Odbudowa Polski po
rządach Jarosława Kaczyńskiego będzie trudniejsza niż ta, którą rozpoczęliśmy w
1989 roku mówi prof. Andrzej Friszke
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
Newsweek Gdy PiS przeforsowało ustawę o Sądzie Najwyższym, napisał
pan: „Koniec wolnej Polski”.
Prof. Andrzej Friszke: Bo to jest wielki negatywny przełom. W wolnym państwie
różne strony społeczeństwa są w Stanie ze sobą rozmawiać i uzgadniać
kompromisy.
I odbywa się to w ramach
konstytucji. To raz. Dwa: istnieją instytucje, które stoją ponad wolą
polityczną rządzących i mogą rozstrzygać, kto ma rację, co przekłada się na
wolność kultury, sztuki, nauki, religii, wolność jednostek. Bez niezależnych od
władzy sądów nie ma wolności.
Katastroficzna wizja, tymczasem życie wokół toczy się
normalnie.
- I tak jest zawsze, choć do
czasu. Myśli pani, że w 1947 r. po sfałszowanych i przeprowadzonych w
atmosferze zastraszenia wyborach życie nie toczyło się normalnie? Ludzie
chodzili na potańcówki, mieli romanse, wychowywali dzieci, żyli chorobami
najbliższych, zakupami. Ludzie zawsze będą żyć normalnie, bo mają niesamowitą
zdolność przystosowawczą. Tylko część czuje strach. Ci, których pozbawia się
możliwości realizacji swoich talentów, i ci, którzy gotowi są do poświęceń,
nie tylko dla siebie i swojej rodziny. Powiedział
pan: do czasu. Co będzie dzwonkiem alarmowym?
- Ten dzwonek już dzwoni. Wolą
rządzącej partii zniszczono samorząd sędziowski, usunięto arbitralnie ze
stanowisk sędziów Sądu Najwyższego. Posłanka Pawłowicz w konkursie na
Stanowiska sędziowskie wymaga deklaracji lojalności - potwierdzenia woli
partii, że prof. Gersdorf nie jest prezesem Sądu Najwyższego. Kandydaci
muszą potwierdzić, że wola partii stoi ponad prawem, ponad konstytucją. Kto
nie złoży takiej „lojalki”, odpada z konkursu.
Ten mechanizm dotyczy tylko sądów?
- Mamy zablokowanie Sejmu, który
jest ciągiem technologicznym pisowskiego ustawodawstwa, a nie miejscem debaty,
szukania kompromisu, prezentowania odmiennych stanowisk. Rządzący nie próbują
nawet udawać szacunku dla oponentów, lekceważą jakość ustaw, demonstrują
przemoc symboliczną. To schodzi w dół, pracownicy różnych instytucji boją się
mówić, co myślą, bo funkcjonariusze „dobrej zmiany” podsłuchują i może
zbierają haki na niepokornych. Tak niszczy się odwagę ludzi i ich charaktery.
Partia próbuje wymusić, aby przyjmować ich obraz świata. Z wielu miejsc znika
prasa opozycyjna. Byłem w hotelu, gdzie wyłączono w telewizorach TVN24 i Polsat News, tylko TVP Info była
dostępna. Tak nachalnej propagandy nie widziałem od stanu wojennego.
We wpisie, który przytoczyłam na początku, dodał pan: „To
koniec Polski, o jakiej marzyliśmy od ‘76 roku”. Dlaczego akurat ta data?
- Bo przygotowany wtedy przez
opozycjonistów „List 59”,
sprzeciwiający się wpisaniu do konstytucji przewodniej roli partii, a także
domagający się wolności sumienia, słowa, nauki i pracy, stał się fundamentem
ideowym, na którym zbudowaliśmy opozycję w PRL i koncepcję III RP. Teraz oni
drą ten fundament na strzępy.
Oni, czyli PiS?
- A któż inny? PiS powiela
schematy przedwojennej sanacji i PRL. Przejęło zasady usytuowania głównego
ośrodka władzy w partyjnym centrum, poza konstytucyjnymi organami. I dąży do
upartyjnienia wszystkiego. Przejęcie sądów jest punktem zwrotnym, bo to sądy
określą np. granice wolności słowa, mogą być drogą ograniczania wolności
stowarzyszeń itd. Istotą stworzonego przez Solidarność projektu ustrojowego
była nadzieja na budowę społeczeństwa pluralistycznego, gdzie granicę wolności
wyznacza tylko prawo egzekwowane przez niezależne sądy Stąd wypracowana w 1981
r. koncepcja samorządu sędziowskiego, wprowadzona w życie w roku 1989.
Staraliśmy się realizować historię, naukę i kulturę wolną od nacisków politycznych.
To był nasz horyzont, do którego dążyliśmy i dla którego Sprzeciwiliśmy się
komunizmowi, a raczej dyktaturze partii, realizowanej przez mechanizm
nomenklatury i inwigilacji, kontrolującej całe życie społeczne, media,
zachowania obywateli. Solidarność to był ruch na rzecz samorządności, zrzucenia
okopów partyjnej kontroli.
Okazał się krótkim snem, brutalnie przerwanym przez stan
wojenny. Co pan czuł 13 grudnia 1981 r.?
- Beznadzieję. Mieli w rękach prawo,
policję, wojsko, cenzurę,. Ścigali nas za bibułę, za przywożenie książek z
zagranicy, za pisanie tego, co myślimy, nie tylko gdy komentowaliśmy sprawy
bieżące, ale także gdy opowiadaliśmy o historii. Wiem, co mówię, bo byłem redaktorem
działu historycznego „Więzi” i cenzura ingerowała w każdy numer, nawet jeśli
tekst dotyczył I wojny światowej. Oni uważali, że mogą sterować tym, jak
powinni myśleć ludzie, i robili to bez skrupułów. Ale z naszej strony była
niezgoda. Był bunt i wydawnictwa podziemne.
Co sprawiło, że ten bunt okazał się skuteczny? Opozycja
usiadła z przedstawicielami reżimu do Okrągłego Stołu już po siedmiu latach.
- Patrząc z dzisiejszego punktu
widzenia, to rzeczywiście krótki czas, ale sprzyjała nam geopolityka. Gorbaczow
w 1986 r. rozpoczął pierestrojkę i dopuścił do głosu społeczeństwo. Dotychczas
wszystkie działania Moskwy zmierzały do zduszenia krytyki, wolności,
jakiejkolwiek prozachodniej tendencji. Zawsze była zasada: „za mordę i nie
popuszczać”. Jest taki dokument z 1982 r., w którym Moskwa zgłasza pretensje do
Jaruzelskiego, że choć udało mu się rozwalić Solidarność, to Kościół ciągle się
panoszy. I nagle to wszystko się zmieniło. Moskwa postanowiła skończyć zimną
wojnę i porozumieć się z Zachodem.
I jeszcze był kryzys gospodarczy, towary na kartki, puste
półki.
- To drugi powód, dla którego
przywódcy Solidarności znaleźli się z establishmentem PRL przy Okrągłym Stole.
Kryzys gospodarczy odpowiada za 70 proc. tego, co decyduje o postawach ludzi,
zachowaniach, dążeniach, irytacji, pobudliwości do sprzeciwu. Oni wiedzieli, że
nie zdołają wyprowadzić kraju na prostą. Bali się miliona na ulicy, który
zacznie palić ich komitety. Potrzebowali pomocy, którą mógł dać tylko Zachód,
renegocjacji zadłużeń i nowych kredytów. A Zachód stawiał warunek - podjęcie
dialogu politycznego. Więc mimo obaw zgodzili się rozmawiać z opozycją. A dlaczego
myśmy się zgodzili? Bo też nie chcieliśmy rozlewu krwi, walki, dalszej
degradacji ekonomicznej państwa. Solidarność zawsze podkreślała, że aby
zwyciężyć ten straszny kryzys, trzeba wyjść w kierunku pluralizmu, dialogu i
praworządności.
Czy to, co zrobiło PiS z sądami, można porównać do 13
grudnia 1981 roku?
- Proste porównania są zawodne.
PiS wygrało wybory i realizuje likwidację dotychczasowego ustroju, mając mandat
demokratyczny; obchodząc i łamiąc konstytucję. Niszczy paradygmat polskiej
polityki, polegający na utrzymaniu relacji między władzą a opozycją, której
miejscem jest parlament, debata publiczna, media państwowe. Celem
demokratycznego procesu jest przekonanie innych, znalezienie punktów
kompromisu.
W PRL naszą rolą zawsze było
wyrażać niezgodę, kumulować protest i wymuszać na władzy ustępstwa, dialog.
Stroną tego dialogu był też Kościół.
- Otóż to, Kościół zawsze stał na
straży tego, żeby konflikt nie przerodził się w gwałtowne starcie. Z jednej
strony biskupi naciskali na władzę, żeby zwolniła więźniów politycznych, z
drugiej na opozycję, żeby nie stosowała radykalnych metod. „Jedni drugich
brzemiona noście” - nawoływał Jan Paweł II w 1987 r. I taka była linia
Kościoła przez cały PRL i większą cześć III RP. Za PiS Kościół dramatycznie
odmienił swoje oblicze. Milczy, gdy demontuje się państwo prawa, a wielu pod
wpływem Radia Maryja opowiada się po fundamentalistycznej stronie negującej
pluralistyczne państwo.
Dlaczego Kościół to robi?
- Pewnie część hierarchów i księży
uznała, że dominacja niby - katolickiego ugrupowania, jakim jest PiS, zapewni rekatolicyzację
Polski. Przymusem, co jest oczywiście naiwnością. Kościół słono za to płaci,
bo już pozbawia się roli mediatora i autorytetu. Półtora roku temu na spotkaniu
z grupą działaczy KIK, na które zaproszono wiceszefa partii rządzącej Adama Lipińskiego,
pytaliśmy o szanse dialogu. Lipiński odparł: żadne go dialogu, żadnych
kompromisów.
Jakie mogą być tego skutki?
- Gdy władza ma tylko jedną ofertę
- aby się jej kłaniać i milczeć - oznacza to zimną wojnę domową, A skoro
wojna, to wszystko jest możliwe. Obawiam się, że to się może skończyć rozlewem
krwi. Rosną straszne emocje, dostaję komentarze na Facebooku o treści „będziesz
wisiał”.
Naprawdę pan tak myśli?
- Obawiam się, że to realne. Jedno
to stale podniecana nienawiść, drugie obawa przed odpowiedzialnością. Proszę
przypomnieć, co krzyczał tłum pod pałacem prezydenckim podczas ostatnich
protestów? „Trybunał Stanu!”. „Będziesz siedzieć!” Oni wiedzą, że złamali
prawo, więc się nie cofną. Gdy posłucha się tego, co mówi Kaczyński, trudno
mieć wątpliwości, że PRL to bliski mu model ustroju. Stworzył analogiczną
konstrukcję najwyższej władzy, w której jest pierwszym sekretarzem z decydującą
pozycją nad rządem i parlamentem, bez ponoszenia żadnej odpowiedzialności.
Jednoosobowy ośrodek decyzji politycznej, źródło prawa i prawdy.
Od dawna zna pan Kaczyńskiego?
- Nie znam osobiście. Zawsze
starałem się trzymać od niego z daleka. Od momentu, gdy w 1989 r. przejął
„Tygodnik Solidarność” zwalniając wszystkich na podstawie dokumentu
podpisanego przez Wałęsę in blanco. Byłem jednym ze zwolnionych.
Obserwowałem, jak w latach 90.
rozpętuje „wojnę na górze” i uderza w rodzącą się demokrację; jak skłóca obóz
solidarnościowy, rzuca pomówienia i podejrzenia; jak podważa sens obecności
Polski w UE.
Jego celem zawsze jest pokłócić,
rozwalić i przejąć kontrolę.
Kto więc wygrał Polskę po ‘89? Michnik czy Kaczyński?
- Polskę wygrali Polacy. Stworzyli
stabilne przez 25 lat państwo demokratyczne, gdzie wszyscy mieli swoje prawa,
nie bali się władzy, policji, cenzury. Weszliśmy do zjednoczonej Europy,
zapewniając bezpieczeństwo państwa i największe w naszej historii tempo
rozwoju.
Polskę wygrali Polacy, a dziś ją przegrywają?
- Takie mam wrażenie. Przez długie
lata propaganda prawicy wmawiała, że przywódcami Solidarności byli agenci, że
rządzą postkomuniści, winni jakichś strasznych zbrodni, że istnieją jakieś
tajne pakty, że nasi przywódcy to złodzieje, którzy wspaniały polski przemysł
oddali za bezcen obcym, że w Sądzie Najwyższym Są komunistyczni kaci...
Wygenerowano fałszywą świadomość przeszłości, wraz z nienawiścią do twórców III
RP i w gruncie rzeczy do tego państwa. Owoce tego właśnie zbieramy.
PiS jest gorsze niż komuniści?
- Jednym zdaniem nie da się
odpowiedzieć. W PRL po 1956 r. władza dążyła do maksymalnej neutralizacji
społeczeństwa. Kokietowano różne grupy społeczne - raz artystów, naukowców,
kiedy indziej AK-owców - aby kosztem tożsamości ideologicznej budować obszary
współpracy. PiS wszystkich inaczej myślących wyklucza. Kto nam nie ulega, ten
wróg.
Nie wygonią z kraju 20 mln ludzi.
- Oczywiście, że nie, ale wielu
uda się na wewnętrzną emigrację. Będą żyli swoim grillem, kawiarnią, plażą,
wychowywaniem dzieci. Komentowałem ostatnio konkurs o Lechu Kaczyńskim jako
najwybitniejszym przywódcy XX w. obok Jana Pawła II; szaleństwo, ale ludzie
machają ręką i mówią: „Można z tym żyć”. Dlatego to może potrwać. Problem jednak
w tym, że jeśli potrwa, to - obawiam się - Polska PiS skazana jest na znalezienie
się na marginesie Europy. Oni liczą na to, że Europę zdominują nacjonaliści,
populiści, skrajna prawica w rodzaju Le Pen i wspólnymi siłami rozsadzą
wspólnotę. Tyle że zniszczona przez populizmy Unia Europejska to dla Polski
samotny powrót na przedpole Rosji.
Co można zrobić, aby się temu przeciwstawić?
- Niewiele. Mam wrażenie, że
dochodzimy do ściany. Dlatego napisałem: „Zamknął się etap”, Brakuje nam
porządnej diagnozy społecznej, socjologiczno-ekonomicznego opisu społeczeństwa,
opisu dróg obiegu fałszywej świadomości, a więc przyczyn tak głębokiego
zakwestionowania porządku społecznego. Bez głębokiego przemyślenia, jakie
emocje stoją za przyzwoleniem dla pisowskiej rewolucji, trudno szukać remedium.
PiS wykorzystało słabość
demokracji liberalnej, przeżywającej kryzys na całym świecie, i przebiło jej
ofertę populizmem.
Czy demokrację liberalną można jeszcze uratować?
- A jest inna propozycja?
Nie wiem.
- Historia uczy, że jedyną
alternatywą dla demokracji liberalnej są totalitaryzm i autorytaryzm.
Totalitaryzm poznaliśmy w dwóch odsłonach: faszyzmu i komunizmu. Zakładał
totalną wymianę elit, przy czym komuniści mordowali ziemiaństwo, burżuazję,
bogate mieszczaństwo,
oficerów, aby w ich miejsce
implantować elity z ludu. Hitleryzm - owszem - windował na świecznik różnej
maści Bormannów, ale ulegał też urokowi starych elit.
Autorytaryzmy - Franco w
Hiszpanii, Salazara w Portugalii czy Piłsudskiego w Polsce - jawnie opierały
się na starych elitach: wiedzy, pozycji społecznej; prestiżu i pieniądza. A co
robi PiS? Rozpętuje antyelitarną nagonkę, aby w miejsce starych elit wprowadzić
swoje, rodem z gabinetu osobliwości. Przecież każdy mający trochę oleju w
głowie wie, że nie można powierzyć budowy mostu komuś, kto nie ma pojęcia o
inżynierii, bo to musi się skończyć katastrofą. Tak samo jest w prawie,
kulturze, ekonomii. PRL upadł, bo zbankrutowała gospodarka. Odbudowaliśmy ją przez
ćwierćwiecze i ledwośmy skończyli, to przyszło PiS.
O perspektywy jego polityki proszę
pytać ekonomistów.
Ma pan dziś mniej nadziei niż w grudniu 1981 r.?
- Moje poczucie bezradności jest
dogłębne. Zniszczenie reguł polityki opartej na dialogu, kompromisie,
praworządności i prawdzie sprawia, że nie ma już jak ze sobą rozmawiać. 13
grudnia mieliśmy świadomość, że „my” to 10 min dorosłych obywateli plus ich
rodziny. A „oni” to wąska grupa, choć dziś wiemy, że nie było to do końca
prawdą. 13 grudnia wielu było zadowolonych z wprowadzenia
stanu wojennego. Wielu - w małych miasteczkach i na wsi, zwłaszcza we
wschodniej Polsce - popierało Jaruzelskiego. Prof. Marcin
Zaremba znalazł w korespondencji przejętej podczas stanu wojennego list
kobiety, która pisze: nareszcie jest porządek, do tej pory ciągle jakieś
demonstracje, chodzili, szurali, krzyczeli, a teraz godzina policyjna! spokój.
Nie bez przyczyny PiS odnosi
największe triumfy tam, gdzie w latach 80. Solidarność była najsłabsza.
Co jest tą przyczyną?
- Wolność. Poza swym niekwestionowanym
urokiem, wolność to niewygoda bezustannego rozstrzygania, kto ma rację, konieczność
podejmowania decyzji i brania za nie odpowiedzialności.
Dyktatura i monoprawda z tego zwalnia.
Wystarczy zawierzyć i nie trzeba się niczym przejmować. Ktoś mówi, jak żyć, jak
wygląda świat, czym jest dobro, czym jest zło.
Pyta pani o nadzieje. One nie
dotyczą tylko dziś i tylko tego, kiedy uda się odsunąć PiS od władzy. One
dotyczą także jutra. Odbudowa Polski po rządach Jarosława Kaczyńskiego będzie
trudniejsza niż ta, którą rozpoczęliśmy w 1989 roku.
Dlaczego?
- Bo jako społeczeństwo nie byliśmy
aż tak strasznie podzieleni, nie było aż takiej nieufności i - niestety - nienawiści.
Kościół był autorytetem uznawanym przez obie strony. A także, co jest kluczowe
- byliśmy na uprzywilejowanej pozycji międzynarodowej.
Świat był zafascynowany Solidarnością
i mądrością Polaków, którzy potrafili usiąść do Okrągłego Stołu i dać wzór
rozwiązywania wielkich konfliktów, wychodzenia z komunizmu do demokracji. A
dziś? Straciliśmy zaufanie, straciliśmy pozycję mądrego lidera, obudziliśmy w
krajach Zachodu wszystkie negatywne stereotypy jeszcze z okresu przedwojnia,
kiedy to nawet nasi sojusznicy mówili o Polakach jak najgorzej. Dziś znowu tak
mówią.
Znowu jesteśmy w miejscu, z którego
- jak się wydawało - udało się nam raz na zawsze wyrwać. Dlatego jest we mnie
tyle smutku.
Prof. Andrzej Friszke
Jest historykiem,
byłym wiceszefem rady IPN, członkiem pan, autorem publikacji o najnowszej
historii polski, z których najhardziej znane to „Anatomia i buntu” poświęcona
wydarzeniom Marca’68 i „Rewolucja Solidarności 1980-1981”
Friszke (w swoim czasie wiceszef IPN) przejrzał. Trochę. Nadal brakuje mu świadomości roli "rewizjonistów" w PZPR. Nie docenia roli akcji "Solidarności" w pogłębianiu gospodarczej zapaści Polski ( "Im gorzej, to lepiej").
OdpowiedzUsuń