niedziela, 26 sierpnia 2018

Rebeliantka



Wiem, że nie zmienię biegu historii. Ale przynajmniej przez chwilę oni odczują dyskomfort, że ktoś spojrzał im w oczy, gdy dokonywali zbrodni mówi pisarka i aktywistka Klementyna Suchanów

Rozmawia Renata Grochal

Newsweek: Próbowała pani napisać na budynku Sejmu: „Czas na sąd ostateczny. Wyp...!”. Nie za ostro?
Klementyna Suchanów: Skoro są katolikami, to niech spier... na sąd osta­teczny! Już najwyższy czas.
Dlaczego katolicy pani przeszkadzają?
- Nie przeszkadza mi, że są katolikami, niech sobie Chodzą do kościoła, to może być fajne. Tylko żeby mi tego nie narzu­cali. I żeby szanowali prawa człowieka i prawa kobiet. Nie odbierali ich mnie ani mojej córce. Ja już nie mam cierpliwości, więc będę mówiła brzydkie rzeczy. To są jakieś stare dziady, które się przyssały do stołków, jakieś wampiry z PRL, które chcą urządzać świat nam, 40-latkom, tu­dzież tym wszystkim młodym ludziom, których spotykam na protestach.
Ale sąd ostateczny kojarzy się ze śmiercią...
- Przecież to oni Andrzeja Dudę mianowali sędzią ostatecznym. Tak go nazwa­li, przyznając mu prawo do ułaskawienia każdego, na każdym etapie postępowa­nia. To mi się wydało tak kuriozalne, jak­by Biblia zastępowała już konstytucję. Jestem bardzo wrażliwa na język. To sło­wo „ostateczny” doprowadziło mnie do spazmów. To znaczy, że cokolwiek sąd postanowi w mojej sprawie, nie będzie miało żadnego znaczenia. Pan Duda i tak zdecyduje, co będzie chciał. To on jest Panem Bogiem? Przecież to jest dawanie komuś mocy dyktatorskiej. Ale jakoś to ludziom umknęło.
Kiedy Gombrowicz, którego biografię pani napisała, wyjeżdżał z Polski, mówił znajomym, że będzie wojna, tylko że ludzie tego nie rozumieją, bo nie potrafią czytać gazet.
Może tak samo jest teraz z Polakami?
- Gombrowicz miał rację, rzeczywiście kilka miesięcy po jego wyjeździe wybu­chła II wojna światowa. Ale on zwrócił uwagę na coś istotnego. Kiedy jest się w czymś zanurzonym, to nie ma się dy­stansu. Dopiero potem widzi się szer­szy kontekst. Tak naprawdę mamy dziś w Polsce wojnę. To jest wojna kulturowa. Światowa ultraprawica jest na wojnie z porządkiem, który się ustalił w Euro­pie po II wojnie, a zwłaszcza po 1968 r. Nie mogą się pogodzić z tym, że człowiek w swoich wyborach jest wolny i nie musi działać według boskiego nakazu.
Czyli skoro jest wojna, to można rzucać jajkami, przeskakiwać przez barierki przed Sejmem, szarpać się z policją? Oni mówią, że to wy prowokujecie.
- Nie jestem ekstremistką. Jestem od­powiedzią na to, co się dzieje. Jakby nie działo się w Polsce źle, nie rzucałabym jajkami. Dopóki nie zrozumiemy, gdzie jest przyczyna, a co jest skutkiem, to się będziemy bawić w takie głupie rozmowy.
 Ale co oni mają robić, gdy przeskakujecie płot i malujecie sprejem budynek Sejmu?
- Policja niech robi swoje. Ale nie musi tratować ludzi, rzucać na ziemię, nie musi nam wykręcać rąk. Nie musi zakuwać w kajdanki, bo to nie jest współ­mierne do tego, co robimy. My nie zamie­rzamy unikać odpowiedzialności karnej. Ona jest wkalkulowana w nasze akty.
A co by to dało, gdybyście pomalowali ten budynek?
- Państwo z PiS wiedzieliby że tu byli ludzie. Otoczeni strażą i policją, sobie podporządkowaną, czują się w Sejmie bezpieczni i bezkarni. A my, stojący za barierkami, trzymani jesteśmy jak na smyczy. Chcemy, żeby czuli nasz oddech. Wiem, że nie zmienię biegu historii. Ale przynajmniej przez chwilę odczu­ją dyskomfort, że ktoś podszedł do nich bliżej, że spojrzał im w oczy, gdy doko­nywali zbrodni. I to już jest coś. Kiedyś, w momencie krytycznym, jeden z dru­gim pomyśli dwa razy, zanim podejmie jakąś decyzję. My ich w ten sposób osła­biamy, a jednocześnie wystawiamy im wyższy rachunek za to, co robią. Inaczej przyszliby do Sejmu, przegłosowali swo­je i poszli do domu. A teraz rozpętała się dyskusja publiczna, która zwraca uwagę na to, co się dzieje.
Zbrodnia? Czy to nie jest nadmierna egzaltacja?
- Nie. Ja nie jestem egzaltowana. To, co oni tam robią, jest łamaniem pra­wa i to są legislacyjni zbrodniarze. Je­śli zawłaszczony przez PiS Trybunał Konstytucyjny pozwoli na zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, to kobiety od­czują tę zbrodnię na własnym ciele i oni będą zbrodniarzami.
Czy nie jest pani za bardzo radykalna?
- Nadużywacie tego słowa, a co będzie, kiedy przyjdzie czas prawdziwego rady­kalizmu? Najpierw wszyscy narzekali, że młodzi nie protestują, a jak zaczęli pro­testować, a w naszej grupie są studen­ci, a nawet licealiści, to źle, bo mur jest pomalowany. To się przecież zamaluje. A rzucanie jajkami to jest normalna na całym świecie forma protestu, tylko na­sze społeczeństwo się jakoś zlasowało. Nie wiem, co się stało z tymi waleczny­mi Polakami, którzy chodzili kiedyś z ko­sami czy granatami do powstań, że nagle jajka uznaje się za broń niezwykłego ra­żenia. Radykalizm to jest w Ameryce Ła­cińskiej. W czasie kryzysu w 2001 r. klasa średnia podpalała banki w Buenos Aires.
Odbywają się okupacje kościołów, w Chile kobiety powiesiły kukły księży na mo­stach. A my jesteśmy śmieszni i gadamy o radykalizmie jajek.
Ale czy wy nie szkodzicie protestom? Część ludzi mówi, że nie pójdzie na demonstracje, bo nie chce brać udziału w waszych zadymach.
- Ja nie mam problemu z tym, że są lu­dzie, którzy nie chcą robić tego, co ja. Ale nie chcę, żeby mnie zmuszano, bym ro­biła coś innego, niż chcę. I niech ci ludzie się tak łatwo nie wymigują.
Dlaczego bierny opór, stosowany przez Obywateli RP, pani nie wystarcza?
- Bierny opór jest nieefektywny. Ja lubię być skuteczna. Robię małą rzecz, może głupią dla innych, ale ona wywołuje dyskusje.
Gdzie jest pani granica?
- Granica jest tam, gdzie musiałabym zrobić komuś krzywdę fizyczną. Nie chcę nikomu zrobić krzywdy.
Nie uderzyłaby pani policjanta?
- Kiedy mnie szarpią, nie jest łatwo się temu poddawać. Jak to się dzieje raz, to można się zachować pacyfistycznie. Ale jak to się dzieje dziesiąty raz, to się odzy­wa instynkt obronny. Ile razy mogą tobą targać po chodniku? Ile razy mogą cię skuwać, rzucać tobą? Może kiedyś któregoś popchnę albo coś, żeby już się ode mnie odczepili. Bo to urąga mojej godności.
To oni nabili pani te sińce na ramieniu?
- Złapali kolegę, który pisał sprejem podczas ostatniej manifestacji przed pa­łacem prezydenckim. A kilka dni wcześ­niej pobili przed Sejmem moich kolegów. Chciałam w razie czego być świadkiem. Wtedy policja ciągała mnie za plecak, po- wrzynały mi się sznurki. Później otoczy­li nas kordonem i policjanci użyli gazu.
Co się czuje w takiej chwili? Adrenalinę?
- W czasie interwencji policji czuję zu­pełny spokój. Ale jak wracam do domu, bywam zmęczona. Przede wszystkim czuję niesmak, że musimy robić takie rzeczy. Odbieram to jako upokorzenie, że jesteśmy zmuszeni, żeby bronić pod­stawowych wartości, wystawiając się na fizyczną konfrontację. Nie jestem rzezi­mieszkiem z ulicy. Zajmuję się pisaniem i prowadzę na co dzień trochę bardziej wysublimowane życie niż starcia fizycz­ne z dużymi panami.
Kiedy się pani zbuntowała?
- Zawsze byłam zbuntowana. W szko­le dawali mi poprawne zachowanie, mimo samych piątek na świadectwie. Mówię niewygodne rzeczy. Jak się zda­rzały w szkole niesprawiedliwości i wszyscy bali się odezwać, wtedy występowałam ja. Uaktywniam się w momentach kryzysowych.
A pierwszy publiczny bunt?
Pierwszy wkurw publiczny był zwią­zany z projektem Ordo Iuris, zaostrza­jącym prawo w sprawie aborcji. Zajmuję się Ameryką Łacińską i znam sytuację kobiet w Salwadorze, które za poronie­nia są wtrącane do więzień. U nas mogło być tak samo. Przecież to jest średnio­wiecze, pomyślałam. Nagle przyszli ja­cyś wariaci i za chwilę moja 13-letnia córka, gdy będzie miała np. poronienie, a przecież wszyscy mamy takie histo­rie w rodzinie, może pójść do więzienia. Rozlepiałam plakaty po mieście, Pamię­tam to uczucie osamotnienia i jak stoję przy słupie, naklejam plakaty, a tu pod­chodzi jakiś facet i upierdliwie mi je zry­wa, nazywając mnie feminazistką.
Czego się pani najbardziej boi?
- Że idziemy na Wschód. Jeśli się wy­cofujemy z Zachodu, to automatycznie przesuwamy się na Wschód. Ci ludzie w PiS pewnie myślą, że robią dobre rze­czy dla Polski, może niektórzy mają szczytne ideały, a tak naprawdę pakują nas w łapy Putina. Putin, który chce roz­bić Unię, wciska się w każdą szczelinę. W USA wpłynął na wybory i trzeba być bardzo naiwnym, by myśleć, że odpu­ści Polsce. Nie da się obronić tezy, że to, co się dzieje w Sejmie, to jest niezależna polska polityka. Zwłaszcza gdy się miało takiego Macierewicza w rządzie.
Dla mojego pokolenia, a mam 44 lata, Europa, z której PiS nas właśnie wy­prowadza, jest wartością. Samo to, że jest otwarta, że próbujemy żyć w jakiejś wspólnocie, wymieniamy się doświad­czeniami, jest piękne. Erasmus zmienił całe pokolenia Europejczyków. Teraz to jest oczywistość, że się mówi po angiel­sku, że się rozmawia z ludźmi ze świata i z nimi współżyje, a nie się izoluje. A te stare dziady tego nie rozumieją.
Myśli pani o Jarosławie Kaczyńskim?
- O nim też. Ale całe PiS to są stare dziady. Nawet ci młodzi są starzy, po­wyjmowani z szuflad, zakonserwowa­ni w starych scenografiach. To: trzeba wszystko wymieść i oddać wreszcie lu­dziom, którzy tu będą przez następne 50 lat żyli, a nie za 5,10 lat umrą, zosta­wiając syf i ciesząc się, że się nachapali i sobie chwilę porządzili.
Oddać komu? Opozycji parlamentarnej?
- No, raczej nie. W sprawach światopo­glądowych PO czy Nowoczesna niewiele
się różni od PiS. Jedno, co zaczynają ro­zumieć, to że siły kobiet nie można już lekceważyć. Dlatego Rafał Trzaskowski startuje z całym programem dla kobiet.
Ale przecież PO wprowadziła refundację in vitro. Stawianie znaku równości między PiS i PO w kwestiach światopoglądowych to jest aberracja.
- PiS i PO pod tym względem są partia­mi konserwatywnymi. Różnią się gdzie indziej. Ale to, że PO na przykład przy­wróci stan prawa sprzed PiS, to jest tyl­ko początek rozmowy. Przede wszystkim niech się wszyscy nauczą traktować po­ważnie prawa człowieka, w tym ko­biet. To PO spieprzyła sprawę. Związki partnerskie? Żyjąc ze swoim partne­rem w nieformalnym związku, nie mogę adoptować dziecka, bo może to zrobić tylko małżeństwo z pięcioletnim stażem. Wkurzyli mnie, odrzucając ten projekt. Nawet jeśli w jednej sprawie Są OK, jak in vitro, to jest piętnaście innych, które ciągną ich w dół.
A może nie da się budować partii masowej na hasłach światopoglądowych, bo polskie społeczeństwo - to głosujące - jest dość konserwatywne?
- Nie jest. Znam ludzi ze wsi pod Wrocła­wiem, skąd pochodzę, którzy są bardziej progresywni od pań i panów z PO.
Ale Partia Palikota dostała tylko 10 procent głosów.
- Ani przez chwilę nie wierzyłam, że Palikot będzie tą nowoczesnością. Jako Strajk Kobiet nie chcemy tworzyć nowej partii, chcemy wchodzić do tych istnieją­cych, zmieniać je od środka. One wszyst­kie, także PiS, muszą się ucywilizować w kwestiach dotyczących praw człowie­ka. Albo będziemy, jak Marta Lempart, startować w wyborach samorządowych z komitetów niezależnych. Widzę dwie siły w opozycji ulicznej - kobiety i mło­dych, czyli ludzi do II roku studiów.
Na spotkania związane z Gombrowi­czem przychodzi mnóstwo gimnazja­listów, licealistów, pierwsze roczniki studiów. I oni zadają pytania politycz­ne, Tego wcześniej nie było. Nazywają ich pokoleniem Z. Oni rozumieją, że po­lityka ma wpływ na ich życie. N a krótkim dystansie przegrywamy, ale ta energia zaowocuje za 10 lat.
Pani nie chce iść do polityki?
- Nie. Ja się nie nadaję do polityki, bo nie jestem dyplomatką. Mam swój za­wód i nie będę z niego rezygnowała, żeby uprawiać politykę. I tak wystarczająco czasu poświęcam na życie polityczne. Ale będę popierała wszystkie kobiety ze Strajku Kobiet, które będą chciały iść do polityki.
Ile ma pani spraw w sądzie za te protesty?
- Mam masę zarzutów, spraw w sądzie, przesłuchań w prokuraturze, na które już nawet nie chodzę. To jest jak z Kaf­ki. Zarzucają mi np. zablokowanie ru­chu podczas manifestacji, a tam nie było żadnego ruchu, bo radiowozy go zablo­kowały. Nie mogę już znieść tego zakła­manego języka, odwracania znaczeń. Oni wciąż kłamią. Odmawiam uczestni­ctwa w czymś takim, bo to uwłacza mo­jej godności.
A jak panią zamkną?
- To sobie posiedzę, poczytam, pomyślę i pośnię. Ja wszędzie mogę pracować, bo pracę wykonuję w głowie.
Klementyna Suchanów jest pisarką, polonistką, iberystką, redaktorką i tłumaczką, aktywistką warszawskiego Strajku Kobiet. Autorką „Argentyńskich przygód Gombrowicza” (2005), reportażu „Królowa Karaibów” (2013) oraz biografii „Gombrowicz. Ja, geniusz” (2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz