Wiem, że nie zmienię
biegu historii. Ale przynajmniej przez chwilę oni odczują dyskomfort, że ktoś
spojrzał im w oczy, gdy dokonywali zbrodni mówi pisarka i aktywistka Klementyna
Suchanów
Rozmawia Renata Grochal
Newsweek: Próbowała pani napisać na budynku Sejmu: „Czas na sąd
ostateczny. Wyp...!”. Nie za ostro?
Klementyna Suchanów: Skoro są
katolikami, to niech spier...
na sąd ostateczny! Już najwyższy czas.
Dlaczego katolicy pani przeszkadzają?
- Nie przeszkadza mi, że są
katolikami, niech sobie Chodzą do kościoła, to może być fajne. Tylko żeby mi
tego nie narzucali. I żeby szanowali prawa człowieka i prawa kobiet. Nie
odbierali ich mnie ani mojej córce. Ja już nie mam cierpliwości, więc będę
mówiła brzydkie rzeczy. To są jakieś stare dziady, które się przyssały do
stołków, jakieś wampiry z PRL, które chcą urządzać świat nam, 40-latkom, tudzież
tym wszystkim młodym ludziom, których spotykam na protestach.
Ale sąd ostateczny kojarzy się ze śmiercią...
- Przecież to oni Andrzeja Dudę
mianowali sędzią ostatecznym. Tak go nazwali, przyznając mu prawo do
ułaskawienia każdego, na każdym etapie postępowania. To mi się wydało tak
kuriozalne, jakby Biblia zastępowała już konstytucję. Jestem bardzo wrażliwa
na język. To słowo „ostateczny” doprowadziło mnie do spazmów. To znaczy, że
cokolwiek sąd postanowi w mojej sprawie, nie będzie miało żadnego znaczenia.
Pan Duda i tak zdecyduje, co będzie chciał. To on jest Panem Bogiem? Przecież
to jest dawanie komuś mocy dyktatorskiej. Ale jakoś to ludziom umknęło.
Kiedy Gombrowicz, którego
biografię pani napisała, wyjeżdżał z Polski, mówił znajomym, że będzie wojna,
tylko że ludzie tego nie rozumieją, bo nie potrafią czytać gazet.
Może tak samo jest teraz z Polakami?
- Gombrowicz miał rację,
rzeczywiście kilka miesięcy po jego wyjeździe wybuchła II wojna światowa. Ale
on zwrócił uwagę na coś istotnego. Kiedy jest się w czymś zanurzonym, to nie ma
się dystansu. Dopiero potem widzi się szerszy kontekst. Tak naprawdę mamy
dziś w Polsce wojnę. To jest wojna kulturowa. Światowa ultraprawica jest na
wojnie z porządkiem, który się ustalił w Europie po II wojnie, a zwłaszcza po
1968 r. Nie mogą się pogodzić z tym, że człowiek w swoich wyborach jest wolny i
nie musi działać według boskiego nakazu.
Czyli skoro jest wojna, to można rzucać jajkami,
przeskakiwać przez barierki przed Sejmem, szarpać się z policją? Oni mówią, że
to wy prowokujecie.
- Nie jestem ekstremistką. Jestem
odpowiedzią na to, co się dzieje. Jakby nie działo się w Polsce źle, nie
rzucałabym jajkami. Dopóki nie zrozumiemy, gdzie jest przyczyna, a co jest
skutkiem, to się będziemy bawić w takie głupie rozmowy.
Ale co
oni mają robić, gdy przeskakujecie płot i malujecie sprejem budynek Sejmu?
- Policja niech robi swoje. Ale
nie musi tratować ludzi, rzucać na ziemię, nie musi nam wykręcać rąk. Nie musi zakuwać
w kajdanki, bo to nie jest współmierne do tego, co robimy. My nie zamierzamy
unikać odpowiedzialności karnej. Ona jest wkalkulowana w nasze akty.
A co by to dało, gdybyście pomalowali ten budynek?
- Państwo z PiS wiedzieliby że tu
byli ludzie. Otoczeni strażą i policją, sobie podporządkowaną, czują się w
Sejmie bezpieczni i bezkarni. A my, stojący za barierkami, trzymani jesteśmy
jak na smyczy. Chcemy, żeby czuli nasz oddech. Wiem, że nie zmienię biegu
historii. Ale przynajmniej przez chwilę odczują dyskomfort, że ktoś podszedł
do nich bliżej, że spojrzał im w oczy, gdy dokonywali zbrodni. I to już jest
coś. Kiedyś, w momencie krytycznym, jeden z drugim pomyśli dwa razy, zanim
podejmie jakąś decyzję. My ich w ten sposób osłabiamy, a jednocześnie
wystawiamy im wyższy rachunek za to, co robią. Inaczej przyszliby do Sejmu,
przegłosowali swoje i poszli do domu. A teraz rozpętała się dyskusja
publiczna, która zwraca uwagę na to, co się dzieje.
Zbrodnia? Czy to nie jest nadmierna egzaltacja?
- Nie. Ja nie jestem egzaltowana.
To, co oni tam robią, jest łamaniem prawa i to są legislacyjni zbrodniarze. Jeśli
zawłaszczony przez PiS Trybunał Konstytucyjny pozwoli na zaostrzenie ustawy
antyaborcyjnej, to kobiety odczują tę zbrodnię na własnym ciele i oni będą
zbrodniarzami.
Czy nie jest pani za bardzo radykalna?
- Nadużywacie tego słowa, a co
będzie, kiedy przyjdzie czas prawdziwego radykalizmu? Najpierw wszyscy
narzekali, że młodzi nie protestują, a jak zaczęli protestować, a w naszej
grupie są studenci, a nawet licealiści, to źle, bo mur jest pomalowany. To się
przecież zamaluje. A rzucanie jajkami to jest normalna na całym świecie forma
protestu, tylko nasze społeczeństwo się jakoś zlasowało. Nie wiem, co się
stało z tymi walecznymi Polakami, którzy chodzili kiedyś z kosami czy
granatami do powstań, że nagle jajka uznaje się za broń niezwykłego rażenia.
Radykalizm to jest w Ameryce Łacińskiej. W czasie kryzysu w 2001 r. klasa
średnia podpalała banki w Buenos Aires.
Odbywają się okupacje kościołów, w
Chile kobiety powiesiły kukły księży na mostach. A my jesteśmy śmieszni i
gadamy o radykalizmie jajek.
Ale czy wy nie szkodzicie protestom? Część ludzi mówi, że
nie pójdzie na demonstracje, bo nie chce brać udziału w waszych zadymach.
- Ja nie mam problemu z tym, że są
ludzie, którzy nie chcą robić tego, co ja. Ale nie chcę, żeby mnie zmuszano,
bym robiła coś innego, niż chcę. I niech ci ludzie się tak łatwo nie wymigują.
Dlaczego bierny opór, stosowany przez Obywateli RP, pani
nie wystarcza?
- Bierny opór jest nieefektywny.
Ja lubię być skuteczna. Robię małą rzecz, może głupią dla innych, ale ona
wywołuje dyskusje.
Gdzie jest pani granica?
- Granica jest tam, gdzie
musiałabym zrobić komuś krzywdę fizyczną. Nie chcę nikomu zrobić krzywdy.
Nie uderzyłaby pani policjanta?
- Kiedy mnie szarpią, nie jest
łatwo się temu poddawać. Jak to się dzieje raz, to można się zachować
pacyfistycznie. Ale jak to się dzieje dziesiąty raz, to się odzywa instynkt
obronny. Ile razy mogą tobą targać po chodniku? Ile razy mogą cię skuwać,
rzucać tobą? Może kiedyś któregoś popchnę albo coś, żeby już się ode mnie
odczepili. Bo to urąga mojej godności.
To oni nabili pani te sińce na ramieniu?
- Złapali kolegę, który pisał
sprejem podczas ostatniej manifestacji przed pałacem prezydenckim. A kilka dni
wcześniej pobili przed Sejmem moich kolegów. Chciałam w razie czego być
świadkiem. Wtedy policja ciągała mnie za plecak, po- wrzynały mi się sznurki.
Później otoczyli nas kordonem i policjanci użyli gazu.
Co się czuje w takiej chwili? Adrenalinę?
- W czasie interwencji policji
czuję zupełny spokój. Ale jak wracam do domu, bywam zmęczona. Przede wszystkim
czuję niesmak, że musimy robić takie rzeczy. Odbieram to jako upokorzenie, że
jesteśmy zmuszeni, żeby bronić podstawowych wartości, wystawiając się na
fizyczną konfrontację. Nie jestem rzezimieszkiem z ulicy. Zajmuję się pisaniem
i prowadzę na co dzień trochę bardziej wysublimowane życie niż starcia fizyczne
z dużymi panami.
Kiedy się pani zbuntowała?
- Zawsze byłam zbuntowana. W szkole
dawali mi poprawne zachowanie, mimo samych piątek na świadectwie. Mówię
niewygodne rzeczy. Jak się zdarzały w szkole niesprawiedliwości i wszyscy bali
się odezwać, wtedy występowałam ja. Uaktywniam się w momentach kryzysowych.
A pierwszy publiczny bunt?
Pierwszy wkurw publiczny był związany
z projektem Ordo Iuris, zaostrzającym prawo w sprawie aborcji. Zajmuję się
Ameryką Łacińską i znam sytuację kobiet w Salwadorze, które za poronienia są
wtrącane do więzień. U nas mogło być tak samo. Przecież to jest średniowiecze,
pomyślałam. Nagle przyszli jacyś wariaci i za chwilę moja 13-letnia córka, gdy
będzie miała np. poronienie, a przecież wszyscy mamy takie historie w
rodzinie, może pójść do więzienia. Rozlepiałam plakaty po mieście, Pamiętam to
uczucie osamotnienia i jak stoję przy słupie, naklejam plakaty, a tu podchodzi
jakiś facet i upierdliwie mi je zrywa, nazywając mnie feminazistką.
Czego się pani najbardziej boi?
- Że idziemy na Wschód. Jeśli się
wycofujemy z Zachodu, to automatycznie przesuwamy się na Wschód. Ci ludzie w
PiS pewnie myślą, że robią dobre rzeczy dla Polski, może niektórzy mają
szczytne ideały, a tak naprawdę pakują nas w łapy Putina. Putin, który chce rozbić Unię, wciska się w każdą szczelinę. W
USA wpłynął na wybory i trzeba być bardzo naiwnym, by myśleć, że odpuści
Polsce. Nie da się obronić tezy, że to, co się dzieje w Sejmie, to jest
niezależna polska polityka. Zwłaszcza gdy się miało takiego Macierewicza w
rządzie.
Dla mojego pokolenia, a mam 44
lata, Europa, z której PiS nas właśnie wyprowadza, jest wartością. Samo to, że
jest otwarta, że próbujemy żyć w jakiejś wspólnocie, wymieniamy się doświadczeniami,
jest piękne. Erasmus
zmienił całe pokolenia Europejczyków. Teraz to
jest oczywistość, że się mówi po angielsku, że się rozmawia z ludźmi ze świata
i z nimi współżyje, a nie się izoluje. A te stare dziady tego nie rozumieją.
Myśli pani o Jarosławie Kaczyńskim?
- O nim też. Ale całe PiS to są
stare dziady. Nawet ci młodzi są starzy, powyjmowani z szuflad, zakonserwowani
w starych scenografiach. To: trzeba wszystko wymieść i oddać wreszcie ludziom,
którzy tu będą przez następne 50 lat żyli, a nie za 5,10 lat umrą, zostawiając
syf i ciesząc się, że się nachapali i sobie chwilę porządzili.
Oddać komu? Opozycji parlamentarnej?
- No, raczej nie. W sprawach
światopoglądowych PO czy Nowoczesna niewiele
się różni od PiS. Jedno, co
zaczynają rozumieć, to że siły kobiet nie można już lekceważyć. Dlatego Rafał
Trzaskowski startuje z całym programem dla kobiet.
Ale przecież PO wprowadziła refundację in vitro. Stawianie znaku równości
między PiS i PO w kwestiach światopoglądowych to jest aberracja.
- PiS i PO pod tym względem są
partiami konserwatywnymi. Różnią się gdzie indziej. Ale to, że PO na przykład
przywróci stan prawa sprzed PiS, to jest tylko początek rozmowy. Przede
wszystkim niech się wszyscy nauczą traktować poważnie prawa człowieka, w tym
kobiet. To PO spieprzyła sprawę. Związki partnerskie? Żyjąc ze swoim partnerem
w nieformalnym związku, nie mogę adoptować dziecka, bo może to zrobić tylko
małżeństwo z pięcioletnim stażem. Wkurzyli mnie, odrzucając ten projekt. Nawet
jeśli w jednej sprawie Są OK, jak in vitro, to jest piętnaście innych,
które ciągną ich w dół.
A może nie da się budować partii masowej na hasłach
światopoglądowych, bo polskie społeczeństwo - to głosujące - jest dość
konserwatywne?
- Nie jest. Znam ludzi ze wsi pod
Wrocławiem, skąd pochodzę, którzy są bardziej progresywni od pań i panów z PO.
Ale Partia Palikota dostała tylko 10 procent głosów.
- Ani przez chwilę nie wierzyłam,
że Palikot będzie tą nowoczesnością. Jako Strajk Kobiet nie chcemy tworzyć
nowej partii, chcemy wchodzić do tych istniejących, zmieniać je od środka. One
wszystkie, także PiS, muszą się ucywilizować w kwestiach dotyczących praw
człowieka. Albo będziemy, jak Marta Lempart, startować w wyborach
samorządowych z komitetów niezależnych. Widzę dwie siły w opozycji ulicznej -
kobiety i młodych, czyli ludzi do II roku studiów.
Na spotkania związane z Gombrowiczem
przychodzi mnóstwo gimnazjalistów, licealistów, pierwsze roczniki studiów. I
oni zadają pytania polityczne, Tego wcześniej nie było. Nazywają ich pokoleniem
Z. Oni rozumieją, że polityka ma wpływ na ich życie. N a krótkim dystansie
przegrywamy, ale ta energia zaowocuje za 10 lat.
Pani nie chce iść do polityki?
- Nie. Ja się nie nadaję do
polityki, bo nie jestem dyplomatką. Mam swój zawód i nie będę z niego
rezygnowała, żeby uprawiać politykę. I tak wystarczająco czasu poświęcam na
życie polityczne. Ale będę popierała wszystkie kobiety ze Strajku Kobiet, które
będą chciały iść do polityki.
Ile ma pani spraw w sądzie za te protesty?
- Mam masę zarzutów, spraw w
sądzie, przesłuchań w prokuraturze, na które już nawet nie chodzę. To jest jak
z Kafki. Zarzucają mi np. zablokowanie ruchu podczas manifestacji, a tam nie
było żadnego ruchu, bo radiowozy go zablokowały. Nie mogę już znieść tego
zakłamanego języka, odwracania znaczeń. Oni wciąż kłamią. Odmawiam uczestnictwa
w czymś takim, bo to uwłacza mojej godności.
A jak panią zamkną?
- To sobie posiedzę, poczytam,
pomyślę i pośnię. Ja wszędzie mogę pracować, bo pracę wykonuję w głowie.
Klementyna Suchanów jest pisarką, polonistką,
iberystką, redaktorką i tłumaczką, aktywistką warszawskiego Strajku Kobiet.
Autorką „Argentyńskich przygód Gombrowicza” (2005), reportażu „Królowa
Karaibów” (2013) oraz biografii „Gombrowicz. Ja, geniusz” (2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz