czwartek, 16 sierpnia 2018

Teraz Mitera



„Dobra zmiana" dla Macieja Mitery wygląda tak: członek i rzecznik KRS, a do tego awans na prezesa sądu. Mówi, że pracuje na kilku etatach, a płacą za jeden.

Anna Dąbrowska

Kiedy sędzia Marek Celej do­wiedział się, że Maciej Mite­ra startuje do upolitycznionej KRS, strapiony wysłał do niego esemesa, aby pamiętał, że naj­ważniejszą rzeczą jest wiedzieć, że jest się sędzią: - Odpisał mi, że on to wie, tylko środowisko o tym nie pamięta. Wtedy zro­zumiałem, że przesiąkł tą ministerialną atmosferą. Niektórzy w środowisku sę­dziowskim uważają Celeja z Sądu Okrę­gowego w Warszawie (sądził w głośnych procesach, m.in. Beaty Sawickiej, w aferze Rywina) za ojca chrzestnego Mitery. 15 lat temu ktoś zwrócił uwagę Celeja, wówczas członka KRS, na młodego asesora z sądu rejonowego. Nie mógł przebić się z nomi­nacją na sędziego. - Przyszedł, opowiedział o sobie i zrobił dobre wrażenie. Przyjrza­łem się jego orzecznictwu, opiniom, które zebrał, i z czystym sumieniem rekomen­dowałem KRS jego zgłoszenie o nominację - wspomina Marek Celej. Konkurencji nie miał wielkiej, został sędzią. W lutym Mitera dostał od Ziobry awans życia - na prezesa Sądu Rejonowego Warszawy Śródmieścia. To jeden z najważniejszych sądów pierw­szej instancji w Polsce. Tu rozstrzygane są spory przeciwko instytucjom państwowym, w sprawach politycznych, tu najczę­ściej sądzeni są Obywatele RP.
   Mitera nie uważa, że Celej jakoś szcze­gólnie mu pomógł, ale oddaje, że to do­świadczony karnista, docenia jego obycie na sali i profesjonalizm. Ale nie na tyle, aby chciał go posłuchać, kiedy spotkali się na sądowym korytarzu, zaraz po tym, jak w kwietniu Mitera został członkiem i rzecznikiem KRS. „Co ty, Maciej, najlep­szego zrobiłeś?” - zapytał Celej. Tłuma­czył mu, że plami urząd sędziego, że swój honor wystawia na szwank. Mitera na to, że to „dla dobra sędziowskiej służby”, i sprowadził rozmowę na przygotowania do mistrzostw świata w piłce nożnej.
   Jest zapalonym kibicem. Od jesieni 2012 r. przez rok był prezesem Miejskiego Klubu Sportowego Tarnovia. W Tarnowie od kilku lat mieszkają jego rodzice. Dziś w jego macierzystym Sądzie Rejonowym dla Warszawy Woli nie potrafią sobie przypomnieć, aby prezes dawała mu zgo­dę na społeczne prezesowanie w klubie. Jej brak grozi dyscyplinarką, ale sprawa i tak się już przedawniła. Mitera zapewnia, że miał zgodę.
   Pasja piłkarska znów dała o sobie znać 24 lipca. Dobry znajomy, warszawski radca prawny, zaprosił go do swojej loży vipowskiej na stadionie Legii. Razem z wi­ceministrem sprawiedliwości Michałem Wójcikiem oglądali porażkę stołecznej drużyny w eliminacjach Ligi Mistrzów ze słowackim Spartakiem Trnava. - Czy nie widzi pan w tym czegoś niestosowne­go, że prezes sądu ogląda mecz w towarzy­stwie wiceministra? - pytamy Miterę. - Nas nie trzeba zachęcać do oglądania piłki noż­nej. Ja jestem kibicem, minister Wójcik też. Z racji urzędu nie wypadało mi być wśród najbardziej zagorzałych kibiców. Spotka­liśmy się na stadionie, wypiliśmy kawę. Widząc pana ministra, nie będę udawał, że go nie znam, a znam z pracy w resorcie, i przed nim uciekał - tłumaczy Mitera.

Prezes u ministra
Bliższe relacje niż z Wójcikiem ma Mitera z drugim zastępcą Zbigniewa Ziobry Łukaszem Piebiakiem. W 2016 r. Piebiak zaproponował mu wyjazd do pracy w kan­celarii Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Państwa mogą tam delegować prawników na swój koszt. W Strasburgu oczekiwano, że Polska wystawi trzech kandydatów, a kancelaria będzie mogła wybrać najlepszego. Minister Piebiak oświadczył, że zrobił swój wewnętrzny konkurs, który wygrał Mitera. Ale, jak mó­wią pracownicy MS, w dokumentach nie ma śladu po konkursie. Mitera też żad­nego konkursu nie pamięta. Był pewny wyjazdu. Poleciał do Londynu podszkolić angielski. Sąd Apelacyjny w Warszawie, na wniosek Piebiaka zapłacił za jego kurs w związku z ubieganiem się o to stanowi­sko 13 475 zł. Ostatecznie Strasburg odrzu­cił jego kandydaturę.
   Na 18 lat sędziowskiego stażu, wliczając asesurę, ponad siedem lat spędził w Mi­nisterstwie Sprawiedliwości. To sporo. Pierwszy raz młody sędzia z rejonu trafił do resortu, kiedy Zbigniew Ziobro debiu­tował jako minister. - Wiceminister pan sędzia Kryże [ten sam, który w czasach PRL skazał opozycjonistów Czumę i Ko­morowskiego - red.] znał mnie z sądu war­szawskiego, ja miałem wtedy 33 lata i to on zadzwonił do mnie i zaproponował pracę - wspomina Mitera. W 2016 r. znów stawił się w resorcie, na telefoniczne wezwanie wiceministra Łukasza Piebiaka. W środo­wisku mówi się, że do ministerstwa idą sę­dziowie, którzy nie mają ochoty na ciężką orzeczniczą pracę. Są bardziej urzędnika­mi niż sędziami. TK orzekł kilka lat temu, że sędziowie na delegacji w MS, podlegając władzy wykonawczej, nie mają prawa orze­kać. Dostają dodatki funkcyjne, mają czas na szkolenia, o ich dwucyfrowych pensjach krążą legendy.
   Mitera był głównym specjalistą w de­partamencie organizacyjnym oraz pełno­mocnikiem ministra przed sądami admi­nistracyjnymi, wojewódzkim i naczelnym. Oburza go, że deprecjonuje się ministerial­ną pracę sędziego, bo - jak twierdzi - to bar­dzo wymagająca robota. Proponuje zakład: niech zgłosi się tu na dwa tygodnie jakiś sę­dzia, poprawnie zredaguje pod względem legislacyjnym tylko jeden przepis, będzie skutecznym pełnomocnikiem ministra przed NSA i WSA, napisze kilka decyzji zgodnie ze sztuką, odpowiedzi na skargi kasacyjne, do tego będzie rozpoznawał sprzeciwy korporacji zawodowych. - I je­śli przez dwa tygodnie nie popełni dużych błędów, to ja zrzeknę się urzędu sędziego. A jeśli zaliczy wpadkę, to on się zrzeknie - deklaruje odważnie i zaprasza do zakła­du. Jeśliby to od niego zależało, to każdego sędziego wysłałby na obowiązkową dele­gację do resortu. - Ministerstwo to świetna szkoła, niesamowicie mnie praca tu roz­winęła jako prawnika - zachwala Mitera. Relacje z Ziobrą Mitera też ma więcej niż służbowe. Trzy lata temu, zapraszając zna­jomych na towarzyskie oblewanie dokto­ratu z historii prawa, uprzedzał, że będzie „pan Zbyszek”. Tytuł obronił na uniwersy­tecie w Białymstoku.

Prezes nie orzeł
W MS uchował się do 2011 r., kiedy zo­stał oddelegowany do Sądu Rejonowego dla warszawskiej Woli. - To, że nie był tu orłem, powszechnie wiadomo, nie chodzi­liśmy do niego przegadywać naszych spraw, bo nie potrafił nic podpowiedzieć. Bardziej niż na orzekaniu skupiał się na tym, jak do­robić na szkoleniach - wspomina sędzia, jego dawny znajomy. Innego sędziego ogarnął pusty śmiech, kiedy przeczytał opinię prezesa sądu Sebastiana Ładosia o Miterze, gdy startował do KRS: „Jego praca wiązała się z rozpoznawaniem znacznej liczby spraw o wykroczenia. (...) Można wskazać na skomplikowane spra­wy, zarówno pod względem prawnym, jak i zgromadzonego materiału dowodowego, a także mające precedensowe znaczenie”.
   - Te skomplikowane sprawy Mitery przy­toczone w opinii są banalne, takie jakich sędziowie w sądach rejonowych sądzą set­kami - opowiada sędzia, który zna Miterę. Dodaje, że rzecznik KRS został przeniesio­ny z wydziału karnego do wykroczeniowego, co świadczy o tym, że nie dawał sobie rady z poważniejszymi sprawami. Mitera twierdzi, że to nie była żadna kara. Mówi, że miał tam ogrom pracy i wyspecjalizował się w wykroczeniach, że dużo prościej jest sądzić ot choćby taką oczywistą kradzież z włamaniem, a nad wykroczeniem to już się trzeba pochylić, coś doczytać.
   Sędzia Ładoś napisał też w opinii, że nie posiada informacji, „aby kiedykolwiek była kwestionowana kultura urzędowania sędziego Mitery, bądź zgłoszono jakiekol­wiek zastrzeżenia pod tym względem”. A jednak Mitera ma wyrok dyscyplinarny - upomnienie za przewinienie służbowe, bo bez zawiadomienia prezesa SO podpi­sał trzy umowy na prowadzenie wykładów na kursach na aplikacje prawnicze. Mitera odwołał się do SN, by odstąpił od wymie­rzenia kary, ale bezskutecznie.
   Projekt orzeczenia w jego sprawie przy­gotował sędzia SN Dariusz Zawistowski, który na znak protestu przeciwko upoli­tycznianiu KRS i przerwaniu kadencji jej członków zrzekł się funkcji jej przewodni­czącego. Mitera chciał, by z dyscyplinarki wybronił go sędzia Celej, ale on, wiedząc, że sprawa jest dość jednoznaczna etycznie, nie zdecydował się. Rzecznik KRS broni się, że wysłał kilka dni przed wykładami listem poleconym zawiadomienie do prezesa, ale widać nie dotarło na czas. Opowiada, że był wtedy bardzo schorowany, na bar­dzo długim zwolnieniu lekarskim. Choroba immunologiczna, chemia, w najlepszym wypadku groził mu wózek inwalidzki. Lekarze radzili, aby wychodził do ludzi, aktywizował się, wykładał. - Tylko skoro od poniedziałku do piątku nie mógł orze­kać w sądzie, to dlaczego w weekendy pro­wadził wykłady? I dlaczego odpowiednio wcześniej nie poinformował o tym prezes - zastanawia się sędzia, znajomy Mitery. Rzecznik wziął do obrony znanego ad­wokata i żałuje: - Myślę, że jakbym miał obrońcę ze środowiska, sędziego, tobym wygrał. Chyba elicie sędziowskiej zależało na tym, aby mnie ukarać.
   Profesor Marcin Matczak zwraca uwagę, że sędzia Mitera mówi językiem, zdaniami i przekazem, które na co dzień powtarza władza wykonawcza i ustawodawcza. Telefony od dziennikarzy dosłownie się urywają, a on w mediach zamiast strzec niezależności sędziowskiej, staje się wy­razicielem partyjnych interesów. Zachwa­la „reformy” Ziobry. Łamią konstytucję? „Przepis jest konstytucyjny, tzn. istnieje takie domniemanie, dopóty, dopóki Try­bunał Konstytucyjny nie stwierdzi jego niezgodności z konstytucją” - odpowiada.
To on wystąpił do komisji etyki KRS, aby zajęła się sędziami krakowskiego Sądu Okręgowego. Głośno protestowali prze­ciwko koleżance ze szkolnych lat Ziobry, którą mianował na stanowisko prezesa.
- Jak widzę sędziego w stroju sportowym stojącego na ławce, to zastanawiam się, czy to wypada i czy to odpowiednie miej­sce na hyde park? - mówi Mitera i dodaje, że trzeba zbadać ten personalny konflikt w Krakowie. Chodzi mu o sędziego Dariu­sza Mazura. By być lepiej słyszanym, prze­mawiał (w koszuli, marynarce i dżinsach) do sędziów na korytarzu z ławki, kiedy prezes odwołała sędziowskie zgromadze­nie i zamknęła przed nimi salę.

Prezes elegant
Prezes Mitera ma wielkie przywiązanie do strojów. Na sportowo to tylko na kitesurfing się ubiera. O jego skarpetach w gro­chy, kolorowych poszetkach i kobaltowych garniturach krążą już legendy. Kolega Mi­tery po fachu mówi, że sędzia jak orzeł po­winien być szary i latać wysoko. Dodaje, że jak się nie ma wiele do powiedzenia ani realnej władzy, to strój wyprzedza człowie­ka. - Mama mnie nauczyła, że ważne jest porządne ubranie, porządne jedzenie i po­rządne zachowanie - mówi Mitera.
   Sędzia Wojciech Łączewski, znienawi­dzony przez PiS, odkąd nieprawomoc­nie skazał na więzienie byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, mówi, że Mitera jeszcze do sądu polityki nie wprowadził.
- I nie przedstawił też żadnego pomy­słu na poprawę naszej pracy. Zaległości jest coraz więcej, ludzie odchodzą z pra­cy w sekretariatach - opowiada. Doda­je też, że prezes, choć tak sympatyczny w rozmowie, to jednak niewiele może. Mitera mówi, że pracuje od rana do nocy, ale na tym awansie tylko stracił finansowo.
Na szczęście - mówi - jego żona (z pierw­szą się rozwiódł, ma dwoje dzieci) pracują­ca na rynku nieruchomości zarabia więcej od niego, więc on może pewne rzeczy robić dla idei. Marek Celej mówi dziś, że gdyby te 15 lat temu mógł przewidzieć, jak dziś zachowa się Mitera, toby mu wtedy przy każdej okazji powtarzał, że prymat wiedzie konstytucja, i tłumaczył, kim powinien być sędzia. - Do głowy mi to nawet nie przyszło, że ktoś, kto uważa się za sędziego, może tego nie rozumieć...           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz