niedziela, 19 sierpnia 2018

Kto odleci, kto zostanie?



Rekonstrukcja rządu i prezydium Sejmu, elastyczność i pragmatyzm - taki będzie PiS na finiszu kadencji. Ma to zapewnić kolejne cztery lata u władzy, tym razem już z Jarosławem Kaczyńskim jako premierem.

Polityka wzięła głęboki wdech. Wakacje parlamentarne po­trwają niemal do połowy września, a na pierwszy plan - mimo trwającej batalii o Sąd Najwyższy - wysuwa się kampania sa­morządowa. Ale już między wyborami samorządowymi a europejskimi czeka nas kolejne przyspieszenie. Będzie re­konstrukcja rządu, prezydium Sejmu i Senatu, a na odleglejszym horyzoncie majaczy temat „premier Kaczyński”. PiS znów zmieni skórę. - Będzie łagodzenie wizerunku? - pytamy polityka z oto­czenia prezesa. - To złe słowo. Znacznie trafniejsze to „pragmatyzm” - odpowiada nasz rozmówca.

Dobra lepsze i gorsze
Późną wiosną kuluary polityki obiegły wieści o drugim etapie zmian w rządzie po grudniowo-styczniowej rewolucji. Me­dia, nawet te przychylne PiS, spekulowały, że pracę stracą ministrowie energii Krzysz­tof Tchórzewski, infrastruktury Andrzej Adamczyk, edukacji Anna Zalewska, a nawet sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oraz koordynator służb Mariusz Kamiński. Ostatecznie do dymisji został zmuszo­ny jedynie minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel. - Jego odejście zostało odroczone o kilka tygodni. Obawialiśmy się reakcji partii, minister miał w niej silną pozycję. Nie chcąc wystawić Mateusza Morawieckiego na walkę ze strukturami, poczekali­śmy na wyjście Jarosława Kaczyńskiego ze szpitala - opowiada nasz rozmówca. Rzeczywiście, dymisja była przesądzona już w maju, a została sformalizowana do­piero 19 czerwca. Partia przełknęła ją gład­ko, przyzwyczajona, że prezes wie, co dla niej dobre. Tym razem dobrem miała być walka z PSL. Nastroje na wsi były coraz gor­sze, a Jurgiel miał coraz słabsze notowania wśród jej mieszkańców. Kaczyński pozbył się go więc bez wahania, mimo że Jurgiel był posłem PiS już od 2001 r., a wcześniej druhem z Porozumienia Centrum. Gdy idzie o władzę, sentymenty idą na bok.
   Dlatego posady nie mogą być pewni ministrowie, których los wisiał na włosku wiosną, a okazją do zmian będą majowe wybory do Parlamentu Europejskiego. Do Brukseli i Strasburga chce się przenieść obecna wicepremier do spraw społecznych Beata Szydło, w rządzie Morawieckiego cał­kiem zmarginalizowana. Premier zakazał jej nawet spotkać się z niepełnosprawnymi w czasie protestu w Sejmie. Szydło ma być liderką listy zjednoczonej prawicy w okrę­gu małopolsko-świętokrzyskim. Biorące miejsce na liście ma obiecane także Za­lewska na Dolnym Śląsku. Z tego samego okręgu wystartuje minister bez teki Beata Kempa - z partii Ziobry - w myśl załącz­nika do umowy koalicyjnej PiS z Solidar­ną Polską.
   Dymisje trzech ministrów rodzą pyta­nia, czy rekonstrukcja nie będzie głęb­sza. Nie jest tajemnicą, że Morawiecki nie dogaduje się ani z Tchórzewskim, ani z Adamczykiem - obaj pochodzą z po­przedniego rozdania i mają odmienne niż premier poglądy na energetykę i in­frastrukturę. Miejsce na liście wyborczej do europarlamentu zapewniłoby im ho­norowe odejście z rządu i godziwą emery­turę (Adamczyk w dniu wyborów będzie miał 60 lat, Tchórzewski - 69).
   Otwarte pozostaje pytanie o losy Ziobry. Umowa PiS z Solidarną Polską przewiduje jedno miejsce dla SP z okręgu małopol­skiego, ale - w odróżnieniu od Kempy na Dolnym Śląsku - bez nazwiska kandy­data ziobrystów. Ziobro stopniowo słabnie w rywalizacji z Morawieckim, wzmacnia się zaś Małgorzata Wassermann. Ministe­rialna przyszłość lidera Solidarnej Polski w kolejnej kadencji - nawet jeśli PiS utrzy­ma się u władzy - nie jest wcale pewna, a europarlament ma swoje zalety. - Wątpię, by Ziobro chciał teraz odejść. Z Brukseli nie utrzyma wpływów, nie tylko w partii, lecz także w PZU, Pekao, Aliorze czy TVP - uważa rozmówca POLITYKI. Ta decyzja zapadnie tuż przed wyborami. Jeśli to nie Ziobro będzie kandydatem PiS do europar­lamentu, to miejsce na liście z puli Solidar­nej Polski zajmie zapewne były europoseł Jacek Włosowicz, obecnie senator. Tak czy inaczej, Ziobro wyjdzie z tej europoselskiej rekonstrukcji osłabiony - z rządu odejdą jego sojuszniczki Szydło i Kempa, a być może także Adamczyk.

Dyplomatyczne zesłanie
O zmianie na stanowisku marszałka Sejmu pierwsza napisała „Rzeczpospoli­ta”. Marek Kuchciński jest obciążeniem wizerunkowym PiS. Nie potrafił uporać się z „puczem” opozycji w grudniu 2016 r., gdy opozycja okupowała salę plenarną, nie umie utrzymać nerwów na wodzy w sytu­acjach kryzysowych. W czasie kampanii parlamentarnej będzie nieustannym za­grożeniem dla PiS. Zesłanie do europarlamentu byłoby zatem dyplomatycznym sposobem na rozbrojenie tykającej bomby. Kuchciński jest poza tym politykiem zbliżającym się do emerytury - ma 63 lata - i miałby niewielkie szanse na objęcie stanowiska marszałka w kolejnej kadencji, nawet gdyby PiS ponownie objął władzę. Kuchciński, gdyby zechciał odejść do Parla­mentu Europejskiego, miałby zapewnioną „jedynkę” na liście PiS z Podkarpacia.
   W kuluarach PiS mówi się też, że w wy­borach europejskich mógłby wystartować wicemarszałek Sejmu i szef klubu parla­mentarnego Ryszard Terlecki (lat 68, nieprzesadnie lubiany przez posłów partii rządzącej). Za nim poszłaby zapewne rzeczniczka PiS i zarazem wicemarszałek Sejmu Beata Mazurek.
   Umowa koalicyjna PiS z partią Jaro­sława Gowina gwarantuje zaś „jedynkę” Adamowi Bielanowi z okręgu podwar­szawskiego. Bielan to wicemarszałek Senatu i jeden z najbardziej zaufanych ludzi Kaczyńskiego. Wrócił do dawnej roli spin doktora PiS i choć formalnie pozostaje wiceszefem partii Gowina, to odzyskał pozycję zausznika Kaczyń­skiego, który wykonuje poufne misje dy­plomatyczne w Waszyngtonie i Brukseli. Mandat europosła byłby tylko wstępem do kolejnego etapu kariery; Bielan jest faworytem wyścigu o posadę polskie­go komisarza w Komisji Europejskiej po eurowyborach 2019 r. Szydło, która także wchodziłaby w grę, ma w Brukseli czarną kartę m.in. za niepublikowanie wyroków Trybunału Konstytucyjnego, a Ryszardowi Czarneckiemu pamięta się wyzwanie europosłanki PO Róży Thun od szmalcowników.
   O tece polskiego komisarza ostatecznie zdecydują rozmowy rządu Morawieckie­go z nowym szefem Komisji i układ sił w Brukseli po wyborach; Bielan ze swo­imi atutami - zaufaniem Kaczyńskiego, dobrymi relacjami z Morawieckim i nie najgorszymi układami w Brukseli - ma dziś największe szanse.

Zabić PSL w samorządach
O tym, jak głębokie będą zmiany per­sonalne w rządzie i parlamencie, zdecy­duje wynik PiS w wyborach samorządo­wych. Partia Kaczyńskiego wyszła już z paromiesięcznego kryzysu po aferze z nagrodami dla ministrów, a jej średnie notowania znów przekraczają 40 proc. (po odliczeniu wyborców niezdecydo­wanych). Trudno się jednak spodziewać podobnego wyniku w wyborach do sej­mików. W tym głosowaniu bierze udział wiele osób, które nie głosują w wyborach parlamentarnych, wyraźnie niższa jest też frekwencja. W terenie wciąż silni są lu­dowcy, są też komitety lokalne i (po raz pierwszy pod wspólnym ogólnopolskim szyldem) Bezpartyjni Samorządowcy. Jesienią 2010 r. bardzo silna w sondażach Platforma (40 proc. w CBOS) zdobyła w wyborach do sejmików 30,9 proc. gło­sów. PiS będzie bardzo trudno powtórzyć wynik z ostatnich wyborów parlamentar­nych, czyli 37,6 proc. Niższe poparcie bę­dzie zaś, niezależnie od wszelkich obiek­tywnych uwarunkowań, przedstawiane jako porażka i dowód na zużywanie się rządzących. Szczególnie jeśli łączne po­parcie dla Koalicji Obywatelskiej (PO plus Nowoczesna) i PSL będzie wyższe.
   Przedmiotem rozliczeń na Nowogrodz­kiej będzie poza tym nie tylko goły wy­nik w skali kraju, lecz także skuteczność w przejmowaniu władzy w regionach. Dziś PiS - mimo największej liczby gło­sów w 2014 r. - rządzi tylko na Podkar­paciu. Zdecydował o tym brak zdolności koalicyjnej, PiS może rządzić tylko tam, gdzie ma samodzielną większość.
   - Plan na wybory samorządowe za­kłada utrzymanie Podkarpacia i zdo­bycie czterech sejmików: małopolskiego, świętokrzyskiego, lubelskiego i podkar­packiego. W wersji de luxe - także mazo­wieckiego i łódzkiego - mówi polityk z oto­czenia Kaczyńskiego.
   Wyłania się z tego zamysł dość oczy­wisty - PiS chce przy okazji wyborów samorządowych zniszczyć PSL jako samodzielną siłę polityczną. Ludowcy współrządzą dziś w 15 województwach, ale to w tych, które są na celowniku PiS, są najsilniejsi. Tam mają najwyższe po­parcie, najliczniejsze struktury, a działa­cze są zatrudnieni w podległych marszał­kom spółkach i instytucjach. Powodzenie planu PiS oznaczałoby upadek promi­nentnych polityków PSL, w tym dwóch wiceprezesów partii: Adama Struzika (marszałek mazowiecki) i Adama Jarubasa (marszałek świętokrzyski). Takiej klęski nie przetrwałby zapewne także szef partii Władysław Kosiniak-Kamysz. Pracę straciłyby setki samorządowców. Osłabione PSL musiałoby zapewne szu­kać ratunku w zacieśnieniu współpracy z PO i Nowoczesną; ten zaś sojusz z „libe­rałami” mógłby skłonić część konserwa­tywnych wyborców PSL do przeniesienia sympatii na PiS.
   Na ile realny jest ten plan? Z czerwco­wej prognozy Polityki Insight wynikało, że PiS ma szanse na odwojowanie trzech sejmików: małopolskiego, lubelskiego i podlaskiego. Z kolei kwietniowy sondaż IBRiS dla SLD pokazał, że PiS - poza Pod­karpaciem - może wziąć władzę w sejmi­kach świętokrzyskim i podlaskim. O wła­dzy w regionach mogą jednak przesądzić pojedynczy radni. A PiS rzucił do walki o głosy mieszkańców wsi duże siły. Po­święcił Jurgiela, a potem ogłosił rządowy plan wsparcia dla rolników w ich walce z pośrednikami w handlu żywnością.
   Wynik wyborów do sejmików w najlep­szym dla PiS wypadku będzie niejedno­znaczny - niemal pewne jest zwycięstwo w całym kraju, ale władzę w większości regionów zachowa opozycja. Kaczyń­ski, co przyznał zresztą w wywiadzie dla „Wiadomości”, liczy się też z prze­graną w największych miastach. - Nasze zwycięstwo nawet w jednej z metropolii byłoby sensacją - przyznaje rozmówca POLITYKI. Kandydaci PiS na prezyden­tów Warszawy, Krakowa, Łodzi, Wrocła­wia i Poznania liczą raczej na przyzwoity wynik w drugiej turze niż na wygraną. Podobnie jest w innych dużych mia­stach: Gdańsku, Szczecinie, Bydgoszczy, Lublinie, Białymstoku czy Gdyni. Wyjąt­kiem będą Katowice, ale tylko dlatego, że PiS popiera tam obecnego prezyden­ta niezależnego Marcina Krupę, który wygrałby i bez tego wsparcia, a jeszcze w 2015 r. wspierał kampanię Bronisła­wa Komorowskiego.
   Nastroje w PiS po wyborach samo­rządowych nie będą zatem najlepsze, a za wynik będzie rozliczany przede wszystkim Morawiecki. - Gdybyśmy nie przejęli chociaż dwóch-trzech sejmików, mógłby się nawet pojawić temat zmiany 3 premiera. To mało prawdopodobny scenariusz, ale całkiem bym go nie wykluczał. Morawieckiego chroniłby wówczas jedynie brak oczywistego następcy. Nikt nad nim nie wisi, jak on sam wisiał przez pierw­szą połowę kadencji nad Szydło - uważa prominentny polityk obozu władzy. Jego zdaniem Morawiecki będzie premierem - jeśli PiS utrzyma władzę - aż do wy­borów prezydenckich w 2020 r. - Potem przyjdzie czas na premiera prawdziwego - uważa, mając na myśli Kaczyńskiego.
A co z jego zdrowiem? - Jest w lepszej kondycji, niż się mówi. Lekarzom udało się pozbyć gronkowca z kolana, więc dro­ga do operacji jest otwarta. Zapewniam, że prezesowi nie dolega nic zagrażające­go życiu - dodaje. I opowiada o długich biesiadach, których gościem bywał Kaczyński zanim poszedł do szpitala - wielodaniowych (placki ziemniaczane ze śmietaną i łososiem, pierogi, kaczka i sporo alkoholu) i świadczących o dużej witalności szefa partii.

Pragmatyczni aż do bólu
W drugiej połowie kadencji, stojącej pod znakiem trzech kampanii wybor­czych, PiS postawi na pragmatyzm. PSL dobrał się do radnych PiS zarabiających kokosy w państwowych spółkach? Partia zakaże im kandydowania, przynajmniej w przypadkach, gdy chodzi o naprawdę duże pieniądze. Jakiś minister stanie się ewidentnym obciążeniem wizerunko­wym? To zwolni się ministra. Jakieś usta­wy budzą duży sprzeciw i potencjalnie grożą awanturą za granicą? To się z nimi poczeka. Na półkę powędrowały już de­koncentracja mediów czy reforma służb specjalnych. A jak wyjdzie, że się jednak opłacą, to się je w parę dni uchwali.
   - Jeśli okaże się, że trzeba będzie za­ostrzyć spór z Brukselą w sprawie uchodź­ców, zrobimy to, żeby odciąć tlen narodow­com - zapowiada nasz rozmówca.
   Przykładem pisowskiego pragmatyzmu jest porzucenie projektu ustawy o zakazie hodowli zwierząt futerkowych. Ustawę gorąco popierał Kaczyński, ale natrafiła na silny opór zarówno w klubie PiS, jak i w mediach o. Rydzyka. Ustawa naru­szała interesy bogatych i wpływowych producentów, grożąc osłabieniem noto­wań PiS na prowincji. I poszła pod nóż. Sentymenty na bok, wybory idą.
   Osobnym, a bardzo ważnym zagad­nieniem jest, czy na taki pragmatyczno-elastyczny PiS jest gotowa opozycja. PiS pokazuje, że umie stale wymyślać się na nowo, PO z przyległościami tej sztuki jeszcze nie opanowała.
Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz