wtorek, 14 sierpnia 2018

Błoto na bohaterach



U kresu życia są znów na wojnie. Weterani powstania zmagają się z oskarżeniami o współpracę ze służbami i zarzutami, że w PRL budowali fabryki, pisali teksty, otrzymywali tytuły naukowe jakbyśmy mieli pretensje, że żyją, choć mogli zginąć śmiercią bohaterów.

Paweł Reszka

Powązki. Właśnie chowa­ją Zbigniewa Ścibora-Rylskiego. 101-letni generał spocznie obok swej żony Zofii. Ona w czasie wojny działała w wywiadzie AK, m.in. na tere­nie III Rzeszy, przeszła przez więzienie gestapo i powstanie. On to - według IPN - ubecki kapuś. A donosić miał właśnie na nią!
   Generał stał w cieniu oskarżenia od 2012 r. To wtedy wypłynęły kwity na niego.
   Przed pogrzebem rozmawiałem z jego kolegami.
   Profesor Leszek Żukowski (prezes Świa­towego Związku Żołnierzy AK, major, weteran powstania, więzień obozu kon­centracyjnego): - Myśmy wiedzieli, że on wykonywał rozkaz dowództwa AK. Miał być wtyczką, wyciągać z UB informacje. Myśmy mu ufali i on o tym wiedział. Ale czuł się źle z tym wszystkim, bo przecież te oskarżenia poszły do społeczeństwa.
   Prof. Witold Kieżun (weteran powsta­nia, Krzyż Walecznych, Virtuti Militari, więzień sowieckiego łagru, porucznik): - Z generałem spotykaliśmy się średnio trzy razy w roku. Pytałem go o tę sprawę.
   - A on?
   - Siedziało to w nim!
OSKARŻENIE
Rozkaz „gry” z UB miał wydać powstańczy dowódca - Jan Mazurkiewicz „Radosław”. Ścibor-Rylski miał zdobywać informacje i ostrzegać ludzi z AK. Generał mówił, że wielu ostrzegł. Okazało się też, że w jego teczce nie było deklaracji współpracy, żadnych donosów podpisanych jego ręką.
   Mimo to nieformalny wyrok zapadł szybko. Jeszcze w 2012 r. historyk IPN Władysław Bułhak mówił „Rzeczpospoli­tej”: „Z materiału, który przejrzałem, wy­nika niezbicie, że generał współpracował”.
   Prof. Kieżun został oskarżony dwa lata później. Sławomir Cenckiewicz (dyrek­tor Wojskowego Biura Historycznego, zastępca przewodniczącego kolegium IPN) i Piotr Maria Woyciechowski (as­tronom, politolog, urzędnik związany z Antonim Macierewiczem) na łamach „Do Rzeczy” ogłosili, że był tajnym współpracownikiem ps. Tamiza. Artykuł wzbudził kontrowersje.
   Piotr Gontarczyk, wieloletni współpra­cownik Cenckiewicza, mówił: - Byłem zbulwersowany, zajmuję się zawodowo lustracją. Tak nierzetelnego i tendencyj­nego tekstu jeszcze nie widziałem.
   Profesor Jan Żaryn uważał, że nie ma dowodów na to, by profesor donosił. Ag­nieszka Romaszewska, publicystka, i Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powsta­nia Warszawskiego, w proteście odeszli z kapituły nagrody tygodnika.
   Sam profesor stanowczo zaprzeczył, że współpracował ze służbami PRL.
   Prof. Żukowski był następny. Został oskarżony w tym roku. Zaczęło się od po­lemiki ze Sławomirem Cenckiewiczem. W tekście (też na łamach „Do Rzeczy”) Cen­ckiewicz krytykował Żukowskiego, że ten. wpuścił do Światowego Związku Żołnie­rzy AK ludzi z PZPR-owską przeszłością. Profesor polemizował. Historyk w kolej­nym tekście zaatakował jego przeszłość. „Zamiast obrażać pamięć żołnierzy nie­złomnych, niech prezes Leszek    Żukowski sam wytłumaczy się z własnej przeszłości, o której w kartotece SB możemy przeczy­tać: »Były t[ajny] współpracownik] akta złożone w archiwum (...)”.
   Żukowski odpowiedział pozwem, opub­likował dokument z IPN potwierdzający, że nie ma go w katalogach funkcjonariu­szy, współpracowników i kandydatów na współpracowników służb PRL.

PERSPEKTYWA
- Dlaczego nie było lustracji wetera­nów? - pytam Jana Ołdakowskiego, dyrek­tora Muzeum Powstania Warszawskiego.
   - Uznaliśmy, że z naszej perspektywy to niczego nie zmienia. Byli powstańca­mi niezależnie od tego, jakie były ich powojenne losy.
   - Pan wiele razy wstawiał się za wete­ranami, przestrzegał przed ferowaniem pochopnych wyroków.
   - Bo czasem mam wrażenie, że to po­wstańcy odpowiadają za całe zło PRL.
UB, SB, WRON, ludzie, którzy strzelali do robotników, komunistyczni generałowie nie zostali osądzeni. A bierzemy się za powstańców - środowisko najbardziej tę­pione po wojnie przez komunistów.
   - Milczeli o swojej przeszłości?
   - Kilka lat temu przyszedł do nas we­teran: „Chciałbym zdać relację z tego, co robiłem w czasie wojny”. Mocny akowski życiorys - m.in. służba w grupie likwida­cyjnej, czyli przy wykonywaniu wyroków śmierci wydanych przez sądy Polskie­go Państwa Podziemnego. Nagrywamy, umieszczamy w internecie. Kilka tygo­dni później weteran znów przychodzi. Rozbity, roztrzęsiony. Błaga, żeby zdjąć wspomnienie i opublikować je po jego śmierci. „Ale dlaczego?”. „Ubek, który mnie lata temu przesłuchiwał, zadzwo­nił na domowy numer: »Widzi pan! Tak mnie pan oszukiwał. A ja wiedziałem!«”.
   Ołdakowski przestrzega przed ahistorycznością osądów. Czyli przed ocenia­niem tego, co działo się z akowcami po wojnie z perspektywy pierwszej połowy XXI w.

ŻYCIE PO ŚMIERCI
Z Blanką Popowską chcę rozmawiać o jej ojcu - Kazimierzu Barkanie ps. Oskar, żołnierzu pułku Baszta. Barkan wydaje mi się idealny do złapania histo­rycznego kontekstu. Pułk Baszta, bata­lion Olza, kompania 02, kapral, więzień stalagu. W cywilu ekonomista, mąż, oj­ciec. Nigdy nie był na świeczniki!.
   Wspomnienia córki zaczynają się od drobnych okruchów. Okruch pierwszy to zapłakana matka: - Przyszła odebrać mnie z zajęć muzycznych. „Co się stało, mamo?”. „Ząb mnie boli”. Wróciłyśmy do domu. Nie było ojca. Jeden dzień, drugi... nie pojawił się nawet na święta.
   Okruch drugi to wyjazd na „wakacje” do Czarnego koło Szczecinka: - Patrzę - ojciec! W jakiejś dziwnej piżamie. Niosę mu worek cukru. On mi macha. Znów się rozstajemy. Potem zrozumiałam, że oj­ciec trzy łata spędził w więzieniu. Jeszcze później, że siedział za AK i za powstanie.
   - Opowiadał ci o powstaniu?
   - Nie mówił nic. Ani nam, ani nikomu. To było niebezpieczne.
   - Kiedy zaczęłaś rozumieć, że tata coś ukrywa?
   - 1 listopada ojciec zawsze prowadził nas na grób „Kajtka” - przyjaciela, któ­ry zginął w powstaniu. Więc się trochę domyślałam. Potem o powstaniu opo­wiadała nam ciocia: to był barwny film sensacyjny z elementami grozy.
   - A kiedy dowiedziałaś się, jak było w realu?
   - Weterani z Baszty zebrali się i opub­likowali swoje wspomnienia. Wtedy „zo­baczyłam” ojca. Dowiedziałam się, że się spóźnił na zbiórkę, o 17, że szedł na nich żołnierz z automatem. Ojciec strze­lił i zabił. Pierwszy Niemiec, który padł w alei Niepodległości!
   - Ojciec był z tego dumny?
   - Oni zaraz pobiegli, żeby reanimować niemieckiego wojaka. Tata spojrzał mu w twarz: „Taki sam blondyn jak ja”. Ojciec walczył w powstaniu do końca, zabijał, ale ten pierwszy zawsze do niego wracał. W opowieściach ojca powstanie nie było ani piękne, ani bohaterskie. Powtarzał często: „Ciężko jest zabić człowieka”.
   - Powstanie go złamało?
   - Ja się często zastanawiam, skąd on brał siłę. Pracował, zbudował jacht, nauczył nas jeździć konno, na łyżwach. Był weso­łym człowiekiem. Ale wiem, że powstanie
w nim siedziało przez cały czas. Nie mógł tego z siebie wyrzucić. I wszystko wróciło.
   - Kiedy?
   - Zmarł rok temu, w lipcu. Był już chory na demencję. Znów przyszedł ten pierw­szy Niemiec z alei Niepodległości, był zgruzowany szpital z ludźmi pogrzebany­mi żywcem: „Boże, ile tu trupów”. Ostat­nie pół roku życia to było powstanie. Można powiedzieć że przeżył je dwa razy

TECZKI
Według byłego historyka IPN mówi­ło się, że generał Scibor-Rylski podpadł, bo był za bardzo platformerski. Wchodził w skład honorowego komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego przed wybo­rami prezydenckimi. Strofował młodych ludzi buczących na władze z PO podczas uroczystości powstańczych.
   A profesor Leszek Żukowski? Sprzeci­wiał się odczytywaniu 1 sierpnia nazwisk ofiar katastrofy w Smoleńsku, mieszaniu ich z poległymi w powstaniu. Naraził się tym ministrowi Macierewiczowi. Do tego publicznie mówił, że żołnierze wyklęci kontynuowali bezsensowną walkę. Tu na­depnął na odcisk apologetom NSZ.
   Ale profesor Kieżun zupełnie do tego nie pasuje! On był akurat propisowski.
Popierał w wyborach Lecha, a potem Ja­rosława Kaczyńskiego. Ostro krytykował transformację i prywatyzację po l989 roku.
   - No więc jaki jest klucz? - pytam.
   - Formalnie? Na przykład Scibor był sekretarzem Kapituły Orderu Wojenne­go Virtuti Militari. Musiał więc złożyć oświadczenie lustracyjne. Był powód, by je sprawdzić.
   - A realnie?
   - Nie ma klucza. Chlapniesz coś kon­trowersyjnego? „Co za gość? Co my o nim mamy w archiwach?”. Albo po pro­stu ktoś zwróci na ciebie uwagę.
   - Na przykład?
   - Profesor Kieżun ma 192 cm wzro­stu. Załapał się do kroniki powstańczej. Uśmiechnięty facet z wielkim niemie­ckim cekaemem. Jak Longinus z krzy­żackim mieczem. Ten kawałek wszedł do filmu dokumentalnego o powstaniu. Wpadł komuś w oko i zaczęło się grzeba­nie w jego przeszłości.
   - Ale dlaczego nie chcą zostawić dziad­ków w spokoju? Przecież są całe koryta­rze teczek?
   - Powstańcy po wojnie usiłowali ja­koś przeżyć. Pracowali, budowali Pol­skę, niektórzy zapisywali się nawet do partii. Nie siedzieli w lasach. Robienie im z tego zarzutu jest dziwne. W galerii oskarżeń jest też to, że Kieżun był pro­fesorem ekonomii, pracował w Narodo­wym Banku Polskim i pisał opracowania dla Edwarda Gierka. A Żukowski, facho­wiec od technologii drewna, budował fa­bryki na Kubie i w ZSRR.
   Przeglądam dyskusję wywołaną teksta­mi o profesorach Żukowskim i Kieżunie. Wciąż wraca wątek pracy w PRL. Sławo­mir Cenckiewicz mówi wyprost: „Profesor Kieżun nie jest reprezentatywny dla po­kolenia ludzi Armii Krajowej. Ci w okre­sie PRL na ogół klepali biedę, nie wyszli poza ramy swojego mieszkania, nie mie­li paszportu, nie mogli podróżować po świecie, nie wykładali w KC PZPR i na kil­ku uniwersytetach naraz”.

RACHUNEK SUMIENIA 1
Umawiam się z Leszkiem Żukowskim. Niby rozmawiać o generale Ściborze-Rylskim, ale przecież wiadomo, że na tym się nie skończy. Mówimy o powsta­niu. We wrześniu 1944 r. Żukowski ma 15 lat i 7 miesięcy. Jest strzelcem. Na ruinach ratusza z dwoma kolegami ma pozorować obecność dużego oddziału. Świta. Dwaj koledzy już nie żyją. On nie ma ani jednego naboju. Idą Niemcy.
   - Po pięciu dniach byłem już w hitle­rowskim obozie we Flossenbürgu.
   - A co to był marsz śmierci?
   - Jak w 45 pędzili nas do Dachau. Wy­ruszyły cztery grupy. Każda po ponad pięć tysięcy więźniów. Do Dachau do­szła jedna. Niewiele ponad 1200 jeńców. Zabijali nas. Ktoś wyszedł z szeregu? Ucieczka! „Pach!”. Nocleg na ziemi. Kto nie mógł wstać rano - „Pach!” - strze­lają. 300 km w drewniakach na nogach, pierwsze cztery dni bez jedzenia i picia.
   - Wyzwolili was Amerykanie..
   - Jak weszli, ważyłem 29 kilogramów i miałem tyfus. Potem dwa miesiące przerwy w życiorysie. Straciłem świado­mość. Ostatnia rzecz, którą zapamięta­łem, że stawiają mnie na wadze.
   - Dlaczego pan wrócił do Polski?
   - Okazało się, że mama żyje. Studio­wałem technologię drewna na SGGW.
O swojej przeszłości nikomu nie mówiłem.
Żukowski po studiach pracował w fa­brykach płyt pilśniowych - Świeradów-Zdrój, Czarna Woda. Zrobił doktorat i habilitację.
   - Po habilitacji przeniesiono mnie do Warszawy. Praca polegała na projek­towaniu fabryk płyt pilśniowych i eks­portowaniu ich. W Rumunii, w ZSRR w Omsku i Władimirze, na Kubie.
   - Do partii pan nie należał.
   - Nigdy.
   - A teraz jest zarzut, że pan stawiał fa­bryki na Kubie i robił doktoraty w PRL.
   - Pracowałem dla ojczyzny. Miałem żebrać? Walczyłem w powstaniu, wró­ciłem do Polski, choć po wojnie mogłem jechać do Kanady albo Australii. Chyba jestem dobrym Polakiem, co?
   - Ale w publikacji tygodnika „Do Rzeczy”...
   - Pan Cenckiewicz jest wielka świ­nia. Mam oficjalny dokument z IPN, że nie byłem żadnym agentem. Prawdzi­wa cnota krytyk się nie boi. Gdybym był złodziejem, tobym się bał. Gdybym był szpiegiem - też. Sprawa zostanie wy­jaśniona, jestem spokojny. Ale co mnie opluł, to mnie opluł. Tylko że to on jest złodziejem. Chce ukraść mój honor.

RACHUNEK SUMIENIA 2
Idę do profesora Kieżuna. Ma 96 lat. Już prawie nie wstaje. Sprawa z lustracją odbiła się na jego zdrowiu.
   - Siedem razy byłem w szpitalu, ale będę żył do setki. Nie mogę pozwolić, żeby mnie tak krzywdzono. Bo przecież nie można tak traktować człowieka. To, co oni mi zrobili, to jest skandal.
   - Teczka?
   - Cała ta teczka to konfabulacja. Nigdy nie współpracowałem z żadną bezpieką.
Kieżun mówi już bardzo cicho. Mó­wimy o „złodziejskiej prywatyzacji” z lat 90. i o „planie Sorosa, który znisz­czył polską gospodarkę”. O pracy w NBP: „Tam byli potrzebni fachowcy, a ja by­łem prymusem. W gimnazjum, na wyż­szej uczelni miałem zawsze same piątki”.
Cofamy się do wojny. Kiedy wspomi­na, jak generał Bór osobiście przypinał mu w czasie powstania Virtuti, jest przez chwilę tak samo młody i zawadiacki jak ten „Longinus” ze starej powstańczej kroniki. Potem znów wracają mroczne obrazki.
   - Pan strzelał do ludzi?
   - Niestety tak. Często w walce, ale raz do związanego człowieka.
   - Do związanego?
   - Szmalcownik. Stodoła pod Otwo­ckiem. Był przesłuchiwany, koledzy chcieli wyciągnąć z niego informacje. Sta­łem przed stodołą z kolegą na ubezpiecze­niu. Wołają mnie do środka: „Strzel mu w kolano?”. On skrępowany i ja, wie pan, no strzeliłem...
   - A potem?
   - On zawył. Straszne wycie! Ból. Poje­chałem do domu. 40 stopni gorączki. Na­pisałem raport, że nie chcę brać udziału w takich akcjach. Dowódca mówi: „No, ale ty już zabijałeś”. „On strzela, ja strze­lam. To co innego, a tu człowiek związa­ny...”. Odpuścili mi.
   Specjalnie zapytałem o to zabijanie.
I o pistolet.
   - Był tu pan Woyciechowski? Z doku­mentami o TW „Tamiza?”.
   - Był.
   - Słyszałem, że wtedy też wyciągnął pan pistolet?
   - Eee tam...
   - Co to za pistolet?
   - Jeszcze z powstania. Piękny, ręko­jeść z kości. Najpierw zakopany na Hożej 23. Potem przechowywałem go w pewnym miejscu. Ostatnio w domu. Jak przyszedł ten pan z dokumentami, to dostałem cholery... Pomyślałem, że sko­ro wyprodukowali na mnie takie doku­menty, to jak ja mam dalej żyć?
   - Chciał pan się zabić?
   - No tak, ale jego też bym chyba stuknął. Tylko nie mogłem opanować drżenia ręki. Nacisnąłem guzik, wypadł magazynek.
   - Pana gość miał szczęście?
   - Obaj mieliśmy.

***

Na odchodne pytam profesora o ostatnią rozmowę z generałem Ściborem-Rylskim.
   - Pamięta pan?
   - Ścibor mówi do mnie: „Witek, oni mnie ciągle wzywali. Ale ty przecież to wiesz, wszystkich nas wzywali. I po­wiem ci - mam ich w dupie. I jednych, i drugich”.
   - Jednych i drugich, czyli jakich?
   - Tych, co wtedy wzywali, i tych, co teraz oskarżają.
http://www.newsweek.pl/plus/spoleczenstwo/bohaterowie-powstania-w-czasach-pis-mieszani-z-blotem,artykuly,431365,1,z.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz