nie zareagował na zaczepkę dotyczącą prawa jazdy, pomy­lił ceny produktów i pomieszał własne pytania. Z niebieskiej teczki właściwie nie skorzystał i jeszcze wypalił z przysło­wiem o Kozaku i Tatarzynie. Jedynym punktem planu, który zrealizował, było humorystyczne pytanie: „Jak mam do pana mówić? Donaldku, Donaldusiu?”. Do zwycięstwa to jednak nie wystarczyło.
Mówi polityk PiS, który tego wieczoru siedział na widow­ni w studiu: - Jest taki moment na początku debaty, kiedy Kaczyński wyjmuje okulary z etui i przymierza się do teczki, ale nagle zastyga! Zamiast założyć okulary, przez kilkanaście minut peroruje, trzymając je w ręku. Był tak spięty, że całkiem o nich zapomniał.
Kaczyńskiego prawdopodobnie sparaliżowała publiczność ściągnięta przez Platformę. Kiedy prezes sięgnął po okulary, któryś z widzów wrzasnął: „Kaczor, nie ściągaj!”. Okrzyków potem padło jeszcze kilka: „Dziadu!”; „Do Samoobrony!”; „A co z Lepperem?”. Mój rozmówca z PiS twierdzi, że publicz­ność Platformy wyglądała na specjalnie szkoloną, o czym ma świadczyć fakt, że poszczególne osoby co jakiś czas powtarzały te same okrzyki. Na Kaczyńskiego, który zawsze był wyczulo­ny na punkcie szacunku do starszych, hałastra wydzierająca się do niego po imieniu musiała działać deprymująco.
Kiedy debata się skończyła, Kamiński ze złości zaczął bić pięściami w ścianę gabinetu Sadosia. Z kolei Bielan miał ocho­tę wygarnąć prezesowi wszystkie pretensje, ale gdy zobaczył jego minę, nie odezwał się ani słowem. Było mu go po prostu żal. Kaczyński wiedział, że winny porażki jest on sam. Gdy póź­nym wieczorem pojechał na Nowogrodzką, gdzie czekał na nie­go przybity Kamiński, wydusił z siebie tylko: - Aż tak źle było?
W tym czasie w sejmowym gabinecie numer 103 dwór Platformy wznosił toasty za przewodniczącego.

***
Mówi bliski współpracownik szefa PO: - W całej tej historii najdziwniejsze jest jednak to, że traumę po tamtej debacie ma taicie Tusk. Proszę sobie przypomnieć kampanię parlamentar­ną w 2011 r. Dlaczego Donald wyzywał wtedy prezesa PiS tylko półgębkiem? Bo pamiętał, jak bardzo pognębił Kaczyńskiego, i bał się, że ten los spotka i jego. Ten strach jest wciąż w nim obecny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz