Ma 46 lat, od blisko
20 lat żyje w cieniu Auschwitz. Mieszka w pokoju gościnnym, który znajduje się
po tamtej stronie, za drutami
Paweł Reszka
Na co dzień Piotr Cywiński, dyrektor
muzeum, ma do czynienia z wielkimi liczbami. Pamięcią po 1,1 mln pomordowanych.
Logistyką związaną z 2,1 mln zwiedzających rocznie. Dyplomacją - bo oficjalne
delegacje z całego świata są tu codziennością, j Ostatnio zaś musi się też
mierzyć z falą nienawiści.
- Jeśli nie chce pan eksponować polskich wątków, to wynoś
się pan z Oświęcimia - poradził mu niedawno prawicowy publicysta z Krakowa.
Późny wieczór.
Linia kolejowa, pociągi, sklep spożywczy, ludzie z wózkami
pełnymi zakupów, lumpeks, ale już zamknięty, dopiero rano będzie „nowa
dostawa”. Wreszcie hotel.
- Rano mam spotkanie w muzeum. Daleko to? - pytam.
- E, nie. Po drugiej stronie ulicy. Tam zaraz jest brama do
obozu, najlepiej iść przez parking. Śniadanie od 7 rano. Nie ma tłoku. Mamy
dziś tylko dwie grupy - wyjaśnia miła pani recepcjonistka.
Normalność toczącego się życia przeraża. Po tej stronie ulicy
są grupy, śniadania, miejsca parkingowe. Po tamtej druty, bloki, krematoria,
miejsca, gdzie eksperymentowano na ludziach i zabijano ich fenolem w zastrzyku.
Największy cmentarz świata.
GABINET
Gabinet dyrektora jest w byłym szpitalu dla załogi SS. Na
terenie obozu budynki głównie murowane, przerobione z koszar polskiej armii.
Po drodze do biura
przechodzi opodal wieżyczek strażniczych i ogrodzenia (słupy o wysokości 3,3 metra, 24 izolatory,
druty kiedyś pod napięciem 400 woltów, pod spodem betonowe płyty, żeby
więźniowie nie robili podkopów).
Urzęduje obok
komory gazowej i krematorium. Z okien ma widok na szubienicę, na której
powieszono w 1947 roku Rudolfa Hossa - pierwszego komendanta obozu.
Kawa. Siedzimy w
głębokich fotelach.
- Można się
przyzwyczaić? - pytam.
- Na samym
początku, w 2006 roku, jak zostawałem dyrektorem, jedna z pracownic mówi do
mnie: „Piotrze, ty pewnie myślisz, że z czasem się przyzwyczaisz. Ale się nie przyzwyczaisz”.
- Uwierzył pan?
- Myślałem, że
trochę koloryzuje. Teraz wiem, że nic nie przesadzała.
- I
jak to jest?
- Jak? Auschwitz
zajmuje coraz więcej miejsca w pana głowie. I nagle zaczyna stanowić bardzo
mocny punkt odniesienia w życiu codziennym. Wie pan, każdy ma w świadomości
rozpiętość między skrajnym dobrem i skrajnym złem. Czymś, co sobie wyobrażamy
jako takie ekstrema.
- A doświadczenie z
Auschwitz to zmienia?
- Tak, bo
rozpiętość między skrajnym złem a wielkim dobrem i poświęceniem jest tu wielka
i ciągle się powiększa. W porównaniu z tym, co w było w Auschwitz, te
„drgania” dzisiejszego powszedniego życia mają zakres znacznie węższy.
Codzienne przykrości i radości znajdują się blisko siebie i są małe.
- Da się wyjść z
tej pracy?
- Nie da się.
Ludzie odchodzą stąd po kilku miesiącach albo zostają na całe życie. Nie ma
półśrodka.
- Zastanowił się
pan: „W co ja wszedłem?”.
- Przez sześć lat
przed objęciem funkcji dyrektora byłem sekretarzem Międzynarodowej Rady
Oświęcimskiej. Połowa rady składała się wtedy z byłych więźniów. Oni mi
zaproponowali tę funkcję. Skoro oni i skoro zrobili to pod koniec swojego
życia, to nie mogłem odmówić.
Kiedy pytam, między jakie miejsca dzieli
swój czas, wymienia Warszawę, Auschwitz, Waszyngton, Jerozolimę, łagry Gułagu,
Phnom Penh.
Jakiś czas temu wrócił z Rwandy: - Powiedziałem, żeby wszystko
spisywali. Póki pamiętają w szczegółach. Niech budują fundamenty. Na
przepracowanie przyjdzie czas. Z takiej traumy wychodzi się przez dekady.
Sekretarka: - Panie
dyrektorze, delegacja wjeżdża na parking.
Cywiński: - Ja
tylko witam, a kto ich przejmuje? Zaraz wracam.
Pracownik muzeum: -
Jakaś ważna delegacja jest codziennie. A kilka razy do roku są tu naprawdę
najważniejsi ludzie na świecie.
Dni „krytyczne”?
Styczeń - wtedy przypada rocznica wyzwolenia obozu i kwiecień - Marsz Żywych.
Gabinet
monotematyczny, zawalony papierami. Na ścianie wielkie zdjęcie lotnicze obozu.
Na półce: „Gułag” Anne Applebaum, „Moja Polska” Szewacha Weissa, „Życie po
ocaleniu” Katariny Bader. Dużo Władysława Bartoszewskiego. Trudno dostrzec inne
elementy - coś, co jest osobiste, niezwiązane z pracą. Wszystko kręci się wokół
Zagłady.
DYPLOMACJA
Rozmawiamy o
pracy w Auschwitz.
- Walc na polu
minowym. Mój poprzednik mawiał: „To specyficzne miejsce. Idziesz, kopniesz
kamień, a jutro przeczytasz o tym na pierwszej stronie »New York Timesa« i
»Haaretz«”. Każdy krok musi być bardzo dobrze przemyślany.
- Co jest
najtrudniejsze?
- Trzeba umieć
rozmawiać z ludźmi z zupełnie innych światów.
- Musi pan podać
przykład.
- Przychodzą
ortodoksyjni Żydzi. Mówią, że w Birkenau leżą prochy na ziemi. Mają rację, boje
tam rozsypywano i z komina się sypało, więc leżą. Mówią: „Dlatego jedynym rozwiązaniem
zgodnym z Halachą, czyli wykładnią prawa mojżeszowego, jest przykrycie całego
terenu 50-centymetrowrą warstwą ziemi”. I dla nich argument, że konserwator
zabytków się na to nie zgodzi, nie jest żadnym argumentem.
- To co można im
odpowiedzieć?
- Powołałem się na
Księgę Hioba: „Ziemio, nie skryj mojej krwi, tak iżby krzyk mój nie ustał”.
Powiedziałem, że możemy przykryć „krew” ziemią, ale niech się nie zdziwią, że
krzyk ustanie.
- Zadziałało?
- Tak, ale
znalezienie takiej odpowiedzi czasem zajmuje tygodnie, miesiące. Nasza praca
to jest taki dialog.
Dwudziestego siódmego stycznia podczas
uroczystości z okazji 73. rocznicy wyzwolenia obozu ambasador Izraela Anna
Azari rezygnuje z wcześniej przygotowanego tekstu. Odnosi się do przyjętej
właśnie ustawy o IPN. „W Izraelu ta nowelizacja została potraktowana jako
możliwość kary dla świadectw ocalałych z Zagłady. Wywołała dużo emocji. Rząd
Izraela odrzuca tę nowelizację” - mówi.
Premier Mateusz
Morawiecki i wicepremier Beata Szydło zmrożeni. Nie biją braw, gdy Azari
schodzi z mównicy.
Pani ambasador
wraca na miejsce w pierwszym rzędzie, siada koło Piotra Cywińskiego.
SKANDAL
Piotr Cywiński: -
Tak. ambasador Azari wypowiedziała się bardzo mocno. Znam ją od kilku lat.
Nigdy nie widziałem, by była tak zestresowana.
- Kiedy pan
zrozumiał, że ten „kopnięty kamień” trafi na pierwsze strony gazet?
- Nowelizacja
ustawy o IPN przeszła trochę obok mnie, bo przygotowywaliśmy uroczystości na 27
stycznia. To jest dla nas najtrudniejszy dzień w roku. Dopiero gdy wróciłem do
pokoju i odpaliłem dzienniki telewizyjne, zobaczyłem, że się zaczęło.
- To zła ustawa?
- Na pewno źle
napisana. Były premier Jan Olszewski, prawnik, mówi, że nie ma pojęcia, jak ją
stosować. Prezydent, też prawnik, skierował ją do Trybunału. Więc chyba coś
jest nie tak. Tymczasem dotykamy czułych spraw i prawo powinno być tu
precyzyjne.
- Zaraz potem wokół
pana zaczęło się robić gorąco. Mówił pan o fali fake newsów.
- Przez 10 dni
ciągle pojawiały się nowe. A to, że tego 27 stycznia zakazałem wnoszenia na
uroczystości polskich flag. Kłamstwo! A to, że w pierwszych rzędach siedzieli
tylko Żydzi. Kłamstwo - na 60 byłych więźniów w tym roku niemal wszyscy byli z
Polski. A to, że ktoś miał zaproponować do zbiorów list polskiego więźnia, ale
nie chcieliśmy przyjąć, tłumacząc: „Polskich listów mamy dużo i zbieramy tylko
żydowskie”.
- Też kłamstwo?
- Nie ma listów
żydowskich. Żydzi w obozie nie mieli prawa do pisania listów. Taka odpowiedź
nie mogła paść. Obłęd!
- I co pan myśli?
- Wiem, że trwa
dochodzenie w sprawie tych fake newsów. Policja się tym na serio
zainteresowała. Zwłaszcza że kłamstwa były rozpowszechniane w bardzo
niewygodnym dla Polski okresie. Duża część rządu była zaangażowana w gaszenie
pożaru związanego z ustawą o IPN. I w tym momencie dolano oliwy do ognia.
Logiczne jest pytanie o cel.
- Witold Gadowski,
publicysta z Krakowa, mówi do pana „fora ze dwora”, bo w Auschwitz nie ma
wystawy akcentującej „polski ruch oporu”.
- Nie czytałem tego
ani nie oglądałem. Nie wiem, kim jest ten pan, nie znam go. Nie zadzwonił tu,
nic nie sprawdził. Rozmawiajmy poważnie.
- Będzie wystawa o
ruchu oporu?
- Poprzednia była
stara, zużyta. Funkcjonowała jeszcze w latach 80. Na piętrze bloku 11. Strop
był niepewny, droga przeciwpożarowa też. Będzie niebawem nowa wystawa. Jest
już scenariusz. Być może uwiniemy się do końca roku. Nie ma tu żadnego sztucznego
wydłużania ani złośliwości.
- Może pan nie
zdążyć. Przyjdzie wysoka komisja i powie: „Tu nie ma akcentów polskich, do
widzenia!”.
- Są akcenty
polskie. Jestem tu prawie 12 lat. Powołano mnie w czasie rządu PiS. Następcy
pracowali ze mną normalnie. Piotr Gliński, wicepremier, minister kultury, był
tu z jedną z pierwszych podróży. Spędził 7,5 godziny: zbiory, konserwacja,
bloki rezerwatowe. Najdłuższa wizyta decydenta politycznego, jaką przeżyłem.
Auschwitz nie da się poddać wyłącznie politycznemu kierowaniu. Są jeszcze
ludzie, którzy to rozumieją.
- Wicepremier jest
wśród nich?
- Takie odniosłem
wrażenie.
- Ja odniosłem
wrażenie, że o Auschwitz rozmawiamy ostatnio w kategoriach, czy ekspozycja
jest wystarczająco patriotyczna, czy zbyt mało patriotyczna.
Część ludzi
chciałaby tak rozmawiać, ale oni nie są większością. Są po prostu głośni.
Większość jest świadoma, że mówimy o największym cmentarzu na świecie. Proszę
pamiętać, że żyją wśród nas osoby, które przez ten obóz przeszły. Nie ma ich wiele,
ale są. Żyją ich najbliżsi - dzieci, wnuki. Dziś widzą, jak te najtrudniejsze
sprawy w ich życiu trafiły do żonglerki słownej. Zostały sprowadzone do radości
tweeta czy bon motu, który błyśnie przez chwilę na pierwszej stronie. Przestają
rozumieć, o co chodzi.
- Mówią to panu?
- Dzwonią albo
piszą. Sens jest jeden: „Jak oni śmieli używać do tego prochów mojej mamy!”.
Cywiński jest historykiem mediewistą.
Kończył uniwersytet w Strasburgu, a potem KUL. Doktoryzował się w Instytucie
Historii PAN.
Strasburg nie jest
przypadkiem. Lata 80. spędził we Francji i w Szwajcarii, na emigracji.
Dlaczego? Jest synem Bohdana Cywińskiego - wczasach PRL znanego dysydenta.
Autora jednej z najważniejszych dla opozycji książek „Rodowody niepokornych”.
Cywiński senior - historyk idei, publicysta i filozof (w czasie studiów filozoficznych
na KUL poznał się z Karolem Wojtyłą) - był w 1981 roku zastępcą naczelnego w
pierwszym „Tygodniku Solidarność”.
Obaj Cywińscy są potężnie zbudowani. Noszą długie brody. Senior
siwą, junior rudą.
KOMBINAT
Radził się pan ojca.
zanim pan objął posadę?
- Tak. Ale jak to
on, nie chciał za mocno wpływać na mój wybór. Sygnalizował tylko swoje lęki.
- Na przykład?
- Bał się, że
zostanę menedżerem, który porzuci pracę naukową i intelektualną. Niechciał,
żebym został jedynie mistrzem logistyki albo fundraiserem.
- Ilu ludzi tu
przyjeżdża?
- Ponad dwa miliony
rocznie. Dwukrotny wzrost wciągu dekady. W Europie nie ma miejsca pamięci o
porównywalnej frekwencji.
Wystarczy wyjść z gabinetu. W jednym bloku
spotykają się trzy grupy. Dwie kolejne czekają na wejście. Wszyscy mają
słuchawki na uszach. Przewodnicy mówią do mikrofonów. Dzięki temu nie ma
przekrzykiwania się. W blokach, mimo tłumu, jest względnie cicho.
Cywiński: -
Oprowadzamy w 17 językach. Nie ma takiego drugiego muzeum na świecie. Ale ze
względu na liczbę chętnych musieliśmy wprowadzić limity wejść. Wpuszczamy
maksymalnie 1000 osób na godzinę. Zostało to wymuszone bezpieczeństwem
odwiedzających i zabytków. Chcemy też, by wizyty odbywały się w godny sposób.
W skład muzeum wchodzi: 155 obiektów nieruchomych (m.in.
bloków, baraków, budynków poobozowych), około 300 ruin i śladów poobozowych.
Ponad 13 km
ogrodzenia z 3,6 tys. słupów betonowych. Teren ma 200 ha. Tory kolejowe,
drogi, poobozowe oczyszczalnie ścieków. Obiekty ruchome: 110 tys. butów, 3,8
tys. waliz, 12 tys. garnków. 470 protez, 350 sztuk odzieży obozowej, 250
tałesów, a także 4,5 tysięcy dzieł sztuki. Do tego 250 metrów bieżących
dokumentów - między innymi 48 tomów obozowych „Ksiąg zgonów”, 16 tomów akt
personalnych więźniów i 8 tysięcy listów obozowych.
Pracownik muzeum
Paweł Sawicki: - Wszystko trzeba konserwować. Każdy słup z ogrodzenia. Nawet
roślinność. Na przykład topole, które sadzili więźniowie, nie mogły przetrwać
tylu lat. W tych samych miejscach są więc sadzone dokładnie takie same topole.
Sawicki prowadzi
mnie do laboratorium, gdzie non stop trwa konserwacja dokumentów, butów,
walizek, protez. Potem idziemy do bloku B2. który jest utrzymywany w takim
stanie, w jakim zostawili go Niemcy.
Sawicki: - Wymagało
to długich zabiegów konserwatorskich.
Wszystko zachowane
idealnie - lamperia i wałek z czasów, gdy były to koszary polskiej armii.
Wytarte paski na ścianach to zadrapania po pryczach. Kaloryfer wpuszczony w
podłogę, ale wycięte fragmenty posadzki leżą w magazynie, ponumerowane - jakby
co, można je tu nawet za chwilę wstawić. Na ścianach łaźni zachowały się nawet
rysunki propagandowe. Instrukcja, jak należy się myć: ściągać górę od pasiaka i
się nie tłoczyć.
PRZESŁANIE
Wycieczki najczęściej
zatrzymują się przed fotografią Czesławy Kwoki. Numer obozowy 26947.
Pochodziła z Wólki Złojeckiej na Zamojszczyźnie. Została zabita zastrzykiem z
fenolu. Miała wtedy 15 lat.
Zdjęcie - jedno z
tysięcy - wykonał obozowy fotograf Wilhelm Brasse. Czesława stała się słynna,
gdy jej portret „wystąpił” w filmie „Portrecista”. Teraz ma już kolorową
wersję zdjęcia, obraz, a nawet wiersze na swój temat.
Co jakiś czas
muzeum przypomina zdjęcie Czesławy na Twitterze. Obok niej pojawiają się też
fotografie innych więźniów.
Cywiński: -
Auschwitz kojarzy się z wielkimi liczbami. Nic niemówiącymi datami. Transporty,
pociągi, zwrotnice, wielkie komory gazowe, logistyka. Wszystko przerażająco industrialne.
W sumie Auschwitz było efektem niemieckiego pozytywizmu: „Da się zrobić!
Przewieźć, zabić, rozproszyć prochy”.
- Ludzkie losy
gubią się w tej logistyce i masie ofiar?
- Właśnie chodzi
nam o to, by w tym nie zgubić pojedynczego człowieka. Tych, którzy trafiali tu
tylko do zagłady, w ogóle nie spisywano. Z 405 tysięcy więźniów, którzy byli
na listach obozowych, przetrwała trochę ponad połowa nazwisk. Znamy je i
pokazujemy, żeby podkreślić człowieczeństwo. Przykłady pojedynczych losów mówią
najdobitniej.
- Zastanawiał się
pan, dlaczego tak wiele osób tu przyjeżdża? Dwa razy więcej niż przed dekadą?
Czego szukają?
- Dziś wszystko
jest online i live. Świat przyśpieszył i stał się bardzo niepewny. Otaczają nas
konflikty, partykularyzmy narodowe. Myślę, że ludzie potrzebują jakichś mocnych
punktów odniesienia. Pozytywnych i budujących. I tych innych.
- Innych, czyli
potwornych - jak Auschwitz?
- Auschwitz jest
bez wątpliwości punktem odniesienia. Stabilnym. stałym. Może dać pryzmat spojrzenia
na cywilizację ludzką. Przyjeżdżają tu ludzie, którzy szukają jakichś odniesień
do swojego świata. Albo wytłumaczenia. Na przykład Chińczycy pytają o Mandżurię!
A wie pan, że mamy 30-40 tysięcy odwiedzających z Korei Południowej?
- Po co przyjeżdżają
Koreańczycy?
- Też mnie to
nurtowało. Kiedyś zaczepił mnie turysta z Korei, pytając o kierunek. Zaczęliśmy
rozmowę. „Co pana motywowało, żeby tu przyjechać?” - zagadnąłem. Był trochę
zdziwiony, że zadaję mu takie pytanie. Spojrzał na mnie i odparł krótko:
„Zawsze chciałem zrozumieć Europę”.
Rozmowa przedłuża się o 15 minut, co
powoduje, że w poczekalni tworzy się mała kolejka.
Pytam jeszcze na odchodnym: - Czyja dobrze zrozumiałem, że
przez dużą część roku mieszka pan tutaj?
- Tak, w pokoju
gościnnym.
- I jak to jest
budzić się tu rano?
- To już nie jest
problem. Gdy uciekasz, szukasz sytuacji granicznych. Tu jeszcze jest obóz, ale
tam już nie, tam jest normalna ulica. Dziwisz się, nie rozumiesz. Ale przecież
nie da rady angażować się w coś. przed czym się ucieka. Kiedy przestajesz
uciekać - zaczynasz żyć. Ja nie uciekam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz