Stan zdrowia
Jarosława Kaczyńskiego jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic w kraju. Mnożą
się plotki i spekulacje. Czy najważniejsi politycy powinni ujawniać informacje
o swoim zdrowiu?
Renata Grochal
Szpital
wojskowy przy ulicy Szaserów w Warszawie to kompleks kilkunastu budynków.
Leczy się tu tysiąc pacjentów z całej Polski, a jednym z nich do piątku był
Jarosław Kaczyński. Prezes uparł się, żeby leczyć się akurat tutaj, a nie w
szpitalu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, z którego normalnie
korzystają posłowie, bo kilka lat temu leżała tu jego mama. Ma zaufanie do
tutejszych lekarzy.
Kaczyński spędził w szpitalu pięć tygodni. W tym czasie do opinii
publicznej przedostawały się tylko zdawkowe informacje od polityków. 7 maja
wicemarszałek Senatu Adam Bielan zapewniał, że poza kontuzją kolana prezesowi
nic nie dolega. Mimo to nie trafił on na oddział ortopedii, tylko do kliniki
gastroenterologii, endokrynologii i chorób wewnętrznych, co wywołało falę
spekulacji. Poseł Nowoczesnej Piotr Misiło wprost zapytał na Twitterze, czy to
prawda, że Kaczyński ma raka trzustki.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości temu zaprzeczali, ale oficjalnego
komunikatu lekarskiego nie było. 24 maja rzeczniczka partii Beata Mazurek
poinformowała, że „prezes przeszedł zabieg kolana, czeka go leczenie
usprawniające i planowana rehabilitacja”. Ale po rutynowym zabiegu kolana
pacjent wychodzi do domu w ciągu dwóch-trzech dni, a Kaczyński wciąż był w
szpitalu.
Nie było uspokajających zdjęć na Twitterze, które pokazywałyby, że
prezes czuje się dobrze. A przecież odwiedzał go Joachim Brudziński, który lubi
wrzucić do sieci fotkę z partyjnym liderem. Gdy Beata Szydło była
w szpitalu po kolizji samochodowej
i krążyły plotki, że ma połamane żebra oraz uszkodzony mostek, od razu w
internecie zamieszczono zdjęcia premier w dresie.
Brak informacji o zdrowiu Kaczyńskiego wzmógł plotki, także w obozie
Zjednoczonej Prawicy, że dolegliwości prezesa muszą być poważniejsze.
W SZPITALU Z OCHRONĄ
Przez cały pobyt Kaczyńskiego w szpitalu mało który z pacjentów zdawał sobie sprawę, że kilka sal
dalej leży prezes PiS. Kaczyński został umieszczony w specjalnym kompleksie
izolatek, oddzielonych drzwiami od reszty korytarza. Klinika gastroenterologii,
endokrynologii i chorób wewnętrznych mieści się w gmachu F na piątym piętrze.
Nie można tu wejść z ulicy, bo drzwi są zamknięte. Przez domofon trzeba podać
powód odwiedzin.
Długim korytarzem, wyłożonym pomarańczowo-szarą gumową wykładziną,
idziemy z rzecznikiem szpitala, doktorem Jarosławem Kowalem, do skrzydła, gdzie
mieszczą się izolatki. W jednym kompleksie są trzy pokoje. W niewielkim korytarzu
stoi umywalka. W pokoju jest łóżko oraz dwie szafki, na ścianie wisi telewizor.
Po prawej stronie łazienka z prysznicem. Żadnych luksusów. Nie ma specjalnej
obsługi. Prezes PiS korzystał z pomocy pielęgniarek, które oprócz niego miały
pod opieką także innych pacjentów. Jeden pokój w zamkniętym kompleksie
zajmował on, pozostałe ochrona.
Rzecznik szpitala zapewnia, że to względy bezpieczeństwa zdecydowały o
tym, że Kaczyński został umieszczony akurat na tym oddziale, a nie na
ortopedii. - Nie trzeba było zamykać połowy oddziału i destabilizować życia
całej kliniki, co byłoby uciążliwe dla innych pacjentów - przekonuje Kowal.
Tyle wersja oficjalna. W nieoficjalnych rozmowach lekarze przyznają, że
z powodu obecności Kaczyńskiego obsługa szpitala została postawiona na
baczność. Gdy media poinformowały, że prezes leży przy Szaserów, ktoś
zadzwonił z informacją o podłożeniu bomby w szpitalu. - To był dramat. Musieliśmy
w ciągu kilku minut zdecydować, czy zarządzić ewakuację. Mamy dziewięciuset
zwykłych pacjentów i setkę na intensywnej terapii, dzieci po przeszczepach
szpiku. Zdecydowaliśmy, że ewakuacji nie będzie, ale do północy cała załoga
sprawdzała każdą torebkę ze sprzętem medycznym, z pieluchami - opowiada mi jeden z lekarzy.
NIEZWYKŁY POSEŁ
Od przeszło miesiąca Polska żyje w stanie
rozdwojenia jaźni. Z jednej strony poseł Kaczyński, jak każdy pacjent, ma
prawo do prywatności. Ale z drugiej strony prezes PiS nie jest zwykłym posłem
ani pacjentem. Mimo że nie pełni żadnej funkcji w państwie, to jest najbardziej
wpływowym politykiem w kraju. Premier Mateusz Morawiecki ostatnio przyznał
wprost, że najważniejsze rzeczy konsultuje z Kaczyńskim. W ubiegłym tygodniu
Morawiecki odwiedził prezesa w szpitalu i długo się naradzali. Nie wiadomo, o
czym rozmawiali.
Według byłego premiera Leszka Millera, który w 2003 roku jako szef rządu
trafił do szpitala po wypadku śmigłowca, ukrywanie stanu zdrowia Kaczyńskiego
jest błędem.
- To wzbudza tylko podejrzenia i służy tworzeniu piętrowych spekulacji.
Jeżeli PiS i Kaczyński chcą się od tego odciąć, muszą coś powiedzieć. Najlepiej
byłoby, gdyby któryś z lekarzy na Szaserów wydał komunikat i powiedział:
pacjent jest chory na to i na to, przewidujemy, że wróci do zdrowia za
trzy-cztery tygodnie. Wtedy to byłby jakiś argument, którym można się
posługiwać. A jeżeli szpital milczy, to jest najgorsze, co można robić - mówi
Miller.
4 grudnia 2003 r. w śmigłowcu, którym wracał do Warszawy z Lubina, z
powodu oblodzenia wyłączyły się oba silniki. Pilot śmigłowca zdołał wylądować
awaryjnie, Miller miał złamane dwa kręgi w kręgosłupie.
- Nie ukrywaliśmy niczego, ale uznaliśmy, że w sprawach zdrowia
powinien się wypowiadać lekarz. Dyrektor szpitala powiedział wprost, co mi
jest. Na szczęście nie było to złamanie z przemieszczeniem, więc powrót do
zdrowia był szybszy - wspomina były premier.
Moi rozmówcy w szpitalu przy Szaserów opowiadają, że gdy Kaczyński
przyjechał na oddział, od razu został zapytany, jakie mają być zasady
informowania o jego pobycie. Stanowczo stwierdził, że jedyną osobą, która ma
prawo przekazywać informacje o stanie jego zdrowia, jest rzeczniczka partii
Beata Mazurek.
RAK MITTERRANDA
Kiedyś bardzo szanowano prywatność polityków,
zarówno jeśli chodzi o kwestie zdrowotne, jak i te dotyczące rodziny. Ale
- jak twierdzi były prezydent Aleksander Kwaśniewski
- to się skończyło w połowie lat 90., gdy na jaw wyszło, że prezydent Francji
Franęois Mitterrand
choruje na raka i że ukrył to przed opinią
publiczną, kandydując na drugą kadencję.
- Cała końcówka drugiej kadencji Mitterranda była walką z chorobą. To
było fizycznie po nim widać, ale nie zajmowano się tym. Nie było żadnych
komunikatów - podkreśla Kwaśniewski.
- Dziś utrzymywanie życia prywatnego w tajemnicy jest już niemożliwe.
Przekonał się o tym Bill Clinton,
który miał romans z Monicą Lewinsky.
I Franęois Hollande, którego media
pokazały jadącego na skuterze do kochanki, jak i wcześniejszy prezydent
Francji Nicolas Sarkozy, który sam zrobił mydlaną operę, bo się rozwodził w
czasie prezydentury i żenił z Carlą Bruni. W tej chwili ochrona prywatności
jest bardzo ograniczona i w krajach demokratycznych prawie nie istnieje -
ocenia Kwaśniewski.
Jego zdaniem lepiej byłoby, gdyby lekarz wyszedł i powiedział, na co
choruje
Kaczyński, bo coraz bardziej jasne
się staje, że nie chodzi o proste zwyrodnienie kolana.
- Można przecież powiedzieć, że podczas zabiegu doszło do komplikacji i
pacjent musi przejść antybiotykoterapię pod kontrolą lekarza. To są normalne
ludzkie sprawy - mówi były prezydent. Dodaje, że ukrywanie stanu zdrowia
Kaczyńskiego przypomina standardy państw autorytarnych albo choroby sekretarzy
Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. - Kiedy Konstantinowi Czernience,
sekretarzowi KPZR, wszystko już wysiadało, jego partyjni koledzy podczas
wyborów zrobili w szpitalu urnę, żeby pokazać, że on też głosuje - opowiada
Kwaśniewski.
Ale nie tylko Kaczyński mówi o swoim zdrowiu niechętnie. Także Bronisław
Komorowski nie poinformował publicznie o zabiegu ablacji serca, który przeszedł
tuż po wyborach prezydenckich, ale jeszcze przed zaprzysiężeniem w 2010 r.
Przez kilka dni był wyłączony z polityki. Nie było w tej sprawie żadnego
komunikatu, bo - jak przyznaje były współpracownik Komorowskiego - nie chciano
się narażać na zarzuty, że jest on za bardzo chory, by piastować stanowisko
głowy państwa. Jednak gdy już jako prezydent Komorowski miał operację kolana,
bo ze rwał więzadła podczas upadku na nartach, tabloidy się zachwycały, że
schudł dziesięć kilogramów.
NAWET TRUMP SIĘ ZBADAŁ
W USA prezydenci przechodzą raz w roku badania
i lekarz informuje opinię publiczną o stanie zdrowia głowy państwa. Taki jest
polityczny obyczaj. Prezydent Donald Trump, który obejmując
urząd miał 70 lat, początkowo próbował uniknąć ujawnienia informacji na temat
swojego stanu zdrowia. Jednak gdy po serii jego kontrowersyjnych wypowiedzi
zaczęły się pojawiać opinie, że jest niezrównoważony psychicznie, osobisty
lekarz Trumpa Ronny Jackson ogłosił wyniki badań prezydenta. Stwierdził, że
jego kondycja - także umysłowa - nie odbiega od normy.
Ale nie tylko amerykańscy prezydenci dzielą się z opinią publiczną
informacjami o stanie zdrowia. Senator John McCain publicznie
przyznał, że walczy z rakiem mózgu. Stwierdzono u niego glejaka wielopostaciowego.
Najdalej w ujawnianiu informacji na temat stanu zdrowia poszedł papież
Jan Paweł II. Gdy w wieku 72 lat zdiagnozowano u niego chorobę Parkinsona, nie
tylko nie robił z tego tajemnicy, ale mówił o tym publicznie, chcąc oswoić
ludzi z chorobą.
- Jan Paweł II cały Watykan przeniósł w epokę informacji. On się
świetnie komunikował, dopóki mógł się komunikować z ludźmi. A jego umieranie
było pokazane w sposób niezwykle transparency, nawet momentami nieco
krępujący. Widziało się starania papieża, żeby pokonać własne słabości -
podkreśla Kwaśniewski.
BEZ ZDJĘĆ, BO DALEKO DO WYBORÓW
Jarosław Kaczyński nie chciał informować opinii publicznej o stanie swojego zdrowia, bo uznał, że
to go osłabia - twierdzą moi rozmówcy z PiS.
I komuś mogłoby przyjść do głowy,
żeby otwarcie zakwestionować jego przywództwo.
Bliski doradca prezesa mówi, że Kaczyńskiemu jest na rękę to, że ludzie
- także w PiS - myślą, iż jest z nim źle, bo może
patrzeć, kto teraz ujawni swoje polityczne ambicje. Inny rozmówca przypomina,
że prezesowi zdarzało się już w przeszłości testować współpracowników w
podobnych sytuacjach. Po katastrofie smoleńskiej miał powiedzieć w gronie
kilku osób, że być może nie będzie już w stanie kierować partią i że Joanna
Kluzik-Rostkowska mogłaby stanąć na jej czele.
- Kluzik-Rostkowska nie zaprzeczyła i za chwilę nie było jej w PiS - podkreśla mój rozmówca.
Doradca Kaczyńskiego zapewnia, że prezes jest w dobrym stanie. W piątek
wyszedł ze szpitala. - Przeszedł zabieg kolana, do którego wdało się zakażenie
i brał leki, dlatego musiał zostać dłużej w szpitalu.
Być może za jakiś czas będzie musiał przejść kolejną operację, ale o tym zdecydują lekarze - twierdzi mój rozmówca. Dodaje, że
gdyby teraz były jakieś wybory, to brak polityki informacyjnej byłby wielkim
błędem. Ale wybory samorządowe są za kilka miesięcy i do tego czasu Kaczyński
zdąży wydobrzeć.
Jednak politolog Aleksander Smolar powątpiewa w tę optymistyczną wizję.
- Propagandyści Kaczyńskiego wysyłają
uspokajające wiadomości, ale fakty im przeczą. Widać, że proces decyzyjny w
PiS się wydłuża, choćby w sprawie protestu niepełnosprawnych czy romansu posła
Pięty. Niesprawność jednego człowieka powoduje paraliż państwa. Poza tym tam
się toczy walka o sukcesję - mówi Smolar. Uważa, że jeśli Kaczyński
rzeczywiście szybko wróci na pierwszą linię, to opinia publiczna powinna się
domagać, by poddał się badaniom niezależnych ekspertów, którzy mogliby ocenić,
czy wszystko jest w porządku.
To byłoby usankcjonowanie jego rzeczywistej roli, bo ujawniając stan
zdrowia, przyznałby de facto, że jest najważniejszym politykiem w państwie.
Nie byłoby wiecznego udawania, że chociaż jest odwiedzany przez głowy państw,
spotyka się z ambasadorami, to ciągle jest tylko szeregowym posłem - podkreśla
Smolar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz