poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Konfitury dla Chińczyków

Kiedy zdesperowani plantatorzy wysypywali pod nogi warszawiaków dorodne, ale za tanie maliny, premier wskazywał winnych: poprzednie rządy, które perły naszego przetwórstwa sprzedały obcym. W tym czasie kolejną perłę przejęli Chińczycy. Rząd nie zareagował. Wpuścił na nasz rynek prawdziwego smoka.

O transakcji, którą oficjalnie zawarto 11 czerw­ca tego roku, poinformowała agencja Bloom­berg, uznając ją za ważną. Może być bowiem wielkim kłopotem nie tylko dla Polski, któ­ra jest w Europie potentatem w produkcji m.in. koncentratu jabłkowego, ale także dla Włoch i Austrii, które również go produku­ją. Polska otworzyła śluzę. Chiński koncentrat gorszej jakości, ale dużo tańszy, może zalać unijny rynek.
   Wielu wątpiło, że polski rząd dopuści do tego przejęcia. W grudniu 2017 r. o zamiarze zakupu prywatnej polskiej firmy Appol poinformowano już oficjalnie. Bowiem prywatny właści­ciel trzech zakładów przetwórstwa owoców (w Łąkcie Górnej, Opolu Lubelskim oraz Potyczy w okolicy Grójca, czyli zagłębiu sadowniczym), głównie jabłek, ale także malin, porzeczek itp., podpisał z chińską firmą państwową Zhonglu Fruit Juice Co Ltd. list intencyjny. Podano nawet cenę, jaką nabywca ma zamiar za­płacić - 68,5 mln zł. Polski rząd miał więc czas, żeby zareagować.


Nóż w plecy
Na portalu sadyogrody.pl Tomasz Iżewski, prezes Warwin SA (firma skupuje owoce do produkcji win) powiedział wtedy, że Chińczycy przepłacają. Mylił się, dosko­nale wiedzieli, co robią. Nie płacili prze­cież za zakłady przetwórcze, ale za dostęp do unijnego rynku. Do tej pory Unia jak lew broniła własnych rolników i rynku spożyw­czego przed tanią chińską konkurencją, nie pozwalając chińskim firmom przejmować europejskich konkurentów. Na tani chiń­ski i turecki koncentrat jabłkowy nałożone są wysokie cła, a wysiłki chińskich firm, żeby kupić w Unii zakłady spożywcze, spełzały na niczym. Teraz unijni, ale przede wszystkim polscy producenci jabłek uznali, że wbito im nóż w plecy. Europejscy plan­tatorzy po prostu się boją, że jako produkt polski zaleje Europę koncentrat chiński. Europie trudno też zrozumieć, dlaczego pol­ski rząd wyrządził taką krzywdę własnym rolnikom.
   Mirosław Maliszewski, prezes Sadowników RP, nie ma złu­dzeń, że dla polskich rolników przejęcie Appolu to wiadomość fatalna. Chińczycy nie kupili polskiej firmy po to, żeby za owoce polskim plantatorom płacić więcej. Raczej odwrotnie. Z pew­nością też Zhonglu Fruit Juice nie zamierza produkowanego w naszym kraju koncentratu jabłkowego sprzedawać w Chi­nach. Sam jest przecież jednym z największych jego producen­tów na świecie, szuka rynków zbytu na swój produkt. Polski Appol jest pierwszą firmą przetwórstwa spożywczego, jaką Chińczykom udało się przejąć w Unii.
   Z zagrożeń, jakie płyną z chińskiego przejęcia, doskonale zda­wało sobie sprawę Stowarzyszenie Krajowa Unia Producentów Soków (KUPS) zrzeszająca największe firmy przetwórcze. Nume­rem jeden na naszym rynku jest polski Maspex, dalsze miejsca zajmuje niemiecki Doehler, Hortex, a także firmy austriackie, które w naszym kraju sporo zainwestowały w nowoczesne za­kłady. Zmuszone do konkurowania z Chińczykami za owoce do przetwórstwa z pewnością nie zapłacą sadownikom więcej.
   - O zamiarze przejęcia Appolu informowaliśmy zarówno Mi­nisterstwo Rolnictwa, jak i Urząd Ochrony Konkurencji i Kon­sumentów - zapewnia Barbara Groele, sekretarz generalny KUPS. - Liczyliśmy, że rząd, tak jak robią to w podobnych oko­licznościach rządy unijne, przygotuje kontrofertę i Appol zostanie w polskich rękach. Zapobiegłoby to osłabieniu funkcjonujących na polskim rynku firm, które teraz, kupując półprodukty, mu­szą konkurować z Chińczykami.
   Polskich rolników, wysypujących pod nogi warszawiaków maliny i porzeczki, premier Mateusz Morawiecki zapewniał, że rząd Prawa i Sprawiedliwości rozwiąże ich problemy, powo­łując do życia Narodowy Holding Spożywczy. Ten państwowy hol­ding będzie na tyle duży i silny - przekonuje premier - że wpłynie na konkurentów, by podnieśli ceny skupu owoców, sam bowiem będzie plantatorom i sadownikom płacił więcej. To kolejna wizja Morawieckiego, która ma spowodować, że wściekli producenci owoców nie odwrócą się od PiS przed wyborami samorządowy­mi. Żeby stała się rzeczywistością, NHS musiałby zacząć owoce skupować i przetwarzać. Pojawienie się oferty sprzedaży Appolu, sporego przetwórcy owoców miękkich oraz jabłek, idealnie się w strategię rządu wpisywało. Wydawało się, że trudno o lepszą okazję. Wystarczyło Appol po prostu kupić, żeby nie trafił w chiń­skie ręce i wzmocnił państwowy holding. Rząd tego nie zrobił.
   Najwyraźniej Plan dla wsi, którego gwoździem miało być po­wołanie Narodowego Holdingu Spożywczego, jest tylko elemen­tem propagandowej kampanii przed wyborami samorządowymi. Rząd PiS chwali się renacjonalizacją innych przedsiębiorstw, ale pereł przetwórstwa owoców, których tak żal premierowi, odzyskiwać nie zamierza. Zresztą Appol nie był okazją pierwszą ani jedyną. Kilka miesięcy wcześniej do sprze­daży wystawiony został także Hortex, kul­towa marka, znana każdemu Polakowi. Re­nomowany producent soków i mrożonek.
   W tym przypadku rząd miał jeszcze wię­cej czasu. Hortex przez 11 lat znajdował się w portfelu funduszu Argan Capital. Sy­gnały, że chętnie go sprzeda, Argan wysyłał od dawna. Do Hortexu należy około 20 proc. krajowego rynku soków i napojów owoco­wych, więc gdyby rząd rzeczywiście chciał wpłynąć na wyższe ceny skupu owoców, firma mogłaby stać się do tego dobrym narzędziem. Zwłaszcza razem z Appolem. Najwyraźniej jednak tych wizji premier realizować tak naprawdę nie zamierza. Pod koniec ubiegłego roku Hortex został kupiony przez kolejny fundusz, tym razem MID Europa Partners.
   Ten sam, który w 2013 r. kupił Polskie Koleje Linowe wraz z ko­lejką na Kasprowy Wierch za 215 mln zł. PiS w minionej kam­panii wyborczej do parlamentu obiecał kolejkę z obcych rąk odzyskać i - w przeciwieństwie do stworzenia holdingu spożyw­czego - tę obietnicę ma zamiar spełnić. Jednak w dość ryzykowny sposób, który w przyszłości może się okazać bardzo kosztowny dla Polski. Fundusz gotów był ją odsprzedać, ale zażądał ceny ponad dwukrotnie wyższej od tej, za którą kolejkę kupił.

Sposób na kolejkę
Otóż w tym samym czasie, gdy plantatorzy wysypywali maliny na ulice, PAP 14 lipca doniosła, że Krajowy Ośrodek Wsparcia Rol­nictwa stał się właścicielem... Polskich Kolei Linowych. Jak widać KOWR (następca zlikwidowanej Agencji Nieruchomości Rolnych) nie przejmował się protestami rolników i nie pomagał im, ale angażował środki w odzyskanie kolejki. Prawo i Sprawiedliwość nie zamierza jednak zapłacić funduszowi żądanej ceny i zastoso­wało wybieg, czyli ustawę o ziemi, którą uchwaliło po przejęciu władzy. Do akcji wkroczył Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, który - w myśl jej zapisów - ma prawo pierwokupu nie tylko grun­tów rolnych, ale też wszystkich akcji spółek, też prywatnych, które są także właścicielem gruntów rolnych. A PKL mają grunty, nad którymi biegną trasy kolejek. Pretekst więc się znalazł. W myśl tej samej ustawy KOWR nie musi za spółkę zapłacić tyle, ile zażąda jej właściciel, ale może zwrócić się o ustalenie ceny do sądu.
   Jeśli MID Europa Partners uzna, że wyznaczona przez polski sąd cena go nie satysfakcjonuje, może zwrócić się do między­narodowego arbitrażu o odszkodowanie. I może je dostać. Więc na rynku finansowym słychać, że fundusz, kupując Hortex, mógł liczyć, że polski rząd też zechce go odzyskać, podobnie jak PKL. Pojawi się okazja do następnego międzynarodowego arbitrażu. Na razie jednak plantatorzy owoców nie mogą liczyć na to, że Na­rodowy Holding Spożywczy przyjdzie im z pomocą.

Zmiękczanie plantatora
A sytuacja jest dramatyczna. Agro Navigator Banku PKO BP wyliczył, że w tym roku zbiory jabłek będą większe od ubiegło­rocznych aż o 51 proc. Także dlatego, że w zeszłym roku z po­wodu przymrozków owoców było mało. Dla sadowników klęska urodzaju nie byłaby aż tak dotkliwa, gdyby nie towarzyszył temu tak gwałtowny spadek cen. Według GUS w drugiej połowie lip­ca jabłka były tańsze o 63 proc.! Z powodu nieopłacalnych cen na krzakach zostało dużo czarnej porzeczki. Niezebrane maliny spleśnieją i za rok krzaki nie urodzą owoców.
   Sadownik Maliszewski jest przekonany, że zakłady przetwór­cze stosują zmowę cenową.
- No bo jak wytłumaczyć, że cena skupu jabłek urasta do 60 gr za kilogram, a następnego dnia nagle wszyscy, jak na ko­mendę, płacą tylko 50? - pyta. Wieczorem do skupu zawiezie wiśnie i dopiero wtedy dowie się, ile mu za nie zapłacą. A zapłacą, ile zechcą, bo wiedzą, że musi sprzedać.
Wiśnie na drugi dzień zmiękną, więc plan­tator musi zmięknąć wcześniej, jeśli nie chce owoców wyrzucić. Wylicza też inne sposoby, które pozwalają zakładom prze­twórczym plantatora zmiękczyć. W szczycie sezonu zakłady ogłaszają, że mają awarię i wstrzymują skup. Mimo że unijne firmy tak wiele zainwestowały w polski przemysł przetwórczy, że mogłyby każdego roku sku­pić trzy razy więcej owoców, niż to robią.
   Unia od kilku lat zaleca umowy kontrak­tacyjne, przekonuje, że tylko one ustabili­zują ceny. Ale w latach nieurodzaju chcą je zawierać przetwórcy, a niechętni są rolnicy, uważając, że rynek zmusi przemysł do podniesienia cen. W czasie klęski urodzaju - odwrotnie, rolnicy chcą, a przemysł nie bardzo, więc wszystko idzie na żywioł i o jakichkolwiek gwarancjach cenowych i stabi­lizacji trudno marzyć. Mirosław Maliszewski, jako szef Sadowni­ków RP wzory umów kontraktacyjnych, których stroną musi być także skup, ma przygotowane od kilku lat. Od państwa oczekuje, że zmusi do kontraktacji wszystkie strony.
   Na razie jednak państwo do kontraktacji nikogo nie zmusza. Zamiast tego znowelizowało, uchwaloną już przez obecną eki­pę przed rokiem, ustawę o przewadze kontraktowej. Zezwalała ona Urzędowi Ochrony Konsumentów i Konkurencji zaintere­sować się relacjami rolnik-przetwórca dopiero wtedy, gdy rolnik sprzedawał owoców za ponad 50 tys. zł. Prawo i Sprawiedliwość potrzebowało roku, by się zorientować, że polscy plantatorzy są mali i mało który sprzedaje za takie kwoty. Więc Marek Nie­chciał, prezes UOKiK, więcej obiecuje sobie po nowych zapisach obniżających tę poprzeczkę. Cieszy się, że teraz na nieprawidłowości może donosić do urzędu „nie tylko zainteresowany przed­siębiorca, ale ogół obywateli”. Autor donosu ma zagwarantowa­ną pełną anonimowość. Maliszewski wątpi jednak w wykrycie przez UOKiK zmowy cenowej. - Dostaliśmy od przetwórców pismo, że jak mamy nagrane rozmowy albo billingi, które by o takiej zmowie świadczyły, to mamy je im przesłać - ujawnia. Czyli że to nie oni mają szukać, ale Urząd.

Obce owoce
Konsumenci przed telewizorem też się oburzają. Za pół- kilogramowy pojemnik malin płacą w sklepie czy na straganie niekiedy nawet 10 zł (ostatnio jeszcze więcej), a producent w sku­pie dostaje 1,50 zł za cały kilogram? Złodzieje! Jeśli planta­tor nie chce dać zarobić złodziejowi, może sam przyjechać na giełdę, na przykład w podwarszawskich Broniszach. Zapła­ci 35 zł za wjazd i zażąda od zaopatrujących się tu właścicie­li sklepów tyle, ile tamci są gotowi zapłacić. Bez pośredników.
- W tym sezonie najniższa cena za kilo malin letnich wynosiła 6 zł, ale przeciętnie płacono 12. Teraz zaczęły się jesienne, droż­sze, po 14-17 za kilogram - wyjaśnia Maciej Kmera z giełdy owocowo-warzywnej w Broniszach. Ale to są owoce deserowe, dorodne, najwyższej jakości, ręcznie zebrane. Do skupu wiezie się przemysłowe.
   Produkcja owoców w Polsce rośnie z każdym rokiem. - Jeste­śmy pierwszym w Europie producentem jabłek, wiśni, malin i po­rzeczek i ich największym eksporterem. Ponieważ sami zjadamy mało - wyjaśnia Barbara Groele z KUPS - musimy wyeksportować aż 90 proc. porzeczek, 80 proc. jabłek i ponad 60 proc. zebranych malin. Ale za granicę owoców deserowych, osiągających najwyższe ceny, sprzedajemy bardzo mało, to trudny eksport. Naszą spe­cjalnością są półprodukty: soki zagęszczo­ne (koncentraty), mrożonki, a ostatnio soki NFC (nie z koncentratów). Niestety, popyt nie rośnie, konsumenci przerzucają się na wodę - mówi.
   Unijni plantatorzy już nie uprawiają owoców dla przetwórstwa, nie opłaca się. Jesteśmy jedyni, tegoroczna nadproduk­cja owoców miękkich i jabłek to głównie nasz problem. I, skłóceni z Unią, zostali­śmy z nim sami. Teraz kiedy sprzedaliśmy Chińczykom Appol, psując interes sadow­nikom włoskim i austriackim, tym bardziej nie oczekujmy pomocy. Na przykład takiej, żeby maliny ukraińskie i serbskie nie mogły bez przeszkód wjeżdżać na unijny rynek, bo to uderza tylko w polskich plantatorów. Unia nie będzie poma­gać Polsce, która sobie i innym szkodzi. Na wielu zresztą frontach.
   Mając do sprzedania za granicę tak wiele soków i koncentratów owocowych, właśnie uchwaliliśmy, a prezydent Duda szybko pod­pisał ustawę o znakowaniu żywności. Kolejny raz bez wyobraźni. Ma w nas wyzwolić gospodarczy patriotyzm - na każdym produk­cie spożywczym będzie informacja o kraju jego pochodzenia. Jeśli konsumenci innych krajów unijnych zrobią to samo, zmaleje eks­port nie tylko naszych soków i mrożonek. Za to w kraju soki z chiń­skiego, być może, koncentratu, pojawią się jako... produkt polski.
   To broń obosieczna, gdyż polscy rolnicy i plantatorzy z polskich konsumentów nie wyżyją, potrzebują otwartego, „niepatriotycznego” unijnego rynku. Nasz eksport żywno­ści, w 80 proc. na wspólny rynek, jest aż o 7 mld euro wyższy od importu. Podsycany przez polityków tzw. patriotyzm gospo­darczy jest dla naszych rolników szczególnie niebezpieczny.
   Więc kiedy wkrótce pod nogi warszawiaków polecą jabłka, za które sadownicy w skupie dostają grosze, premier będzie mógł już oskarżyć nie tylko poprzedników, ale też Europejczy­ków i Chińczyków.
Joanna Solska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz