sobota, 11 sierpnia 2018

Izolatka prezesa



Stan zdrowia Jarosława Kaczyńskiego jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic w kraju. Mnożą się plotki i spekulacje. Czy najważniejsi politycy powinni ujawniać informacje o swoim zdrowiu?

Renata Grochal

Szpital wojskowy przy ulicy Sza­serów w Warszawie to kompleks kilkunastu budynków. Leczy się tu tysiąc pacjentów z całej Pol­ski, a jednym z nich do piątku był Jarosław Kaczyński. Prezes uparł się, żeby leczyć się akurat tutaj, a nie w szpitalu Mini­sterstwa Spraw Wewnętrznych i Administra­cji, z którego normalnie korzystają posłowie, bo kilka lat temu leżała tu jego mama. Ma za­ufanie do tutejszych lekarzy.
   Kaczyński spędził w szpitalu pięć tygodni. W tym czasie do opinii publicznej przedosta­wały się tylko zdawkowe informacje od poli­tyków. 7 maja wicemarszałek Senatu Adam Bielan zapewniał, że poza kontuzją kolana prezesowi nic nie dolega. Mimo to nie tra­fił on na oddział ortopedii, tylko do kliniki gastroenterologii, endokrynologii i chorób wewnętrznych, co wywołało falę spekulacji. Poseł Nowoczesnej Piotr Misiło wprost za­pytał na Twitterze, czy to prawda, że Kaczyń­ski ma raka trzustki.
   Politycy Prawa i Sprawiedliwości temu za­przeczali, ale oficjalnego komunikatu lekar­skiego nie było. 24 maja rzeczniczka partii Beata Mazurek poinformowała, że „prezes przeszedł zabieg kolana, czeka go leczenie usprawniające i planowana rehabilitacja”. Ale po rutynowym zabiegu kolana pacjent wychodzi do domu w ciągu dwóch-trzech dni, a Kaczyński wciąż był w szpitalu.
   Nie było uspokajających zdjęć na Twitte­rze, które pokazywałyby, że prezes czuje się dobrze. A przecież odwiedzał go Joachim Brudziński, który lubi wrzucić do sieci fotkę z partyjnym liderem. Gdy Beata Szydło była
w szpitalu po kolizji samochodowej i krążyły plotki, że ma połamane żebra oraz uszkodzo­ny mostek, od razu w internecie zamieszczo­no zdjęcia premier w dresie.
   Brak informacji o zdrowiu Kaczyńskiego wzmógł plotki, także w obozie Zjednoczonej Prawicy, że dolegliwości prezesa muszą być poważniejsze.

W SZPITALU Z OCHRONĄ
Przez cały pobyt Kaczyńskiego w szpi­talu mało który z pacjentów zdawał sobie sprawę, że kilka sal dalej leży prezes PiS. Ka­czyński został umieszczony w specjalnym kompleksie izolatek, oddzielonych drzwiami od reszty korytarza. Klinika gastroenterolo­gii, endokrynologii i chorób wewnętrznych mieści się w gmachu F na piątym piętrze. Nie można tu wejść z ulicy, bo drzwi są zamknię­te. Przez domofon trzeba podać powód odwiedzin.
   Długim korytarzem, wyłożonym pomarańczowo-szarą gumową wykładziną, idziemy z rzecznikiem szpitala, doktorem Jarosławem Kowalem, do skrzydła, gdzie mieszczą się izolatki. W jednym komplek­sie są trzy pokoje. W niewielkim koryta­rzu stoi umywalka. W pokoju jest łóżko oraz dwie szafki, na ścianie wisi telewizor. Po pra­wej stronie łazienka z prysznicem. Żadnych luksusów. Nie ma specjalnej obsługi. Prezes PiS korzystał z pomocy pielęgniarek, które oprócz niego miały pod opieką także innych pacjentów. Jeden pokój w zamkniętym kom­pleksie zajmował on, pozostałe ochrona.
   Rzecznik szpitala zapewnia, że to względy bezpieczeństwa zdecydowały o tym, że Kaczyński został umieszczony akurat na tym oddziale, a nie na ortopedii. - Nie trzeba było zamykać połowy oddziału i destabilizować życia całej kliniki, co byłoby uciążliwe dla in­nych pacjentów - przekonuje Kowal.
   Tyle wersja oficjalna. W nieoficjalnych rozmowach lekarze przyznają, że z powodu obecności Kaczyńskiego obsługa szpitala zo­stała postawiona na baczność. Gdy media po­informowały, że prezes leży przy Szaserów, ktoś zadzwonił z informacją o podłożeniu bomby w szpitalu. - To był dramat. Musie­liśmy w ciągu kilku minut zdecydować, czy zarządzić ewakuację. Mamy dziewięciuset zwykłych pacjentów i setkę na intensywnej terapii, dzieci po przeszczepach szpiku. Zde­cydowaliśmy, że ewakuacji nie będzie, ale do północy cała załoga sprawdzała każdą toreb­kę ze sprzętem medycznym, z pieluchami - opowiada mi jeden z lekarzy.

NIEZWYKŁY POSEŁ
Od przeszło miesiąca Polska żyje w sta­nie rozdwojenia jaźni. Z jednej strony po­seł Kaczyński, jak każdy pacjent, ma prawo do prywatności. Ale z drugiej strony prezes PiS nie jest zwykłym posłem ani pacjentem. Mimo że nie pełni żadnej funkcji w państwie, to jest najbardziej wpływowym politykiem w kraju. Premier Mateusz Morawiecki ostat­nio przyznał wprost, że najważniejsze rzeczy konsultuje z Kaczyńskim. W ubiegłym tygo­dniu Morawiecki odwiedził prezesa w szpita­lu i długo się naradzali. Nie wiadomo, o czym rozmawiali.
   Według byłego premiera Leszka Millera, który w 2003 roku jako szef rządu trafił do szpitala po wypadku śmigłowca, ukry­wanie stanu zdrowia Kaczyńskiego jest błędem.
   - To wzbudza tylko podejrzenia i służy tworzeniu piętrowych spekulacji. Jeżeli PiS i Kaczyński chcą się od tego odciąć, muszą coś powiedzieć. Najlepiej było­by, gdyby któryś z lekarzy na Szaserów wydał komunikat i powiedział: pacjent jest chory na to i na to, przewidujemy, że wróci do zdrowia za trzy-cztery ty­godnie. Wtedy to byłby jakiś argument, którym można się posługiwać. A jeżeli szpital milczy, to jest najgorsze, co moż­na robić - mówi Miller.
   4 grudnia 2003 r. w śmigłowcu, któ­rym wracał do Warszawy z Lubina, z powodu oblodzenia wyłączyły się oba silniki. Pilot śmigłowca zdołał wylądo­wać awaryjnie, Miller miał złamane dwa kręgi w kręgosłupie.
   - Nie ukrywaliśmy niczego, ale uzna­liśmy, że w sprawach zdrowia powinien się wypowiadać lekarz. Dyrektor szpitala powiedział wprost, co mi jest. Na szczęś­cie nie było to złamanie z przemiesz­czeniem, więc powrót do zdrowia był szybszy - wspomina były premier.
   Moi rozmówcy w szpitalu przy Sza­serów opowiadają, że gdy Kaczyński przyjechał na oddział, od razu został za­pytany, jakie mają być zasady informowa­nia o jego pobycie. Stanowczo stwierdził, że jedyną osobą, która ma prawo przeka­zywać informacje o stanie jego zdrowia, jest rzeczniczka partii Beata Mazurek.

RAK MITTERRANDA
Kiedyś bardzo szanowano prywatność polityków, zarówno jeśli chodzi o kwestie zdrowotne, jak i te dotyczące rodziny. Ale - jak twierdzi były prezydent Aleksander Kwaśniewski - to się skończyło w połowie lat 90., gdy na jaw wyszło, że prezydent Francji Franęois Mitterrand choruje na raka i że ukrył to przed opinią publiczną, kandydując na drugą kadencję.
   - Cała końcówka drugiej kadencji Mitterranda była walką z chorobą. To było fi­zycznie po nim widać, ale nie zajmowano się tym. Nie było żadnych komunikatów - podkreśla Kwaśniewski.
   - Dziś utrzymywanie życia prywat­nego w tajemnicy jest już niemożliwe.
Przekonał się o tym Bill Clinton, któ­ry miał romans z Monicą Lewinsky.
I Franęois Hollande, którego media po­kazały jadącego na skuterze do kochan­ki, jak i wcześniejszy prezydent Francji Nicolas Sarkozy, który sam zrobił myd­laną operę, bo się rozwodził w cza­sie prezydentury i żenił z Carlą Bruni. W tej chwili ochrona prywatności jest bardzo ograniczona i w krajach demo­kratycznych prawie nie istnieje - ocenia Kwaśniewski.
   Jego zdaniem lepiej byłoby, gdyby le­karz wyszedł i powiedział, na co choruje
Kaczyński, bo coraz bardziej jasne się staje, że nie chodzi o proste zwyrodnie­nie kolana.
   - Można przecież powiedzieć, że pod­czas zabiegu doszło do komplikacji i pa­cjent musi przejść antybiotykoterapię pod kontrolą lekarza. To są normalne ludzkie sprawy - mówi były prezydent. Dodaje, że ukrywanie stanu zdrowia Kaczyńskiego przypomina standardy państw autorytarnych albo choroby se­kretarzy Komunistycznej Partii Związ­ku Radzieckiego. - Kiedy Konstantinowi Czernience, sekretarzowi KPZR, wszyst­ko już wysiadało, jego partyjni koledzy podczas wyborów zrobili w szpitalu urnę, żeby pokazać, że on też głosuje - opowia­da Kwaśniewski.
   Ale nie tylko Kaczyński mówi o swo­im zdrowiu niechętnie. Także Broni­sław Komorowski nie poinformował publicznie o zabiegu ablacji serca, któ­ry przeszedł tuż po wyborach prezyden­ckich, ale jeszcze przed zaprzysiężeniem w 2010 r. Przez kilka dni był wyłączony z polityki. Nie było w tej sprawie żadne­go komunikatu, bo - jak przyznaje były współpracownik Komorowskiego - nie chciano się narażać na zarzuty, że jest on za bardzo chory, by piastować stano­wisko głowy państwa. Jednak gdy już jako prezydent Komorowski miał ope­rację kolana, bo ze rwał więzadła podczas upadku na nartach, tabloidy się zachwy­cały, że schudł dziesięć kilogramów.

NAWET TRUMP SIĘ ZBADAŁ
W USA prezydenci przechodzą raz w roku badania i lekarz informuje opi­nię publiczną o stanie zdrowia głowy państwa. Taki jest polityczny obyczaj. Prezydent Donald Trump, który obej­mując urząd miał 70 lat, początkowo próbował uniknąć ujawnienia informa­cji na temat swojego stanu zdrowia. Jed­nak gdy po serii jego kontrowersyjnych wypowiedzi zaczęły się pojawiać opi­nie, że jest niezrównoważony psychicz­nie, osobisty lekarz Trumpa Ronny Jackson ogłosił wyniki badań prezyden­ta. Stwierdził, że jego kondycja - także umysłowa - nie odbiega od normy.
   Ale nie tylko amerykańscy prezyden­ci dzielą się z opinią publiczną informa­cjami o stanie zdrowia. Senator John McCain publicznie przyznał, że walczy z rakiem mózgu. Stwierdzono u niego glejaka wielopostaciowego.
   Najdalej w ujawnianiu informacji na temat stanu zdrowia poszedł papież Jan Paweł II. Gdy w wieku 72 lat zdiagnozowano u niego chorobę Parkinsona, nie tylko nie robił z tego tajemnicy, ale mó­wił o tym publicznie, chcąc oswoić ludzi z chorobą.
   - Jan Paweł II cały Watykan przeniósł w epokę informacji. On się świetnie ko­munikował, dopóki mógł się komuni­kować z ludźmi. A jego umieranie było pokazane w sposób niezwykle transpa­rency, nawet momentami nieco krępu­jący. Widziało się starania papieża, żeby pokonać własne słabości - podkreśla Kwaśniewski.

BEZ ZDJĘĆ, BO DALEKO DO WYBORÓW
Jarosław Kaczyński nie chciał informować opinii publicznej o sta­nie swojego zdrowia, bo uznał, że to go osłabia - twierdzą moi rozmówcy z PiS.
I komuś mogłoby przyjść do głowy, żeby otwarcie zakwestionować jego przy­wództwo.
   Bliski doradca prezesa mówi, że Ka­czyńskiemu jest na rękę to, że ludzie - także w PiS - myślą, iż jest z nim źle, bo może patrzeć, kto teraz ujawni swo­je polityczne ambicje. Inny rozmówca przypomina, że prezesowi zdarzało się już w przeszłości testować współpracow­ników w podobnych sytuacjach. Po ka­tastrofie smoleńskiej miał powiedzieć w gronie kilku osób, że być może nie bę­dzie już w stanie kierować partią i że Jo­anna Kluzik-Rostkowska mogłaby stanąć na jej czele. - Kluzik-Rostkowska nie za­przeczyła i za chwilę nie było jej w PiS - podkreśla mój rozmówca.
   Doradca Kaczyńskiego zapewnia, że prezes jest w dobrym stanie. W piątek wyszedł ze szpitala. - Przeszedł zabieg kolana, do którego wdało się zakażenie i brał leki, dlatego musiał zostać dłużej w szpitalu. Być może za jakiś czas bę­dzie musiał przejść kolejną operację, ale o tym zdecydują lekarze - twierdzi mój rozmówca. Dodaje, że gdyby teraz były jakieś wybory, to brak polityki informa­cyjnej byłby wielkim błędem. Ale wybo­ry samorządowe są za kilka miesięcy i do tego czasu Kaczyński zdąży wydobrzeć.
   Jednak politolog Aleksander Smolar powątpiewa w tę optymistyczną wizję.
- Propagandyści Kaczyńskiego wysy­łają uspokajające wiadomości, ale fakty im przeczą. Widać, że proces decyzyj­ny w PiS się wydłuża, choćby w sprawie protestu niepełnosprawnych czy roman­su posła Pięty. Niesprawność jednego człowieka powoduje paraliż państwa. Poza tym tam się toczy walka o sukcesję - mówi Smolar. Uważa, że jeśli Kaczyń­ski rzeczywiście szybko wróci na pierw­szą linię, to opinia publiczna powinna się domagać, by poddał się badaniom nieza­leżnych ekspertów, którzy mogliby oce­nić, czy wszystko jest w porządku.
   To byłoby usankcjonowanie jego rze­czywistej roli, bo ujawniając stan zdrowia, przyznałby de facto, że jest najważniej­szym politykiem w państwie. Nie byłoby wiecznego udawania, że chociaż jest od­wiedzany przez głowy państw, spotyka się z ambasadorami, to ciągle jest tylko sze­regowym posłem - podkreśla Smolar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz