Rozmowa z mec.
Jarosławem Kaczyńskim, obrońcą w procesach politycznych, o sposobach nękania
opozycji i o tym, co go łączy z prezesem PiS.
JOANNA PODGÓRSKA: - W ile spraw
związanych z opozycją jest pan zaangażowany?
JAROSŁAW KACZYŃSKI: - Przestałem już liczyć. Będzie ich pewnie około 20. Są to
sprawy opozycji sejmowej i ulicznej. Jedna z najświeższych dotyczy posła
Nowoczesnej Piotra Misiło, który został pozwany za naruszenie dóbr osobistych
Bartłomieja Misiewicza.
Co konkretnie zrobił?
Nic. Pan Misiewicz twierdzi, że
poseł Misiło zniesławił go poprzez twierdzenie, że kupował narkotyki za
pieniądze ze służbowej karty kredytowej Ministerstwa Obrony Narodowej. Rzecz w tym, że Piotr Misiło nic takiego
nie powiedział. Oprócz tego prowadziłem sprawę Joanny Scheuring-Wielgus
przeciwko Jackowi Międlarowi zakończoną już prawomocnym skazaniem. Jeszcze
będąc księdzem, wrzucił tweeta, w którym nazwał posłankę konfidentką,
zwolenniczką islamizacji, zabijania, czyli aborcji, i spuentował, że kiedyś
dla takich była brzytwa, dzisiaj prawda i modlitwa; ze znakiem zapytania na końcu.
Za te słowa został skazany na prace społeczne. Mam nadzieję, że już je wykonał,
ale nie jestem pewny, bo nie śledzę już spraw na etapie wykonawczym.
Pan jest blisko związany z
Nowoczesną?
Można tak powiedzieć. Jestem w partii
od kongresu założycielskiego. Parę miesięcy później kolega poprosił, żebym
pomógł jego znajomej kandydującej do Sejmu. Koledze się nie odmawia, więc po
godzinach pracowałem w sztabie Kornelii Wróblewskiej i na tyle się do siebie
zbliżyliśmy, że gdy kampania się zakończyła, zresztą sukcesem, zostaliśmy
parą, a dziś jesteśmy już małżeństwem.
Sprawy posłów traktuje pan
komercyjnie?
Nie. Wszystkie prowadzę pro bono.
Od kiedy zaczął się bezpardonowy atak PiS na praworządność, współpracuję z całą
opozycją demokratyczną. Także z posłami Platformy. Poseł Michał Szczerba prawdopodobnie
za chwilę będzie miał sprawę z pozwu policjanta, którego dane ujawnił.
Zadeklarowałem już swoją pomoc. Ale najwięcej przypadków to sprawy opozycji
ulicznej. Wszystko zaczęło się w grudniu 2016 r., kiedy odbyło się słynne
głosowanie w Sali Kolumnowej, a przed Sejmem pojawił się protestujący tłum. Po
tym zdarzeniu rozpoczęły się pierwsze duże procesy przeciwko opozycji
ulicznej. Jeden z nich, mam nadzieję, niedługo się skończy. To proces 13 osób
obwinionych o wykroczenia w postaci blokowania pasa drogowego i udziału w
nielegalnej demonstracji.
Mam nadzieję graniczącą z
pewnością, że te osoby zostaną uniewinnione. Zostały do tej sprawy przypisane
z łapanki. Oprócz tych, którzy rzeczywiście protestowali, są też ci, którzy
wyszli z pracy i z ciekawości chcieli zobaczyć, co się dzieje pod Sejmem.
Obwiniony jest także jeden z dziennikarzy relacjonujących wydarzenia i dwóch
narodowców z Młodzieży Wszechpolskiej, którzy w żaden sposób nie utożsamiali
się ani z tym protestem, ani z jakąkolwiek opozycją.
Ich też pan broni?
Nie. Bronią się sami. A biorąc pod
uwagę ich bardzo agresywne wypowiedzi na sali sądowej, kierowane do moich
klientów, byłby to konflikt interesów. Ja bronię siedmiu osób z tej trzynastki.
Oprócz tego jest jeszcze mnóstwo spraw pomniejszych, także o blokowanie
pasa jezdni podczas różnych protestów. Część z nich jest już prawomocnie
umorzona. Sąd uznał, że nie można tu mówić o jakimkolwiek czynie zabronionym,
a prowadzenie postępowania nie ma sensu. Szczególnie ciekawa sprawa dotyczy
pięciu osób oskarżonych o przewodniczenie temu samemu zgromadzeniu, i to w
dodatku spontanicznemu. Zgodnie z ustawą Prawo o zgromadzeniach zgromadzenie
spontaniczne nie ma przewodniczącego, a już na pewno nie pięciu.
Co to było za zgromadzenie?
Pod Ministerstwem Spraw Wewnętrznych
i Administracji. Grupa osób chciała złożyć petycję do ministra. Policja, prawdopodobnie
działaniami operacyjnymi, dowiedziała się o tym. Biuro podawcze zostało
zamknięte i otoczone kordonem funkcjonariuszy. Nie mogąc przekazać listu, grupa
zaczęła go odczytywać. Chodziło oto, że 11 listopada policja nie reagowała na
to, co działo się podczas marszu ONR, za to bardzo aktywnie zachowała się wobec
protestujących przeciwko marszowi. Dwa dni później jeszcze bardziej ostro
reagowała podczas marszu
zorganizowanego przez Obywateli RP. W liście do ministra apelowali, by
policjanci traktowali wszystkich równo. Ta sprawa jest jeszcze w toku, ale z
zeznań policjantów jasno wynika, że działali na rozkaz. Pytanie, czy takie
rozkazy powinny być wydawane.
Czy w oczach prawnika to, co
się dzieje, jest jeszcze normalne?
Oczywiście, że nie. To już od
dawna nie jest normalne. W 2015 r., po wygranych przez PiS wyborach, mój kolega
adwokat wrzucił na Facebooka post, że cieszy się z tej wygranej, bo będzie mógł
się poczuć jak obrońcy z czasów stanu wojennego. Wyśmiałem go, uznając, że
przesadza.
W końcu to normalna, demokratycznie
wybrana władza. Jednak musiałem w końcu przyznać mu rację. Te metody są żywcem
wyciągnięte z okresu, którego osobiście nie pamiętam , ale znam z przekazów
rodzinnych i książek historycznych. Są to
próby politycznego i prawnego nacisku na ludzi.
Oczywiście nie mamy jeszcze takich
przepisów karnych jak w PRL, ale mamy dokładnie te same działania, których
celem jest wywołanie efektu mrożącego na protestujących. W doktrynie prawa to
się nazywa legal
harassment, czyli teoretycznie zgodne z prawem nękanie, molestowanie.
Stare powiedzenie osoby ideowo bliskiej obecnej władzy głosi: dajcie mi
człowieka, a paragraf się znajdzie. Policja, zatrzymując protestujących, ma
problem z podaniem podstawy prawnej i faktycznej. Podstawa znajduje się dopiero
później, w notatce służbowej albo we wniosku o ukaranie.
Takich spraw aktualnie jest co
najmniej 800. Ze zrozumiałych względów nie jestem w stanie we wszystkich
uczestniczyć. Część odbywa się poza Warszawą. Do takich spraw należy także
zaliczyć przypadki obrońców Puszczy Białowieskiej. Tam policja i straż leśna
działały identycznie. Najpierw ludzi wyłapywano i zatrzymywano, a później
szukano podstawy prawnej. Od marca tego roku zaczął się nowy trend. Osoby
najbardziej aktywne na demonstracjach mają stawiane zarzuty karne; najczęściej
o pobicie policjanta czy naruszenie jego nietykalności cielesnej. Martwi mnie
to, że w tych sprawach brakuje dowodów obiektywnych takiego czynu.
Słowo przeciwko słowu...
Tak. Ewentualnie słowa dwóch funkcjonariuszy
przeciwko jednemu oskarżonemu. Ci ludzie są wyciągani z tłumu. Powinno być
wielu świadków. Ale nagle się okazuje, że ta osoba pobiła policjanta skuta
kajdankami z tyłu, w radiowozie. Albo popchnęła policjanta na ścianę, gdy
została wyprowadzona za róg, gdzie nikt postronny tego nie widział.
Wszystkie ruchy opozycji ulicznej
instruują ludzi na demonstracjach, co wolno, a czego nie. To jest przypominane
wręcz do znudzenia. Bierny opór tak, ale jakakolwiek agresja jest wykluczona.
Najnowsza taka sprawa dotyczy czterech mężczyzn zatrzymanych 20 lipca. Nie mamy
jeszcze dostępu do materiału dowodowego, więc mogę odnosić się tylko do
doniesień medialnych, policyjnych i nagrań, które widziałem. Wygląda na to,
że te osoby zostały zatrzymane, ponieważ były najbardziej aktywne w tłumie.
Jeden z panów miał rzucić w policjanta butelką. Z nagrania wynika, że podawał
ją koledze, tłum się poruszył, butelka wypadła mu z ręki.
Druga sytuacja dotyczy uderzenia
megafonem trzymanym w ręku. Jeden z policjantów bardzo mocno odepchnął rękę
demonstranta z megafonem i ten megafon uderzył drugiego policjanta, bo był
ścisk. Tu też nie sposób mówić o celowym działaniu. Moi klienci, pan Dawid i
pan Bartosz, nie dość, że mają zarzuty pobicia funkcjonariusza, to sami
zostali przez policję dotkliwie pobici. Działania policji od bardzo miękkich
zaczynają przechodzić do takich, które są charakterystyczne dla państw
totalitarnych. Coraz bliżej nam do Rosji czy Białorusi niż do Europy
Zachodniej.
Studentki Uniwersytetu Warszawskiego,
biorące udział w protestach, skarżą się, że gdy łapią za barierki pod Sejmem,
policjanci głaszczą je po dłoniach. Perfidna metoda. Co pan, jako prawnik, by
im poradził?
Nagrywać. Najlepiej cały przebieg
demonstracji, bo nigdy nie wiemy, w którym momencie coś się wydarzy. To ważne,
bo nagranie może być jedynym dowodem obiektywnym w postępowaniu. Policja co
prawda nagrywa, ale gdy są to nagrania dla niej niewygodne, zwykle nie
znajdują się potem w aktach sprawy. Niestety, ostatnio zdarzyło się, że policjanci
wyrwali telefon demonstrantowi. Dlatego zachęcam, by nagranie wysyłać od razu
na Facebooka czy inny portal społecznościowy, gdzie będzie dostępne.
O głaskaniu po dłoniach demonstrantek
trzymających barierki jeszcze nie słyszałem, raczej o bardzo mocnym naciskaniu.
Może takie Zachowanie, które należy określić jako akt molestowania seksualnego,
jest bardziej skuteczne wobec kobiet? Jeśli mamy to nagrane i są świadkowie,
należy to zgłosić. Można złożyć zażalenie na czynności policji. A po drugie –
zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa
przez policjanta; w tym wypadku wchodziłoby w grę molestowanie seksualne lub
naruszenie nietykalności cielesnej. Nagrywanie
działa także prewencyjnie, bo policja bardziej Się wtedy pilnuje. Często mamy,
niestety, problem z ustaleniem tożsamości policjantów, bo nie noszą tabliczek
imiennych ani oznaczeń stopni służbowych. Gdy stoją w zwartym szpalerze, jest
to zgodne z przepisami. Nagranie pozwoli zidentyfikować tych, którzy naruszają
prawo.
Pamięta pan moment, gdy dotarło
do pana, że to, co się dzieje, nie jest już normalne?
To było 16 grudnia 2016 r. Porównałem
w pamięci tę blokadę Sejmu z blokadą zorganizowaną przez Solidarność za rządów
PO. Wówczas działania policji były bardzo spokojne, nikt nikogo nie próbował
wywieźć czy wyciągnąć, nie stosowano siły. Politycy byli oczywiście
niezadowoleni, ale uznali, że jest to dopuszczalny sposób protestu. Zostawili
samochody i wychodzili na piechotę. O postawieniu barierek nikt nie myślał,
Solidarność przywiozła chyba własne, by zablokować wyjazdy. Można rządom PO
wiele zarzucać, ale z respektowaniem praw obywatelskich i praw człowieka nie
miały problemu. To je różni od rządów PiS. Oczywiście przed 16 grudnia mieliśmy
sygnały, że ta władza nie cofnie się przed niczym: brutalne, wulgarne wręcz, przejęcie
Trybunału Konstytucyjnego, przejęcie prokuratury i degradacja niewygodnych dla
władzy prokuratorów. Ale wydawało mi się, że nie odważy się użyć siły
przeciwko protestującym obywatelom. Niestety, myliłem się. Dziś to się dzieje
na skalę masową.
A co z głośnym swego czasu
pozwem Jarosław Kaczyński przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu?
Takiego pozwu nigdy nie było. Mnie
pan prezes osobiście nie obraził. Był pomysł, żebym razem z innymi prawnikami
przygotował pozew z powództwa członków KOD za to, że prezes Kaczyński nazwał
ich „gorszym sortem”. Doszliśmy jednak do wniosku, że pan prezes by ten proces
wygrał.
Dlaczego?
Ponieważ nie wskazał konkretnej
osoby. Nie bylibyśmy w stanie udowodnić, że miał na myśli kogoś, kto jest powodem
w tej sprawie, albo chciał naruszyć dobra osobiste np. pana Iksińskiego. Ten
sam problem mamy teraz w sprawie wykrzykiwania z mównicy sejmowej. Pan prezes
ewidentnie kierował swoje słowa o „mordach zdradzieckich” i „kanaliach” do
posłów opozycji. Prokuratura jednak umorzyła postępowanie, bo nie była w stanie
wskazać, kogo konkretnie miał obrazić.
Pewnie pan już pięćset razy
słyszał to pytanie, ale trudno się powstrzymać. imię i nazwisko pomaga, czy
przeszkadza?
Na pewno nie przeszkadza. Nie mogę
też powiedzieć, żeby jakoś nadzwyczajnie pomagało, ale łatwo mnie zapamiętać.
Choćby dziś - państwa fotograf robił mi zdjęcia, a potem spytał, jak się
nazywam, żeby je podpisać. Gdy się przedstawiłem, stwierdził, że nie będzie
notował, bo na pewno nie zapomni. Ludzie zazwyczaj reagują w takich sytuacjach
sympatią. Często pojawia się współczucie. Bardzo rzadko wrogość. Raz mi się
zdarzyło, że gdy wysłałem do kogoś maila, dostałem odpowiedź, że z takim
nazwiskiem nie mam czego szukać w jakimkolwiek biznesie. Niechęć odczuwam ze
strony niektórych posłów partii rządzącej, gdy bywam w Sejmie. Pana prezesa
nigdy osobiście nie spotkałem, więc nie wiem, jak by zareagował.
Nie jesteście przypadkiem
spokrewnieni?
Z tego, co wiem, to nie. Mój
świętej pamięci tata był genealogiem z zamiłowania i bardzo dokładnie przestudiował
drzewo genealogiczne naszej rodziny. Dotarł do 1800 r. O przodkach braci Kaczyńskich
pojawia się sporo informacji, więc kilka razy weryfikowałem, czy nie łączy nas
pokrewieństwo. Do 1800 r. nie mamy żadnych wspólnych przodków; imiona i
nazwiska się nie pokrywają. Dziadek braci Kaczyńskich miał tak samo na imię
jak dziadek mojego dziadka, ale dzieli ich 50 lat i zawody się nie zgadzają.
Raczej na pewno nie jesteśmy spokrewnieni, ale często słyszałem, że jestem
podobny do pana prezesa i w młodości faktycznie byłem.
To biuro na Nowogrodzkiej to
pan złośliwie wynajął?
Nie, choć mało kto w to wierzy.
Wszyscy podejrzewają, że to chwyt marketingowy. Kilka lat temu szukałem nowej
siedziby dla kancelarii i agentka zaprowadziła mnie akurat na Nowogrodzką.
Miejsce mi się bardzo spodobało. Dopiero po pół roku, kiedy przyszedł do mnie
pierwszy list zaadresowany do pana prezesa, skojarzyłem, że na Nowogrodzkiej
jest też siedziba PiS. Dziś listonosz już wie, że prezes PiS to nie ja, i
takich listów nie doręcza.
To może chociaż ma pan kota?
Nawet dwa. To koty mojej żony,
które uzyskałem wraz z małżeństwem. Ostatnio dowiedziałem się, że są dokładnie
tej płci i tak umaszczone, jak koty pana prezesa. Kot jest czarny, a kotka
szarobura. Tyle w kwestii podobieństw.
Rozmawiała Joanna Podgórska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz