środa, 8 sierpnia 2018

Makroń



Z Robertem Biedroniem jest trochę tak, jak z tytułowym drozdem z powieści Harper Lee - „grzechem jest zabić drozda" ponieważ ptaki te „nie robią żadnej szkody, tylko śpiewają dla nas z głębi swoich ptasich serduszek". Tak przynajmniej mogłoby się wydawać.

Ludzie mu ufają, media go uwiel­biają, a politycy przezornie boją mu się odwinąć, nawet kiedy bezpardonowo ich atakuje. Bo w Robercie Biedroniu, który w polskiej polityce obecny jest już od kil­kunastu lat, wielu wciąż widzi poten­cjał politycznego debiutanta: nadzieję na nową jakość i szansę na stworzenie nowoczesnej lewicowej formacji. Ma być „polskim Macronem”, „zbawić Polskę”, zostać kolejnym prezydentem RP.
   To musi łechtać ego włodarza 90-tys. Słupska, bo zdążył już obwołać się lide­rem opozycji („Super Express”), a także stwierdzić, że „PiS i PO boją się, iż Biedroń pójdzie w Polskę i jak się wkurzy, to założy coś, co ich zmiecie ze sceny politycznej ” (RMF FM). Nie kryje że nosi się z zamiarem powołania własnego ruchu, ale - oficjalnie - wciąż się waha. Jeździ po Polsce, promuje swoją książkę i siebie. Na spotkania z nim przychodzą tłumy; od swoich wielbicieli słyszy, że powinien coś zrobić, bo przecież „opozycja jest beznadziejna”. Umiejęt­nie gra na zniechęceniu części wyborców do partii politycznych i wierze, że łańcuchy światła mogą wygrać wybory. Że te wszyst­kie mało seksowne i mocno przyziemne sprawy związane z logistyką kampanii wy­borczych: organizacją struktur, zdobyciem finansowania, opracowywaniem strategii, nie mają znaczenia, bo sam oddolny, oby­watelski zryw wystarczy. Nawołuje, żeby się policzyć, słać do niego maile, ale czy coś z tym zrobi, powie dopiero za kilka tygodni.
   Na razie tylko się odgraża i niejako zza węgła atakuj e Koalicję Obywatelską. Unika jednak przy tym jakichkolwiek deklaracji i konkretów. Dobrze było to widać w nie­dawnym wywiadzie Marcina Zaborskiego (RMF FM), który zamiast - jak to wśród niektórych dziennikarzy się przyjęło - gła­skać Biedronia, dociskał i oczekiwał cze­goś więcej niż tylko zgrabnych frazesów o „realnych problemach Polek i Polaków”. Szczególnie że te w opowieści prezydenta Słupska stały się bytami jakby niezależny­mi od ogólnopolskiej polityki i tego, kto sprawuje władzę w kraju.
   - Nie widziałem go jeszcze tak wkurzo­nego! - komentował tę rozmowę jeden z lewicowych polityków, który sam jakiś czas temu chciał w szerszej lewicowej formule współpracować z Biedroniem. Dziś realnie ocenia sytuację polityczną, podkreśla, że do wyborów parlamen­tarnych zostało niespełna półtora roku, a PiS po zmanipulowaniu ordynacji do europarlamentu najpewniej zacznie majstrować przy ordynacji do Sejmu. Więc trzeba się dogadywać, negocjo­wać, a nie myśleć o rozczłonkowywaniu opozycji. Inaczej niż w szerokiej formule z PiS się nie wygra.
   - Bezkarność władzy i bezbronność oby­wateli - z taką sytuacją po przejęci u sądów przez PiS mamy do czynienia. Dlatego każdy, kto rozbija opozycję i przyczynia się do utrwalenia rządów tej partii, jest nieodpowiedzialny - mówi Katarzyna Lubnauer. - Trzeba tworzyć koalicję racji stanu, a nie oglądać się na czysto partykularne interesy. Rozsądek musi wziąć górę nad egoizmem, inaczej PiS dalej będzie rozbijać państwo.

Influencer
Tyle że Biedroń tego nie rozumie albo celowo mami wyborców opowieścią o „fajnej polityce”, bez PiS i PO, ale też bez personaliów i konkretów. Ucieka na­wet od lewicowej łaty, zastępując ją „pro­gresywną” - bo to bardziej pojemna for­muła, pozwalająca przedstawiać te same postulaty w mniej zużytym opakowaniu. Ale nawet w tak niedookreślonym wydaniu część wyborców w ciemno go kupuje. A na dociskanie i irytowanie Biedronia dociekliwymi pytaniami reaguje złością.
   - Każda krytyka Biedronia spotyka się z agresją. Ja na początku też postanowi­łam dać mu szansę, dopóki nie zoriento­wałam się, że to tylko „gęba pełna fraze­sów” - mówi gorzko jedna ze słupskich radnych. Jako przykład podaje odrzu­cenie przez prezydenta miasta propo­zycji Państwowej Inspekcji Pracy, aby w ratuszu przeprowadzić anonimową ankietę antymobbingową. I brak reakcji na podejrzenie zaniedbań podległych mu urzędników, związane z ujawnionym trzy miesiące temu skandalem pedofilskim w Słupskim Ośrodku Kultury (do ratusza miał ponoć jeszcze zimą przyjść list z in­formacją o wykorzystywaniu dzieci przez instruktora tańca), - Prawdziwa twarz Biedronia wychodzi, kiedy ktoś się z nim nie zgadza - kwituj e nasza rozmówczyni.
   Jest politycznym celebrytą - twierdzi zgodnie kilkoro naszych rozmówców, nie tylko z parlamentarnej opozycji. Choć chyba bardziej na czasie jest określenie: polityczny influencer. Bo podobnie jak popularni „liderzy opinii” serwisów społecznościowych jest nie tylko znany, ale przede wszystkim gromadzi wokół sie­bie grupę lojalnych fanów, którzy liczą się z jego zdaniem i są gotowi żarliwie go bronić. Dlatego Biedronia lepiej wprost nie atakować. On za to może pozwolić sobie na więcej i mówić o „nurzaniu się w POPiS-owym rynsztoku”, „dziadowskiej” opozycji czy „ofiarach tchórzostwa PO” (a zaraz obok o tym, jak to dzięki PiS i 500+ wiele osób „odzyskało godność”).

Milenials
- Znosimy to, bo wciąż liczymy, że uda nam się z nim porozumieć - przyznaje szef  klubu PO Sławomir Neumann. Ale to oczywiście niecała prawda - na zaczepki ze strony prezydenta Słupska platformersi odpowiedzieli wstrzymaniem się od gło­su podczas niedawnego głosowania nad udzieleniem mu absolutorium. Prezydent zręcznie to jednak wykorzystał, zarzuca­jąc PO, że głosowała wraz z PiS przeciwko Biedroniowi. I się zaczęła. Hejt w mediach społecznościowych, krytyka w mediach tradycyjnych: że Platforma konserwatyw­na, że POPiS, kampania i walka o stołki. Bo - jak podkreślali polityczni komentato­rzy - Biedroń jest „popularny w kraju”, jest „wschodzącą gwiazdą lewicy”, która nie ukrywa swoich ambicji, więc „Front Jed­ności Narodu - w postaci koalicji PO-PiS - zmartwychwstał na chwilę tylko po to, żeby podstawić mu nogę”.
   Sam prezydent Słupska dolewał oliwy do ognia, tłumacząc: „Ponieważ mówię o swoich poglądach otwarcie, to płacę za to cenę - przykład absolutorium. Mam już dość tej wojny polsko-polskiej, która nas wszystkich dotyka. Coraz bardziej jestem przekonany, że trzeba rozbić ten wyniszczający uścisk, ten duopol PO-PiS”.
   Biedroń nie wspomniał jednak przy tym, że ta sama Platforma była przeciw­na odgórnemu obniżeniu mu pensji oraz że chwilę wcześniej negocjował z nią po­rozumienie przed wyborami samorzą­dowymi: PO miała poprzeć go w walce o reelekcję, on zaś - listę Koalicji Obywa­telskiej do sejmiku. Tyle że na ostatniej prostej, kiedy był umówiony, że dogra szczegóły z przewodniczącym pomor­skiej PO, przestał odbierać telefony. Ponoć akurat miał „prywatny wypad”. Zresztą jak śmieje się jedna ze znajomych Biedronia: - To wcale nie takie proste, aby Robert odebrał... (Tak podobno już ma, o czym zresztą sami się przekonaliśmy, ponieważ prezydent zignorował nasze wielokrotne próby kontaktu). Ale z po­rozumienia nic nie wyszło także dlatego, że Robert Biedroń i jego otoczenie coraz poważniej zaczęli myśleć o własnym przedsięwzięciu politycznym. Plat­forma nie miała więc interesu, aby mu w tym pomagać.

Symetrysta
PO próbowała też trochę utrzeć nosa Biedroniowi, zapraszając kilkukrotnie na słynne piąte piętro Czytelnika (czy­li do siedziby Biura Krajowego partii) przedstawicieli opozycji pozaparla­mentarnej (KOD, Obywateli RP, Strajku Kobiet, Wolnych Sądów) w przededniu dobijania przez PiS władzy sądowniczej. Nietrudno było zgadnąć, że Biedroń się o tym dowie, a przecież - jak można usły­szeć - to miało być jego naturalne poli­tyczne zaplecze. Pytanie tylko, ile w Bie­droniu naprawdę twardego antyPiS? Bo wspomniane środowiska są bezkom­promisowe w ocenie poczynań obecnej władzy i przeciwstawianiu się demon­tażowi praworządności w Polsce. Mają sporo do zarzucenia Platformie - przede wszystkim to, że pozwoliła, aby PiS się odbudował i wrócił do władzy - ale też nie dają sobie mydlić oczu socjalem, bo demokracja i poszanowanie prawa są dla nich wartościami nadrzędnymi. Tymczasem prezydent Słupska lubi sobie posymetryzować: zganić PiS, że co praw­da psuje demokrację, ale obok rozpływać się nad socjalnymi „sukcesami obecnej władzy” („Wprost”).
   Zagubienie i polityczna niedojrza­łość Biedronia wyszły także przy okazji rocznicy 550-lecia polskiego parlamen­taryzmu. Koalicja Obywatelska zboj­kotowała pisowskie obchody. Biedroń, dopytywany, czy poszedłby do słynne­go namiotu za milion złotych na Zgro­madzenie Narodowe, mówił: „Na pewno wziąłbym udział w obchodach wielkiego święta polskiego parlamentaryzmu. (...) Zbyt dużo jest w Polsce podziałów, żeby to kultywować i podlewać”. I choć twier­dził, że rozumie, dlaczego opozycja się tam nie pojawiła, to zaraz dodawał, że przecież „tak mało mamy powodów i pretekstów, żeby pokazać, że jesteśmy jednak wspólnotą” (TVN24). To typowy przykład banalizmu politycznego: PiS może i wczoraj bezpardonowo ograni­czał prawa opozycji w Sejmie i Senacie, w ekspresowym tempie przejeżdżał przez parlament z ustawami zmienia­jącymi ustrój Polski, ale dziś jest prze­cież święto, więc na chwilę to odłóżmy i wspólnie się radujmy.
   Mogłoby się wydawać, że zagrał tu brak doświadczenia, ale Robert Biedroń po polskiej scenie politycznej krąży już od początku lat 2000. W 2002 r. próbował swoich sił w wyborach do stołecznej rady miasta (z listy SLD-UP), trzy lata później - również bezskutecznie - ubiegał się mandat posła (SLD), wreszcie w 2011 r. udało mu się wejść do Sejmu z listy Ru­chu Pałikota. W 2014 r. zdobył fotel pre­zydenta Słupska. Nie jest więc debiu­tantem, choć może najważniejsza rola dopiero przed nim.
   Sprzyjają temu sondaże, ale nie oko­liczności - zwłaszcza teraz, kiedy PiS zmienił ordynację do europarlamentu i ustawił efektywny próg wyborczy na poziomie 16,5 proc. Tym sposobem prezes Kaczyński nie tylko zabezpieczył sobie prawą flankę przed powstaniem katolicko-narodowego ugrupowania pod wodzą, pobłogosławionego przez o. Rydzyka, Antoniego Macierewicza, ale i rykoszetem skomplikował plany Bie­dronia. Bo miała powstać autorska lista na eurowybory, której sukces otworzył­by drzwi do wyborów parlamentarnych; a tak - trzeba kalkulować. Nie dziwi więc, że Biedroń zwleka z odpowiedzią, co zamierza.

Start-upowiec
Scenariusze są trzy:
   Ubiega się o reelekcję, wygrywa, a w 2020 r. próbuje zamienić słupski ra­tusz na Pałac Prezydencki. (Ewentualne ryzyko: po 2019 r. dalej rządzi PiS, więc na resztę kadencji Słupsk dostaje rządo­wego komisarza).
  Ubiega się o reelekcję, wygrywa, ale rezygnuje przed wyborami w 2019 r. i tworzy nowy projekt. Słupsk dostaje pisowskiego namiestnika.
   Rezygnuje z walki o drugą kadencję, przekazuje poparcie dotychczasowej wi­ceprezydent Krystynie Danileckiej-Wo­jewódzkiej, ogłasza, że buduje nowy polityczny ruch.
   Ostatni scenariusz do niedawna wydawał się najpoważniejszy. Przy wsparciu ludzi związanych kiedyś z SLD, mających kontakty i doświad­czenie w organizowaniu struktur, oraz młodych ambitnych, którzy nie debiu­towali jeszcze na polskiej scenie poli­tycznej, miał zacząć gromadzić wokół siebie „zdroworozsądkową część So­juszu”, popularnych samorządowców, miejskich działaczy i wszystkich zain­teresowanych, także tych z Inicjatywy Polskiej - tak przynajmniej twierdzi jedna z osób, które próbują go w tym wspierać. Ale i tu wszystko zaczęło się rozłazić, kiedy przyszło do ustalania szczegółów. Bo część środowiska wspie­rającego Biedronia uważa, że ci, którzy mieli kontakt z SLD, to obciążenie i za­grożenie (ponieważ będą się chcieli wy­bić na Biedroniu). A do tego polityczni przyjaciele prezydenta Słupska suflują mu wykluczające się Strategie: ideali­styczną - czyli budowę postępowej alternatywy wobec KO, która porwie tłumy, oraz pragmatyczną - rozgry­wanie wszystkiego tak, aby na końcu można było się włączyć do szerokiego opozycyjnego bloku, który odsunie PiS.
   - Robert jest otoczony ludźmi, którzy są inteligentni, wykształceni, europej­scy, ale żyją w świecie swoich wyobrażeń o polityce, a nie tym, jak ona faktycznie wygląda - mówi jeden z samorządow­ców, którego kuszą, aby zaangażował się w projekt Biedronia. Ale i Barba­ra Nowacka, którą wielu widziałoby u boku prezydenta Słupska, ponieważ podobnie jak on jest łubiana i „ma po­tencjał”, jest sceptyczna. Kilka miesięcy temu zrezygnowała zresztą z zasiadania w fundacji Instytut Myśli Demokratycz­nej, think tanku, wokół którego ma się pobudować ruch Biedronia. - Oczywi­ście byłoby świetnie, gdybyśmy mogli głosować na partie i ludzi, których lubimy; żebyśmy mogli się różnić. Ale, niestety, jesteśmy w takiej sytuacji, że PiS jawnie i bezprawnie zmienia jedną ordynację, za chwilę zmieni kolejną, więc co z tego, że powstanie nawet 50 partii, jak żadna z nich nie będzie miała szans na reali­zację swojego programu? - pyta Nowac­ka. I dodaje: - Robert jest fantastyczny, chciałabym, aby startował w wyborach prezydenckich. Realnie patrząc, to SŁD, a nawet Razem mają mocniejsze struk­tury. I owszem, być może na fali sympatii do niego, gdybyśmy byli w normalnej sytu­acji, udałoby mu się zrobić świetny wynik w wyborach europejskich czy krajowych, większy, niż miał Ruch Pałikota w 2011 r. czy Nowoczesna w 2015 r. Pytanie tylko: czy to są normalne czasy?

Trendsetter
Władze PO, paradoksalnie, w projek­cie Biedronia widzą szansę, a nie zagrożenie. Bo mają świadomość, że na wy­bory w 2019 r. będą musieli dociążyć lewe skrzydło, pokazać, że udało im się rzeczywiście zbudować szeroki opozy­cyjny blok, który zapowiadał Schetyna - i woleliby to zrobić z Biedroniem niż z Czarzastym, któremu nie ufają.
- Moim zdaniem, nawet mimo zmienio­nej ordynacji Robert stworzy listę do PE. Będzie miał te 5-7 proc. poparcia, które nie przełoży się na mandaty, ale da mu kartę w negocjacjach z nami przed wyborami parlamentarnym i - uważa jeden z członków zarządu Platformy. Jego zda­niem swoje poparcie Biedroń zbuduje kosztem SLD i Nowoczesnej. W Sojuszu chyba mają tego świadomość. - Przy tak wysokim progu wyborczym ani sam. Bie­droń, ani pewnie my samodzielnie nie bę­dziemy w Stanie zrobić takiego wyniku, jakiego wyborczynie i wyborcy oczekiwa­liby od lewicy. Myślę, że wspólnie jesteśmy w stanie zrobić więcej, dlatego będziemy z nim o tym rozmawiać - mówi rzecz­niczka SLD Anna-Maria Żukowska.
   Oczywiście to kuszenie Biedronia za­cznie się dopiero, kiedy ten rzeczywiście zdecyduje się wejść do gry o dużą stawkę. Kiedy wyjdzie ze swojej strefy komfor­tu, w której pozostaje dobrze rokującym politykiem, którego wszyscy lubią i nie bardzo potrafią rozliczać, bo nie znają problemów Słupska, i pokaże, że potrafi nie tylko recenzować innych i czarować zgrabnymi porównaniami, ale i działać. Postępowa część społeczeństwa chcia­łaby mieć własnego Justina Trudeau albo chociaż polską wersję Emmanu­ela Macrona.
   Biedroń doskonale o tym wie. Tyle że on i jego zwolennicy muszą realnie szacować, ilu tych postępowców w isto­cie jest. Ryszard Petru w 2015 r. też był politycznym „świeżakiem”. Miał pienią­dze, kampanię wyborczą w amerykań­skim stylu, nowe niezużyte twarze do­okoła siebie i nowoczesne hasła. Do tego bezpośredni konkurent Nowoczesnej był mocno poturbowany po przegranej Komorowskiego w wyborach prezydenc­kich oraz „aferze” z ośmiorniczkami, a w modzie były hasła „zmiany” i poli­tyczne eksperymenty. Z warszawskiego punktu widzenia wszystko więc wróży­ło sukces. Ale partia Petru - o czym nie wszyscy już chyba pamiętają - zdobyła w 2015 i, raptem 7,6 proc. Przeskoczył ją populista, którego ruchowi do postępo­wości zdecydowanie daleko.
   To rzeczywiście nie są normalne czasy, więc aby być skutecznym, nad idealizm trzeba przedłożyć polityczny pragma­tyzm. I mieć świadomość, że aby dojść do „innej polityki” i budować ,fajne pań­stwo”, kluczowe jest odsunięcie PiS. A de­kompozycja opozycji i wzajemne podko­pywanie to droga w przeciwnym kierunku.
Malwina Dziedzic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz