czwartek, 23 sierpnia 2018

Czy(m) zachwyci opozycja



Coraz częściej, także wśród zwolenników PiS, słychać opinie, że władza niepotrzebnie gra tak ostro, że kraj zmienia ustrój i oddala się od Europy. W nieznane. Ale czy opozycja jest w stanie ten niepokój politycznie wykorzystać?

Niektórzy, jeszcze niedawno zagorzali fani Jarosława Kaczyńskiego mówią publicz­nie, że dałoby się wprowadzić socjalne i ekonomiczne zmiany bez demontażu demokratycznego ustroju. Nawet niektó­rzy hierarchowie Kościoła zaczęli zgłaszać wątpliwości, doradzać rządzącym, by się co nieco zmitygowali. Jadwiga Staniszkis, Ludwik Dorn czy Ryszard Bugaj przyznali, że głosowali na Andrzeja Dudę i teraz tego żałują. Co prawda ci wnikliwi zdawałoby się analitycy polityczni okazali się mniej przewidujący od mi­lionów zwykłych wyborców, którzy przejrzeli Dudę jeszcze na długo przed wyborami w 2015 r. i na niego nie zagłoso­wali. Ale pokazuje to proces pozbywania się złudzeń, który - zdaje się - nabiera przyspieszenia.
   Koszty pisowskich ustrojowych „reform” nagle wydają się tak wysokie, że może już nie wystarczać 500 plus, aby je wizerunkowo zrównoważyć. Koniunktura dla PiS się pogarsza, bo protest społeczny, nawet jeśli nie daje żadnych realnych efektów, przybrał charakter oporu stałego, uporczywego, przechowującego potencjał masowej siły, która może się w sprzyjających okolicznościach ujawnić na podobieństwo manifestacji sprzed roku i wcześniej. A nawet, czego panicz­nie obawiają się prawicowi publicyści „jakiegoś Majdanu”.
   Ten opór polityczny, w obronie konstytucji, wspomaga­ny jest coraz silniej przez protesty branżowe, związkowe, środowiskowe, które są dowodem na utrzymujące się lub zrodzone już za nowej władzy frustracje społeczne, nie­sprawiedliwości i niewydolności. Ledwie skończył się pro­test niepełnosprawnych, a już rozpoczął się pielęgniarek i ratowników, przypomnieli o sobie lekarze rezydenci, o swoje zaczęli upominać się policjanci, do boju szykuje się edukacja, pretensje zgłaszają rolnicy (nie mylić z ludnością wiejską). W tych protestach przewagę zachowują oczywi­ście racje bytowe, pieniężne, ale ich skumulowany sens jest także polityczny i czasami jako taki właśnie artykułowany. Czy i jak opozycja może tę zmianę nastrojów wykorzystać?

Rodzice i dzieci III RP
Nasuwa się odpowiedź, że jeśli rzeczywiście PiS jest śmiertelnym zagrożeniem dla demokracji w Polsce, to trzeba zrobić właśnie wszystko, żeby go od władzy odepchnąć, zablokować i rozliczyć, posprzątać po nim. A z realiów wynika jasno, że może to uczynić wyłącz­nie w miarę jednolity front sił opozycyjnych, zgodnych co do celu generalnego, czyli koniczności zwycięstwa nad PiS. Ujawniony niedawno przez OKO.press sondaż IBRiS wykonany dla SLD pokazuje, że w wyborach samorządo­wych potencjalna koalicja PO, N, SLD i PSL pokonuje PiS w 15 z 16 województw.
   Wydaje się, że głównym kłopotem przy tworzeniu soju­szu jest dziś za duża siła Platformy w stosunku do ewentu­alnych sojuszników (choć przecież w sondażach w sumie szału nie ma). Na miejscu partii Grzegorza Schetyny mo­głoby znaleźć się każde inne prodemokratyczne ugrupowa­nie, bo to nie chodzi konkretnie o Platformę, ale o partię, która miałaby poparcie na poziomie przynajmniej ponad 20 proc. Gdyby taka formacja powstała, PO przestałaby być niezbędna. Tyle że takiego ugrupowania nie ma.
   Jednak wyobrażenie o przymusie dogadywania się z PO czy Koalicją Obywatelską jest progowo wstrętne dla wielu ludzi i grup objawiających ambicje polityczne. Radykalny działacz lewicowy Piotr Ikonowicz mówi o „diabelskiej alternatywie” i o wzroście sił „stronnictwa”, do którego zapisują się wszyscy, którzy chcą się wyrwać z duopolu PiS-PO. To jest stronnictwo (na razie luźny zbiór ludzi), „które ma dość poczynań prezesa i jego partii, futrowania z budżetu ojca Rydzyka, klerykalizacji życia publicznego, zawłaszczania przez PiS coraz większych obszarów władzy i życia publicznego. Ci sami ludzie dostają jednak drgawek na samą myśl, że państwo wróci w ręce skorumpowanej, zakłamanej i wzgardliwej elity, która ze zmiennym szczę­ściem sprawowała rządy przez większość czasów trans­formacji ustrojowej. I była ślepa na prawdziwą kondycję materialną większości obywateli”.
   Interesujący w tym kontekście jest także tekst Micha­ła Sutowskiego, publicysty „Krytyki Politycznej”, który próbuje wyjść poza rozumowanie Piotra Ikonowicza czy Ziemowita Szczerka (współpracownika POLITYKI), któ­ry w tejże „Krytyce Politycznej” zdezawuował Platformę Obywatelską do cna („Puste w środku PO nie ma do cze­go wzywać ludzi poza idealizowaniem III RP, nie ma nic, wokół czego można dziś ludzi zebrać”). Sutowski, odcho­dząc tu od głównego nurtu nowej lewicy, mówi, że trzeba unikać prostej konfrontacji na linii lewica-liberałowie, w tych umownych znaczeniach i figurach, jakie się przy­jęły. Doprecyzowuje - lewica to dzieci rodziców, którzy są liberałami. Dzieci nie cierpią III RP, a rodzice ją kochają.
   Dzieci, czyli lewica polityczna „powinna dziś uznać, że przeszłość oddzielamy grubą kreską. To znaczy: bie­rzemy odpowiedzialność za teraz i jutro, a nie za wczo­raj”. Co nie znaczy, że przepraszamy się z nierównościa­mi i nadwiślańskim kapitalizmem - pisze Sutowski. „Nie, bo to tylko jedna strona dealu. Drugi ruch jest po stronie oświeconych liberałów, względnie obozu III RP. Muszą oni przyjąć do wiadomości prosty fakt, że kwestie nierówności, sprawiedliwego państwa i losu wykluczonych, to nie pała do bicia po głowie Unii Wolności, pożyteczny idiotyzm wobec PiS ani hipsterski socjalizm”.

Dwa zbiorniki
Opozycja liberalna, zwłaszcza Koalicja Obywatelska, jeśli dotrwa w sojuszu do 2019 r., stoi przed zasadniczym pro­gramowym dylematem, bo wobec dwóch rezerwuarów wy­borców. Pierwszy obejmuje ludzi o dość tradycyjnych, nawet konserwatywnych poglądach, którzy chcieliby państwa mniej więcej takiego, jak proponuje PiS, w miarę opiekuńczego, ale z poszanowaniem demokratycznego ustroju, bez łamania konstytucji i bez awantur z Unią Europejską. Drugi wybor­czy zbiornik to z kolei wyborcy kulturowej lewicy, oczekujący zmiany obyczajowej, legalizacji aborcji i związków jednopłciowych, deklarujący otwartość na uchodźców, chęć ogra­niczenia roli Kościoła katolickiego, domagający się także zdecydowanych działań „równościowych”, z podniesieniem podatków, umocnieniem związków zawodowych itp.
   Schetyna, ale i Lubnauer, od długiego czasu próbują lawi­rować pomiędzy tymi grupami, czasami wpadając w wilcze doły, jak kilka miesięcy temu w Sejmie w kwestii aborcji. Nie­konsekwencje i niepewność programowa, jakie są widoczne u liderów parlamentarnej opozycji, wynikają właśnie z chę­ci podtrzymywania kontaktu ze wszystkimi środowiskami, co staje się coraz trudniejsze. Schetyna obawia się, że niechęć tradycyjnych wyborców do antydemokratycznych ekscesów PiS nie jest na tyle silna, żeby wytrzymała próbę legalizacji homozwiązków, aborcję na życzenie, zgodę na przyjmo­wanie imigrantów, podniesienie podatków czy zaostrze­nie prawa pracy (przy PO wciąż pozostaje sporo przedsię­biorców). Że wtedy mimo wszystko pójdą do PiS albo nie będą głosować.
   Platforma zmaga się z jeszcze jedną dwoistością. Z jednej strony jest partią, czyli z definicji formacją założoną przez ludzi o pewnych poglądach, wspólnej ideologii, od których trudno wymagać ich zmiany. Ale z drugiej strony PO, jako praktycznie jedyna licząca się formacja opozycyjna, stała się niejako powszechną własnością, musi dźwigać postu­laty, nadzieje i wyobrażenia dalekie od swojego programu, a przy tym jest najostrzej ze wszystkich ugrupowań kryty­kowana. Nikt jednak nie obiecywał Schetynie, że będzie lekko. Może on abstrahować od tych powszechnych, często sprzecznych oczekiwań i uznawać się za rutynowego lide­ra jednej z partii, a reszta niech sobie radzi po swojemu. Wydaje się jednak, że nie uniknie tej większej roli, szefa niePiS-u, i z niej będzie rozliczany także w PO.

Programy w czasach 500 plus
Problemem jest słabość lewicy, która mogłaby obsłużyć po­litycznie progresywny elektorat, a po wyborach negocjować z liberałami rząd koalicyjny z programowym udziałem pro­porcjonalnym do uzyskanych wyników. Ale nic na razie nie wskazuje na to, że Partia Razem przekroczy próg wyborczy, a SLD wzbije się ponad 10 proc. Zapowiada się raczej nę­dza. Dlatego liberałowie chcą jak najdłużej jechać głów­nie na antypisowskiej nucie, sprzeciwie wobec narusza­nia ustrojowych ram, walce o demokratyczne procedury, podkreślaniu związków z Unią Europejską, bo to program bardziej bezpieczny, którego lewica w zasadzie nie konte­stuje, poza formułą, że „to za mało”.
   Nie można też pominąć nowej sytuacji, w której, zwłasz­cza opozycji, bardzo ciężko jest formułować złożone pro­gramy. PiS ustanowił inne, populistyczne zasady. Od kiedy pojawiło się 500 plus, mieszkanie plus, wyprawka szkolna plus, emerytura plus, wszelkie subtelności zniknęły. Zaczę­ły się liczyć tylko konkretne kwoty wypłacane z budżetu. Pojawiła się nawet koncepcja, aby stworzyć opozycyjny projekt „PiS plus”, czyli proponowanie zawsze trochę więcej niż oferuje dzisiejsza władza. Ale takiemu rozwiązaniu brakuje powagi, a poza tym PiS, będąc przy władzy, może opozycję zawsze przelicytować już na etapie propo­zycji i wypłacać natychmiast np. drugie 500 plus, więc ma tu naturalną przewagę.
   Ci, którzy domagają się od opozycji wiel­kiego programu, oczywiście nie muszą brać pod uwagę tych trudności. Komunikat jest prosty: sprawcie, że zechce mi się na was głosować, bo jak nie, to niech nawet nadal rządzi PiS, nie damy się szantażować. I wy­daje się, że opozycja, chcąc nie chcąc, po­winna odpowiedzieć na takie oczekiwania, cokolwiek by o nich sądziła.

Wielka opowieść, wielki hejt
Czas na wielką opowieść liberalnej opozycji o nowej Polsce zbliża się. Prak­tyka uczy, że powinna to być mieszanka szczegółowych obietnic, w stylu PiS, z ogólną, atrakcyjną wizją otwartego społeczeństwa, ulokowanego w rodzi­nie europejskich krajów. W kontrowersyjnych kwestiach obyczajowych i socjalnych można zaproponować re­ferenda. Ale nie da się uniknąć pokazania, jak ma wy­glądać sądownictwo po innej reformie, niż wprowadza PiS, co ma się stać w służbie zdrowia, edukacji, służbie cywilnej, na rynku pracy, w armii, policji, prokuraturze, polityce społecznej, spółkach Skarbu Państwa. Jak mają wyglądać media publiczne, żeby drugi Kurski już się nie powtórzył. Co z anonsowanym wcześniej Aktem Odnowy Rzeczypospolitej, który mógłby mieć charakter szerszy niż tylko odwracanie skutków rządów PiS, jako nowe otwar­cie III RP.
   Hasło, że „opozycja nic nie robi”, jest niemądre, ale nie oznacza to, że nie może ona robić znacznie więcej. Wyborcy może nie rzucają się do czytania wielostronico­wych programów partyjnych, ale istotne jest przeświad­czenie, że taki program jest. Jeśli tego wrażenia nie ma, to zawsze jest winą partyjnych strategów. Sytuacja jest taka, że opozycji nie wystarczy unikanie błędów, że musi przejść do ofensywy, nawet te błędy ryzykując.
   Schetyna wie o polityce znacznie więcej niż wielu jego adwersarzy. Szybko się uczą Lubnauer i Kosiniak-Kamysz. Doświadczenie nakazuje im ostrożność. Wiedzą, ile może kosztować falstart, jak silny jest hejt, który zawsze poja­wia się po każdej politycznej propozycji. Wyjście dzisiaj z tzw. wielkim programem wzbudziłoby oczywiście la­winę szyderstw i śmiechu. Już teraz można przewidzieć frazy: nie mogliście wcześniej? Jesteście niewiarygodni, obudziliście się za późno.
   PiS będzie uderzał całodobowo, nicował, glanował. Po przedstawieniu całościowego programu opozycji z pewnością rozpęta się piekło. Ale tej przesuwanej w przy­szłość prezentacji się nie uniknie, bo hasła muszą się wryć w świadomość i na to trzeba czasu. Może ostateczne de­cyzje ludzi zapadają bliżej wyborów, ale grunt pod nie po­wstaje znacznie wcześniej.
   Warto pamiętać, z jakiego punktu startował PiS po ośmiu latach w opozycji. Gdyby nie wyjątkowy w polskiej polityce status Kaczyńskiego, ta partia rozpadłaby się. Wiarygod­ność PiS też nie była wtedy zabójcza, szalał Macierewicz ze swoimi smoleńskimi fantazjami, Duda wydawał się kandydatem z kosmosu, wciąż nie tak odległa była pamięć o poprzednich rządach tej formacji. Jedyny nowatorski po­mysł, jaki mieli, to było rozdawanie budżetowych pieniędzy praktycznie bez żadnych kryteriów i ograniczeń. I poszli jak burza, z pomocą afery taśmowej.
   Dziś bez jakiegoś wstrząsu sytuacja opozycji będzie zmierzać w złą stronę. Niebezpiecznie dla niej wygląda porów­nanie z 2011 r., kiedy to w październiku CBOS zmierzył dla PiS 25 proc. poparcia, a dla PO - 44 proc., odwrotność dzisiej­szych wyników. Oznaczało to wtedy ko­lejne cztery lata rządów formacji Tuska.

Nie krzywda, lecz wina
Problem w tym, że opozycja parlamen­tarna, ale nie tylko, dostrzegając wyjąt­kowość dzisiejszej sytuacji państwa, stan krytyczny polskiej demokracji, wciąż zda­je się wierzyć, że zadziałają stare reguły: najpierw będziemy mówić o sprawach lokalnych (wybory samorządowe), potem o europejskich (wybory do europarlamentu), a potem, przed przyszłorocznymi wakacjami, zabierzemy się za kwestie ogól­nokrajowe. Politycy często ulegają magii „konkretnych pro­blemów w konkretnych miejscach”, tracąc z widoku całość. A wiele wskazuje na to, że w nadchodzącym cyklu wybor­czym to raczej ogólna wizja i narracyjna przewaga zdecydu­ją o poszczególnych wynikach. Pomysły, które dały sukces PiS, pojawiły się już w oficjalnym programie partii w 2014 r. A ogólna, swojsko-patriotyczna opowieść i tezy o Polsce w ru­inie - jeszcze wcześniej.
   Obecnej opozycji nie można zarzucić braku racji, ale moż­na zarzucać brak zdolności, wizji, atrakcyjności. Bo taka jest dzisiaj arena walki, ludzie wielu rzeczy nie rozumieją i nie chcą rozumieć, ale jako wyborcy są niezbędni do zwycięstwa. Jeśli PiS trzy lata temu podniósł się z dna, od jego przeciwni­ków można wymagać tego samego. Jeżeli Kaczyński znalazł utalentowanych specjalistów od politycznego (w tym internetowego) marketingu, to nie ma powodu wybaczać opozy­cji, że ich nie znajduje. Przewodniczący Schetyna, jeśli chce wygrać z PiS, musi się okazać zdolniejszy od Tuska.
   Logicznie biorąc, przy tym, co PiS robi z państwem, opo­zycja łącznie powinna mieć zmierzone ok. 60 proc. poparcia. Ale przy dużych zbiorowościach logika nie działa. Trzeba się dostosować do okoliczności. Dlatego przegrana opozycji w 2019 r. nie będzie jej krzywdą, ale winą. Albo będą przebieglejsi i inteligentniejsi od dzisiejszej władzy, albo okaże się, że nie dali rady, bo sytuacja jest zero-jedynkowa i nie przewi­duje błędów. Jeśli publiczność mówi: zachwyćcie nas czymś, to nie dyskutuje się nad pojęciem „zachwycenia”, ale po prostu próbuje wywrzeć wrażenie. Klient-wyborca ma zawsze rację.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz