„Dobra zmiana"
dla Macieja Mitery wygląda tak: członek i rzecznik KRS, a do tego awans na
prezesa sądu. Mówi, że pracuje na kilku etatach, a płacą za jeden.
Anna Dąbrowska
Kiedy sędzia
Marek Celej dowiedział się, że Maciej Mitera startuje do upolitycznionej KRS,
strapiony wysłał do niego esemesa, aby pamiętał, że najważniejszą rzeczą jest
wiedzieć, że jest się sędzią: - Odpisał mi, że on to wie, tylko środowisko o
tym nie pamięta. Wtedy zrozumiałem, że przesiąkł tą ministerialną atmosferą.
Niektórzy w środowisku sędziowskim uważają Celeja z Sądu Okręgowego w
Warszawie (sądził w głośnych procesach, m.in. Beaty Sawickiej, w aferze Rywina)
za ojca chrzestnego Mitery. 15 lat temu ktoś zwrócił uwagę Celeja, wówczas
członka KRS, na młodego asesora z sądu rejonowego. Nie mógł przebić się z nominacją
na sędziego. - Przyszedł, opowiedział o sobie i zrobił dobre wrażenie. Przyjrzałem się jego
orzecznictwu, opiniom, które zebrał, i z czystym sumieniem rekomendowałem KRS
jego zgłoszenie o nominację - wspomina
Marek Celej. Konkurencji nie miał wielkiej, został sędzią. W lutym Mitera
dostał od Ziobry awans życia - na prezesa Sądu Rejonowego Warszawy Śródmieścia.
To jeden z najważniejszych sądów pierwszej instancji w Polsce. Tu rozstrzygane
są spory przeciwko instytucjom państwowym, w sprawach politycznych, tu najczęściej
sądzeni są Obywatele RP.
Mitera nie uważa, że Celej jakoś szczególnie mu pomógł,
ale oddaje, że to doświadczony karnista, docenia jego obycie na sali i
profesjonalizm. Ale nie na tyle, aby chciał go posłuchać, kiedy spotkali się na
sądowym korytarzu, zaraz po tym, jak w kwietniu Mitera został członkiem
i rzecznikiem KRS. „Co ty, Maciej, najlepszego
zrobiłeś?” - zapytał Celej. Tłumaczył mu, że plami urząd sędziego, że swój honor
wystawia na szwank. Mitera na to, że to „dla dobra sędziowskiej służby”,
i sprowadził rozmowę na przygotowania do mistrzostw
świata w piłce nożnej.
Jest zapalonym kibicem. Od jesieni 2012 r. przez rok był
prezesem Miejskiego Klubu Sportowego Tarnovia. W
Tarnowie od kilku lat mieszkają jego rodzice. Dziś w jego macierzystym Sądzie Rejonowym dla Warszawy Woli nie
potrafią sobie przypomnieć, aby prezes dawała mu zgodę na społeczne
prezesowanie w klubie. Jej brak grozi dyscyplinarką, ale sprawa i tak się już przedawniła. Mitera zapewnia, że miał zgodę.
Pasja piłkarska znów dała o sobie znać 24 lipca. Dobry
znajomy, warszawski radca prawny, zaprosił go do swojej loży vipowskiej na stadionie Legii. Razem z wiceministrem sprawiedliwości
Michałem Wójcikiem oglądali porażkę stołecznej drużyny w eliminacjach Ligi
Mistrzów ze słowackim Spartakiem Trnava. - Czy nie widzi pan w tym czegoś
niestosownego, że prezes sądu ogląda mecz w towarzystwie wiceministra? -
pytamy Miterę. - Nas nie trzeba zachęcać do oglądania piłki nożnej. Ja
jestem kibicem, minister Wójcik też. Z racji urzędu nie wypadało mi być wśród
najbardziej zagorzałych kibiców. Spotkaliśmy się na stadionie, wypiliśmy kawę.
Widząc pana ministra, nie będę udawał, że go nie znam, a znam z pracy w resorcie,
i przed nim uciekał - tłumaczy
Mitera.
Prezes u ministra
Bliższe relacje niż z Wójcikiem ma
Mitera z drugim zastępcą Zbigniewa Ziobry Łukaszem Piebiakiem. W 2016 r.
Piebiak zaproponował mu wyjazd do pracy w kancelarii Europejskiego Trybunału
Praw Człowieka. Państwa mogą tam delegować prawników na swój koszt. W
Strasburgu oczekiwano, że Polska wystawi trzech kandydatów, a kancelaria będzie
mogła wybrać najlepszego. Minister Piebiak oświadczył, że zrobił swój
wewnętrzny konkurs, który wygrał Mitera. Ale, jak mówią pracownicy MS, w
dokumentach nie ma śladu po konkursie. Mitera też żadnego konkursu nie
pamięta. Był pewny wyjazdu. Poleciał do Londynu podszkolić angielski. Sąd
Apelacyjny w Warszawie, na wniosek Piebiaka zapłacił za jego kurs w związku z
ubieganiem się o to stanowisko 13 475 zł. Ostatecznie Strasburg odrzucił jego
kandydaturę.
Na 18 lat sędziowskiego stażu, wliczając asesurę, ponad
siedem lat spędził w Ministerstwie Sprawiedliwości. To sporo. Pierwszy raz
młody sędzia z rejonu trafił do resortu, kiedy Zbigniew Ziobro debiutował jako
minister. - Wiceminister pan sędzia Kryże [ten sam, który w czasach PRL
skazał opozycjonistów Czumę i Komorowskiego - red.] znał mnie z sądu warszawskiego,
ja miałem wtedy 33 lata i to on zadzwonił do mnie i zaproponował pracę
- wspomina Mitera. W 2016 r. znów stawił się w
resorcie, na telefoniczne wezwanie wiceministra Łukasza Piebiaka. W środowisku
mówi się, że do ministerstwa idą sędziowie, którzy nie mają ochoty na ciężką
orzeczniczą pracę. Są bardziej urzędnikami niż sędziami. TK orzekł kilka lat
temu, że sędziowie na delegacji w MS, podlegając władzy wykonawczej, nie mają
prawa orzekać. Dostają dodatki funkcyjne, mają czas na szkolenia, o ich
dwucyfrowych pensjach krążą legendy.
Mitera był głównym specjalistą w departamencie
organizacyjnym oraz pełnomocnikiem ministra przed sądami administracyjnymi,
wojewódzkim i naczelnym. Oburza go, że deprecjonuje się ministerialną pracę
sędziego, bo - jak twierdzi - to bardzo wymagająca robota. Proponuje zakład:
niech zgłosi się tu na dwa tygodnie jakiś sędzia, poprawnie zredaguje pod
względem legislacyjnym tylko jeden przepis, będzie skutecznym pełnomocnikiem
ministra przed NSA i WSA, napisze kilka decyzji zgodnie ze sztuką, odpowiedzi
na skargi kasacyjne, do tego będzie rozpoznawał sprzeciwy korporacji
zawodowych. - I jeśli przez dwa tygodnie nie popełni dużych błędów, to ja
zrzeknę się urzędu sędziego. A jeśli zaliczy wpadkę, to on się zrzeknie
- deklaruje odważnie i zaprasza do zakładu. Jeśliby to
od niego zależało, to każdego sędziego wysłałby na obowiązkową delegację do
resortu. - Ministerstwo to świetna szkoła, niesamowicie mnie praca tu rozwinęła
jako prawnika - zachwala Mitera. Relacje z Ziobrą Mitera też ma więcej niż
służbowe. Trzy lata temu, zapraszając znajomych na towarzyskie oblewanie doktoratu
z historii prawa, uprzedzał, że będzie „pan Zbyszek”. Tytuł obronił na uniwersytecie
w Białymstoku.
Prezes nie orzeł
W MS uchował się do 2011 r., kiedy
został oddelegowany do Sądu Rejonowego dla warszawskiej Woli. - To, że nie
był tu orłem, powszechnie wiadomo, nie chodziliśmy do niego przegadywać
naszych spraw, bo nie potrafił nic podpowiedzieć. Bardziej niż na orzekaniu
skupiał się na tym, jak dorobić na szkoleniach - wspomina sędzia, jego
dawny znajomy. Innego sędziego ogarnął pusty śmiech, kiedy przeczytał opinię prezesa sądu Sebastiana Ładosia o Miterze, gdy startował do KRS: „Jego praca wiązała się z rozpoznawaniem
znacznej liczby spraw o wykroczenia. (...) Można wskazać na skomplikowane sprawy,
zarówno pod względem prawnym, jak i zgromadzonego
materiału dowodowego, a także mające precedensowe znaczenie”.
- Te skomplikowane sprawy Mitery przytoczone w opinii są
banalne, takie jakich sędziowie w sądach rejonowych sądzą setkami - opowiada sędzia, który zna Miterę. Dodaje, że rzecznik KRS
został przeniesiony z wydziału karnego do wykroczeniowego, co świadczy o tym,
że nie dawał sobie rady z poważniejszymi sprawami. Mitera twierdzi, że to nie
była żadna kara. Mówi, że miał tam ogrom pracy i wyspecjalizował się w
wykroczeniach, że dużo prościej jest sądzić ot choćby taką oczywistą kradzież z
włamaniem, a nad wykroczeniem to już się trzeba pochylić, coś doczytać.
Sędzia Ładoś napisał też w opinii, że nie posiada
informacji, „aby kiedykolwiek była kwestionowana kultura urzędowania sędziego
Mitery, bądź zgłoszono jakiekolwiek zastrzeżenia pod tym względem”. A jednak
Mitera ma wyrok dyscyplinarny - upomnienie za
przewinienie służbowe, bo bez zawiadomienia prezesa SO podpisał trzy umowy na prowadzenie wykładów na kursach na
aplikacje prawnicze. Mitera odwołał się do SN, by odstąpił od wymierzenia
kary, ale bezskutecznie.
Projekt orzeczenia w jego sprawie przygotował sędzia SN
Dariusz Zawistowski, który na znak protestu przeciwko upolitycznianiu KRS i
przerwaniu kadencji jej członków zrzekł się funkcji jej przewodniczącego.
Mitera chciał, by z dyscyplinarki wybronił go sędzia Celej, ale on, wiedząc, że
sprawa jest dość jednoznaczna etycznie, nie zdecydował się. Rzecznik KRS broni
się, że wysłał kilka dni przed wykładami listem poleconym zawiadomienie do
prezesa, ale widać nie dotarło na czas. Opowiada, że był wtedy bardzo
schorowany, na bardzo długim zwolnieniu lekarskim. Choroba immunologiczna,
chemia, w najlepszym wypadku groził mu wózek inwalidzki. Lekarze radzili, aby
wychodził do ludzi, aktywizował się, wykładał. - Tylko skoro od poniedziałku
do piątku nie mógł orzekać w sądzie, to dlaczego w weekendy prowadził
wykłady? I dlaczego odpowiednio wcześniej nie poinformował o tym prezes
- zastanawia się sędzia, znajomy Mitery. Rzecznik
wziął do obrony znanego adwokata i żałuje: - Myślę, że jakbym miał obrońcę
ze środowiska, sędziego, tobym wygrał. Chyba elicie sędziowskiej zależało na
tym, aby mnie ukarać.
Profesor Marcin Matczak zwraca uwagę, że sędzia Mitera mówi
językiem, zdaniami i przekazem, które na co
dzień powtarza władza wykonawcza i
ustawodawcza. Telefony od dziennikarzy dosłownie się urywają, a on w mediach
zamiast strzec niezależności sędziowskiej, staje się wyrazicielem partyjnych
interesów. Zachwala „reformy” Ziobry. Łamią konstytucję? „Przepis jest konstytucyjny, tzn. istnieje takie domniemanie, dopóty,
dopóki Trybunał Konstytucyjny nie stwierdzi jego niezgodności z konstytucją” -
odpowiada.
To on wystąpił do komisji etyki
KRS, aby zajęła się sędziami krakowskiego Sądu Okręgowego. Głośno protestowali
przeciwko koleżance ze szkolnych lat Ziobry, którą mianował na stanowisko
prezesa.
- Jak widzę sędziego w stroju
sportowym stojącego na ławce, to zastanawiam się, czy to wypada i czy to
odpowiednie miejsce na hyde park? - mówi
Mitera i dodaje, że trzeba zbadać ten personalny konflikt w Krakowie. Chodzi mu
o sędziego Dariusza Mazura. By być lepiej słyszanym, przemawiał (w koszuli,
marynarce i dżinsach) do sędziów na korytarzu z ławki, kiedy prezes odwołała
sędziowskie zgromadzenie i zamknęła przed nimi salę.
Prezes elegant
Prezes Mitera ma wielkie
przywiązanie do strojów. Na sportowo to tylko na kitesurfing się ubiera. O jego
skarpetach w grochy, kolorowych poszetkach i kobaltowych garniturach krążą już
legendy. Kolega Mitery po fachu mówi, że sędzia jak orzeł powinien być szary
i latać wysoko. Dodaje, że jak się nie ma wiele do powiedzenia ani realnej
władzy, to strój wyprzedza człowieka. - Mama mnie nauczyła, że ważne jest
porządne ubranie, porządne jedzenie i porządne zachowanie - mówi Mitera.
Sędzia Wojciech Łączewski, znienawidzony przez PiS, odkąd
nieprawomocnie skazał na więzienie byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego,
mówi, że Mitera jeszcze do sądu polityki nie wprowadził.
- I nie przedstawił też żadnego
pomysłu na poprawę naszej pracy. Zaległości jest coraz więcej, ludzie odchodzą
z pracy w sekretariatach - opowiada. Dodaje
też, że prezes, choć tak sympatyczny w rozmowie, to jednak niewiele może.
Mitera mówi, że pracuje od rana do nocy, ale na tym awansie tylko stracił
finansowo.
Na szczęście - mówi - jego żona (z
pierwszą się rozwiódł, ma dwoje dzieci) pracująca na rynku nieruchomości
zarabia więcej od niego, więc on może pewne rzeczy robić dla idei. Marek Celej
mówi dziś, że gdyby te 15 lat temu mógł przewidzieć, jak dziś zachowa się
Mitera, toby mu wtedy przy każdej okazji powtarzał, że prymat wiedzie konstytucja,
i tłumaczył, kim powinien być sędzia. - Do głowy mi to nawet nie przyszło,
że ktoś, kto uważa się za sędziego, może tego nie rozumieć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz