wtorek, 7 sierpnia 2018

Wkurzeni



Morale spada. Może nawet dojść do wypowiedzenia posłuszeństwa – ostrzegają policyjni związkowcy. Ale czy rząd może się przestraszyć policji?

Małgorzata Święchowicz, Karol Marczak

Strach rozmawiać przez telefon, bo nie wiesz, czy nie jesteś już „na słuchawkach” i czy w pokoju nie podrzucili ci pluskwy - mówi jeden z policjantów. Jeśli rozmawia z kimś o firmie, to tylko przez kodowane łącze.
   Mówi, że teraz jest ten sam strach co za pierwszych rządów PiS. Szukało się pluskiew pod obudową swojego telefonu, pod biurkiem, parapetem, za szafą, w lampie.
   Drugi: - Co prawda w tej robocie wszyscy są trochę prze­wrażliwieni, bo jeśli wiesz, jakie są metody zbierania in­formacji, to zawsze gdzieś z tyłu głowy masz taką myśl, że każdego można podsłuchać, więc dlaczego nie ciebie? O ile dawniej to była raczej luźna myśl, to teraz jest natarczywa.
   Trzeci: - Nie wiesz, kto z kim trzyma przeciw komu. Jest dużo donosów, czasami takie głupoty: głowę nosi wysoko i źle wypowiada się na temat komendanta. Albo: na Facebooku za­mieścił wizerunek pana premiera i pana prezydenta, pod zdję­ciami zamieścił prześmiewczy komentarz. Wszystkie anonimy są czytane, sprawdzane.

CIŚNIENIE
- Są w kiepskim stanie psychicznym - mówi Patryk Toma­szewski, społecznik z Wielkopolski, do którego zgłaszają się funkcjonariusze z różnych części kraju. Opowiadają o tym, co się dzieje w komendach. Dostaje od czterech do ośmiu zgłoszeń ty­godniowo. Część przypadków opisuje na Facebooku (ma ponad 26 tys. obserwujących).
   Skarżą się ludzie z różnych komend i wydziałów. Nie dostał jeszcze skargi tylko z wydziału konwojowego. - Tam widocznie robi się to, co zawsze robiło, czyli dowozi oskarżonych do sądu i tyle - tłumaczy Tomaszewski. W innych wydziałach nerwy, ciś­nienie ze strony szefów, żeby wyjść i przycisnąć obywatela.
   - Drogówka narzeka, że ma robić coraz więcej kontroli, ma wystawiać coraz więcej mandatów i częściej zabierać prawo jazdy. Mają zabierać nawet przy kolizjach i jeśli później, w postępowaniu admi­nistracyjnym, zostanie zwrócone, to do poli­cyjnej bazy już zdąży trafić informacja, że było zatrzymane. I to się liczy. Od prewencji z kolei oczekuje się, że będzie legitymować kogo się da.
Niech będzie ślad w systemie, że człowiek zo­stał wylegitymowany. W ogóle najlepiej: dużo takich interwencji i „środków represji” - mówi Tomaszewski. Naciski nie ustały także po tym, jak policjanci ogłosili, że w ramach akcji pro­testacyjnej zamiast wypisywać mandaty, będą pouczać.
   - Zmusza się policjantów do tego, żeby ro­bili to, co milicjanci za komuny. Ja to pamię­tam. Kontrole i kary. Podstawą wykazania się: legitymowanie i mandaty. Wtedy milicjanci w desperacji chodzili na cmentarz, spisywali nazwiska z nagrobków - mówi Jerzy Dziewul­ski, milicyjny i policyjny negocjator, antyterrorysta, później poseł.
   Teraz już nie jest możliwe szukanie ratunku na cmentarzu. Trzeba spisywać żywych.
   - Jeśli policjant się nie wykaże, mogą być przykre konsekwen­cje. Od drobnych, jak to, że nie będzie mógł wziąć urlopu wtedy, kiedy by chciał, tylko wtedy, gdy to będzie pasować dowódcy. Po takie, że nie będzie awansować, nie wyśle się go na kurs, po któ­rym mógłby dostać wyższy stopień - mówi Tomaszewski.
   W jednej z komend funkcjonariusze, którzy - zdaniem przeło­żonego - zbyt rzadko spisywali ludzi i zbytnio się ociągali z sięga­niem po „środki przymusu”, dostawali uwagi, jak w dzienniczku ucznia, podkreślane na czerwono, żeby następnym razem bar­dziej się postarali.
   Ciśnienie idzie od góry do dołu. I mimo że policjanci boją się utraty pracy - trzeba przecież jakoś rodzinę utrzymać, kredyt spłacić - to zdobywają się na tyle odwagi, żeby Tomaszewskie­mu przesłać kopie poleceń, jakie dostają od swoich szefów. Gdy to zaczyna wyciekać, coraz mniej poleceń dostają na piśmie, co­raz więcej ustnie, więc - żeby mieć dowód - niektórzy nagry­wają. Robi się taki łańcuszek: oni nagrywają szefa, wkurzeni, że każe im legitymować ludzi. A później, jak idą legitymować, to na­grywają ich ci ludzie wkurzeni, że są legitymowani.

PŁOTY
Policjant (stanowisko w prewencji w mieście, z którego wy­syłani są policjanci na manifestacje w Warszawie): - W pierw­szej kolejności jedzie oddział prewencji, a gdy trzeba więcej ludzi, to także ci z nieetatowego pododdziału policji. Wcześniej wysyłało się ich do klęsk, katastrof, przejazdu kibiców.
   - Są wkurzeni, że muszą jechać pod Sejm albo pod Pałac Prezydencki?
   - Wkurzeni. Kto by chciał jechać taki kawał, żeby pilnować płotków? Stoją w tym upale. Mają byle jaki nocleg, bo raczej rzadko to jest hotel, mają byle jaką michę - czę­sto tylko suchy prowiant: wędlina albo puszka, bułki, woda, mały soczek.
   Policjant, który jeździ obstawiać manifesta­cje, mówi: - Stoi się po 10-16 godzin.
   Raz - jak sobie przypomina - było znośnie o tyle, że jego grupę zakwaterowano w przyzwo­itym miejscu, nocleg kosztował 150 zł za dobę. Naturalnie od razu przychodzi do głowy taka myśl, ile kasy na to idzie, a na podwyżki dla po­licji nie ma. 150 zł to dla niektórych więcej niż nagroda motywacyjna z okazji święta policji. Na internetowym forum policyjnym wymieniali się informacjami, jak wysokie nagrody dostali: ktoś 123 zł, inny 39 zł 75 gr. Tomaszewski mówi, że jednemu z policjantów dochodzeniówki za do­bre wyniki podnieśli dodatek do pensji o 2 zł.
   W Cieszynie każdy z policjantów mógł dostać z okazji swojego święta darmowy egzemplarz Nowego Testamentu - wersja kieszonkowa dla służb mundurowych.
   Narzekają i na to, jak są kopani w tyłek tymi nagrodami. I upo­karzani staniem przy tych płotkach - począwszy od miesięcznic, a skończywszy na pilnowaniu budynku Sejmu, choć jest przecież - lepiej od nich opłacana - straż marszałkowska. Stoją jednak. Jedni wzrok wbity w ziemię, drudzy patrzą w bok. Rozglądają się za dowódcą, gdy zaczyna się jakieś poruszenie w tłumie. Co robić? Nic? Czy reagować? A dowódcy sami nie wiedzą. Ogólnie zesranie dowódców - mówi jeden z policjantów.
   A drugi: - Niektórzy te protesty traktowali trochę jak arenę, na której można się wykazać przed przełożonymi. Skoro jest zgro­madzenie, to był i urobek: legitymowani, zatrzymani, zarzuty, wnioski do sądu. W takiej sytuacji najczęściej robi się znieważe­nie, napaść na funkcjonariusza. Może być też coś innego, bzdur­nego. I nieważne, że to później w sądzie upadnie. Wystarczy, że do mediów zaraz po proteście pójdzie, że byli zatrzymani, posta­wiono zarzuty. Od razu też wiadomo, kto z policjantów był ak­tywny, oddany, przyłożył się.
   Ostatnie wydarzenia spod Sejmu (gdy protestujących zaczę­to brutalnie wyciągać z tłumu) i kilka dni później sprzed Pałacu
Prezydenckiego (gdy policja użyła gazu), pokazują, że to się robi już niebezpieczne.
   Pisarka Klementyna Suchanow, która była w ostatni czwartek pod Pałacem Prezydenckim, opowiada: - Kiedy tłum zaczął nara­stać i policjanci otoczyli nas kordonem, czuło się, że są bardzo ze­stresowani, boją się, sytuacja wymyka im się spod kontroli i nie za bardzo wiedzą, jak nad tym zapanować.
   Protestujący już nie tylko skandują: „ZOMO” czy „Wypierdalać”. W czwar­tek, na chodniku przed pałacem, na­pisali: „PiS off”, „PiS won”. Na dwóch radiowozach: „na L4”.
   To wyraźna aluzja do tego, że co­raz więcej policjantów z oddziałów prewencji, którzy nie chcą stawać na wprost demonstrantów, idzie na zwol­nienie lekarskie. W Warszawie na zwolnieniu jest już ponad 80.

KAJDANKI
- Widać po niektórych policjan­tach, że są zażenowani tym, co każe się im z nami robić. Kiedy upewnia­ją się, że nie są nagrywani, decydują się na szczerą rozmowę. Opowiadają, w jak ciężkiej są sytuacji. Części z nich bardzo się nie podoba to, że są wykorzystywani do celów politycznych. Media chętnie podnoszą, że oni idą na L4. Ale nikt już nie mówi o tym, że pójście na L4 w ta­kiej sytuacji to ryzyko. Są kontrolowani, odbiera im się premię. Mówią o tym, że pracują za psie pieniądze, nie płaci im się nadgodzin. To wszystko wywołuje frustrację. Tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego to się obraca przeciwko nam?
Przecież to nie my wyciągamy ich na ulicę. To nie na nas ten gniew powinien być kierowany - tłumaczy Ula Kitlasz, montażystka telewizyjna, ma 45 lat, od dwóch lat - jak to mówi - jest „na ulicy”.
Czyli odkąd zaczęły się protesty. - Na początku rozumiałam policjantów, gdy mówili, że rozkaz to rozkaz. Ale teraz już przestałam rozumieć. Oni z nami coraz mniej rozmawiają, już się nam nie przedstawiają. Zrobiliśmy ranking „nazwisk” najczęściej spotykanych po­licjantów. To pan Jużpanumówiłem i Jużpodawałem, pan Niemaprzejścia, pan Niebędęodpowiadaćnatopytanie.
To odpowiedzi policjantów na pytania: „kto dowodzi?”, „czemu nie mogę tędy przejść?”. Jest też inny rodzaj policjan­tów, czyli niemowy, które patrzą człowiekowi prosto w oczy, czę­sto z wyraźną kpiną. Ignorują wszystko, co się powie.
   - Wbijanie palców w mostek, wykręcanie rąk, machanie ga­zem przed twarzą - wspomina swoje pierwsze niemiłe spot­kanie z policją Konrad Korzeniowski, 40-latek z Warszawy. To było rok temu, manifestacja antyfaszystowska. Innym razem pod KRS: wykręcenie rąk, wrzucenie do radiowozu. Krzyczy: „wolne sądy!”, policjant skuwa mu ręce z tyłu. - Nie jestem pro­szony o wylegitymowanie się, nikt mi się nie przedstawił, żadna z procedur nie jest dotrzymana. Pytam, czy jestem zatrzymany, nikt mi nie odpowiada. Obok siedzi skuty kolega. Nagle ruszamy, on prosi, żeby jechać wolniej, bo mamy ręce spięte kajdankami z tyłu i nie mamy pasów, na co policjant gwałtownie zatrzymu­je samochód, walę głową o fotel. Przewieźli nas do komendy na ul. Malczewskiego, zamknęli w tymczasowych jednoosobowych celach, w podziemiu. Gdy przyszli po mnie, zapytałem: „idzie­my na górę, tak?”, a on na to, że „możemy jeszcze pójść do piw­nicy, tam jest bardzo fajne miejsce, mogę je panu pokazać”. Przecież za komuny na Malczewskiego w piwnicach była „rzeź­nia”, tam katowali ludzi. Więc pytam: „Chce mi pan powiedzieć, że jak zabierzecie mnie do piwnicy, to mnie tam po prostu pobijecie? Pan sobie zdaje sprawę, co pan do mnie mówi?”. Uśmiechał się.

UDERZENIE
- Pierwszy raz dostałam w twarz od policjan­ta w lipcu zeszłego roku, na Rozbracie - opo­wiada Klementyna Suchanow. - Wtedy w ogóle pierwszy raz w życiu doświadczyłam fizycznej agresji. Z góry zbiegła jakaś brygada policjan­tów, zobaczyli, że filmuję, więc się na mnie rzuci­li w paru. Jeden rzucił mną o latarnię, dostałam w twarz, w żebra, zostałam powalona.
   Jej zdaniem zachowanie policjantów nie radykalizuje się stopniowo, tylko fazami. - Za poprzedniego ministra agresja rosła, zaczęła się objawiać w lipcu, a 11 listopada była już moc­no widoczna. Potem, jak nastąpił Joachim Bru­dziński, to na krótko wyhamowało, a teraz pojawiają się jakieś nowe oblicza. Właśnie te­raz, w ostatnich dniach. Wydawało się, że dotąd jesień była dla nas najgorsza. Wszyscy mieliśmy coś skasowane. Ja miałam uszkodzoną łąkotkę, koleżanka miała połamane ręce. Podczas Warszawskiego Strajku Kobiet podjęłyśmy decyzję, że trzeba stworzyć bazę lekarzy pro bono, bo już nie wyrabiamy. Żeby móc złożyć zażalenie na policję za agresywne traktowanie, trzeba mieć obdukcję, a to kosztuje 200 zł, do tego czasem docho­dzi USG albo rentgen, razem 300 albo 400. A w miesiącu takich okazji może być kilka - opowiada Suchanow.
   Ma wrażenie, że policjanci inaczej traktują kobiety. Facetów wrabiają w napaść na policjantów, kobietom jeszcze się to nie zda­rzyło. - Kiedyś mnie i mojego kolegę skuto w kajdanki za stanie przed radiowozem. Oboje byliśmy w tej samej sytuacji, zarzucono nam blokowanie radiowozu. Zabrano nas na ten sam komisariat, ja dostałam zarzut z kodeksu wykroczeń - blokowanie samocho­du, a on z kodeksu karnego - napaść na policjanta. Gdy trafiam na przesłuchanie, mam wrażenie, że są przede mną policjanci innej kategorii niż ci, z którymi mam do czynienia na protestach. Dają mi do zrozumienia, że jest im głupio, wstyd. Czasem to tylko mina, gest, jakieś słowo, a czasem wyrażają to całym zdaniem.

MORALE
- Policja jest podzielona - mówi Jerzy Dziewulski. - Wie­lu głosowało na PiS, licząc na duże podwyżki. I choć tych pod­wyżek na razie nie widać, to nadal sprzyjają władzy. Niedawno, gdy ktoś uderzył w mój samochód i wezwałem policję, przyje­chał radiowóz, w którym na desce rozdzielczej zobaczyłem trzy święte obrazki: Matka Boska, święta Teresa i Chrystus. Zatkało mnie. Wiadoma sprawa, że PiS jest nieodłącznie związany z Koś­ciołem, więc to wyłożenie obrazków było ostentacyjnym okaza­niem „z kim trzymam” - mówi Dziewulski.
   W Szczecinie, jak trzeba było na Trzech Króli przebrać poli­cjantów z patrolu konnego w białe, anielskie szaty i doprawić im skrzydła, doprawiono. Na Podlasiu, w okręgu wyborczym Jarosława Zielińskiego, wiceministra, które­mu podporządkowana jest policja, zarządzo­no, żeby 11. dnia każdego miesiąca odbywały się Nowenny Niepodległości. Funkcjonariusze modlą się i śpiewają pieśni patriotyczne.
   - Nie ma co opowiadać głupot o apolitycznej policji. Zawsze w jakiś sposób była politycz­na, choćby dlatego, że komendant główny był z politycznego nadania. Dawniej jednak zmia­na głównego pociągała za sobą jedynie zmianę wojewódzkich. Jeśli wojewódzki był szalony, to zmieniał zastępców, ale raczej już nie ścinał niżej. A teraz poszło do samych dołów, przez komendy miejskie, powiatowe, komisaria­ty, wydziały. Jakby ktoś chciał formacji wybić zęby - mówi nam były policjant kryminalny.
- Jak jedni spadają, drudzy szukają okazji, żeby się wykazać i wskoczyć na zwolnione miejsca - dodaje. To już wtedy, jak zauważył, przy tych roszadach, ludzie przestali ze sobą rozmawiać, bo nie wiadomo, czy ten jest do odstrzału, czy
zostanie, i z kim trzyma.
   Przewodniczący NSZZ Policjantów Rafał Jankowski napisał ostatnio do ministra Joachima Brudzińskiego, że morale wśród policjantów spada. Może dojść nawet do wypowiedzenia posłu­szeństwa. Policjanci, jak twierdzi przewodniczący, słyszą o so­bie, że są bandytami działającymi na zlecenie partii sprawującej władzę. Boją się o bezpieczeństwo swoje i swoich rodzin. W li­ście prosi o pilne spotkanie i przypomina, że od marca na stole leżą policyjne postulaty. Chcą podwyżki, pełnopłatnego choro­bowego, płatnych nadgodzin, przywrócenia dawnych przywile­jów emerytalnych.
   - Wiedzą, jak niezbędni są władzy. I domyślają się, że posłu­szeństwem osiągną, co chcą. Nie wierzę, żeby w policji znalazł się Don Kichot, który rzuci mundur i powie, że nie będzie obez­władniał protestujących - mówi były policyjny radca prawny.
- Policja nigdy się nie buntowała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz