piątek, 24 sierpnia 2018

Śpiewaków dwóch



Mówi się, że dzisiejsi młodzi lewacy są dziećmi dawnych liberałów. Paweł i Jan Śpiewakowie byliby tu niezłym przykładem. Polityka nie tylko ich dzieli, ale i łączy.

Spośród wielu ról społecznych i zawodowych, jakie w życiu pełnił, jedna pozostaje niezmien­na. W pierwszej kolejności Paweł Śpiewak jest warszawskim inteligentem. Odziedziczył ten status po rodzicach poetach. A następnie prze­kazał synowi.
   Jest zresztą ironią losu, że ów płodny historyk idei, autor niezliczonych erudycyjnych esejów i niemałej już sterty książek, zaangażowany publicysta politycz­ny, niestrudzony interpretator biblijnych tekstów, przez chwilę polityk, a od kilku lat dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycz­nego, w pamięci całkiem sporego grona czytelników najbardziej zapisał się błahym tekstem o „japiszonie” sprzed wielu lat. Do dziś bywa przywoływana jako niezrównany opis obyczajowości owej inteligenckiej formacji u samego schyłku jej złotej epoki.
• •
   Zwięzła satyra na warszawskiego inteligenta ukazała się na ła­mach „Res Publiki” w 1987 r., a jej autor nie ukrywał, że w gruncie rzeczy pisał o sobie. Nieco egotycznym 35-latku, który w schyłko­wym Peerelu żył trochę w systemie, a trochę poza nim, zaś opis tej jego gnuśnej egzystencji - przeważnie imitującej niedosięgłe zachodnie wzorce - skrywał ulotny nawet dziś powab.
   Nasz bohater należał do „magicznego kręgu intelektualistów”, choć oczywiście nigdy by tak o sobie nie powiedział. Czytał, pisał i przede wszystkim nałogowo dyskutował z innymi japiszonami. Zaspokajał tę namiętność w pieczołowicie opisanym przez autora mieszkaniu. Miasto nie oferowało wtedy zbyt wielu możliwości, a życie wirtualne było jedynie futurystyczną fantazją.
   I choć łatał domowy budżet rozmaitymi fuchami (dziś po­wiedzielibyśmy projektami), do pierwszego przeważnie docią­gał dzięki rodzicom. „Japiszon zwykle wywodził się z tak zwanej dobrej rodziny o ustalonej pozycji i niezłych warunkach życio­wych. (...) Nie ma prawie japiszonów pochodzących z małych miasteczek albo ze wsi, jak nie ma japiszonów o robotniczym rodowodzie. Japiszon jest inteligentem od pokoleń i nie wyobraża sobie, że można nim nie być. Jest inteligentem od urodzenia, bez wysiłku, bez żadnych starań”. Nie wysilał się przesadnie. Wiele spraw zaczynał, mało którą potrafił dokończyć.
   Japiszon był życiowo zapuszczonym abnegatem z higieną na bakier („owłosienie na twarzy pomaga mu ukryć wszelkie wady skóry”). Nie uznawał krawata, latem nosił T-shirty, przez resztę roku - swetry. Ostentacyjnie pogardzał konsumpcyjnymi tęsknotami i masowymi gustami. Telewizor w jego mieszkaniu był niewielki, stał w podrzędnym miejscu i rzadko kiedy go używano. Niemniej był, aby podkreślać swą nieistotność.
   Oczywiście japiszon też miał potrzeby konsumpcyjne, tyle że bardziej wyrafinowane. Gromadził książki i intelektualne czasopisma, które utrzymywał w stanie wystylizowanego nie­ładu. Mimo bryndzy w sklepach potrafił też wyszukiwać es­tetyczne drobiazgi, aby wprowadzały w jego życie nieco ładu.
Na miarę możliwości epoki pielęgnował nawet snobizmy kuli­narne. I tak płynęło mu japiszońskie życie, w całkiem przyjem­nej doraźności.
   Po 10 latach, już w wolnej Polsce, Paweł Śpiewak wrócił do swo­jego bohatera. Japiszon był teraz beneficjentem transformacji. Wiodło mu się nie najgorzej, trochę trudnych kompromisów z nową rzeczywistością może i pozawierał, lecz mimo wszystko zachował umiar, nie zatracił się w nuworyszostwie i wciąż starał się żyć po inteligencku. Coraz mocniej uwierało go jednak tem­po życia i ogarniała nostalgia za czasami, gdy mimo panującego zniewolenia człowiek był wolny w gospodarowaniu własnym cza­sem. I mógł sobie do woli paplać o wszystkim, po dyletancku, niezobowiązująco i jakże zajmująco.
   Uwierało wtedy Pawła Śpiewaka, że dawną inteligencję wy­parli teraz profesjonaliści z klasy średniej. Klony w garniturach w przedziale pierwszej klasy pociągu relacji Warszawa-Poznań, akuratni w swych zawodowych specjalizacjach i przeraźliwie nudni. Wyczekiwany produkt liberalnej rewolucji, w której sam Paweł Śpiewak pokładał nadzieje, którą aktywnie wspierał i cza­sem w niej partycypował.

• • •
Jan, rocznik ’87, jest rówieśnikiem pierwszego pamfletu. Zanim został radykalnym kontestatorem liberalnego ładu III RP był zwy­czajnym warszawskim hipsterem. W 2010 r. nawet opisał tę sub­kulturę, gdy dopiero przebijała się do mainstreamu: „Nie znam nikogo, kto by się poczuwał do bycia hipsterem. Za hipsterami nie stoją żadne idee czy program zmiany społecznej (...). Nie da się jednak zaprzeczyć ich istnieniu. Hipsterzy nie kontestują - oni konsumują. Przynależność do tej grupy definiuje się przez posiadanie pewnych rzeczy i bywanie w pewnych miejscach”.
   Choć mimo wszystko autor zauważał, że w polskim hipsterze jest coś z dawnego inteligenta pozytywisty. W poszukiwaniu „me­lanżu” przekształca przestrzeń miejską, obraca nieużytki w tętnią­ce życiem miasto. Zresztą w pełnej symbiozie z establishmentem. Miejskim wędrówkom hipsterów chętnie bowiem towarzyszą li­beralne media. A nawet - stwierdzał młody Śpiewak - „znajdują posłuch u włodarzy miasta”. Hipsterska mekka na placu Zbawi­ciela nie musi się nawet martwić przepisami o ciszy nocnej.
   Tekst ukazał się na łamach „Kultury Liberalnej”, z którą student socjologii Jan Śpiewak przez jakiś czas współpracował. Poznali się na domowych seminariach, które Paweł Śpiewak organizował w pierwszej dekadzie XXI w. Zebrał wokół siebie grono młodych ludzi, aby przybliżać im klasyków filozofii politycznej i swobod­nie dyskutować o ideach (a przy okazji - o bieżącej polityce). Pro­fesor podtrzymał inteligencką sztafetę pokoleń. W latach 70. sam przecież chodził na podobne seminaria do Jerzego Jedlickiego. To tam skrystalizowało się późniejsze środowisko „Res Publiki”.
   Jankowi rodzinnie dziedziczony liberalizm jeszcze nie wadził. W 2009 r. napisał w ankiecie „Kultury Liberalnej” na rocznicę wy­borów 4 czerwca 1989 r., że data nie wywołuje w nim żadnych emocji. Nie pamięta bowiem ani komunizmu, ani pierwszej fazy transformacji. „Wszystko co później nadeszło, było naturalne i oczywiste. Zagraniczne wakacje, zachodnia telewizja, kinder nie­spodzianki, klocki lego. Moja rodzina wygrała na transformacji i ja też się takim wygranym czuję. Tych wygranych w moim wie­ku jest zresztą bardzo dużo. Nie wszyscy rzecz jasna, ale grupa ta zaczyna zdawać sobie sprawę ze swojej wielkości i potencjalnej siły. Ilość szans i możliwości jaka stoi przed nami jest ogromna”.
• • •
   Pawła Śpiewaka ukształtował 1968 r. Podczas balu maturalnego podchmieleni koledzy zabawili się w „polowanie na Żyda”. Ot, tak dla zgrywy, być może tylko odreagowali ciężki pomarcowy klimat. Ale to wystarczyło, aby wpłynąć na całe życie. Po latach profesor wspominał, że było to jego doświadczenie pogromu. Poczuł się jak bohater „Nierzeczywistości” Kazimierza Brandysa, który pod wpływem ciosu kastetem zadanego przez wszechpolaka zaczyna myśleć politycznie. Poszedł więc Paweł Śpiewak na socjologię, aby zrozumieć, co się stało.
   Swoją tożsamość konstruował na podstawie lektur. Poppera, Hayeka, Tocqueville’a i - najważniejszego spośród nich - Isaiaha Berlina. W liberalizmie odnalazł idealną antytezę totalitaryzmu. Jednostka została przeciwstawiona kolektywowi, samodzielność - paternalizmowi, tolerancja - fanatyzmom.
   Wspominał czas zauroczenia: „Liberalizm Berlina był pojem­ny, rozumny, godziwy, miał w sobie domieszkę poczucia hu­moru, dużo erudycji. Był ciepły jak wieczór w niedzielne, letnie
popołudnie w willi Czechowa na Krymie. Nie był przesadnie skom­plikowany, więc łatwy do szybkiego oswojenia i propagowania”.
   Liberalizm pozwalał zanegować totalitaryzm na mocnej inte­lektualnej podbudowie i nie pozostawiał złudzeń co do reformy systemu. Ale i uczył sceptycyzmu wobec utopijnych obietnic, których nie szczędziła epoka Solidarności. Gdyż do wolności należy dążyć rozważnie, a nie biec na oślep.
    „Wychodziliśmy z założenia, że pewien element zła jest w naszym świecie nieuchronny. Przenosząc rzecz na poziom filozoficzny, powiedziałbym, że grzech pierworodny jest czymś realnym, nie jest metafizyką i spekulacją umysłową, jest czymś dotykalnym, bo naprawdę istnieje przemoc i istnieje cierpienie” - opowiadał Śpiewak w 1993 r. Janinie Paradowskiej i Jerzemu Baczyńskiemu, autorom książki „Teczki liberałów”.
   Owa świadomość istnienia zła hamowała potrzebę aktywizmu środowiska „Res Publiki”. Często przyklejano im z tego powodu łatkę klerków. Choć w solidarnościowym karnawale zdarzało się Pawłowi Śpiewakowi organizować struktury związkowe kelne­rów, ogrodników i pracowników fabryki wina. Miał wtedy tyle lat, co dziś Jan. Lecz stan wojenny sprawił, że nie bez ulgi powrócił do świata książek.
   Później do polityki przeważnie gnała go ciekawość poznaw­cza. Jeszcze w latach 80. odreagowywał swoje japiszoństwo zbliżeniem do gdańskich liberałów. Później na krótko związał się z KLD. Napisał premierowi Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu kilka przemówień, bez sukcesu kandydował do Sejmu. Druga próba miała miejsce w 2005 r. Z listy PO został posłem. Ale już po dwóch latach odchodził „emocjonalnie skotłowany”.
• • •
    „Jestem politykiem” - dumnie ogłaszał Jan Śpiewak rok temu na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”. Dodając: „Nie ma co owi­jać w bawełnę: jestem politykiem, choć nie należę do żadnej par­tii. Chciałbym zmieniać to miasto i chciałbym zrobić to szybko, bo widzę, jak traci swoją szansę”.
   Dopiero co odszedł ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, któ­re sam zakładał. Poszło właśnie o politykę. O to, że jego dotych­czasowi towarzysze też chcieliby zmieniać miasto, ale może nie aż tak szybko i nie aż tak radykalnie. Bez brudzenia sobie rąk walką o władzę, wchodzenia w konteksty wielkiej polityki, medialnego gwiazdorzenia. Rozstanie nie było aksamitne.
   Polityczną inicjację zaliczył Jan Śpiewak jeszcze w 2006 r. Był po maturze, gdy za namową ojca („idź i poprzyglądaj się”) najął się na wolontariusza w kampanii Hanny Gronkiewicz-Waltz. Potem zaczął się czas studenckich stypendiów. Pomieszkał tro­chę w Ameryce, trochę w zachodniej Europie i wrócił z prze­konaniem, że tamtejsze metropolie są o wiele przyjaźniejsze mieszkańcom. W kolejnej kampanii warszawskiej w 2010 r. pracował już dla Czesława Bieleckiego. Chwilowo kandydują­cego z poparciem PiS, bardziej jednak znajomego ojca z cza­sów japiszoństwa.
   Hipsterskie wędrówki po mieście zaczynały już nabierać poli­tycznego sensu. „Moje pokolenie (jeśli wolno mi tę grupę tak na­zwać) wydeptuje swoją mapę Warszawy. Czy to Wam się podoba, czy nie” - ogłaszał w 2011 r. na łamach „Kultury Liberalnej”. A po­tem spontanicznie zorganizowali akcję obrony fińskich domków na Jazdowie przed zakusami ratusza, który chciał oddać cenne tereny w sercu miasta pod zabudowę deweloperską.
   I tak powstało Miasto Jest Nasze, wkrótce najsłynniejszy ruch miejski w Polsce. Impet nadało im odkrywanie mrocz­nych tajemnic warszawskiej reprywatyzacji. Ale to Jan Śpiewak zazwyczaj osobiście nagłaśniał drastyczne historie, osobiście za nie odpowiadał przed sądami, osobiście też ponosił ryzyko (po śmierci Jolanty Brzeskiej wcale nie iluzoryczne). Lecz i coś zyskał w zamian: osobistą popularność, obecność w mediach, polityczny kaliber.
   Inaczej niż ojciec, uczestnictwo w polityce uważa za źródło życiowych szans, a nie zagrożeń. Nic też nie wskazuje, aby za­przątał sobie głowę takimi sprawami, jak nieuchronność zła. Nie przyjmuje do wiadomości, że w każdym ładzie zakodowany jest grzech pierworodny. Toteż nie wystrzega się radykalizmów, nieczuły na przestrogi, iż w wielkich krucjatach nietrudno się zatracić.
   Zło wcale bowiem nie jest rozproszone. Przeciwnie, ma dla młodego polityka całkiem konkretny wymiar i materializuje się w konkretnej osobie, formacji, grupie społecznej. To Han­na Gronkiewicz-Waltz stojąca na czele warszawskiej „mafii”. To wspierająca ją Platforma Obywatelska. To wreszcie świat elit III RP - skorumpowanych polityków i urzędników, cwanych prawników, sprzedajnych sędziów. Jan Śpiewak uważa, że re­prywatyzacja to „akt oskarżenia wobec całego establishmentu wyznającego neoliberalizm w wydaniu folwarczno-feudalnym”. A nawet - gdy jeszcze dalej zapędzi się w uogólnieniach - „wobec wszystkich ekip, które sprawowały władzę w III RP”.
   Gdzieś poniżej w jego autorskim rankingu zła znajduje się również PiS. W końcu to również elita, choć alternatywna wobec liberalnej. Piętnuje ją zatem znacznie słabiej, bardziej z obowiązku niż serca. Skrytykuje za to, co ludzie Kaczyńskiego zrobili z praworządnością, ale bez przesady. Bardziej już do­ceni za socjalne osiągnięcia ostatnich trzech lat. Swego cza­su postraszył liberałów (zwanych zombiakami), że program 500 plus doprowadzi do powstania „narodowej klasy średniej”, która ustabilizuje poparcie dla PiS i zapewni tej partii długie lata rządów.
   Jeszcze niedawno mówił, że chce być ponad prawicą i lewicą. Stał się więc jednym z głównych reprezentantów ogólnego antyliberalnego trendu, dominującego w młodym pokoleniu. Gdy już ogłosił swoje kandydowanie, gotów był brać poparcie Kukiza. Dopiero ostatnie okoliczności - uformowanie się lewicowej koalicji z Partią Razem na czele, która poparła jego kandydaturę - zmusiły Śpiewaka do ściślejszego utożsamienia z lewicą.
• • •
   Czy w rodzinnej sadze Śpiewaków należy doszukiwać się ogól­niejszych prawidłowości? Wszak obecna młoda lewica to prze­ważnie dzieci liberałów. Wiele prominentnych postaci tego nurtu dorastało przecież w inteligenckiej przestrzeni lat 90. W domach, gdzie czytało się „Gazetę Wyborczą” i POLITYKĘ, czasem „Ty­godnik Powszechny” albo „Res Publikę”. Gdzie lewicowość była uważana za relikt w postkomunistycznym skansenie, a prawicowość sprowadzona do ślepego antykomunistycznego fanatyzmu.
   Teraz nastał jednak czas zanegowania liberalnych pojęć, czas pokoleniowego buntu. A że spór toczy się niemal w rodzi­nie, tym bywa gwałtowniejszy. Choć to właśnie u Śpiewaków ta ogólna pokoleniowa perspektywa jakoś nie chce do końca pokryć się z osobistą. Nie brakuje przecież wątków, w któ­rych Jan podąża szlakiem ojca. W 1990 r. Paweł także przecież zdystansował się od „wojny na górze”. I paradoksalnie więcej serca wkładał wtedy w krytykę znacznie mu bliższego Mich­nika, którego - jak sam nieraz stwierdzał - podziwiał za od­wagę. A zarazem atakował za upolitycznianie polskiej kultury i wciąganie polskiej inteligencji w tryby źle zdefiniowanego konfliktu. Bronił się przed narzucanym mu „kolektywistycz­nym indywidualizmem” - czyli ofertą zachowania inteligenc­kiej suwerenności, ale tylko w granicach narzuconej odgórnie „sprawy” (czytaj: wojny z prawicą). Do Kaczyńskiego było mu znacznie dalej, lecz traktował go łagodniej.
   Sam pozostawał osobny. Latami spierał się z elitami III RP o lustrację i rozliczenie komunizmu, które uwa­żał za kluczowe w ustanowieniu moralnego ładu. Bywał w tym zapalczywy i radykalny. Po aferze Rywina rzucił hasło IV RP Zbliżył się wtedy do autorów konserwatywnych, głoszących potrzebę wielkiej sanacji.
   Ale i - będąc nadal zdeklarowanym liberałem - krytykował gdańskie środowisko z Januszem Lewandowskim na czele za nad­mierną ekonomizację polityki czasów transformacji. Za to, że zi­gnorowała wymiar wspólnotowy. W książce „Ideologie i obywate­le” Paweł Śpiewak zauważał, że demokratyczny socjalizm może zostać uznany za kontynuację liberalizmu. Zapożycza przecież ideę praw człowieka i indywidualnych wolności. Lecz przy okazji usiłuje zmierzyć się z ludzką krzywdą.
   Z kolei w 2016 r. opublikował w „Tygodniku Powszechnym” po­lemiczny artykuł „Nie byliśmy głupi”. Pisał: „Bolą mnie ataki na li­beralizm tzw. polskich lewaków. Partia Razem, na którą nieopatrz­nie zagłosowałem, nie tylko w sferze socjalnej zdaje się z PiS-em nie tak wiele różnić, bo śmiało podważa liberalny dogmat o po­trzebie zachowania niezależności państwa oraz przestrzegania zasad równowagi sił i trójpodziału władzy. (...) Nie tylko Razem, ale cała hurma dzielnych lewaków używa podobnego języka”.
   Lecz ostatnio Paweł Śpiewak publicznie poparł syna w war­szawskich wyborach. I tylko nie wiadomo, czy jest to gest ojcow­ski czy praktyczny?
Rafał Kalukin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz