Pamięta, że premier
Morawiecki był prezesem Banku Zachodniego WBK, kiedy brała tam kredyt we
frankach. A 10 lat później twierdził, że jego bank nie udzielał tych kredytów.
Kiedy to usłyszała, wezbrała w niej złość, zaczęła go wyzywać od kłamców
Renata Kim
Powiedziałabym
to jeszcze raz - mówi z szerokim uśmiechem Barbara Husiew. Tydzień temu w
programie „Studio Polska” w TVP Info 42-letnia wiceprezeska
stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu oskarżyła premiera Mateusza Morawieckiego
o to, że jako były prezes banku BZ WBK jest moralnie odpowiedzialny za
samobójstwo jej męża. I za to, że ona sama od dziewięciu lat musi walczyć z
bankiem, w którym ma kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich.
Prowadzący program dziennikarze próbowali
jej przerwać, ale nie pozwoliła odebrać sobie głosu. - Ja mam taką naturę, że
kiedy kogoś wysłucham, to oczekuję, że on wysłucha tego, co ja mam do
powiedzenia. Więc kiedy mi przerywali, moja determinacja wzrastała, bo chciałam
sprawić, żeby moje słowa wybrzmiały. I wybrzmiały - znowu się promiennie
uśmiecha.
Jeszcze raz zapewnia, że nie zmieniłaby ani
słowa. Dodałaby nawet, że pan Mateusz Morawiecki (bo ciężko jej przechodzi
przez usta słowo „premier”) ponosi odpowiedzialność nie tylko za to, co się stało
z jej rodziną, ale też za sytuację kilkuset tysięcy ludzi, którzy mają kredyty
we frankach. I naprawdę nie spodziewała się, że jej wypowiedź w telewizji
odbije się aż takim echem. Ludzie teraz gratulują jej odwagi, piszą, że jest
dzielna, że ją podziwiają. Ale dostaje też wiadomości, żeby uważała na siebie,
bo może skończyć tak jak Andrzej Lepper, niby samobójczą śmiercią.
INTERES ŻYCIA
Kredyt na mieszkanie w podwarszawskim Piastowie wzięli
z mężem w Banku Zachodnim WBK, bo ona miała tam
konto.
- Sprzedawca obniżył mi za to
marżę. Pomyślałam, że to interes życia - śmieje się Barbara Husiew.
Chcieli wziąć 300 tys. złotych w złotówkach,
ale doradca powiedział im, że mają zdolność kredytową tylko na franki szwajcarskie.
Przekonywał, że to stabilna waluta, małe ryzyko. Kurs franka się nie zmienia, a
raty kredytu są niskie. - A my już daliśmy ogromy zadatek na to mieszkanie,
więc mieliśmy do wyboru albo stracić 170 tysięcy, albo wziąć to, co bank daje
- opowiada Barbara Husiew.
Pamięta, że przed podpisaniem umowy chciała
ją skonsultować z prawnikiem, ale usłyszała, że to dokument bankowy, nie wolno
go wynosić. Nie dostała też symulacji wysokości rat ani harmonogramu spłat.
Nie upominała się, bo chciała jak najszybciej zakończyć transakcję. Dostali
kredyt. Był październik 2008 roku.
W listopadzie do Polski dotarł wielki kryzys
i kurs franka zaczął się wahać. - Rata kredytu rosła, nagle wynosiła 2,2 tys.
złotych miesięcznie. Wtedy jeszcze nie mieliśmy problemów ze spłacaniem, ale
mąż, który był zatrudniony w agencji ochrony, musiał pracować około 400 godzin
miesięcznie. Prawie się nie widywaliśmy. Kiedy ja byłam w domu, on był w pracy
i na odwrót. Zamiast cieszyć się nowym mieszkaniem, pracowaliśmy, żeby zarobić
na kolejną ratę. A potem zaczęliśmy się nawzajem obarczać winą za to, że
wzięliśmy ten kredyt. Mówiliśmy: po co właściwie nam to mieszkanie, skoro teraz
trudno je utrzymać? Nie mamy czasu dla swojego dziecka - wspomina.
JESTEM FRAJEREM
W grudniu 2009 roku mąż się powiesił. Miał 36 lat.
Zostawił list pożegnalny, jedno zdanie: „Przepraszam, nie dałem rady, jestem
frajerem”.
Nie miała wątpliwości, że chodziło o kredyt.
- To była jedyna myśl, jaka przyszła mi do głowy. Dwa dni przed jego śmiercią
rozmawialiśmy o kredycie. Byliśmy dobrym, zgodnym małżeństwem, mieliśmy w
miarę poukładane życie. Jaki miałby inny powód, żeby się zabić? Czy mąż
cierpiał na depresję? - zastanawia się głośno.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Być
może tak, bo jak bardzo trzeba być zdesperowanym, żeby targnąć się na swoje
życie? - pyta i już się nie śmieje. Łzy płyną jej po twarzy, ale nawet ich nie
wyciera.
Bo czy taki samobójca - pyta - nie zdaje
sobie sprawy, że zrzuca problem na tych, którzy zostali? Że dla niego śmierć
to jest wyzwolenie, a oni zostają ze wszystkim sami? Nie ma do kogo pójść i
powiedzieć: „Słuchaj, może zrobimy tak albo tak?”. Cała odpowiedzialność za byt
rodziny spada na jedną osobę. To jest potwornie ciężkie - Barbara Husiew
płacze.
Na szczęście dostała odszkodowanie, bo mąż
był ubezpieczony. Niewielkie, 25 tys. złotych. - Całą sumę przeznaczyłam na
spłatę części kredytu. A potem wyprzedałam się ze wszystkiego: samochód, całe
złoto, jakie dostałam od męża, łącznie z obrączką. A i tak brakowało na życie -
wspomina.
Zadłużyła się wtedy we wspólnocie
mieszkaniowej, bo po zapłaceniu raty kredytu i uregulowaniu rachunków
zostawało jej co miesiąc 400 złotych. Miała
wybór: albo kupić jedzenie, albo zapłacić czynsz. - Chodziłam do banku żebrać
o pomoc, o wydłużenie czasu spłaty kredytu. Odmawiali, tłumacząc, że i tak
jest na 30 lat - mówi.
A dług zamiast maleć, cały czas rósł. - W
2008 r. wzięliśmy z banku 260 tysięcy złotych. Po blisko 10 latach spłacania
mam do oddania 397 tysięcy złotych. Wartość mieszkania? Jakieś 300 tysięcy.
Nawet gdybym je sprzedała, zostaję z długiem. I nie mam dachu nad głową, bo nie
stać mnie na wynajem - mówi.
Pięć lat temu zmarła jej mama, to był dla
niej cios. Były bardzo ze sobą związane, mama ją zawsze wspierała. - O ile po
śmierci męża była ona, o tyle po jej śmierci nie było już nikogo. Zostałam
całkiem sama.
Na szczęście ma teraz wsparcie ze strony
innych frankowiczów. - Mówimy czasem, że jedynym takim szczęściem w całym tym
frankowym nieszczęściu jest to, że poznaliśmy naprawdę dużo fantastycznych ludzi.
I że możemy na siebie liczyć. Wystarczy, że ktoś czegoś potrzebuje, i od razu
wszystkie ręce na pokład. Kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset osób daje po
grosiku i człowiek nie jest sam.
BANK EKSMITUJE SAMOTNĄ MATKĘ
Ale już nie chce opowiadać o sobie, nie chce, żeby
ktoś jej współczuł, żeby się nad nią litował. Wolałaby - mówi - skupić się
na losie innych frankowiczów. Przez ostatnie trzy lata wysłuchała wielu
tragicznych historii: o rozpadzie małżeństw,
dramatach całych rodzin. Wielu frankowiczów leczy się, bo raty kredytu
rujnują im życie, a świadomość, że mają dług, którego nie da się spłacić, jest
dla nich ogromnym obciążeniem. Wielu ma za sobą próby samobójcze.
- W zeszłym roku powiesił się pan Roman
Dańko z Krakowa. Kilka lat wcześniej jego żona zmarła na raka, została
17-letnia dziewczyna, sierota. Człowiek zabił się, bo miał kredyt frankowy -
Barbara Husiew znowu płacze.
I opowiada kolejną historię: bank chciał
eksmitować samotną matkę z dwójką niepełnoletnich dzieci, która po rozstaniu z
mężem przestała płacić raty kredytu. Komornik zlicytował jej mieszkanie i
chciał ją wygonić na ulicę. - Kiedy powiedziała, że nie ma gdzie iść, dał jej
adres noclegowni - opowiada Husiew.
Strasznie ją poruszyła tamta historia. -
Jestem bardzo wrażliwa na krzywdę dzieci. Czemu one są winne? To nie one
podejmowały decyzję o kupnie mieszkania, a muszą ponosić jej konsekwencje. Na
szczęście udało się powstrzymać eksmisję.
Albo ta frankowiczka z Warszawy: ma
mieszkanie o powierzchni czterdziestu kilku metrów na warszawskiej Ochocie,
jej rodzice wzięli ponad 400 tys. kredytu, a dzisiaj bank chce od niej miliona
trzystu. - Przestała płacić i bank wystąpił z bankowym tytułem egzekucyjnym do
sądu. Od czterech lat walczy z bankiem w sądzie. I z tym jest problem, bo są
sędziowie, którzy podchodzą bardzo poważnie do sprawy i badają ją dogłębnie,
a są tacy, którzy potrafią oddalić powództwo, uzasadniając, że „owszem, w tej
umowie są klauzule niedozwolone, ale ten kredyt i tak jest dużo lepszy niż
złotówkowy” - ubolewa wiceprezeska stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu.
TAM POCZUŁAM SIŁĘ
Do stowarzyszenia trafiła zaraz po pierwszej
manifestacji frankowiczów. To był luty 2015 roku. - Pojechałam na tę manifestację
i poczułam siłę, było nas tak dużo. Wcześniej chodziłam do banku i prosiłam o
rozłożenie kredytu na dłuższy okres. Jak żebrak prosiłam, najróżniejsze
propozycje wymyślałam, żeby tylko bank ułatwił mi spłatę kredytu. Mówili, że
„absolutnie nie ma takiej możliwości” - wspomina.
Po tamtej manifestacji nabrała
odwagi, poprosiła o restrukturyzację kredytu. Od dyrektorki oddziału BZ WBK w
Piastowie usłyszała jak zwykle, że nic nie można zrobić, ma spłacać kredyt. -
Pamiętam, że wychodząc, powiedziałam jej: „Kiedyś się spotkamy w sądzie”. Finał
jest taki, że moja sprawa jest w sądzie od października zeszłego roku. Skarżę
bank o to, że w mojej umowie są zapisy niedozwolone. Zgodnie z polskim prawem
bankowym w każdej umowie kredytowej powinna być określona kwota, którą bank
pożycza klientowi, do tego marża, prowizja. W mojej tego nie ma - tłumaczy.
Wie to, bo przez te
trzy lata dużo czytała, uczyła się o kursach walut i klauzulach w umowach
bankowych. - W dniu podpisywania umowy tego nie wiedziałam, mimo że skończyłam
liceum ekonomiczne. Myślałam, że idę do instytucji zaufania publicznego, że
nikt mnie tam nie oszuka. I dopiero niedawno zaczęło to do mnie docierać, że
wcale to nie jest tak, że my jesteśmy sami sobie winni. Winny jest system,
winne jest państwo polskie, winne są wszystkie partie polityczne - przekonuje
Husiew.
Dlaczego? Już tłumaczy: w 2005 r. członek
zarządu Banku Zachodniego WBK napisał do prezesa Związku Banków Polskich
pismo, że kredyty hipoteczne we frankach to ryzykowne produkty, że w
przyszłości klienci będą mieli problem z ich spłacaniem. - I co się dzieje?
Nic. PO z PSL nie zrobiły nic przez osiem lat rządów, nastało PiS, kolejne trzy
lata mijają i nic się nie dzieje. Instytucje odpowiedzialne za nadzór finansowy
nad bankami robią niewiele, by nie powiedzieć: nic. A dramat ludzi trwa
- mówi, a łzy płyną jej po twarzy.
Do stowarzyszenia dzwonią ludzie oszukani
przez banki. Czasem chcą się po prostu wypłakać, wyżalić, zapytać, co mogą
zrobić ze swoją umową. - Przekonujemy ich, żeby się nie bali banków. Uczymy, że
mają prawo do negocjowania umów, do konsultacji z prawnikiem. I że mogą pisać
reklamacje, za to nie mają obowiązku rozmawiać z działami windykacji banków,
które są bardzo natrętne i agresywne. A przede wszystkim namawiamy, żeby szli
do sądu.
KAŻDE JEGO SŁOWO TO KŁAMSTWO
Barbara Husiew jest bardzo zła na polityków za to, że
żaden nic dla frankowiczów nie zrobił. Nawet prezydent Duda, który
w czasie kampanii wyborczej obiecywał, że im pomoże. Owszem, przedstawiał
potem różne projekty ustawy, ale każda kolejna okazywała się gniotem.
A na premiera Morawieckiego nie może
patrzeć. - Bo mam wrażenie, że każde jego słowo to kłamstwo. Ostatnio
powiedział, że to on negocjował wejście do UE. Przecież każdy wie, kto nas wprowadził
do Unii. I na pewno tam nie było Mateusza Morawieckiego! Albo on w te kłamstwa
wierzy, albo myśli, że ma do czynienia z tak głupimi ludźmi, że może mówić
wszystko, a oni i tak mu uwierzą - denerwuje się.
Morawiecki był prezesem BZ WBK, kiedy brała
z mężem kredyt. Pamięta, że mówił wtedy w jakimś wywiadzie, że jego bank
wszedł w kredyty frankowe z pełną świadomością, że są problematyczne. Tylko po
to, żeby nie zostać w tyle za konkurencją.
- A już w 2018 r. w Davos kłamał do kamery, że BZ WBK był jednym z nielicznych
banków, które tych kredytów nie udzielały. Zobaczyłam to w Polsacie i wezbrała
we mnie złość, zaczęłam go wyzywać od kłamców. Jeśli on w takiej kwestii
oszukuje wyborców, to boję się pomyśleć, jak bardzo oszukuje w innych
kwestiach - mówi. Zamierza złożyć w sądzie wniosek o powołanie Morawieckiego
na świadka w swojej sprawie, by pod przysięgą musiał zeznać, czy BZ WBK
udzielał kredytów we frankach, czy nie.
Od kwietnia nie płaci rat kredytu. - Ta
decyzja była świadoma, podyktowana wyłącznie tym, że mnie na te raty już nie
było stać. Że ja już nie mam co sprzedać. A poza tym postanowiłam, że nie
dostaną ode mnie ani złotówki, dopóki nie będzie prawomocnego wyroku. Jeżeli
mam im oddać, to oddam tylko tyle, ile pożyczyłam. I należne im odsetki. Przez
dziesięć lat sporo już oddałam. Nie liczyłam tego nigdy dokładnie, ale myślę,
że grubo ponad 100 tysięcy. Jak się z tym niepłaceniem czuję? Jeśli mam być
szczera, to dobrze. Zwłaszcza że ostatnio wyszedł
raport NIK, który potwierdza nasz postulat: problem frankowiczów musi zostać
rozwiązany ustawowo - tłumaczy.
A oni - dodaje - coraz częściej wygrywają. -
Ale na razie tylko w pierwszych instancjach, więc to wciąż są wyroki
nieprawomocne.
ULOTNE ŻYCIE
Mężowi wybaczyła dopiero niedawno, wcześniej nie
chciała go nawet odwiedzać na cmentarzu. Szła
na grób matki, a do niego wysyłała syna. - Masz świeczkę, zapal ją u taty -
mówiła.
Kiedy popełnił samobójstwo, syn miał 13 lat.
Powiedziała mu, co się stało. - I to dziecko wtedy powiedziało: „Mamo, ale
każdy kiedyś umrze. Tata wybrał taką śmierć” - szlocha.
I właśnie o to ma największy żal do
premiera: że jej dziecko zostało sierotą. - Dzieci Morawieckiego mają ojca, a
mój syn został tego pozbawiony, kiedy tak naprawdę potrzebował swojego taty - znowu
płacze.
Z drugiego związku ma siedmioletnią
córeczkę, mówi, że dzieci to źródło jej siły. - Powiedzieliśmy sobie, że
codziennie rano i wieczorem będziemy mówili,
że się kochamy. I mówimy. No bo nie wiadomo, czy się jeszcze spotkamy, bo życie
jest bardzo kruche i ulotne. Więc łatwiej rozstać się ze słowami „kocham cię”
na ustach niż ze słowami gniewu - teraz Barbara Husiew już się uśmiecha.
Wierzy, że przyjdzie taki dzień, że dostanie
prawomocny wyrok i rozliczy się z bankiem. -
I wreszcie ten ciężar zostanie ze mnie zdjęty. Wierzę, że sprawiedliwość
zwycięży. My wiemy, że prawo jest po naszej stronie. Chcemy tylko
sprawiedliwości.
Hmmm, a to dziecko z "drugiego związku" kiedy zostało spłodzone?
OdpowiedzUsuńA co piszesz zadzwoń ryja oboje ok? 729593677
UsuńKredyty we frankach to temat rzeka, nie ma tu co teraz szukać winnych tylko rozwiązań które pomogą frankowiczom zobowiązań się jak najszybciej pozbyć. Bo dla wielu ten kredyt to ogromne obciążenie na które ciężko się było przygotować.
OdpowiedzUsuńKredyty to w ogóle ciężki temat, wiele osób korzysta z nich nie mając stałego źródła dochodu, co powoduje problemy. Sam zastanawiam się nad kwestią przeniesienia kredytu do innego banku, jak to wygląda w rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńKancelarie frankowe Bydgoszcz oferują pomoc prawną dla osób zobowiązanych kredytami we frankach szwajcarskich. W Bydgoszczy specjaliści od kredytów frankowych skupiają się na ochronie konsumentów przed nieuczciwymi praktykami bankowymi. Oferują analizę umów kredytowych, doradztwo w zakresie możliwości refinansowania oraz reprezentują klientów w sporach z instytucjami finansowymi. Ich celem jest zmniejszenie ciężaru finansowego naładowanego przez wysokie raty i zabezpieczenie prawne interesów kredytobiorców.
OdpowiedzUsuń