Słowo Jarosława
Kaczyńskiego jest święte, a partia wykonuje wszystkie jego decyzje. Tak się
wydawało do czasu, gdy zakulisowy lobbing z udziałem polityków PiS,
niepokornych dziennikarzy i ojca Rydzyka przeprowadzili właściciele ferm norek.
Jeśli
chodzi o zakaz hodowli zwierząt futerkowych w Polsce, to jest to przede
wszystkim kwestia stosunku do zwierząt, kwestia serca dla zwierząt, litości
wobec zwierząt, którą każdy porządny człowiek powinien (...) w sobie mieć” - to
słowa Jarosława Kaczyńskiego z głośnego spotu, który w listopadzie ubiegłego
roku nagrała fundacja Viva! z udziałem prezesa PiS. Ale
wszystko w tej sprawie poszło wbrew słowom szefa rządzącej partii.
Przedstawiciele futrzarskiego lobby ciężko pracowali na to
grubo ponad pół roku, doprowadzając do pęknięcia w obozie „dobrej zmiany”,
stosując czasem metody na pograniczu prawa, naciągając fakty, sięgając po wsparcie z wielu stron: firm PR, ruchów pro-life, księży. Ważną rolę odegrali politycy wszystkich opcji: od
narodowców i Kukiza (posłowie Robert Winnicki i Jakub Kulesza, ale przy
sprzeciwie Pawła Kukiza), przez PO i PSL (posłowie Zbigniew Ajchler i Mirosław
Maliszewski), po Nowoczesną (Paulina Henning-Kloska). Ale najważniejsi jednak
byli działacze PiS, z byłym i obecnym ministrem rolnictwa - Krzysztofem Jurgielem
oraz Janem Krzysztofem Ardanowskim na czele.
Biedny jak właściciel fermy
Złożony 6 listopada 2017 r.
projekt zmian w ustawie o ochronie zwierząt, pod którym jako pierwszy podpisał
się Jarosław Kaczyński, był rzeczywiście rewolucyjny. Przewidywał zakaz
hodowli wszystkich zwierząt futerkowych (z wyjątkiem królików) i ich
wygaszenie w ciągu pięciu lat, a także m.in. zakaz uboju rytualnego, trzymania
zwierząt na łańcuchach oraz wykorzystywania ich w cyrkach. Kary za znęcanie się
nad zwierzętami miały wzrosnąć dwukrotnie - do czterech lat więzienia. W
kwestii zakazu hodowli Polska miała dołączyć do kilku krajów europejskich,
m.in. Wielkiej Brytanii, Holandii i Austrii, które już go wprowadziły.
W uzasadnieniu projektu PiS można przeczytać, że zakaz
jest konieczny, bo hodowle przysparzają zwierzętom zbędnego cierpienia i
negatywnie wpływają na środowisko. Wnioskodawcy podkreślali również duży
sprzeciw społeczny, jaki wywołują fermy - w ostatnich latach przeciwko nim
protestowali mieszkańcy ponad 100 miejscowości.
Projekt poparła część posłów PiS (ich lista nie jest
znana), własny zgłosiły też wspólnie Nowoczesna i PO. Oba wsparły organizacje
obrońców praw zwierząt - m.in. Viva!, Otwarte Klatki oraz Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony
Zwierząt.
Lobby futrzarskie natychmiast ruszyło do kontrnatarcia.
Zaczęło od własnych i zaprzyjaźnionych mediów, w których wykupywali akcje
partnerskie i tzw. teksty sponsorowane. Facebook i Twitter zasypali setkami wpisów. Futrzarze sprytnie wyjęli z
całego sporu samego Kaczyńskiego, uznając najwyraźniej, że atak na niego byłby
misją samobójczą. Publicznie więc ogłosili, że prezes „został zmanipulowany i
to nie jego wina”, na głównego wroga kreując posła PiS Krzysztofa Czabańskiego,
szefa Rady Mediów Narodowych, który firmował projekt, oraz środowiska obrońców
zwierząt. Czabański nie pozostawał dłużny. Mówił o „potężnych siłach
lobbystów” związanych z fermami norek. Na początku roku ironizował na antenie
Polskiego Radia, że prezentowany przez nich w mediach przekaz próbuj e
udowodnić, że „fermy są niemal rajem dla zwierząt; a norki o niczym innym nie
marzą, jak tylko o tym, by po szczęśliwym życiu na fermie żyć życiem
pozagrobowym w charakterze futer na pięknych damach”. Według Czabańskiego „to
obrzydliwe, bo mamy do czynienia z wyjątkowo brutalnym i bezlitosnym wobec
zwierząt biznesem”.
Najważniejszym reżyserem całej operacji lobbingowej i
źródłem jej finansowego wsparcia był 36-letni informatyk Szczepan Wójcik, jeden
z największych w Polsce i najbardziej wpływowych przedstawicieli hodowców
norek, do tego z niezłym wyczuciem mediów. To on i założone przez niego
organizacje stoją za protestem rolników przed Sejmem 8 grudnia 2017 r., za
głośnym marszem św. Huberta, a przede wszystkim akcją #RespectUs (Szanujcie
nas), która miała bronić dobrego imienia Polski za granicą, a przy okazji
pokazać elektoratowi i prezesowi PiS „patriotyczną twarz” hodowców.
Te akcje, oprócz polityków, wsparli dziennikarze mediów „patriotyczno-narodowych”.
Między innymi Rafał Ziemkiewicz oraz Łukasz Warzecha, który regularnie
występuje w mediach Szczepana Wójcika. Ten zaś wokół polityki krąży od jakiegoś
czasu. Krótko był szefem partii Janusza Korwin-Mikkego w Radomiu, jego nazwisko
znalazło się też na liście wpłat na kampanię PO z kwotą 10 tys. zł.
Oprócz zaprzyjaźnionych polityków i prawicowych aktywistów
murem stoi za nim rodzina, również zaangażowana w przemysł futerkowy. Wójcikowie
- starszy brat i wspólnik Szczepana Wojciech, który uchodzi za biznesowy mózg
rodzinnych przedsięwzięć, Marcin oraz Zbigniew - wolą jednak trzymać się w
cieniu, choć wspólnie i z zaprzyjaźnionymi osobami prowadzą co najmniej
kilkanaście firm i dziesiątki ferm hodujących setki tysięcy norek.
Rodzeństwo zrobiło szybką karierę. Wójcikowie wychowywali
się na jednym z radomskich blokowisk. „Gość Niedzielny”, który tuż po apelu
prezesa Kaczyńskiego odwiedził fermę Wójcików, pisał, że wszystko zaczęło się w
Holandii, dokąd obaj wyjechali z dotkniętego wysokim bezrobociem Radomia.
Szczepan znalazł pracę właśnie na fermie norek. Po powrocie miał wziąć
kilkumilionowy kredyt i w 2009 r. uruchomił pierwszą fermę.
Dziś na spółkę z bratem Wojciechem
ma cztery firmy. Jest twarzą nie tylko rodzinnego biznesu, ale i całej branży:
jej PR-owcem, rzecznikiem i lobbystą w jednym.
Polska jest trzecim po Chinach i Danii hodowcą zwierząt
futerkowych mięsożernych na świecie. W rejestrze weterynaryjnym mamy ponad
700 takich ferm, choć w rzeczywistości może być ich znacznie mniej. Co roku wyjeżdża z Polski 10 mln sztuk
skór, prawie wszystkie za granicę. Sprzedaż odbywa się przez giełdy, głównie w Toronto,
choć jej wartość w ostatnich latach mocno spadła. Według danych GUS jeszcze w
2015 r. hodowcy norek z Polski sprzedali skóry o wartości ponad 1,4 mld zł, w
ubiegłym roku już tylko za niespełna 800 mln zł.
Holenderski ślad
Zatrudnienie na fermach nie jest
zbyt imponujące. W 2014 r. Wójcik ogłosił w RMF, że to „około 10 tys. osób
zatrudnionych na fermach i 40 tys., które z tej branży żyją”. W
rzeczywistości, według szacunków uzyskanych m.in. na podstawie danych z ZUS,
na fermach pracuje od 2,5 do 4 tys. osób. Dla porównania, w fermach duńskich, w
których hoduje się dwa razy więcej norek, zatrudnionych jest około 6 tys. osób.
Norkowy boom w Polsce nie wziął się znikąd. W 2012 r. w Holandii
wszedł w życie zakaz hodowli - wszystkie fermy norek muszą być zamknięte do
2024 r. Holendrzy zaczęli przenosić część biznesu futrzarskiego do Polski - a
do czasu wejścia w życie zakazu zajmowali drugie miejsce w Europie pod
względem rocznej produkcji skór.
W interesy z Holendrami weszli też Wójcikowie - ich
pierwsze fermy przeszły na własność spółki będącej w holenderskich rękach.
Holendrzy to potentaci w branży - kontrolują sprzedaż dużej części polskiego
surowca za granicę, głównie przez giełdę w Toronto. Raport Zachodniego Ośrodka
Badań Społecznych i Ekonomicznych ocenia tę sytuację tak: „znacząca część
produkcji światowej norek została - z powodów ekonomicznych i formalnych -
relokowana do Polski (...). Firmy tam działające nie zamierzają jednak tracić
kontroli nad hodowlą i światową dystrybucją tego surowca i dyktują warunki”. I
dalej: „polska eksportowa produkcja skór futrzanych powiela najgorsze wzorce
wymiany handlowej , kiedy wielokrotnie w przeszłości byliśmy dostarczycielem
na rynki światowe tylko surowców lub półfabrykatów. Tego typu produkcja była
zależna od wielkich korporacji i międzynarodowych giełd”. Okazuje się więc, że
przemysł futrzarski w Polsce być może i jest kolosem, ale raczej na glinianych
nogach i niekoniecznie polskich, jak chcieliby jego rzecznicy.
Interesy Szczepana Wójcika to skomplikowana plątanina
wielu spółek, fundacji i przedsięwzięć medialnych. Nawet wprawnemu doradcy finansowemu
trudno byłoby rozsupłać tę sieć powiązań. W Krajowym Rejestrze Sądowym
zarejestrowane są obecnie cztery: Farmrad, Prowork, Agriwork i Agristaff, z których każda ma wpisaną w profil
działalności hodowlę zwierząt. Patrząc na ich sprawozdania finansowe, można
się zastanawiać, o co tak właściwie idzie gra - wszystkie ledwo wiążą koniec z
końcem, w ostatnich dwóch latach zanotowały straty. Zastanawiające, że aż trzy
z nich w 2016 r. przyniosły co do grosza taką samą - 746,70 zł.
Co więcej, Wójcik, który tak chętnie podkreśla znaczenie
utrzymania miejsc pracy, w żadnej ze swych spółek nie zatrudnia ani jednego
pracownika! Być może nawet żadna z tych firm nie prowadzi fermy. W rejestrze
inspekcji weterynaryjnej ani jedna ferma w Polsce nie jest dziś na niego
zarejestrowana. W Stromcu na Mazowszu, gdzie mieszczą się jego firmy i gdzie
zamieszkuje, jedną fermę prowadzi jego żona Danuta, drugą Grzegorz Domagała.
Cała trójka jest ze sobą związana również biznesowo -
zakładali m.in. najważniejszą fundację Wójcika, czyli Fundację Wsparcia
Rolnika - Polska Ziemia, a Domagała był pełnomocnikiem w jednej z firm
Wójcika.
Rozdrabniamy się
Jeszcze trzy lata temu wszystko
wyglądało trochę inaczej. Z rejestru Inspekcji Weterynaryjnej wynika, że w
Styczniu 2015 r. w rękach Szczepana Wójcika i jego krewnych znajdowała się
niemal setka ferm, co stanowiłoby jedną dziesiątą wszystkich w Polsce. W
rzeczywistości hodowle te powstały po podziale większych ferm norek
działających w kilkunastu miejscowościach. Najbardziej rozdrobniono ogromną fermę
w Córeczkach, ale także kilka mniejszych. W 2016 r. większość z tych podmiotów
zamieniono na spółki cywilne. Wszystkie zostały zarejestrowane w rodzinnym
gospodarstwie Szczepana Wójcika w Stromcu. Następnie przejęły je pozornie
niezwiązane z Wójcikiem osoby. W efekcie w aktualnym rejestrze weterynaryjnym
trudno na pierwszy rzut oka zdać sobie sprawę ze skali działalności rodziny
Wójcików: podzielone fermy figurują teraz jako jednoosobowe własności prywatne tych
osób.
Jak wynika z KRS, pod tym samym adresem w Stromcu są
zarejestrowane jeszcze firmy - Norrad i Rolfarm. Szczepan Wójcik razem z
bratem był ich właścicielem do początku 2015 r. Dziś prezesami Norradu i
Rolfarmu są osoby o ukraińsko brzmiących nazwiskach Wołodymyr Krasowskij i
Myhaiło Krasowskij. Co takiego stało się trzy lata temu, że nagle wiele ferm w
Polsce przeszło duże zmiany właścicielskie? Wytłumaczeniem mogą być zmiany w
przepisach podatkowych, które weszły w życie z początkiem 2016 r. Nowe przepisy
preferują mniejsze fermy, z dochodem rocznym poniżej 1,2 mln euro. Takie nie
muszą płacić podatku CIT ani prowadzić ksiąg rachunkowych. Płacą jedynie 19 zł
od każdej samicy norki z tzw. stada podstawowego, ale podatku od sprzedaży
skór norek-dzieci ani podatku VAT już nie.
Front przeciw lewakom
Gdy ruszyła kampania przeciwko zakazowi
hodowli, przedstawiciele branży nie wychodzili z mediów. Wójcika można było
zobaczyć głównie w tych związanych z prawicą i władzą - od TV Trwam i Radia Maryja, przez „Gościa Niedzielnego”, po
oficjalny profil zeszłorocznego Marszu Niepodległości, a związane z nim
fundacje wspierały różne wydawnictwa, m.in. dodatek do „Super Expressu”, który często stawał po stronie hodowców norek. Wyjątkiem w
tym medialnym froncie jest TVP (wpływy Czabańskiego?) i „Gazeta
Polska”, która piórem m.in. Wojciecha Muchy opisuje niechlubne strony branży i
protesty mieszkańców wsi sąsiadujących z hodowlami.
Wójcik nie zaniedbał jednak także mediów bardziej
centrowych, w czym miał go wspomagać były poseł PiS i KORWiN Przemysław Wipler.
Wystąpił w Wirtualnej Polsce, która we współpracy z jedną z organizacji
hodowców zwierząt futerkowych stworzyła nawet specjalny serwis prezentujący
ich punkt widzenia. Wójcika przy okazji kolejnych eventow chętnie cytował nawet naTemat.pl, pozwalając
bezkrytycznie atakować obrońców zwierząt jako siedlisko patologii i
niebezpiecznej ideologii.
Najmocniej pomagały jednak media z koncernu ojca Rydzyka.
Wójcik nie mógł się nachwalić ich życzliwości i zaangażowania. „Media
toruńskie to jedne z nielicznych, które nie bały się otwarcie wyrazić swojego
zdania” - mówił w naTemat.pl.
Wójcik wraz z członkami rodziny założył też własne
stowarzyszenia, fundacje, instytuty i media, by w nich walczyć o prawa dla przemysłu futrzarskiego oraz obnażać
„ekoterrorystów” i „pseudoekologów”. Najważniejsza jest tu Fundacja Wsparcia
Rolnika - Polska Ziemia, wydawca m.in. dwóch serwisów internetowych:
informacyjnego wSensie.pl
oraz branżowego ŚwiatRolnika.info. Ten
pierwszy chętnie sięga po opinie publicystów uchodzących za
nacjonalistycznych, wręcz antysemickich, m.in. Stanisława Michalkiewicza czy
Leszka Żebrowskiego.
Fundacja WR PZ była również współorganizatorem pamiętnego
Marszu św. Huberta, w którym wzięły udział organizacje bliższe sercu ojca
Rydzyka i byłego ministra środowiska Jana Szyszki niż prezesowi PiS. Nie bez
powodu Kaczyński zakazał swoim parlamentarzystom
udziału w marszu pod groźbą usunięcia z partii.
Ostatni element Wójcikowej układanki piarowskiej to
ekspercki Instytut Gospodarki Rolnej, któremu dyrektoruje Jacek Podgórski.
Wszystkie mieszczą się w tym samym miejscu: na zlokalizowanym w centrum
Warszawy osiedlu 19. Dzielnica.
Fundatorem FWR PZ był Szczepan Wójcik, który do dziś pełni
rolę prezesa (wiceprezesem jest jego siostra). W radzie fundacji zasiadała
jeszcze jego żona i biznesowy partner Grzegorz Domagała. W jej statucie
zapisano, że zajmuje się m.in. „opieką i pomocą hodowcom i zwierzętom
hodowlanym”, „propagowaniem i upowszechnianiem certyfikacji ferm” (to
rozwiązanie ma wejść w życie zamiast zakazu hodowli) oraz „popularyzacją idei,
iż hodowla zwierząt jest istotną gałęzią rolnictwa i należy ją wspierać”.
To właśnie ta założona w 2014 r. fundacja stoi za uruchomioną
z końcem lutego i prowadzoną z rozmachem przez cztery miesiące tego roku głośną
akcją #RespectUs. Jak można przeczytać na stronie internetowej
przedsięwzięcia, zostało zorganizowane dzięki „zaangażowaniu i wsparciu” FWR.
Rzeczywiście, w przeciwieństwie do firm Wójcika finansowe możliwości jego
fundacji robią wrażenie. O ile w pierwszym roku działalności Fundacja Wsparcia
Rolnika miała przychody na poziomie 190 tys. zł, to już na koniec ubiegłego
roku, gdy ruszał lobbing na rzecz utrzymania hodowli zwierząt futerkowych, aż 2
mln zł.
Kto przeprosi futrzarzy?
O Fundacji Wsparcia Rolnika
zrobiło się głośno we wrześniu 2016 r., po tym jak „Newsweek” ujawnił, że jej
ekspertami są prominentni politycy - głównie PiS, ale też PSL i Kukiz’15. Ci
pierwsi to śmietanka obecnej władzy, m.in. ówczesny minister rolnictwa
Krzysztof Jurgiel i jego następca Jan Krzysztof Ardanowski, którzy z racji
zajmowanego stanowiska nadzorowali fundację, obecny szef Komitetu Stałego Rady
Ministrów Jacek Sasin oraz europoseł Zbigniew Kuźmiuk. Czym się konkretnie
zajmowali, nie wiadomo. Wójcik zapewniał, że nie brali za to pieniędzy. Po
publikacji tygodnika nazwiska polityków wraz z całą zakładką „eksperci” zostały
usunięte ze strony FWR. Do listy ważnych polityków popierających lobby
futrzarskie należy dopisać jeszcze Jana Szyszkę, byłego ministra środowiska.
Szyszko był jednym z głównych bohaterów filmu zrealizowanego przez FWR
atakującego obrońców zwierząt jako tych, którzy chcą zniszczyć branżę
futrzarską.
Jednak pierwszym dużym przedsięwzięciem Wójcika i jego
ludzi przeciwko zakazowi hodowli była demonstracja z 8 grudnia.
Jej organizatorem był IGR, za
przebieg osobiście odpowiadał Podgórski. Później, pod koniec lutego, ruszyła
#RespectUs. Pomysł wyszedł od Wójcika - tak przynajmniej twierdzi Marek Miśko,
który w jednym z wywiadów nazwał go „filantropem”.
„Niesamowita oddolna
inicjatywa” - piały prawicowe portale na temat #RespectUs, przedstawianej jako
akcja obrony dobrego imienia Polski za granicą, prowadzonej pod hasłem
„Podczas II wojny światowej Polacy uratowali 100 tys. Żydów” (do dziś nie
wiadomo, skąd wzięli tę liczbę). Najbardziej widocznym elementem akcji były
ciężarówki z wielkim napisem #RespectUs na plandekach. I tu ciekawostka -
niektóre należały do firmy produkującej paszę dla zwierząt futerkowych Futrex należącej do holenderskiej rodziny van Ansem, która również ma duże fermy norek w polskim
zagłębiu futrzarskim koło Goleniowa w Zachodniopomorskiem.
„Młodzi walczą o
dobre imię Polski! - ogłaszał serwis wSensie.pl. Młodzi,
czyli przede wszystkim Marek Miśko, przedstawiany jako współorganizator akcji,
który wystąpił w najgłośniejszym, mocno podlanym narodowo-populistycznym sosem
klipie. Ucharakteryzowany na krwawiącego niby-powstańca recytuje z emfazą
tekst piosenki flirtującej z nacjonalistami grupy Lumpex75, kończąc słowami: „i
tylko mnie jedno przenika do głębi, że mnie, k..., nikt nie przeprasza”.
Miśko, niedawny dziennikarz publicznego Radia dla Ciebie,
to bliski współpracownik Wójcika - jest dyrektorem generalnym Polskiego
Przemysłu Futrzarskiego, czyli założonej niedawno kolejnej organizacji
związanej z Wójcikiem. Przedstawia siebie tak: „Jestem narodowcem. Ponad 15
lat w Młodzieży Wszechpolskiej ukształtowało mój charakter”.
Krok po kroku właściciele ferm znów dopięli swego i pewnie
przez parę lat mogą spokojnie rozwijać biznes. PiS skapitulował, prezes wykonał
„trudny” krok w tył. Lobbing zadziałał. Jak mówiła gazecie.pl jedna z posłanek tej partii - zapowiedź zakazu hodowli
zwierząt futerkowych uruchomiła na wsi „atmosferę, że dziś norki, jutro
świnie, a potem też kury”. A wieś rozdrażniona suszą, niskimi cenami skupu i
groźbami ograniczenia unijnych dotacji jest dziś politycznie wyjątkowo nerwowa.
Środowiska patriotyczne też były podenerwowane, że prezes Kaczyński ustępuje
lewakom. Teraz wrócił spokój.
Grzegorz Rzeczkowski
POLITYCE nie udało
się umówić na spotkanie ze Szczepanem Wójcikiem. Lobbysta poprosił o pytania
mailem, jednak nie odpowiedział na nie do chwili zamknięcia tego numeru. Jak
stwierdził,„zebranie danych wymaga czasu”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz