Mimo wszelkich
działań PiS to, czy obywatele będą mieli prawo do sprawiedliwego sądu, wciąż
zależy od wewnętrznej niezawisłości sędziów. Trzeba uruchomić istniejące
bezpieczniki.
Realizacja
reformy sądownictwa zajęła nieco ponad dwa lata” - obwieścił prezenter „Wiadomości”
TVP 26 lipca, w dzień podpisania przez prezydenta Andrzeja Dudę
kolejnej nowelizacji. Wieczorem pod Pałacem Prezydenckim zgromadziły się
tysiące ludzi, skandując: „będziesz siedział!”. Złamano wielki długopis jako
symbol roli prezydenta Dudy w państwie PiS. Odśpiewano hymn. Po zakończeniu
zgromadzenia policja potraktowała gazem pieprzowym kilka przypadkowych osób.
Poszło o napisy na chodniku: „Konstytucja” i „Duda zdrajco wypie.,.”.
„Dlaczego policja to
zrobiła?” - pytała dziennikarka dziewczynę, która oberwała gazem. „Bo mogą. Bo
prezydent podpisał tę ustawę i teraz mają sądy” - odpowiedziała.
„Wiadomości” swój materiał o
„realizacji reformy sądownictwa” zilustrowały wypowiedzią człowieka niewinnie
skazanego, a potem uniewinnionego przez sąd: „Ustrój sądowniczy musi być
taki, że oni muszą wiedzieć, że pracują dla nas, obywateli”. Tyle że według
domykanej właśnie reformy „oni”, czyli sędziowie, mają pracować nie dla
obywateli, ale dla partii rządzącej. To partia będzie sędziów wynosić na urząd
i z niego strącać. I pilnować, by mieli „mentalność służebną”, jak kiedyś
trafnie określił oczekiwania partii poseł-prokurator Stanisław Piotrowicz.
Pisowska reforma znosi gwarancje niezależności sądów i niezawisłości sędziów
przyjęte przy Okrągłym Stole, z zasadą trójpodziału władzy na czele.
Partia wyręcza sądy
Jeśli Prawu i Sprawiedliwości uda
się porządzić przynajmniej następną kadencję, wymieni kadry i wychowa pokolenie
sędziów „na telefon”. A z zawodu odejdą osoby, które nie mają ochoty i
gotowości sądzić pod presją. I znosić upokarzania przez polityków. To już Się
dzieje. Skutkiem reformy będzie negatywna selekcja do zawodu, a więc coraz
większa przewlekłość i drastyczne obniżenie jakości sądzenia, także spraw,
które polityków nie interesują - czyli znakomitej większości.
Większość osób na słowa „reforma sądownictwa” reaguje
przychylnie - wiadomo od lat, że jest potrzebna dla usprawnienia sądów.
Pisowska reforma polega nie na usprawnianiu, tylko na przejęciu kontroli nad
orzecznictwem sądów przez partię, ale dla wielu ludzi to nie jest problem.
Wiedzą, że łatwiej wpływać na polityków niż na sędziów. Więc jeśli będą mieli
sprawę w sądzie, to poproszą o interwencję swojego posła albo ministra
sprawiedliwości. I ten - mają nadzieję - zarządzi, co trzeba. Może nawet
wierzą, że jeśli będą się spierać w sądzie z władzą, to minister czy poseł
poproszony o pomoc też stanie po ich stronie?
O tym, że ludzie wierzą w
zbawienny wpływ polityków na sądy, świadczył choćby sukces „Dudapomocy” -
punktu interwencji prawnej, który pomógł Andrzejowi Dudzie wygrać wybory. Na razie
wiadomo o jednej skutecznej interwencji Dudy: udaremnił prawomocne osądzenie
Mariusza Kamińskiego, ułaskawiając go, zanim sąd stwierdził jego winę. Jak sam
mówił - wyręczył sądy.
Sądy wyręcza też rząd. W dniu, gdy Sejm u chwalił najnowszą
nowelizację „sądową”, wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł poinformował
opinię publiczną, że partia już zdecydowała o skazaniu Polaka, którego ekstradycji
z Irlandii domaga się prokuratura. Krytykując irlandzki sąd za to, że bada
poziom niezależności polskich sądów przed wydaniem podejrzanego, minister
stwierdził, że „sąd w Irlandii opóźnia ukaranie groźnego przestępcy z mafii
narkotykowej”.
Ciąg technologiczny zaczyna się w przejętej dwa lata temu
prokuraturze. Nie jest możliwe, by jakakolwiek sprawa potoczyła się tam
inaczej, niż życzy sobie partia. Polityczny nadzór w postaci dowolnie
mianowanych i odwoływanych przez ministra-prokuratora generalnego szefów
prokuratur może wymienić nieposłusznego prokuratora.
Dokładnie tę samą strukturę i uprawnienia powtórzono teraz
w sądownictwie: mianowani przez ministra-prokuratora prezesi sądów mogą odsuwać
sędziów od prowadzenia spraw. Kariera prokuratora zależy wyłącznie od
ministra-prokuratora generalnego, czyli od partii rządzącej. Tak samo, dzięki
nowemu prawu, jest w sądach: kariera sędziego w całości zależy od decyzji
Krajowej Rady Sądownictwa obsadzonej przez partię rządzącą. I od prezydenta.
Podporządkowanie
rządowi prokuratury spowodowało, że stała się mniej sprawna w ściganiu
przestępstw - wszelkich, w tym tych dotykających zwykłych ludzi. Z
udokumentowanej statystyką „Białej księgi prokuratury”, opublikowanej w
czerwcu przez Stowarzyszenie Prokuratorów Lex Super Omnia,
wynika, że spada liczba śledztw, prokuratorzy częściej umarzają lub odmawiają
wszczęcia spraw, rośnie przewlekłość postępowań, spada skuteczność ścigania, a
prokuratorzy są nieustannie przerzucani po kraju: za karę lub z powodu awansu,
co dezorganizuje pracę prokuratur rejonowych, najważniejszych dla obywateli.
Podporządkowany partii Trybunał
Konstytucyjny sądzi o połowę mniej spraw. A jego orzecznictwo dozoruje
kierownictwo TK, a więc partia. Występujący w roli wiceprezesa TK Mariusz
Muszyński oficjalnie ogłosił, że w Trybunale ręcznie
dobiera się składy sądzące. I wielokrotnie nieraz zmienia, jeśli sędziowie mają
różne zdania.
Tak samo będzie w sądach „dobrej zmiany”.
Przejęcie Trybunału Konstytucyjnego miało uniemożliwić
kontrolę zgodności z konstytucją prawa uchwalanego przez PiS. Żeby to
„domknąć”, trzeba jednak wyłączyć Sąd Najwyższy i sądy powszechne, które też
przecież sądzą na podstawie konstytucji. Sąd Najwyższy wykazał się
niesubordynacją, przyjmując uchwałę, że konstytucja niepozwala prezydentowi
uwalniać nikogo od osądzenia (sprawa ułaskawienia Mariusza Kamińskiego).
Niesubordynacją wykazują się wojewódzkie sądy administracyjne, uchylając
decyzje wojewodów o zmianie nazw ulic „zdekomunizowanych” wbrew samorządowi
terytorialnemu. Sądy powołują się przy tym na konstytucyjne uprawnienia
samorządu. Skrajną niesubordynacją wykazują się też sądy - głównie rejonowe -
które co rusz uwalniają protestujących obywateli od zarzutów, powołując się na
konstytucyjne prawa wolności: zgromadzeń, słowa i ekspresji.
Ustawy: o Krajowej Radzie Sądownictwa, ustroju sądów powszechnych
i Sądzie Najwyższym mają ukrócić ten brak posłuszeństwa sędziów. Zostały
ocenione przez wszelkie szacowne polskie i zagraniczne gremia jako naruszające
standardy trójpodziału władzy, niezależność sądów, niezawisłość sędziów i
prawo do bezstronnego sądu. Ale PiS może śmiało twierdzić, że nie są sprzeczne
z konstytucją. Bo o tym, czy coś jest sprzeczne z konstytucją, orzeka Trybunał
Konstytucyjny. Jeśli ktoś twierdzi, że te ustawy są sprzeczne, to niech je do
Trybunału zaskarży.
Opanowanie sądów ma się dokonać dwiema drogami: kontrolowaniem
przez przejętą KRS procesu nominacji sędziów i ich eliminacji za pomocą
specjalnego systemu dyscyplinarnego.
Selekcja sędziów przez Krajową Radę Sądownictwa odbywa się
według kryterium: czy kandydat na wolne miejsce sędziowskie
zadeklaruje poparcie reformy partii rządzącej? To w perspektywie kilku lat
może stworzyć korpus sędziowski, którego orzecznictwo będzie zgodne z
interesami władzy.
Izba specjalna
Sądy dyscyplinarne przejęła
partia. Do tej pory składy tych sądów losowano. Teraz sędziów pierwszej
instancji wyznaczył minister sprawiedliwości. Minister wyznaczył też rzeczników
dyscyplinarnych, łącznie z głównym rzecznikiem i jego zastępcami. Może powołać
specjalnego rzecznika dyscyplinarnego do ścigania konkretnego sędziego.
W Sądzie Najwyższym tworzy się Izb a Dyscyplinarna. To de
facto zakazany w konstytucji „sąd specjalny”, bo jest autonomiczny
administracyjnie i finansowo. Jego prezes nie podlega Pierwszemu Prezesowi SN,
a sędziowie zarabiają o 40 proc. więcej niż pozostali sędziowie SN. Sędziów do
niej zweryfikuje Krajowa Rada Sądownictwa, która już szykuje standardy
odpowiedzialności za publiczne wystąpienia sędziów i za wyroki. Sądzić
dyscyplinarnie można też sprawy już prawomocnie osądzone, co stoi w oczywistej
sprzeczności z zasadą powagi rzeczy osądzonej i zakazem ponownego sądzenia za
ten sam czyn. Ale jak się komuś nie podoba, może te przepisy zaskarżyć do
Trybunału Konstytucyjnego.
Ograniczono władzę samorządu sędziowskiego. Odebrano mu
prawo delegowania sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa (teraz robią to
posłowie), a przez to - wpływ na nominacje sędziowskie i na regulacje dotyczące
sądownictwa. Odebrano prawo do sprzeciwu wobec mianowania i odwołania prezesa
sądu. I prawo wyboru rzeczników dyscyplinarnych. A podpisana kilka dni temu
nowelizacja odbiera Kolegium Sądów decyzje w sprawie zakresu obowiązków
sędziego. Teraz wszelkie decyzje dotyczące sędziego podejmie prezes, a
odwołanie służy do Krajowej Rady Sądownictwa. Dzięki temu można będzie łatwiej karać niepokornych sędziów np. przenoszeniem
do innego wydziału, zalać ich sprawami lub przeciwnie - odsunąć od orzekania. Prawem prezesa do odsunięcia sędziego
od sądzenia konkretnej sprawy pod pretekstem zmiany zakresu obowiązków PiS
unieważnił swój, tak reklamowany, system losowego przydzielania spraw, który
miał gwarantować, że to wyłącznie ślepy los decyduje, kto będzie sądził konkretną
sprawę.
Podpisana właśnie nowelizacja obliczona jest przede wszystkim
na jak najszybsze obsadzenie Sądu Najwyższego nowymi sędziami. A wybory nowego
prezesa SN będzie można przyspieszyć, bo wystarczy, by w SN było 80, a nie - jak przedtem -
110 sędziów. Nowelizacja upraszcza obsadzanie wolnych stanowisk sędziowskich
przez Krajową Radę Sądownictwa. Obniża kryteria merytoryczne dla kandydatów do
Sądu Najwyższego, ale też na inne miejsca sędziowskie. De facto uniemożliwia
odwołanie od opinii KRS i od decyzji o nierozpatrzeniu wniosku przez radę. To
sprzeczne z konstytucyjnym prawem do odwołania od decyzji rozstrzygającej o
prawach i wolnościach, i z równym dostępem do służby publicznej. Więc jak się
komuś nie podoba, może tę ustawę zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego.
Bojkot się nie powiódł
O ile apel o bojkot wyborów do KRS
był spektakularnym sukcesem, o tyle bojkot konkursu do Sądu Najwyższego
poniósł klęskę. Wyjaśnienie jest proste: członkostwo w KRS nie daje profitów finansowych.
Co innego orzekanie w SN. Więc na 44 wolne miejsca w Sądzie Najwyższym
ogłoszone przez prezydenta zgłosiło się 114 kandydatów. W tym aż 40 sędziów
sądów wszystkich szczebli, po 21 adwokatów i radców prawnych, sześciu
notariuszy, po 11 prokuratorów i pracowników naukowych. Największym powodzeniem
cieszy się Izba Dyscyplinarna, gdzie można najlepiej zarobić. KRS będzie miała
w czym wybierać. Z pewnością zastosuje „test Gersdorf”, czyli wypróbowane już
pytanie: Czy Małgorzata Gersdorf nadal jest Pierwszą Prezes SN?
Tak masowy akces prawników do Sądu Najwyższego w sytuacji,
gdy są zasadnicze wątpliwości co do legalności KRS i konkursu ogłoszonego przez
prezydenta, a Komisja Europejska rozpoczęła procedurę zmierzającą do
zaskarżenia ustaw o SN i KRS do Trybunału Sprawiedliwości, jest wielkim
wstydem dla polskich prawników. Świadczy o cynicznym stosunku do wartości, na jakich
opiera się prawo. Szczególnie symboliczny jest udział w tej procedurze dr hab.
Małgorzaty Manowskiej, dyrektorki Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury,
kształcącej przyszłych i dokształcającej obecnych sędziów i prokuratorów.
Manowska jest również autorką podręczników, z których uczą się studenci prawa i
aplikanci adwokaccy czy radcowscy. Jej ud ział w konkursie uwiarygadnia KRS i
nabór do Sądu Najwyższego w oczach wielu prawników.
Wobec obfitości kandydatów do SN niemają większego sensu
spekulacje o możliwości zablokowania przez „starych” sędziów SN wyboru nowego
prezesa przez złożenie urzędów. Zostanie wybrany zapewne w październiku.
„Starzy” sędziowie staną wtedy przed wyborem: czy pozostać przy swojej
uchwale, że Małgorzata Gersdorf pełni funkcję Pierwszej Prezes SN do końca
kadencji w 2020 r., czy uznać nowego prezesa. Albo odejść. A jeśli odejść, to
muszą zdecydować, czy przystać na propozycje PiS, by w zamian za zwolnienie
miejsca w SN wziąć stan spoczynku, czyli emeryturę wysokości 75 proc. wynagrodzenia
sędziego SN mimo nieosiągnięcia wieku emerytalnego. Jeśli zostaną i podtrzymają
bunt, grozi im postępowanie dyscyplinarne (politycy PiS już je zapowiadają) i
pozbawienie stanu spoczynku. Czyli środków do życia na starość dla tych
sędziów, którzy nie są jednocześnie pracownikami naukowymi.
Półtora roku temu postawieni przed podobnym wyborem
sędziowie Trybunału Konstytucyjnego podporządkowali się nowemu, wybranemu z naruszeniem prawa kierownictwu. Dziś są
zmarginalizowani i praktycznie nie mają wpływu na orzecznictwo. To perspektywa
„szklanki do połowy pustej”.
Szklanka do połowy pełna
Sędziowie sądów powszechnych
stawiają opór, co widać po ich orzecznictwie. W dniu wejścia w życie nowego
prawa sędzia Sądu Rejonowego w Oświęcimiu Agnieszka Pawłowska wbrew
prokuraturze zdecydowała, że nie umorzy warunkowo sprawy przeciwko Sebastianowi
K, który miał doprowadzić do wypadku kolumny samochodowej wiozącej premier
Beatę Szydło. To znaczy, że będzie proces, podczas którego wypłynie sprawa
odpowiedzialności funkcjonariuszy BOR za ten wypadek.
Opór ma sens. To nie tylko kwestia godności sędziego. W polski
system prawny ciągle wbudowane są mechanizmy obronne, tylko trzeba je
zastosować. Nie zostały one w pełni uruchomione podczas przejmowania Trybunału
Konstytucyjnego, np. nie zaskarżono od razu prawomocności obsadzenia dublerów
w Trybunale. Mogą być wdrożone przy przejmowaniu Sądu Najwyższego.
Troje sędziów SN, którzy zgłosili chęć dalszego orzekania
po ukończeniu 65 lat i zostało negatywnie zaopiniowanych przez Krajową Radę
Sądownictwa, odwołało się od tej opinii do Izby Pracy Sądu Najwyższego. Wśród
kilku punktów zaskarżenia jest legalność KRS, do której sędziów wybrano z naruszeniem
prawa. Jeśli Sąd Najwyższy nie ucieknie w formalizm, uznając swoją
niekompetencję, jeśli nie będzie zwlekać z osądzeniem do czasu naboru nowych
sędziów i jeśli uzna KRS za nielegalną - będzie to stwierdzenie prawomocne i
obowiązujące. PiS zapewne ogłosi, że było to „posiedzenie przy kawie i
ciasteczkach” czy coś w tym rodzaju. Ale przeczenie będzie obowiązywało.
Nielegalność KRS nie powstrzyma chętnych do awansowi nominacji. Ale jeśli
przyjdzie porządkować sytuację prawną, dzięki temu wyrokowi można będzie bez
szkody dla praworządności usunąć pisowskich nominatów z Sądu Najwyższego i z
KRS. A także z sądów powszechnych.
Podobny walor będzie miał wyrok Trybunału Sprawiedliwości
UE w sprawie polskich ustaw sądowych - jeśli zapadnie. I niekoniecznie będzie
za późno, by powstrzymać „wycinkę” sędziów, przynajmniej tych, którzy złożyli
deklaracje woli dalszego orzekania. Jak na razie wciąż są oni w Sądzie Najwyższym,
nie odebrano im spraw i mogą sądzić. Także jeśli dostaną od prezydenta pismo
informujące o przejściu w stan spoczynku, bo jako pozbawione kontrasygnaty
premiera nie będzie obowiązujące. Poza tym mogą się powołać na unijną dyrektywę
antydyskryminacyjną i orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości, m.in. wyrok z
2012 r. w sprawie obniżenia wieku stanu spoczynku sędziom na Węgrzech. Trybunał
uznał to za złamanie zakazu dyskryminacji ze względu na wiek. Prawo Unii ma
pierwszeństwo przed ustawami krajowymi.
Szczególnie ważny jest opór sędziów sądów powszechnych. Ich
jest ok. 10 tys. i nawet jeśli PiS uruchomi wszelkie możliwe rezerwy, nie zdoła
zrobić takiej wymiany jak w Trybunale czy Sądzie Najwyższym. A to w końcu od
wewnętrznej niezawisłości Sędziów zależy, czy obywatele będą mieli prawo do
niezawisłego sądu.
Za chwilę sędziom przyjdzie sądzić Elżbietę Podleśną, która
na biurze poselskim byłego członka PZPR, a obecnie posła PiS, Krzysztofa
Czabańskiego napisała sprayem „PZPR”. Ma zarzut propagowania ustroju
totalitarnego. W stanie wojennym rysujących na murach znak „Polski Walczącej”
stawiano przed sądem pod zarzutem „nawoływania do obalenia przemocą ustroju”. A
„sędziowie stanu wojennego” często zmieniali zarzut i sądzili za wykroczenie.
Albo uniewinniali.
Ewa Siedlecka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz