Rozmowa z prof.
Jerzym Wilkinem z Instytutu Rozwoju Wsi PAN o tym, dlaczego rolnikom bardziej
opłaci się ziemię zaniedbać, niż ją sprzedać, i skąd się bierze wielkie
poparcie wsi dla PiS.
JOANNA SOLSKA: -
Rolnicy protestują przeciwko skandalicznie niskim cenom skupu owoców. Myśli
pan, że ich niezadowolenie spowoduje obniżenie wysokiego dotąd poparcia wsi dla
partii rządzącej?
JERZY WILKIN: -
Niekoniecznie. Protesty nie są bowiem wyrazem niezadowolenia mieszkańców wsi,
ale nieliczne grupy rolników produkujących na rynek. Takich, których dochody
zależą od wielkości produkcji i cen, jakie za nią uzyskają. Na wsi takich
prawdziwych rolników jest już mniej niż 10 proc. Na kieszeniach pozostałych 90
proc. sytuacja rynkowa się nie odbija. Ona ich nie dotyczy.
Z czego żyje te 90 procent?
Prawie połowa, dokładnie 49 proc.,
uzyskuje dochody z pracy najemnej. Na drugim miejscu są świadczenia
społeczne, czyli głównie renty i emerytury z KRUS i ZUS, z których żyje aż 30 proc. mieszkańców wsi. Z produkcji
rolnej żyje niecałe 10 proc. Aż połowę ich
dochodów stanowią dotacje unijne. Tylko dla 7 proc. Podstawą utrzymania jest własna firma.
Z najświeższego raportu „Polska
wieś 2018", pod redakcją pana oraz
Iwony Nurzyńskiej z Instytutu Rozwoju Wsi PAN, wynika,
że znaczenie rolnictwa dla polskiej gospodarki szybko maleje. Politycy mówią
coś zupełnie innego.
Co dziesiąty pracujący Polak
zatrudniony jest w rolnictwie, co piąty rolnik w Unii jest Polakiem. Ale te 10
proc. zatrudnionych w rolnictwie wytwarza zaledwie 2,4 proc. naszego produktu
narodowego. Udział rolnictwa w naszym PKB się kurczy. Bogactwo Polaków nie
zależy od rolnictwa tak, jak kiedyś.
Te liczby świadczą o tym, że
wydajność w rolnictwie jest czterokrotnie niższa niż w pozostałej części gospodarki.
Nie jest ono żadną lokomotywą, ale hamulcem naszego rozwoju. Jak więc
wytłumaczyć, że mieszkańcy wsi są ze swojej sytuacji materialnej zadowoleni
bardziej niż mieszkańcy największych miast?
Nie zawsze dlatego, że ich dochody
są wyższe, chociaż nierzadko to też. Od 2005 r. (w maju 2004 r. weszliśmy do
Unii) do 2016 r. dochody na głowę mieszkańca wsi wzrosły o 118 proc., natomiast
mieszkańców największych miast o 94 proc. Pamiętajmy przy tym, że na wsi rodzi
się więcej dzieci. Oczywiście mówimy o dochodach
przeciętnych, trzeba pamiętać, że na wsi ich rozwarstwienie jest duże.
Polityka rolna kolejnych rządów
dąży do tego, by średni dochód w rolnictwie był zbliżony do zarobków w innych
gałęziach gospodarki. Przy czterokrotnie niższej wydajności! A jednocześnie
ubolewamy nad tym, że w naszym PKB udział płac jest taki niski. Nie będzie
wyższy, dopóki rolnictwo będzie takie
nieefektywne.
Wzrost dochodów zawdzięcza wieś
- nie tylko rolnicy - głównie transferom unijnym.
Dopłaty bezpośrednie pobiera 1,3 mln właścicieli gospodarstw, chociaż połowa z
nich niczego na rynek nie produkuje. Parytet, czyli stosunek średniego dochodu
w rolnictwie w stosunku do średniego wynagrodzenia w kraju, wynosi już 78
proc.
Parytet nie pokazuje dochodów
nierejestrowanych. Szarej strefy, która na wsi jest o wiele większa niż w
mieście.
Zachęcają do niej przywileje
płynące ze statusu rolnika, także fikcyjnego. Jeśli mam hektar ziemi, mogę się
ubezpieczyć w KRUS i płacić kilkakrotnie mniejsze składki na emeryturę niż w
ZUS. Zatrudnienie legalne oznacza nie tylko konieczność płacenia składek na
ZUS, ale także podatku PIT. Fikcyjny rolnik nie tylko tego
podatku, ale nawet składek na zdrowie nie musi płacić. Udział rolnictwa w
ponoszeniu kosztów utrzymania państwa jest niewspółmiernie niski w stosunku
do innych gałęzi gospodarki. Ludzie potrafią liczyć, więc wielu mieszkańców wsi
chętnie pracuje w budownictwie, ale na czarno, co pracodawcom się podoba, gdyż
oni także ponoszą mniejsze koszty. Cała sfera tzw usług dla ludności to na wsi
także czarna albo szara strefa, tutaj mało kto wystawia rachunki, niegrzecznie
jest nawet o nie poprosić. Nierzadko spotyka się całe „czarne firmy”
budowlane, których właścicielem jest fikcyjny rolnik, a pracownikami Ukraińcy.
Mają na wsi wzięcie, robią bez faktury.
Wieś ma powody do zadowolenia,
płaci mniej, stanowi coś w rodzaju uprzywilejowanej specjalnej strefy
ekonomicznej. PiS, idąc do władzy, obiecał, że tego nie zmieni, żadnych reform
KRUS nie przeprowadzi. Mimo że te przywileje zabetonowały fatalną strukturę
rolnictwa. PiS ustawą o ziemi wbił ostatni gwóźdź do trumny, obrót ziemią rolną
zamarł.
Połowa gospodarstw rolnych w
naszym kraju ciągle ma mniej niż 5
ha. To także jest hamulcem wzrostu wydajności. Na tak małej
powierzchni nie da się osiągać wysokich plonów i dochodów. Ale gospodarstwa,
które mają szansę na rozwój, nie mogą ziemi dokupić, ponieważ drobni rolnicy jej
nie sprzedają. Państwo także ziemi agencyjnej nie sprzedaje. Mamy klincz. Z
niepokojem obserwuję zjawisko porzucania ziemi przez drobnych rolników.
Przestają ją uprawiać, zarasta chwastami.
Dlaczego wolą ją porzucić, niż
sprzedać?
Sprzedając ziemię, ciągle przez
wielu nazywaną ojcowizną, przestaliby być jej właścicielami i straciliby
przywileje. I dopłaty. Pozbawiliby się pewnego źródła dochodów, z ich punktu
widzenia zachowaliby się nieracjonalnie. Każdy myśli o sobie, a nie o
konieczności modernizacji rolnictwa. O tym powinno myśleć państwo. Jak na
ironię na wsi, podczas różnych uroczystości, znów się śpiewa rotę ze słowami
„nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”.
Były minister rolnictwa
twierdzi, że 60 proc. rolników, którzy dostają dopłaty bezpośrednie do hektara,
swojej ziemi nie uprawia. Biorą tylko dopłaty, a grunty oddają sąsiadom w
nieformalną dzierżawę. Sami funkcjonują w szarej strefie, niektórzy wyjeżdżają
na saksy.
I to nie jest najgorsze, bo
przynajmniej ziemia nie jałowieje, a lepsze gospodarstwa mogą się powiększać.
W ten sposób, bokiem, obchodzi się fatalną ustawę o ziemi, która praktycznie
zabroniła rolnikom sprzedaży gruntów temu, kto najwięcej zapłaci. Prawo
pierwokupu ma bowiem państwowa agencja. Gorzej, jak rolnik po prostu ziemię
porzuca, pozwala jej leżeć odłogiem. To wielki grzech, że polscy politycy nie
szanują ziemi rolnej.
Liczy się tylko to, żeby jej
nie wykupili obcy?
Na świecie, zwłaszcza w Chinach i
Indiach, popyt na żywność rośnie bardzo szybko. To wielka szansa także dla
naszego rolnictwa, tego towarowego. Politycy, pozwalając na to, by ziemia
rolna się marnowała, marnują dobrą przyszłość naszego rolnictwa.
Przecież chwalą się imponującym
wzrostem eksportu polskiej żywności.
Jest imponujący. Sprzedajemy już
za granicę za ponad 25 mld euro, o 7 mld euro więcej, niż wynosi nasz import.
Tylko że nie jest to głównie zasługą naszego rolnictwa, lecz przemysłu
spożywczego. A dokładniej - zachodnich koncernów, które sporo w Polsce
zainwestowały, licząc na rozwój naszego rolnictwa. Wyraźnie świadczą o tym
badania tzw. polskiego „wsadu” płodów rolnych w eksportowanych produktach
przetworzonych. Czyli na przykład udział polskiego mięsa w przetworach wysyłanych
za granicę, który szybko maleje. Nawiasem mówiąc, eksportowym hitem Polski są
papierosy produkowane w zachodnich fabrykach z zagranicznego tytoniu.
Gdybyśmy naprawdę modernizowali nasze rolnictwo, eksport naprawdę polskiej
żywności mógłby być o wiele wyższy. Tymczasem rolników towarowych jest w
Polsce zaledwie około 20 proc. Nie stanowią żadnej siły politycznej, choć to
oni decydują o zaopatrzeniu rynku i eksporcie. I o naszym bezpieczeństwie
żywnościowym, o którym tak bardzo lubią mówić
politycy.
Dlatego partiom na modernizacji
rolnictwa tak naprawdę nie zależało. Rolnicy wielkotowarowi, produkujący
na rynek, nie byli pieszczochem żadnej władzy,
choć najpierw zaufali PO, potem Nowoczesnej. Obie partie ich zawiodły. Nikt w
parlamencie nie reprezentuje interesów rolników produkujących na rynek. Wsi na
rolnictwie też nie zależy.
Prawdziwi rolnicy nie mają też
swoich reprezentantów, którzy walczyliby o ich interesy. Ci, którzy
protestowali na ulicach w czasach poprzedniego rządu, obecnie mają rządowe
posady. Co jakiś czas na fali rolniczego niezadowolenia pojawiają się
harcownicy, których nikt nie zna. Ale oni też nie walczą o szerzej rozumiane
interesy rolnictwa, tylko o to, żeby zamknąć granice przed np. ukraińskimi
owocami.
I żeby państwo zagwarantowało
wyższe ceny. Są antysystemowi.
Rząd rozmawia z nimi ich
językiem. Premier winę za niskie ceny owoców zwala na poprzedników, którzy
sprzedali kapitałowi obcemu nasz przemysł spożywczy. I obiecuje, że teraz
państwo zbuduje nowe fabryki, co - jak wiadomo - musi potrwać. Te państwowe
przetwórnie będą skupować owoce po cenach opłacalnych dla rolników.
Nie ma słowa o tym, że rolnicy
muszą się łączyć w grupy, organizować, żeby stać się partnerem dla przetwórców.
Ani też o tym, ile te państwowe dżemy czy soki będą kosztować w sklepie.
Mnie niepokoi zapowiadany przez
premiera „pakt dla rolnictwa” i „krajowy system wsparcia”, bo nie wiem, co to
znaczy. Że Polska rezygnuje z unijnej polityki rolnej, a więc także wszystkich
funduszy, które dzięki niej dostajemy? Przecież to są nie tylko dopłaty do
hektara. Wydaje się to niemożliwe, przecież tych miliardów euro z własnego
budżetu nie wyjmiemy. A jeśli nie chcemy z nich zrezygnować, to wszelkie
wsparcie dla rolnictwa musi się odbywać w ramach Wspólnej Polityki Rolnej
(WPR). O jakiejś dodatkowej pomocy, która może być uznana za niedozwoloną pomoc
publiczną, nie ma mowy.
Może to tylko „ściema"
premiera, żeby uspokoić nastroje przed wyborami?
To nie zmienia faktu, że nasz rząd
powinien się przygotować do tego, że Unia jednak obcina środki na WPR.
Zrobiła to już w poprzedniej perspektywie budżetowej (lata 2014-20), ale dzięki
naszym negocjatorom Polska tego nie odczuła, rolnicy dostali nawet więcej
pieniędzy. Teraz tak być nie musi, ale ja nie widzę po naszej stronie tych
negocjatorów, którzy potrafiliby inne kraje przekonać, że Polsce warto przyznać
więcej środków.
Należą nam się przecież dopłaty
bezpośrednie, takie jak Niemcom czy Francuzom.
Z jakiego tytułu? Portugalia ma
przecież niższe dopłaty niż my. Dopłaty,
historycznie uwarunkowane, są
związane z wydajnością plonów z hektara, a u nas jest ona ciągle sporo niższa.
W Unii nie tupie się nogą, że się należy. Wiele zależy od sztuki przekonywania
innych. Polska obecnie w kształtowaniu nowej polityki rolnej nie uczestniczy.
Popularność PiS na wsi nie
zależy od wyników negocjacji w sprawie WPR, ale od transferów socjalnych.
PiS nie ma obecnie na wsi
konkurenta. Poparcie dla tej partii na wsi jest sporo większe niż w mieście.
Prezes Kaczyński wie, że aby wygrać wybory w Polsce, trzeba je wygrać na wsi.
Program 500 plus bardzo to poparcie wzmocnił, ale mieszkańcom wsi podoba się
też polityka godnościowo-patriotyczna. Ogromną rolę odgrywa tu także Kościół
wzmacniający ten konserwatywny przekaz.
Wieś, nie tylko rolnicy, jest
wielkim zwolennikiem naszego uczestnictwa w UE. Ale tym samym ludziom podoba
się, że nasz rząd stawia się Brukseli.
Z waszego raportu, który wydała
Fundacja na rzecz Rozwoju Polskiego Rolnictwa, wynika, że mieszkańcy wsi chcą
być w Unii, ale nie życzą sobie, aby Polska integrowała się z nią bardziej. A
już, broń Boże, przyjmowała euro. Pieniądze - tak, wartości -niekoniecznie?
Zadowalamy się pieniędzmi, choć
wieś nie spodziewa się, że może ich być mniej. Mieszkańcy wsi są świadomi
swojej politycznej siły. W ostatnich wyborach parlamentarnych frekwencja na
wsi była wyższa niż w mieście. Z naszych badań wynika, że w nadchodzących może
być podobnie. Rekordowo licznie mogą się też mieszkańcy wsi stawić na wybory
samorządowe, które zawsze były dla nich ważne.
Należy się więc liczyć nie
tylko z utrzymaniem wszystkich nieracjonalnych przywilejów, skutkujących
rozrostem szarej strefy na wsi, ale także z jeszcze większymi transferami
socjalnymi. Tymczasem nasza gospodarka coraz rozpaczliwiej potrzebuje ludzi do
pracy. Ich brak zacznie hamować rozwój. Ci
ludzie są na wsi.
Nawet ich tam przybywa, ponieważ
więcej Polaków przeprowadza Się z miasta na wieś niż odwrotnie. Śmiało można
powiedzieć, że na wsi co piąty mieszkaniec mógłby znaleźć legalną pracę poza
rolnictwem, z korzyścią dla samego rolnictwa. Mógłby stać się
pełnowartościowym obywatelem płacącym podatki, ale mu się to nie kalkuluję.
Żeby Prawo i Sprawiedliwość mogło utrzymać władzę w Polsce, musi dać wsi
gwarancję, że ten zły stan rzeczy dla Polski, ale dobry dla wielu mieszkańców
wsi, utrzyma.
Rozmawiała Joanna Solska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz