wtorek, 14 sierpnia 2018

W Polskę!



W weekendy politycy partii rządzącej wyruszają w Polskę na spotkania z wyborcami. Chwalą się, że partia podniosła kraj z ruiny i wprowadziła praworządność. Straszą, że ruina natychmiast wróci, jeżeli partia nie zostanie wybrana na następną kadencję.

Głośno nie nazywa się tych spotkań kampanijnymi, wyborczymi ani przedwy­borczymi, ale „spotkaniami Parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości”. Miejsce, termin przy­jazdu i nazwisko bohatera ogłasza się zawsze w piątek koło południa - w tym samym czasie zaczyna się rozlepianie stosownych plakatów na słupach i tabli­cach ogłoszeniowych. Ludzie się dziwią, że przyjeżdża polityk, bo jeszcze kilka godzin wcześniej nic o tym nie wiedzieli.
   Opóźnienie to strategia - podróżu­jący politycy partyjni często narzekają, że ich śladem jeżdżą „przeróżne elemen­ty” i „warcholstwo” po to, aby zakłócać pozytywny wydźwięk spotkań trudnymi pytaniami. Im później warchoł się dowie o spotkaniu, tym większa możliwość, że nie dojedzie. Polityk rządzący zanim zacznie mu się zadawać pytania, wymieni w prze­mówieniu chwalebne aspekty rządów swojej partii - wszędzie punkt w punkt te same, jak wynika z reporterskiej podróży za po­litykami PiS w ostatni weekend. Wobec trudnych pytań z sali i odmiennych zdań, warchołów natychmiast zagłuszy krzykiem lub rzuci się na nich z rękoczynami twardy elektorat partii rządzącej.

Sobota rano w Hannie Stanisław Piotrowicz
Wizyta posła Piotrowicza trafia we wsi Hanna na społecznie gorący okres. W gmi­nie grasuje afrykański pomór świń, całe stada są wybijane, wielu ludzi traci utrzy­manie - popadają w długi i już wyprze­dają maszyny rolnicze, a partia rządząca nie reaguje. Zawiązał się nawet komitet protestacyjny rolników w porozumieniu z Kościołem, plakat reklamujący Piotro­wicza zawisł obok odezwy: „bolesne jest to, że mimo tzw. »dobrej zmiany« w naszej Ojczyźnie rolnik nie jest szanowany”.
   Spotkanie odbędzie się w sali domu kultury przylegającego do remizy OSP, plac udekorowany polskimi flagami, ale nie jest jasne, czy to na przyjazd posła, czy z racji mistrzostw świata w futbolu , ponie­waż za remizą gmina zorganizowała strefę kibica z telebimem i grillem. Oczekiwanie wygląda tak, że w gotowości jest już TVP, bohater się spóźnia, 17 odświętnie ubra­nych osób zabija czas, rozmawiając głośno o świńskim pomorze, a szepcząc o sobie nawzajem plotki. Dostaje się pani wójt, że taka przyspawana do stołka. Mężczyźnie zwanemu Kołtunem, że największy oko­liczny przeciwnik PiS i co on tu właściwie robi. Nieznanemu czerwonemu samo­chodowi z parkingu, że prawdopodobnie przyjechał nim prowokator z TVN. Mówi się, kto ostatnio dostał robotę, bo z kimś ważnym się skumał. Wspomina się rządy „czerwonego” i jak trudno było gada wy­plenić z Hanny. Pada nawet sentencjonal­ne: nie o taką Polskę się walczyło. Oraz: wyjść by z tej Unii raz a dobrze.
   Krytykuje się po cichu także posła Piotrowicza, że ma swoje za uszami, bo umoczony był w peerelowską pro­kuraturę. Ale pada od razu inna senten­cja, usprawiedliwiająca posła PiS: a kto w Polsce nie ma za uszami? Starsi ludzie mylą się czasem i czekając na posła Pio­trowicza mówią o nim per „prelegent”.
   Prelegent zajeżdża małą alfą Romeo i wzbudza sympatię z powodu braku obstawy. Brak obstawy - znaczy rów­ny chłop. Bohater wysiada z auta pełen przeprosin za spóźnienie, ale jechał z poprzedniego spotkania z wybor­cami. Trzeba bez zwłoki iść na salę, bo potem poseł też jedzie na spotkanie, do Radzynia, bastionu partii rządzącej. Na sali wystawa rysunku patriotyczne­go: żołnierze, bociany, wierzby płaczą­ce, Szopen gra na pianinie na łące. Po­lityk powiatowy, jako gospodarz terenu, z nerwów przedstawia posła niezręcz­nie: tematyka, wiecie, problematyka, wdzięczność za przyjazd z „szeroką i głęboką w swej treści wypowiedzią”.
   Z ponadgodzinnego wykładu Stanisła­wa Piotrowicza: jedną mamy matkę, jedną ojczyznę, aczkolwiek wiele spraw może nas różnić. Na mafii VAT-owskiej w Polsce zara­biali Niemcy i Holendrzy, a teraz fałszywie zatroskali się stanem polskiej demokracji i praworządności, bo inaczej musieliby krzyczeć, że rząd PiS powinien odejść, żeby oni nadal mogli okradać Polskę. A on się pyta retorycznie: gdzie byli Niemcy i Ho­lendrzy, kiedy likwidowano stocznię? Pio­trowicz mówi: poprzednicy PiS rozprzedali Polskę cudzoziemcom włącznie z sygna­łem telewizyjnym - dlatego podczas puczu sejmowego w grudniu 2016 r. TVP prze­stała nadawać na pół godziny, bo Francuz wstrzymał sygnał. Mówi (nie podając źró­deł): aby w Opolskiem Polka lub Polak mogli zatrudnić się w fabryce, muszą wpierw przyjąć obywatelstwo niemieckie. Mówi: opozycja donosi na rząd do Unii Europej­skiej. Prelegent jest pewien, że poprzednie prezydium Kraj owej Rady Sądowniczej bie­gało do ambasady niemieckiej skarżyć się na państwo polskie. Podaje liczby: media są w 90 proc. w obcych rękach i realizują zlecenia swych niepolskich mocodawców.
   Jest tak samo, mówi, jak było pod zabo­rami - Polskę chcą rozszarpać, choć ubrani są w piękne szaty swobód i praw obywa­telskich (na dowód poseł czyta list carycy Katarzyny II do rosyjskich dyplomatów zalecający niszczenie ducha polskiego m.in. alkoholizmem). Może państwo nie wiecie, ale Katarzyna była rodowitą Niem­ką - uściśla poseł. Mówi też, że polska pra­worządność i konstytucja nigdy nie miały się lepiej niż teraz. Dowodzi: panuje u nas wolność wypowiedzi, już się nie strzela do ludzi, jak się to robiło za poprzedni­ków PiS. Już nikt nie kopie uczestników Marszu Niepodległości. Jest lepiej. Dodat­kowo nadchodzi nowy rządowy program prodemograficzny - premia za szybkie urodzenie drugiego dziecka. Jednak, mówi poseł Piotrowicz, nie ma i nie będzie zgody na warcholstwo podczas spotkań z posła­mi PiS. Nieposłuszeństwo obywatelskie ma uzasadnienie, gdy rządzi uzurpator, a nie gdy rządzi PiS. Szalenie ważne jest wycho­dzenie z dobrem do innych ludzi, bo dobro rodzi dobro - zakańcza wypowiedź.
   Pytania z sali: pani wójt Kowalik prosi o pomoc Warszawy w kwestii gospoda­rowania zasiłkiem 500+, bo wiele rodzin w gminie dostaje dużo, a i tak nie mają na prąd i jedzenie, bo wydają na coś in­nego. Poza tym, mówi pani wójt, właśnie w tej chwili - zrządzenie losu - pojechali z Hanny ubojnicy likwidować kolejne stado chorych świń. Mamy też w gminie suszę, czy Warszawa wreszcie pomoże rolni­kom? Potem jeszcze starsza obywatelka,
dziękując za prelekcję, użala się, że nie chcą jej sprzedać 23 arów lasu, a obywatel pyta, czy prokuratura rejonowa mogłaby być we Włodawie?
   Stanisław Piotrowski wszystkie uwa­gi skrzętnie zapisuj e celem przekazania stosownym czynnikom w stolicy. Aby się odnieść osobiście, ma troszkę mało cza­su, bo spieszy się do Radzynia.

Sobota wieczór w Leżajsku Jacek Sasin
Bohater się spóźnia, bo jedzie z poprzed­niego spotkania z wyborcami. Atmosfera oczekiwania w sarmackim anturażu sali Muzeum Ziemi Leżajskiej wygląda tak, że jest już w gotowości TVP jest odświętność strojów, szept inteligenckiej rozmowy i jedynie subtelne rozglądanie się za warchołami. Przybyło ponad 100 osób, a z doświadczenia organizatorów wynika - szepcą, rozglądając się - że w tak dużych grupach raczej zawsze kryją się prowoka­torzy. Myśl o warchołach wyzwala nerwy i już kilka osób na papierosie przy wejściu do muzeum pokrzykuje, że won z war­chołami - mieli swoje osiem lat rządzenia, pachoły opłacane przez określone kręgi (postubeckie i cudzoziemskie).
   Przybywa minister Jacek Sasin limuzyną z kierowcą, okazuje się, że wystąpi w gronie trzech partyjnych kolegów. Wykłada z ener­gią, szybko, sprawnie, zarzuca słowem, recytuje sukcesy partii rządzącej, tylko od niechcenia i niejako marginalnie wspo­minając, że partia po wyborach chciałaby „w dalszym ciągu dla państwa dobra pra­cować”. Chodzi oto, że partia rządząca robi wszystkim dobrobyt, ale posiada wrogów, którzy chętnie zniweczą dobre zmiany i cofną Polki i Polaków w biedę. Chodzi o wroga wewnętrznego, nie o Niemców. W ogóle jak ktoś był rano na Piotrowiczu w Hannie, to teraz widzi, że można mówić spokojniej i nie straszyć Niemcami. Inna publika - inny kod dotarcia.
   Z blisko godzinnego wykładu Jacka Sa­sina i jego kolegów: ogólnie same sukcesy już dokonane lub niedługo się dokonają, 500+, wzrost emerytur, dynamiczny wzrost płac, reforma sądowa, mieszkanie+, refor­ma edukacji, budowa dróg, zwiększanie przyrostu naturalnego, bogacenie się pań­stwa. W ramach żartu pada zza stołu pre­zydialnego - wyobraźmy sobie wściekłość George’a Sorosa, że Polska udanie odparła imigrantów i w związku z tym nie będzie u nas multi-kulti i odejścia od tradycyjnych wartości. Oni tam na Zachodzie mają pie­niądze i śmieją się z nas, że my mamy za­sady. Ale my, mając zasady, odpowiadamy im: uważajcie, bo my też zaczynamy mieć pieniądze. W pewnym momencie pada z ust ministra Sasina zdanie - majstersztyk logiczny: bezrobocia w Polsce nie ma, ale bezrobocie w Polsce jest atutem, bo Polska się rozwija i brakuje w Polsce rąk do pracy.
   Pytania z sali: jednak się nie udało wyłowić zawczasu paru prowokatorów i oni teraz, niektórzy ze znaczkami Re­beliantów Podkarpackich, nie szanują powagi ministra Sasina, pytając o drażliwości, podczas gdy powinni kulturalnie - o sukcesy. Pytają więc, dlaczego rząd oddał swe nagrody do Caritasu zamiast do budżetu państwa? Oraz czemu, sko­ro jest dobrobyt i Polska już nie w ruinie, to drożeją jaja i benzyna? Dlaczego 500+ nie spowodowało, że w szkołach spadła liczba dzieci jedzących darmowe obiady socjalne? Co się stało, że rząd zdecydował się po 818 dniach wydrukować orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego? Minister Sa­sin mówi, że nagrody dla członków rządu były niezręcznością, do budżetu już ich się zwrócić nie dało, bo nie było prawnej możliwości, trzeba było na charytatywność. A wydrukowali orzeczenie nie dla­tego, że uważali , że tak trzeba, tylko w imię kompromisu z Komisją Europejską.
   A przed chwilą pan mówił, słychać z sali, że zasady są ważne?
   Co do drożyzny: winna niestabilna sy­tuacja światowa, a Polska jednak za bo­gata wciąż nie jest. Nawet dość w sumie biedna. Ale wtedy wstaje po kolei kilka osób, które biorą rząd w obronę: nie tłumaczcie się - mówi wójt Kamienia - z nagród, bo je dostaliście sprawie­dliwie. Pani Kania - szefowa opieki społecznej - serdecznie dziękuje mini­strowi i jego kolegom, że może żyć w tak wspaniałym kraju. Troszkę jeszcze poseł PiS Jerzy Paul pokrzykuje na warchołów, że się naczytali „Gazety Wyborczej ”. Sia­no, siano, siano - mówi trzech starszych mężczyzn, wychodząc ze spotkania.
   Wtedy wstaje Major ABW i pokazuje dłonie - jest efekt, zapada cisza. Pyta, czy jest na nich krew. Nie da się powiedzieć, żeby była. Więc Major się przestawia jako ofiara „Instytutu Podłości Narodowej”, jak mówi, który to IPN zakwalifikował go jako oprawcę i odebrał emeryturę, pod­czas gdy on na emeryturze od 2005 r., a jak był stan wojenny, był uczniem. Major złożył sprawę wyjaśniającą w sądzie rok temu, a sąd milczy. Sprawa w toku, ale osoby na sali muzeum w Leżajsku już pokrzykują: „jesteś zbrodniarzem i oprawcą! Do Kiszczaka, ubeku!”.
   Na koniec zaś wstaje niezwykle wzru­szona pani na granicy płaczu i mówi: ja jako Polka stanowczo protestuję przeciw obrażaniu na tej sali tak ważnej dla Polaków instytucji jak IPN, która przywraca dobre imię naszym bohaterom.
   Inni bohaterowie z Leżajska pokrzy­kują tymczasem do Majora: won, ubeku!

Niedziela rano w Sandomierzu Beata Szydło
Przygotowanie Sali Rycerskiej sando­mierskiego zamku zdradza fachowca: na scenie siedzi w dwóch rzędach 18 ta­jemniczych osób w młodymi średnim wie­ku, milcząc. Są ubrane na ludowo dzieci. Na krzesłach dla publiczności porozkła­dano biało-czerwone chorągiewki do wy­rażania entuzjazmu. Przychodzi ponad 300 osób i oczekują, bo bohaterka się spóźnia, ale już jest - widać to po nowiut­kich rządowych limuzynach, które parku­ją n a dziedzińcu Zamku. Zarówno TVP jak i Polskie Radio czekają gotowe. Czas przed nadejściem premier Szydło umila prezes Stowarzyszenia Rodzin Katolickich diece­zji sandomierskiej Krzysztof Szatan. Mówi rzeczy w rodzaju: to spotkanie z cyklu Pol­ska jest jedna, a Polacy to jedna biało-czer­wona drużyna. Albo: to wy nam napisali­ście zwycięski program, teraz posłuchamy, co mówicie, spiszemy i nowy program wy nam ułożycie.
   W sprawie późniejszych pytań z widowni prezes Szatan, radny powiatowy z ramienia PiS, z góry uprzedza, że jest tylko jeden mikrofon, i wyjaśnia: takie są warunki, innych warunków dzisiaj nie ma. Prawdę mówiąc, już trwa rozglądanie się za warchołami, bo krążyło po internecie, że przyjdą. Rze­czywiście, kto był wczoraj na Sasinie w Leżajsku, z łatwością rozpozna w tłumie po­tężną postać Majora.
   Z krótkiego wykładu Beaty Szydło: pan Szatan oddaje mikrofon, mówiąc: proszę o zabranie głosu i skierowanie do nas do­brego słowa. Beata Szydło dzisiaj w liliowej garsonce, ogromne brawa. Z ust pani pre­mier słychać tę samą listę sukcesów par­tii rządzącej, co na innych spotkaniach. Za słowa „godność”, „równość” i „mądra gospodarka” premier Szydło zawsze dosta­je wielkie brawa. Po to tu z państwem się spotykamy - mówi - żeby zwyciężyć na na­stępnych wyborach i samodzielnie rządzić. Przy tym okazuje się, że młodzi ludzie sie­dzący na scenie stanowią po prostu żywe milczące tło za plecami Beaty Szydło.
   Pytania z sali: z konieczności musi ich być mało, bo sala wielka, mikrofon jeden, a pani premier się spieszy na następne spotkanie. Major już trzyma rękę w górze, ale Szatan go jakoś nie widzi. Wszystko się zaczyna, gdy jakiś Obywatel RP, pokazując konstytucję, pyta, który konkretnie prze­pis pozwalał na niedrukowanie orzecze­nia TK i co się zmieniło, że wydrukowano je po 818 dniach? Jak jest orzeczenie, jest druk - odpiera Szydło - jak nie ma, nie ma druku. Sali bardzo się podoba taka odpowiedź, ogrom braw. I już słychać z sali: skąd się tu wziąłeś? Kto ci płaci? Ty nie-Polaku. Zdrajco. Targowico! Z kolei na­stępuje kilka wypowiedzi dziękczynnych pod adresem partii rządzących oraz kilka pytań w rodzaju: czynienia ryzyka samo­zadowolenia w PiS wobec rewelacyjnych sondaży. A potem pada sentencjonalne: czas jest nieubłagany, koniec spotkania.
   Kotłuj e się na Sali Rycerskiej, Obywate­le RP i Rebelianty Podkarpackie trzyma­ją nad głowami transparenty „pozwól­cie nam mówić”, „konstytucja”, „Pycha i Szmal”, a wierny elektorat - ludzie starsi - rzuca się je wyrywać z zaskoczenia lub siłą, popychają się starsze panie. Ludzi z transparentami wyzywa się od najgor­szych, grupa krewkich Polek i Polaków z elektoratu rwie się do bitki, ktoś rzuca się na Majora. Dostojna Sala Rycerska oży­wa bardzo polsko-współcześnie. A pewien nobliwy starszy pan z elektoratu PiS w za­pamiętaniu wrzeszczy: won stąd targowi­co, Polska jest moja!
   Kon-sty-tuc-ja! Kon-sty-tu-cja! - skan­dują Obywatele i Rebelianty. Be-a-ta! Be-a-ta! Be-a-ta! - krzyczą wyborcy par­tii rządzącej zagrzewani przez Szatana.
   Beata zdecydowanie wygrywa z kon­stytucją przez zakrzyczenie.
Marcin Kołodziejczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz