wtorek, 28 sierpnia 2018

Nie jesteśmy winni



Pamięta, że premier Morawiecki był prezesem Banku Zachodniego WBK, kiedy brała tam kredyt we frankach. A 10 lat później twierdził, że jego bank nie udzielał tych kredytów. Kiedy to usłyszała, wezbrała w niej złość, zaczęła go wyzywać od kłamców

Renata Kim

Powiedziałabym to jeszcze raz - mówi z szero­kim uśmiechem Barbara Husiew. Tydzień temu w programie „Studio Polska” w TVP Info 42-letnia wiceprezeska stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu oskarżyła premiera Mateusza Morawieckiego o to, że jako były prezes banku BZ WBK jest moralnie odpowiedzialny za samobójstwo jej męża. I za to, że ona sama od dziewięciu lat musi walczyć z bankiem, w którym ma kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich.
   Prowadzący program dziennikarze próbowali jej przerwać, ale nie pozwoliła odebrać sobie głosu. - Ja mam taką naturę, że kie­dy kogoś wysłucham, to oczekuję, że on wysłucha tego, co ja mam do powiedzenia. Więc kiedy mi przerywali, moja determinacja wzrastała, bo chciałam sprawić, żeby moje słowa wybrzmiały. I wybrzmiały - znowu się promiennie uśmiecha.
   Jeszcze raz zapewnia, że nie zmieniłaby ani słowa. Dodała­by nawet, że pan Mateusz Morawiecki (bo ciężko jej przechodzi przez usta słowo „premier”) ponosi odpowiedzialność nie tylko za to, co się stało z jej rodziną, ale też za sytuację kilkuset tysięcy lu­dzi, którzy mają kredyty we frankach. I naprawdę nie spodziewała się, że jej wypowiedź w telewizji odbije się aż takim echem. Ludzie teraz gratulują jej odwagi, piszą, że jest dzielna, że ją podziwia­ją. Ale dostaje też wiadomości, żeby uważała na siebie, bo może skończyć tak jak Andrzej Lepper, niby samobójczą śmiercią.

INTERES ŻYCIA
Kredyt na mieszkanie w podwarszawskim Piastowie wzięli z mężem w Banku Zachodnim WBK, bo ona miała tam konto.
- Sprzedawca obniżył mi za to marżę. Pomyślałam, że to interes życia - śmieje się Barbara Husiew.
   Chcieli wziąć 300 tys. złotych w złotówkach, ale doradca po­wiedział im, że mają zdolność kredytową tylko na franki szwaj­carskie. Przekonywał, że to stabilna waluta, małe ryzyko. Kurs franka się nie zmienia, a raty kredytu są niskie. - A my już dali­śmy ogromy zadatek na to mieszkanie, więc mieliśmy do wybo­ru albo stracić 170 tysięcy, albo wziąć to, co bank daje - opowiada Barbara Husiew.
   Pamięta, że przed podpisaniem umowy chciała ją skonsultować z prawnikiem, ale usłyszała, że to dokument bankowy, nie wolno go wynosić. Nie dostała też symulacji wysokości rat ani harmono­gramu spłat. Nie upominała się, bo chciała jak najszybciej zakoń­czyć transakcję. Dostali kredyt. Był październik 2008 roku.
   W listopadzie do Polski dotarł wielki kryzys i kurs franka zaczął się wahać. - Rata kredytu rosła, nagle wynosiła 2,2 tys. złotych miesięcznie. Wtedy jeszcze nie mieliśmy problemów ze spłaca­niem, ale mąż, który był zatrudniony w agencji ochrony, musiał pracować około 400 godzin miesięcznie. Prawie się nie widywali­śmy. Kiedy ja byłam w domu, on był w pracy i na odwrót. Zamiast cieszyć się nowym mieszkaniem, pracowaliśmy, żeby zarobić na kolejną ratę. A potem zaczęliśmy się nawzajem obarczać winą za to, że wzięliśmy ten kredyt. Mówiliśmy: po co właściwie nam to mieszkanie, skoro teraz trudno je utrzymać? Nie mamy czasu dla swojego dziecka - wspomina.

JESTEM FRAJEREM
W grudniu 2009 roku mąż się powiesił. Miał 36 lat. Zosta­wił list pożegnalny, jedno zdanie: „Przepraszam, nie dałem rady, jestem frajerem”.
   Nie miała wątpliwości, że chodziło o kredyt. - To była jedyna myśl, jaka przyszła mi do głowy. Dwa dni przed jego śmiercią roz­mawialiśmy o kredycie. Byliśmy dobrym, zgodnym małżeństwem, mieliśmy w miarę poukładane życie. Jaki miałby inny powód, żeby się zabić? Czy mąż cierpiał na depresję? - zastanawia się głośno.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Być może tak, bo jak bardzo trzeba być zdesperowanym, żeby targnąć się na swoje życie? - pyta i już się nie śmieje. Łzy płyną jej po twarzy, ale nawet ich nie wyciera.
   Bo czy taki samobójca - pyta - nie zdaje sobie sprawy, że zrzu­ca problem na tych, którzy zostali? Że dla niego śmierć to jest wyzwolenie, a oni zostają ze wszystkim sami? Nie ma do kogo pójść i powiedzieć: „Słuchaj, może zrobimy tak albo tak?”. Cała odpowiedzialność za byt rodziny spada na jedną osobę. To jest potwornie ciężkie - Barbara Husiew płacze.
   Na szczęście dostała odszkodowanie, bo mąż był ubezpieczony. Niewielkie, 25 tys. złotych. - Całą sumę przeznaczyłam na spłatę części kredytu. A potem wyprzedałam się ze wszystkiego: samo­chód, całe złoto, jakie dostałam od męża, łącznie z obrączką. A i tak brakowało na życie - wspomina.
   Zadłużyła się wtedy we wspólnocie mieszkaniowej, bo po za­płaceniu raty kredytu i uregulowaniu rachunków zostawało jej co miesiąc 400 złotych. Miała wybór: albo kupić jedzenie, albo za­płacić czynsz. - Chodziłam do banku żebrać o pomoc, o wydłu­żenie czasu spłaty kredytu. Odmawiali, tłumacząc, że i tak jest na 30 lat - mówi.
   A dług zamiast maleć, cały czas rósł. - W 2008 r. wzięliśmy z banku 260 tysięcy złotych. Po blisko 10 latach spłacania mam do oddania 397 tysięcy złotych. Wartość mieszkania? Jakieś 300 tysięcy. Nawet gdybym je sprzedała, zostaję z długiem. I nie mam dachu nad głową, bo nie stać mnie na wynajem - mówi.
   Pięć lat temu zmarła jej mama, to był dla niej cios. Były bardzo ze sobą związane, mama ją zawsze wspierała. - O ile po śmierci męża była ona, o tyle po jej śmierci nie było już nikogo. Zostałam całkiem sama.
   Na szczęście ma teraz wsparcie ze strony innych frankowiczów. - Mówimy czasem, że jedynym takim szczęściem w całym tym frankowym nieszczęściu jest to, że poznaliśmy napraw­dę dużo fantastycznych ludzi. I że możemy na siebie liczyć. Wystarczy, że ktoś czegoś potrzebuje, i od razu wszystkie ręce na pokład. Kilkanaście, kilka­dziesiąt, kilkaset osób daje po grosiku i człowiek nie jest sam.

BANK EKSMITUJE SAMOTNĄ MATKĘ
Ale już nie chce opowiadać o sobie, nie chce, żeby ktoś jej współczuł, żeby się nad nią litował. Wolałaby - mówi - skupić się na lo­sie innych frankowiczów. Przez ostatnie trzy lata wysłuchała wielu tragicznych historii: o rozpadzie małżeństw, dramatach całych ro­dzin. Wielu frankowiczów leczy się, bo raty kre­dytu rujnują im życie, a świadomość, że mają dług, którego nie da się spłacić, jest dla nich ogromnym obciążeniem. Wielu ma za sobą próby samobójcze.
   - W zeszłym roku powiesił się pan Roman Dańko z Krakowa. Kilka lat wcześniej jego żona zmarła na raka, została 17-letnia dziewczyna, sierota. Człowiek zabił się, bo miał kredyt frankowy - Barbara Husiew znowu płacze.
   I opowiada kolejną historię: bank chciał eksmitować samot­ną matkę z dwójką niepełnoletnich dzieci, która po rozstaniu z mężem przestała płacić raty kredytu. Komornik zlicytował jej mieszkanie i chciał ją wygonić na ulicę. - Kiedy powiedziała, że nie ma gdzie iść, dał jej adres noclegowni - opowiada Husiew.
   Strasznie ją poruszyła tamta historia. - Jestem bardzo wrażliwa na krzywdę dzieci. Czemu one są winne? To nie one podejmowały decyzję o kupnie mieszkania, a muszą ponosić jej konsekwencje. Na szczęście udało się powstrzymać eksmisję.
   Albo ta frankowiczka z Warszawy: ma mieszkanie o po­wierzchni czterdziestu kilku metrów na warszawskiej Ocho­cie, jej rodzice wzięli ponad 400 tys. kredytu, a dzisiaj bank chce od niej miliona trzystu. - Przestała płacić i bank wystąpił z ban­kowym tytułem egzekucyjnym do sądu. Od czterech lat walczy z bankiem w sądzie. I z tym jest problem, bo są sędziowie, któ­rzy podchodzą bardzo poważnie do sprawy i badają ją dogłęb­nie, a są tacy, którzy potrafią oddalić powództwo, uzasadniając, że „owszem, w tej umowie są klauzule niedozwolone, ale ten kre­dyt i tak jest dużo lepszy niż złotówkowy” - ubolewa wicepreze­ska stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu.

TAM POCZUŁAM SIŁĘ
Do stowarzyszenia trafiła zaraz po pierwszej manifestacji frankowiczów. To był luty 2015 roku. - Pojechałam na tę ma­nifestację i poczułam siłę, było nas tak dużo. Wcześniej cho­dziłam do banku i prosiłam o rozłożenie kredytu na dłuższy okres. Jak żebrak prosiłam, najróżniejsze propozycje wymy­ślałam, żeby tylko bank ułatwił mi spłatę kredytu. Mówili, że „absolutnie nie ma takiej możliwości” - wspomina.
Po tamtej manifestacji nabrała odwagi, poprosiła o restruktu­ryzację kredytu. Od dyrektorki oddziału BZ WBK w Piastowie usłyszała jak zwykle, że nic nie można zrobić, ma spłacać kre­dyt. - Pamiętam, że wychodząc, powiedziałam jej: „Kiedyś się spotkamy w sądzie”. Finał jest taki, że moja sprawa jest w sądzie od paździer­nika zeszłego roku. Skarżę bank o to, że w mojej umowie są zapisy niedozwolone. Zgodnie z pol­skim prawem bankowym w każdej umowie kre­dytowej powinna być określona kwota, którą bank pożycza klientowi, do tego marża, prowi­zja. W mojej tego nie ma - tłumaczy.
   Wie to, bo przez te trzy lata dużo czytała, uczyła się o kursach walut i klauzulach w umo­wach bankowych. - W dniu podpisywania umo­wy tego nie wiedziałam, mimo że skończyłam liceum ekonomiczne. Myślałam, że idę do in­stytucji zaufania publicznego, że nikt mnie tam nie oszuka. I dopiero niedawno zaczęło to do mnie docierać, że wcale to nie jest tak, że my jesteśmy sami sobie winni. Winny jest system, winne jest państwo polskie, winne są wszystkie partie polityczne - przekonuje Husiew.
   Dlaczego? Już tłumaczy: w 2005 r. członek zarządu Banku Za­chodniego WBK napisał do prezesa Związku Banków Polskich pismo, że kredyty hipoteczne we frankach to ryzykowne pro­dukty, że w przyszłości klienci będą mieli problem z ich spłaca­niem. - I co się dzieje? Nic. PO z PSL nie zrobiły nic przez osiem lat rządów, nastało PiS, kolejne trzy lata mijają i nic się nie dzie­je. Instytucje odpowiedzialne za nadzór finansowy nad banka­mi robią niewiele, by nie powiedzieć: nic. A dramat ludzi trwa - mówi, a łzy płyną jej po twarzy.
   Do stowarzyszenia dzwonią ludzie oszukani przez banki. Czasem chcą się po prostu wypłakać, wyżalić, zapytać, co mogą zrobić ze swoją umową. - Przekonujemy ich, żeby się nie bali banków. Uczymy, że mają prawo do negocjowania umów, do konsultacji z prawnikiem. I że mogą pisać reklamacje, za to nie mają obowiązku rozmawiać z działami windykacji ban­ków, które są bardzo natrętne i agresywne. A przede wszystkim namawiamy, żeby szli do sądu.

KAŻDE JEGO SŁOWO TO KŁAMSTWO
Barbara Husiew jest bardzo zła na polityków za to, że żaden nic dla frankowiczów nie zrobił. Nawet prezydent Duda, który w czasie kampanii wyborczej obiecywał, że im pomo­że. Owszem, przedstawiał potem różne projekty ustawy, ale każda kolejna okazywała się gniotem.
   A na premiera Morawieckiego nie może patrzeć. - Bo mam wra­żenie, że każde jego słowo to kłamstwo. Ostatnio powiedział, że to on negocjował wejście do UE. Przecież każdy wie, kto nas wpro­wadził do Unii. I na pewno tam nie było Mateusza Morawieckie­go! Albo on w te kłamstwa wierzy, albo myśli, że ma do czynienia z tak głupimi ludźmi, że może mówić wszystko, a oni i tak mu uwierzą - denerwuje się.
   Morawiecki był prezesem BZ WBK, kiedy brała z mężem kre­dyt. Pamięta, że mówił wtedy w jakimś wywiadzie, że jego bank wszedł w kredyty frankowe z pełną świadomością, że są proble­matyczne. Tylko po to, żeby nie zostać w tyle za konkurencją.
   - A już w 2018 r. w Davos kłamał do kamery, że BZ WBK był jed­nym z nielicznych banków, które tych kredytów nie udzielały. Zo­baczyłam to w Polsacie i wezbrała we mnie złość, zaczęłam go wyzywać od kłamców. Jeśli on w takiej kwestii oszukuje wybor­ców, to boję się pomyśleć, jak bardzo oszukuje w innych kwestiach - mówi. Zamierza złożyć w sądzie wniosek o powołanie Morawie­ckiego na świadka w swojej sprawie, by pod przysięgą musiał ze­znać, czy BZ WBK udzielał kredytów we frankach, czy nie.
   Od kwietnia nie płaci rat kredytu. - Ta decyzja była świadoma, podyktowana wyłącznie tym, że mnie na te raty już nie było stać. Że ja już nie mam co sprzedać. A poza tym postanowiłam, że nie dostaną ode mnie ani złotówki, dopóki nie będzie prawomocne­go wyroku. Jeżeli mam im oddać, to oddam tylko tyle, ile pożyczy­łam. I należne im odsetki. Przez dziesięć lat sporo już oddałam. Nie liczyłam tego nigdy dokładnie, ale myślę, że grubo ponad 100 tysięcy. Jak się z tym niepłaceniem czuję? Jeśli mam być szczera, to dobrze. Zwłaszcza że ostatnio wyszedł raport NIK, który potwierdza nasz postulat: problem frankowiczów musi zo­stać rozwiązany ustawowo - tłumaczy.
   A oni - dodaje - coraz częściej wygrywają. - Ale na razie tylko w pierwszych instancjach, więc to wciąż są wyroki nieprawomocne.

ULOTNE ŻYCIE
Mężowi wybaczyła dopiero niedawno, wcześniej nie chciała go nawet odwiedzać na cmentarzu. Szła na grób matki, a do niego wysyłała syna. - Masz świeczkę, zapal ją u taty - mówiła.
   Kiedy popełnił samobójstwo, syn miał 13 lat. Powiedziała mu, co się stało. - I to dziecko wtedy powiedziało: „Mamo, ale każdy kiedyś umrze. Tata wybrał taką śmierć” - szlocha.
   I właśnie o to ma największy żal do premiera: że jej dziecko zo­stało sierotą. - Dzieci Morawieckiego mają ojca, a mój syn został tego pozbawiony, kiedy tak naprawdę potrzebował swojego taty - znowu płacze.
   Z drugiego związku ma siedmioletnią córeczkę, mówi, że dzie­ci to źródło jej siły. - Powiedzieliśmy sobie, że codziennie rano i wieczorem będziemy mówili, że się kochamy. I mówimy. No bo nie wiadomo, czy się jeszcze spotkamy, bo życie jest bardzo kru­che i ulotne. Więc łatwiej rozstać się ze słowami „kocham cię” na ustach niż ze słowami gniewu - teraz Barbara Husiew już się uśmiecha.
   Wierzy, że przyjdzie taki dzień, że dostanie prawomocny wyrok i rozliczy się z bankiem. - I wreszcie ten ciężar zostanie ze mnie zdjęty. Wierzę, że sprawiedliwość zwycięży. My wiemy, że prawo jest po naszej stronie. Chcemy tylko sprawiedliwości.

4 komentarze:

  1. Hmmm, a to dziecko z "drugiego związku" kiedy zostało spłodzone?

    OdpowiedzUsuń
  2. Kredyty we frankach to temat rzeka, nie ma tu co teraz szukać winnych tylko rozwiązań które pomogą frankowiczom zobowiązań się jak najszybciej pozbyć. Bo dla wielu ten kredyt to ogromne obciążenie na które ciężko się było przygotować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kredyty to w ogóle ciężki temat, wiele osób korzysta z nich nie mając stałego źródła dochodu, co powoduje problemy. Sam zastanawiam się nad kwestią przeniesienia kredytu do innego banku, jak to wygląda w rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń