poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Gabinet z widokiem na szubienicę



Ma 46 lat, od blisko 20 lat żyje w cieniu Auschwitz. Mieszka w pokoju gościnnym, który znajduje się po tamtej stronie, za drutami

Paweł Reszka

Na co dzień Piotr Cywiński, dyrektor muzeum, ma do czynienia z wielkimi liczbami. Pamięcią po 1,1 mln pomordo­wanych. Logistyką związaną z 2,1 mln zwiedzających rocznie. Dyplomacją - bo oficjalne delegacje z całego świata są tu codziennością, j Ostatnio zaś musi się też mierzyć z falą nienawiści.
- Jeśli nie chce pan eksponować polskich wątków, to wynoś się pan z Oświęcimia - poradził mu niedawno prawicowy publicysta z Krakowa.

Późny wieczór.
Linia kolejowa, pociągi, sklep spożywczy, ludzie z wóz­kami pełnymi zakupów, lumpeks, ale już zamknięty, dopiero rano będzie „nowa dostawa”. Wreszcie hotel.
- Rano mam spotkanie w muzeum. Daleko to? - pytam.
- E, nie. Po drugiej stronie ulicy. Tam zaraz jest brama do obo­zu, najlepiej iść przez parking. Śniadanie od 7 rano. Nie ma tłoku. Mamy dziś tylko dwie grupy - wyjaśnia miła pani re­cepcjonistka.
Normalność toczącego się życia przeraża. Po tej stronie uli­cy są grupy, śniadania, miejsca parkingowe. Po tamtej dru­ty, bloki, krematoria, miejsca, gdzie eksperymentowano na ludziach i zabijano ich fenolem w zastrzyku. Największy cmentarz świata.

GABINET
Gabinet dyrektora jest w byłym szpitalu dla załogi SS. Na terenie obozu budynki głównie murowane, przerobione z ko­szar polskiej armii.
   Po drodze do biura przechodzi opodal wieżyczek strażni­czych i ogrodzenia (słupy o wysokości 3,3 metra, 24 izolatory, druty kiedyś pod napięciem 400 woltów, pod spodem betono­we płyty, żeby więźniowie nie robili podkopów).
   Urzęduje obok komory gazowej i krematorium. Z okien ma widok na szubienicę, na której powieszono w 1947 roku Ru­dolfa Hossa - pierwszego komendanta obozu.
   Kawa. Siedzimy w głębokich fotelach.
   - Można się przyzwyczaić? - pytam.
   - Na samym początku, w 2006 roku, jak zostawałem dy­rektorem, jedna z pracownic mówi do mnie: „Piotrze, ty pewnie myślisz, że z czasem się przyzwyczaisz. Ale się nie przyzwyczaisz”.
   - Uwierzył pan?
   - Myślałem, że trochę koloryzuje. Teraz wiem, że nic nie przesadzała.
   -  I jak to jest?
   - Jak? Auschwitz zajmuje coraz więcej miejsca w pana głowie. I nagle zaczyna stanowić bardzo mocny punkt odniesienia w życiu codziennym. Wie pan, każdy ma w świadomości rozpiętość mię­dzy skrajnym dobrem i skrajnym złem. Czymś, co sobie wyobra­żamy jako takie ekstrema.
   - A doświadczenie z Auschwitz to zmienia?
   - Tak, bo rozpiętość między skrajnym złem a wielkim dobrem i poświęceniem jest tu wielka i ciągle się powiększa. W porówna­niu z tym, co w było w Auschwitz, te „drgania” dzisiejszego powsze­dniego życia mają zakres znacznie węższy. Codzienne przykrości i radości znajdują się blisko siebie i są małe.
   - Da się wyjść z tej pracy?
   - Nie da się. Ludzie odchodzą stąd po kilku miesiącach albo zo­stają na całe życie. Nie ma półśrodka.
   - Zastanowił się pan: „W co ja wszedłem?”.
   - Przez sześć lat przed objęciem funkcji dyrektora byłem se­kretarzem Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Połowa rady składała się wtedy z byłych więźniów. Oni mi zaproponowali tę funkcję. Skoro oni i skoro zrobili to pod koniec swojego życia, to nie mogłem odmówić.

Kiedy pytam, między jakie miejsca dzieli swój czas, wymie­nia Warszawę, Auschwitz, Waszyngton, Jerozolimę, łagry Gułagu, Phnom Penh.
Jakiś czas temu wrócił z Rwandy: - Powiedziałem, żeby wszyst­ko spisywali. Póki pamiętają w szczegółach. Niech budują fun­damenty. Na przepracowanie przyjdzie czas. Z takiej traumy wychodzi się przez dekady.
   Sekretarka: - Panie dyrektorze, delegacja wjeżdża na parking.
   Cywiński: - Ja tylko witam, a kto ich przejmuje? Zaraz wracam.
   Pracownik muzeum: - Jakaś ważna delegacja jest codziennie. A kilka razy do roku są tu naprawdę najważniejsi ludzie na świecie.
   Dni „krytyczne”? Styczeń - wtedy przypada rocznica wyzwole­nia obozu i kwiecień - Marsz Żywych.
   Gabinet monotematyczny, zawalony papierami. Na ścianie wielkie zdjęcie lotnicze obozu. Na półce: „Gułag” Anne Applebaum, „Moja Polska” Szewacha Weissa, „Życie po ocaleniu” Katariny Bader. Dużo Władysława Bartoszewskiego. Trudno dostrzec inne elementy - coś, co jest osobiste, niezwiązane z pracą. Wszyst­ko kręci się wokół Zagłady.

DYPLOMACJA
Rozmawiamy o pracy w Auschwitz.
   - Walc na polu minowym. Mój poprzednik mawiał: „To spe­cyficzne miejsce. Idziesz, kopniesz kamień, a jutro przeczytasz o tym na pierwszej stronie »New York Timesa« i »Haaretz«”. Każ­dy krok musi być bardzo dobrze przemyślany.
   - Co jest najtrudniejsze?
   - Trzeba umieć rozmawiać z ludźmi z zupełnie innych światów.
   - Musi pan podać przykład.
   - Przychodzą ortodoksyjni Żydzi. Mówią, że w Birkenau leżą prochy na ziemi. Mają rację, boje tam rozsypywano i z komina się sypało, więc leżą. Mówią: „Dlatego jedynym rozwiązaniem zgod­nym z Halachą, czyli wykładnią prawa mojżeszowego, jest przy­krycie całego terenu 50-centymetrowrą warstwą ziemi”. I dla nich argument, że konserwator zabytków się na to nie zgodzi, nie jest żadnym argumentem.
   - To co można im odpowiedzieć?
   - Powołałem się na Księgę Hioba: „Ziemio, nie skryj mojej krwi, tak iżby krzyk mój nie ustał”. Powiedziałem, że możemy przykryć „krew” ziemią, ale niech się nie zdziwią, że krzyk ustanie.
   - Zadziałało?
   - Tak, ale znalezienie takiej odpowiedzi czasem zajmuje tygo­dnie, miesiące. Nasza praca to jest taki dialog.

Dwudziestego siódmego stycznia podczas uroczystości z okazji 73. rocznicy wyzwolenia obozu ambasador Izra­ela Anna Azari rezygnuje z wcześniej przygotowanego tekstu. Odnosi się do przyjętej właśnie ustawy o IPN. „W Izra­elu ta nowelizacja została potraktowana jako możliwość kary dla świadectw ocalałych z Zagłady. Wywołała dużo emocji. Rząd Izraela odrzuca tę nowelizację” - mówi.
   Premier Mateusz Morawiecki i wicepremier Beata Szydło zmrożeni. Nie biją braw, gdy Azari schodzi z mównicy.
   Pani ambasador wraca na miejsce w pierwszym rzędzie, siada koło Piotra Cywińskiego.

SKANDAL
Piotr Cywiński: - Tak. ambasador Azari wypowiedziała się bardzo mocno. Znam ją od kilku lat. Nigdy nie widziałem, by była tak zestresowana.
   - Kiedy pan zrozumiał, że ten „kopnięty kamień” trafi na pierw­sze strony gazet?
   - Nowelizacja ustawy o IPN przeszła trochę obok mnie, bo przygotowywaliśmy uroczystości na 27 stycznia. To jest dla nas najtrudniejszy dzień w roku. Dopiero gdy wróciłem do pokoju i odpaliłem dzienniki telewizyjne, zobaczyłem, że się zaczęło.
   - To zła ustawa?
   - Na pewno źle napisana. Były premier Jan Olszewski, prawnik, mówi, że nie ma pojęcia, jak ją stosować. Prezydent, też prawnik, skierował ją do Trybunału. Więc chyba coś jest nie tak. Tymcza­sem dotykamy czułych spraw i prawo powinno być tu precyzyjne.
   - Zaraz potem wokół pana zaczęło się robić gorąco. Mówił pan o fali fake newsów.
   - Przez 10 dni ciągle pojawiały się nowe. A to, że tego 27 stycznia zakazałem wnoszenia na uroczystości polskich flag. Kłamstwo! A to, że w pierwszych rzędach siedzieli tylko Żydzi. Kłamstwo - na 60 byłych więźniów w tym roku niemal wszyscy byli z Polski. A to, że ktoś miał zaproponować do zbiorów list polskiego więźnia, ale nie chcieliśmy przyjąć, tłumacząc: „Polskich listów mamy dużo i zbieramy tylko żydowskie”.
   - Też kłamstwo?
   - Nie ma listów żydowskich. Żydzi w obozie nie mieli prawa do pisania listów. Taka odpowiedź nie mogła paść. Obłęd!
   - I co pan myśli?
   - Wiem, że trwa dochodzenie w sprawie tych fake newsów. Po­licja się tym na serio zainteresowała. Zwłaszcza że kłamstwa były rozpowszechniane w bardzo niewygodnym dla Polski okresie. Duża część rządu była zaangażowana w gaszenie pożaru związa­nego z ustawą o IPN. I w tym momencie dolano oliwy do ognia. Logiczne jest pytanie o cel.
   - Witold Gadowski, publicysta z Krakowa, mówi do pana „fora ze dwora”, bo w Auschwitz nie ma wystawy akcentującej „polski ruch oporu”.
   - Nie czytałem tego ani nie oglądałem. Nie wiem, kim jest ten pan, nie znam go. Nie zadzwonił tu, nic nie sprawdził. Rozmawiaj­my poważnie.
   - Będzie wystawa o ruchu oporu?
   - Poprzednia była stara, zużyta. Funkcjonowała jeszcze w la­tach 80. Na piętrze bloku 11. Strop był niepewny, droga przeciwpo­żarowa też. Będzie niebawem nowa wystawa. Jest już scenariusz. Być może uwiniemy się do końca roku. Nie ma tu żadnego sztucz­nego wydłużania ani złośliwości.
   - Może pan nie zdążyć. Przyjdzie wysoka komisja i powie: „Tu nie ma akcentów polskich, do widzenia!”.
   - Są akcenty polskie. Jestem tu prawie 12 lat. Powołano mnie w czasie rządu PiS. Następcy pracowali ze mną normalnie. Piotr Gliński, wicepremier, minister kultury, był tu z jedną z pierwszych podróży. Spędził 7,5 godziny: zbiory, konserwacja, bloki rezerwa­towe. Najdłuższa wizyta decydenta politycznego, jaką przeżyłem. Auschwitz nie da się poddać wyłącznie politycznemu kierowaniu. Są jeszcze ludzie, którzy to rozumieją.
   - Wicepremier jest wśród nich?
   - Takie odniosłem wrażenie.
   - Ja odniosłem wrażenie, że o Auschwitz rozmawiamy ostat­nio w kategoriach, czy ekspozycja jest wystarczająco patriotycz­na, czy zbyt mało patriotyczna.
   Część ludzi chciałaby tak rozmawiać, ale oni nie są większoś­cią. Są po prostu głośni. Większość jest świadoma, że mówimy o największym cmentarzu na świecie. Proszę pamiętać, że żyją wśród nas osoby, które przez ten obóz przeszły. Nie ma ich wiele, ale są. Żyją ich najbliżsi - dzieci, wnuki. Dziś widzą, jak te najtrud­niejsze sprawy w ich życiu trafiły do żonglerki słownej. Zostały sprowadzone do radości tweeta czy bon motu, który błyśnie przez chwilę na pierwszej stronie. Przestają rozumieć, o co chodzi.
   - Mówią to panu?
   - Dzwonią albo piszą. Sens jest jeden: „Jak oni śmieli używać do tego prochów mojej mamy!”.

Cywiński jest historykiem mediewistą. Kończył uniwersytet w Strasburgu, a potem KUL. Doktoryzował się w Instytu­cie Historii PAN.
   Strasburg nie jest przypadkiem. Lata 80. spędził we Francji i w Szwajcarii, na emigracji. Dlaczego? Jest synem Bohdana Cywiń­skiego - wczasach PRL znanego dysydenta. Autora jednej z najważ­niejszych dla opozycji książek „Rodowody niepokornych”. Cywiński senior - historyk idei, publicysta i filozof (w czasie studiów filozo­ficznych na KUL poznał się z Karolem Wojtyłą) - był w 1981 roku za­stępcą naczelnego w pierwszym „Tygodniku Solidarność”.
Obaj Cywińscy są potężnie zbudowani. Noszą długie brody. Se­nior siwą, junior rudą.

KOMBINAT
Radził się pan ojca. zanim pan objął posadę?
   - Tak. Ale jak to on, nie chciał za mocno wpływać na mój wybór. Sygnalizował tylko swoje lęki.
   - Na przykład?
   - Bał się, że zostanę menedżerem, który porzuci pracę naukową i intelektualną. Niechciał, żebym został jedynie mistrzem logisty­ki albo fundraiserem.
   - Ilu ludzi tu przyjeżdża?
   - Ponad dwa miliony rocznie. Dwukrotny wzrost wciągu de­kady. W Europie nie ma miejsca pamięci o porównywalnej frekwencji.

Wystarczy wyjść z gabinetu. W jednym bloku spotykają się trzy grupy. Dwie kolejne czekają na wejście. Wszy­scy mają słuchawki na uszach. Przewodnicy mówią do mikrofonów. Dzięki temu nie ma przekrzykiwania się. W blokach, mimo tłumu, jest względnie cicho.
   Cywiński: - Oprowadzamy w 17 językach. Nie ma takiego drugiego muzeum na świecie. Ale ze względu na liczbę chętnych musieliśmy wprowadzić limity wejść. Wpuszczamy maksymalnie 1000 osób na godzinę. Zostało to wymuszone bezpieczeństwem odwiedzających i zabytków. Chcemy też, by wizyty odbywały się w godny sposób.
W skład muzeum wchodzi: 155 obiektów nieruchomych (m.in. bloków, baraków, budynków poobozowych), około 300 ruin i śladów poobozowych. Ponad 13 km ogrodzenia z 3,6 tys. słu­pów betonowych. Teren ma 200 ha. Tory kolejowe, drogi, poobozowe oczyszczalnie ścieków. Obiekty ruchome: 110 tys. butów, 3,8 tys. waliz, 12 tys. garnków. 470 protez, 350 sztuk odzieży obozowej, 250 tałesów, a także 4,5 tysięcy dzieł sztuki. Do tego 250 metrów bieżących dokumentów - między innymi 48 tomów obozowych „Ksiąg zgonów”, 16 tomów akt personalnych więźniów i 8 tysięcy listów obozowych.
   Pracownik muzeum Paweł Sawicki: - Wszystko trzeba konser­wować. Każdy słup z ogrodzenia. Nawet roślinność. Na przykład to­pole, które sadzili więźniowie, nie mogły przetrwać tylu lat. W tych samych miejscach są więc sadzone dokładnie takie same topole.
   Sawicki prowadzi mnie do laboratorium, gdzie non stop trwa konserwacja dokumentów, butów, walizek, protez. Potem idziemy do bloku B2. który jest utrzymywany w takim stanie, w jakim zosta­wili go Niemcy.
   Sawicki: - Wymagało to długich zabiegów konserwatorskich.
   Wszystko zachowane idealnie - lamperia i wałek z czasów, gdy były to koszary polskiej armii. Wytarte paski na ścianach to zadra­pania po pryczach. Kaloryfer wpuszczony w podłogę, ale wycięte fragmenty posadzki leżą w magazynie, ponumerowane - jakby co, można je tu nawet za chwilę wstawić. Na ścianach łaźni zachowały się nawet rysunki propagandowe. Instrukcja, jak należy się myć: ściągać górę od pasiaka i się nie tłoczyć.

PRZESŁANIE
Wycieczki najczęściej zatrzymują się przed fotografią Cze­sławy Kwoki. Numer obozowy 26947. Pochodziła z Wólki Złojeckiej na Zamojszczyźnie. Została zabita zastrzykiem z fenolu. Miała wtedy 15 lat.
   Zdjęcie - jedno z tysięcy - wykonał obozowy fotograf Wilhelm Brasse. Czesława stała się słynna, gdy jej portret „wystąpił” w fil­mie „Portrecista”. Teraz ma już kolorową wersję zdjęcia, obraz, a nawet wiersze na swój temat.
   Co jakiś czas muzeum przypomina zdjęcie Czesławy na Twitterze. Obok niej pojawiają się też fotografie innych więźniów.
   Cywiński: - Auschwitz kojarzy się z wielkimi liczbami. Nic niemówiącymi datami. Transporty, pociągi, zwrotnice, wielkie ko­mory gazowe, logistyka. Wszystko przerażająco industrialne. W sumie Auschwitz było efektem niemieckiego pozytywizmu: „Da się zrobić! Przewieźć, zabić, rozproszyć prochy”.
   - Ludzkie losy gubią się w tej logistyce i masie ofiar?
   - Właśnie chodzi nam o to, by w tym nie zgubić pojedynczego człowieka. Tych, którzy trafiali tu tylko do zagłady, w ogóle nie spi­sywano. Z 405 tysięcy więźniów, którzy byli na listach obozowych, przetrwała trochę ponad połowa nazwisk. Znamy je i pokazujemy, żeby podkreślić człowieczeństwo. Przykłady pojedynczych losów mówią najdobitniej.
   - Zastanawiał się pan, dlaczego tak wiele osób tu przyjeżdża? Dwa razy więcej niż przed dekadą? Czego szukają?
   - Dziś wszystko jest online i live. Świat przyśpieszył i stał się bardzo niepewny. Otaczają nas konflikty, partykularyzmy naro­dowe. Myślę, że ludzie potrzebują jakichś mocnych punktów od­niesienia. Pozytywnych i budujących. I tych innych.
   - Innych, czyli potwornych - jak Auschwitz?
   - Auschwitz jest bez wątpliwości punktem odniesienia. Stabil­nym. stałym. Może dać pryzmat spojrzenia na cywilizację ludzką. Przyjeżdżają tu ludzie, którzy szukają jakichś odniesień do swo­jego świata. Albo wytłumaczenia. Na przykład Chińczycy pytają o Mandżurię! A wie pan, że mamy 30-40 tysięcy odwiedzających z Korei Południowej?
   - Po co przyjeżdżają Koreańczycy?
   - Też mnie to nurtowało. Kiedyś zaczepił mnie turysta z Korei, pytając o kierunek. Zaczęliśmy rozmowę. „Co pana motywowało, żeby tu przyjechać?” - zagadnąłem. Był trochę zdziwiony, że za­daję mu takie pytanie. Spojrzał na mnie i odparł krótko: „Zawsze chciałem zrozumieć Europę”.

Rozmowa przedłuża się o 15 minut, co powoduje, że w pocze­kalni tworzy się mała kolejka.
Pytam jeszcze na odchodnym: - Czyja dobrze zrozumia­łem, że przez dużą część roku mieszka pan tutaj?
   - Tak, w pokoju gościnnym.
   - I jak to jest budzić się tu rano?
   - To już nie jest problem. Gdy uciekasz, szukasz sytuacji gra­nicznych. Tu jeszcze jest obóz, ale tam już nie, tam jest normalna ulica. Dziwisz się, nie rozumiesz. Ale przecież nie da rady anga­żować się w coś. przed czym się ucieka. Kiedy przestajesz uciekać - zaczynasz żyć. Ja nie uciekam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz