Patrząc na to, co się
dzieje w polityce, domyślam się, że ci, którzy kłamią, tracą zdolność
odróżniania prawdy od fałszu - mówi Bogdan de Barbaro, psychiatra i
psychoterapeuta
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Czy kłamstwo ma krótkie nogi?
BOGDAN DE BARBARO: Czasem krótkie, czasem długie. Są kłamstwa obnażone i
nieobnażone, przy czym te drugie, wieczne niczym zbrodnia doskonała, mogą
fałszować rzeczywistość w sposób trwały i skuteczny.
Kłamstwo premiera
Morawieckiego, że sam negocjował wejście Polski do UE, zostało natychmiast
obnażone i uczyniło go tematem kpin. To znaczy, że nie jest groźne?
- Kłamstwo jest groźne, jeśli
stosowane przez władzę jako metoda retoryczna przyczynia się do oswojenia i
upowszechniania kłamania jako czegoś całkiem zwyczajnego. A skutki tego mogą
być fatalne, bo przecież odróżnianie prawdy od fałszu jest warunkiem sensownej
komunikacji międzyludzkiej.
Obojętniejemy na kłamstwo?
- Jeśli go przybywa i staje się
społecznie aprobowane, granice zaczynają się szybko zacierać. Swoją drogą,
psychoterapeuci, socjolodzy, politolodzy dysponują wiedzą, która pomaga
identyfikować polityczne kłamstwa, za pomocą których wyborcy popadają w
zadziwiającą bierność lub naiwność, a jednak ta wiedza jakoś do obywateli nie
dociera.
Gdy kilka lat temu ujawniono
nagrania, na których premier Ferenc Gyurcsany przyznał się do okłamywania
obywateli, upadł węgierski rząd. Dziś doradcy prezydenta USA mówią, że prawda
nie jest prawdą, a kłamstwa Trumpa nazywają alternatywnymi faktami.
- Czasami, ryzykując pogorszenie
nastroju, sięgam po prasę naszego obozu władzy. Świadomość, że ktoś może
czytać o tym, jak rząd rozwija demokrację i nie zapala mu się w głowie czerwona
lampka, sprawia, że ciarki przechodzą mi po plecach. Jako obywatel boleję nad
poziomem fałszu w polityce i nie ma we mnie na to zgody. A jednocześnie jako
psychoterapeucie podoba mi się postmodernistyczna koncepcja zakładająca, że
nie ma jednej prawdy, są tylko jej wersje. Dotyczy to wielowersyjności świata
subiektywnego, bo gdy do terapeuty przychodzą członkowie tej samej rodziny,
każdy opisuje sytuację z własnej perspektywy i zwykle każdy czuje się ofiarą,
„to inni mnie krzywdzą”. I w ten sposób mamy różne wersje, z których każda
wymaga uważności.
Pytanie, czy są granice tej
subiektywności?
- Otóż to. Gdy parę lat temu
brałem udział w międzynarodowej konferencji, na której słynny terapeuta
dowodził, że nie ma jednej prawdy, są tylko jej alternatywne wersje, jeden z
uczestników zapytał: „Wróciłem parę dni temu z wycieczki do Auschwitz. Czy
Auschwitz to tylko pewna wersja prawdy?”.
I jaka była odpowiedź?
- Nie było dobrej odpowiedzi.
Gdy pojawiają się zbrodnia, przemoc, krzywdzenie innego, kończy się płynność
interpretacji. Fakty są nienegocjowalne. Możemy się spierać, czy dany obraz
jest ładny, czy brzydki, ale nie możemy podważać faktu jego istnienia, gdy
wisi na ścianie. To samo dotyczy premiera Morawieckiego, który albo
uczestniczył w negocjacjach przed wejściem Polski do UE, albo nie. Trzeciej
opcji brak. Postmodernistyczne przyzwolenie na fakty alternatywne okazuje się
w takich przypadkach ślepą uliczką.
Czy w kłamaniu jest granica,
po której przekroczeniu człowiek traci kontrolę nad kłamstwem?
- Patrząc na to, co się dzieje w
polityce, domyślam się, że ci, którzy kłamią, tracą zdolność odróżniania
prawdy od fałszu. Ale rozumiem, że chodzi pani o odbiorcę kłamstw, nie o
kłamcę i wtedy kluczowe jest to, jak sobie z tym radzimy. Pyta mnie pani jako
obywatela, psychiatrę czy psychoterapeutę?
Najpierw jako psychoterapeutę.
- Jako psychoterapeuta muszę
przyznać, że mamy tendencję do zakłamywania rzeczywistości. W ten sposób
staramy się tworzyć i utrzymywać wyidealizowany autoportret. Bo chcemy o
sobie myśleć lepiej niż gorzej. Często w terapii dochodzi do demistyfikacji,
aby wspólnie z pacjentem dotrzeć do prawdy.
A jako obywatel, co pan
odpowie?
- Jako obywatel czuję się wobec
kłamstw bezsilny. Mogę jedynie wyrażać swoją na to niezgodę. W pracy
terapeuty mam do czynienia z błędnymi wersjami oceny, ale w polityce - z
rozmyślnym wprowadzaniem w błąd. Muszę przyznać, że mój dyskomfort pogłębia
fakt bycia chrześcijaninem. Gdy ludzie nazywający siebie chrześcijanami czy
katolikami w rażący sposób łamią VIII przykazanie o niemówieniu fałszywego
świadectwa przeciw bliźniemu, to mnie oburza. Bo kłamać na swój temat,
opowiadać, że uczestniczyło się w negocjacjach, albo że 1:27 jest zwycięstwem,
to jedno. Ale oczerniać, poniżać i unieważniać kłamstwem innego człowieka to
już podłość. I dlatego tak ważne jest, abyśmy jako odbiorcy kłamstw umieli je
identyfikować.
Obecna władza ma długą
litanię epitetów, jakimi określa przeciwników politycznych.
- Naznaczanie, wykluczanie,
poniżanie i eliminowanie to proces, który dobrze zna historia. Jeśli
działania, o których mówimy, mają charakter ciągły, obliczone są zwykle na
konkretny skutek. Charakterystyczne w nich jest również to, że występują momenty
graniczne, przełamujące dotychczasowe tabu. Jeśli chodzi o wypowiedzi obecnej
władzy, dla mnie takim niedopuszczalnym przekroczeniem granicy była wypowiedź o
pasożytach przynoszonych przez uchodźców. Bo skoro - nie bacząc na kontekst
historyczny i straszne lata 30. XX wieku - takie zdania mogą padać, to od tego
momentu można już właściwie powiedzieć wszystko. Inną dramatyczną w skutkach
wypowiedzią było rozróżnienie na tych, którzy stoją tam, gdzie trzeba, i na
tych, którzy stoją tam, gdzie stało ZOMO. Myślę, że autor tych wypowiedzi nie
był świadom, co tymi słowami wywołuje.
Jest pan jednym z terapeutów,
którzy uważają, że polityka może stwarzać zagrożenie dla zdrowia psychicznego
społeczeństwa i jako taka powinna być diagnozowana przez specjalistów.
- To oczywiście nie oznacza
prawa do publicznego diagnozowania poszczególnych polityków, ale zła polityka
zagraża dojrzałości obywateli. W państwach, w których mamy otwartość na
wielokulturowość, wielogłos w dyskusji, możliwość ścierania się różnych opinii,
obywatel ma prawo wyboru i zgodę na różnorodność świata. I wierzę, że elementem
higieny psychicznej Polki i Polaka, ich obywatelskiej dojrzałości jest
świadomość, że Polska ma w historii karty piękne i okropne, że nie jesteśmy
narodem wybranym, ale jednym z wielu. Takie spojrzenie na historię nie
jest tromtadracją ukrywającą
kompleksy, lecz spojrzeniem, które dostrzega nasze siły i słabości, blaski i
mroki. Tak jak w przypadku dojrzałej osobowości, która dysponuje autoportretem
złożonym, bez kompleksu wyższości i bez kompleksu niższości.
A w przeciwnym razie?
- W przeciwnym razie dostajemy
dogmat i jedyną słuszną prawdę. W Polsce, która jest Chrystusem narodów,
minister zawierza energetykę Matce Boskiej Królowej Polski. I to nie
przeszkadza mu zaniedbywać ekologii i przykładać ręki do sprzedaży trującego
miału węglowego. Z bożym błogosławieństwem.
To się nazywa hipokryzja.
- Gdyby przyszedł do mnie
polityk obecnej władzy, może miałbym prawo zachęcić go do namysłu... ale on do mnie nie przyjdzie, bo wie, że musiałby zadać sobie
pytania, które przeszkadzałyby mu w jego władaniu.
Władaniu autorytarnym?
- Nazwałbym je raczej politycznym
radykalizmem w takim rozumieniu, jak opisali to Seymour Lipset i Earl Raab w
odniesieniu do ekstremizmu amerykańskiego lat 1790-1970. Ich diagnoza brzmi
zadziwiająco współcześnie w dzisiejszej Polsce. Według nich istotą
radykalizmu politycznego jest dążenie do stworzenia niepluralistycznego ładu
opartego na sztywnym zestawie jednorodnych idei, czemu często towarzyszą
populizm i moralizm polityczny.
A strach?
- Strach jest ważną emocją
polityczną. Determinuje decyzje wyborcze. Wystarczy, że polityk powie: „Bójcie
się, bo obcy u bram, ale gdy przyjdę, to was obronię”. Zdobyta w ten sposób
władza, oparta na zarządzaniu strachem i sączeniu kłamstw oraz półprawd,
legitymizuje agresję wobec innych, a z samej władzy czyni opiekunów i obrońców.
Władza odgrywa tu rolę dobrego ojca, który chroni i bierze za wszystko
odpowiedzialność. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma zagrożeń i świat jest
bezpieczny, ale chodzi mi o to, by „ojcowie” strachem i lękami nie manipulowali
dla samego dzierżenia władzy.
Jeśli władza jest ojcem, to
obywatelom pozostaje rola dzieci.
- Owszem, władza wzmacniając
irracjonalne lęki, wmawia obywatelom, że rzeczywistość jest tak skomplikowana,
że sami nie dadzą rady. Powstaje więc relacja skośna: rodzic wie, rodzica
trzeba słuchać, dzieci nie muszą zgłębiać skomplikowanej rzeczywistości, bo
rodzice wytłumaczą. I w ten sposób grozi nam, że zostaniemy głuptasami,
godzącymi się na rolę dzieci niedojrzałych do własnych decyzji, wyborów i ocen.
Głuptasami, które potrzebują mówienia im, co jest dobre, a co złe, co wolno, a
czego nie.
A może to po prostu jeden z
przywilejów władzy?
- Podział na władających i
władanych jest bardzo pierwotny i każdy z nas go doświadczył. Całe życie w
jakimś stopniu pozostajemy pod władzą innych, ale rzecz w tym, aby stopniowo
nabywać świadomość, że oprócz zależności jest też i wewnętrzna wolność.
Wolność, ale nie swawola. Ta świadomość to podstawowy warunek rozwoju
indywidualnego. Inna rzecz, że to wersja ambitna, bo wolność jest związana z
odpowiedzialnością i wcale nie musi być atrakcyjna. Bycie liliputem
okazuje się dla wielu wygodniejsze.
Liliputem?
- Wybitny socjolog Stanisław
Ossowski opisał, jeszcze w czasach PRL, kompleks liliputa polegający na tym, że
ludzie są przekonani, iż nie mają żadnego wpływu na rzeczywistość, bo ci na
górze decydują o wszystkim i to, co ważne, dzieje się ponad naszymi głowami.
„Jestem za malutki, żeby się w to mieszać”. W pewnym sensie takie rozumowanie
nie jest absurdalne, bo gdyby brać pod uwagę, że mój głos jest jednym z 20
milionów, to mój wpływ jednej dwudziestomilionowej jest bliski zera. Ale
przecież tu nie chodzi o bezpośredni wpływ, lecz o pozycję egzystencjalną. O
to, czy jako ta jedna dwudziestomilionowa cząstka postrzegam siebie jako osobę
współtworzącą, sprawczą, czy uznam, że nie mam żadnego znaczenia. Jeśli uznam,
że mój głos nie ma znaczenia, to tym samym się unieważniam. A więc de facto
staję przed niezwykle ważnym wyborem: czy nie idę na wybory i chcę, by inni za
mnie o mnie decydowali, czy nie chcę się pozbawiać poczucia sprawczości i moje
indywidualne uczestnictwo uznam za potrzebne etycznie, emocjonalnie i
merytorycznie.
Ekonomiści powiadają, że bez
grosza nie ma miliona.
- Nawet gdybym nie miał mieć
żadnego zysku, to wersja, w której pozbawiam się prawa wyboru, jest dla mnie
upokarzająca, bo sam siebie wykluczam. David Riesman w
słynnej książce „Samotny tłum” stworzył kategorię „społeczeństwa
zewnątrzsterownego”, którego członkowie są emocjonalnie niezaangażowani w politykę.
Są konformistami, których cechuje myślenie: moja chata z kraja. Riesman już w
1950 roku przewidział, że społeczeństwa zewnątrzsterowne staną się w
przyszłości dominujące.
Taka postawa to marzenie
każdej władzy.
- Zapewne, choć sam instynkt
władzy to inne zagadnienie. Bliska jest mi koncepcja Antoniego Kępińskiego,
który opisał potrzebę władania. Gdy ktoś wpada w sidła tego pragnienia, to
łatwo stać się jego niewolnikiem, w dodatku bez świadomości, że się jest w tej
pułapce. I mamy wtedy osobisty dramat, bo taka osoba staje się nieświadomym
niewolnikiem własnego instynktu.
Mówi pan o Jarosławie
Kaczyńskim?
- Mówię o postawie, która nie
jest odosobniona w świecie dzisiejszej polityki, nie tylko polskiej. A jeśli
chodzi o Jarosława Kaczyńskiego, to już za swych poprzednich rządów wygłosił
maksymę Władysława Gomułki, że „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”. Gdy
robi się coś niegodziwego, coś niezgodnego z prawem, to tylko utrzymanie się
przy władzy gwarantuje bezkarność.
Powiedział pan, że zła
polityka zagraża dojrzałości obywateli, czyni z nich bezwolne dzieci, liliputy.
Jak to się ma do polityki godnościowej PiS?
- Czym innym jest straszenie
Unią Europejską, która - jak głoszą niektórzy - chce nam zabrać wartości, tradycje,
godność i dumę, czego prawdziwi Polacy będą bronić do ostatniej kropli krwi,
tylko najpierw weźmy od Brukseli pieniądze, które przecież nam się należą (jest
coś paskudnego w takim myśleniu, nieprawdaż?), a czym innym pytanie: jak
pozostać we wspólnocie i się w niej nie roztopić? To jest bardzo ważne pytanie
o granice „ja”, o własną tożsamość. To pytanie dotyczy każdego związku:
kochanków, małżonków, przyjaciół i państw.
Społeczeństwo, które otwiera się
na inne, nie może utracić swojej tożsamości. Ale to pytanie, niestety, ginie w
ogniu walki politycznej i polaryzacji stanowisk.
Jak tę tożsamość obronić?
- Mając ugruntowaną świadomość
własnej wartości. I tu wracamy do początku naszej rozmowy. Poczucie wartości
oparte na otwartości („nie boję się innych, bo jestem na tyle silny, że nie
mogą mi zagrozić”) jest dokładnym przeciwieństwem poczucia wartości budowanego
na kompleksach. Przecież ten, kto uczestniczy w marszu nacjonalistów i pręży
muskuły, w głębi serca nie czuje spokoju płynącego z - mówiąc w
psychologicznym uproszczeniu - poczucia bycia kochanym. W dzieciństwie nie
zaznał bezpiecznej więzi z rodzicami. Demonstrowanie siły i agresji jest mu
potrzebne, bo wewnątrz czuje się słaby.
Szpalery policji, barierki
odgradzające rządzących od obywateli to dowód siły czy bezsilności władzy?
- Związek między lękiem a
demonstrowaniem siły jest bardzo ścisły. To trochę tak, jak w scence
komediowej, gdy ktoś ma ochotę przyłożyć drugiemu, ale boi się odwetu, więc
woła: „Trzymajcie mnie, trzymajcie, bo zaraz komuś przywalę!”. W rzeczywistości
nikt nie musi go trzymać, bo to tylko manifestowanie pozornej mocy.
Dlaczego tej władzy tak
bardzo potrzebny jest wróg?
- Amerykański historyk Richard
Hofstadter ukuł termin „styl paranoiczny” w odniesieniu do polityki i
polityków. Tu nie chodzi o paranoję jako chorobę psychiczną, lecz o nadmierną
nieufność i podejrzliwość oraz permanentne podsycanie poczucia krzywdy.
Czy paranoiczny styl
uprawiania polityki jest zagrożeniem dla obywateli?
- Według Hofstadtera
konsekwencją jest postrzeganie polityki wyłącznie jako pola walki. Z wrogiem
uznawanym za totalne zagrożenie nie mediuje się, nie szuka kompromisu. Trzeba
go pokonać i wyeliminować. Liczy się wyłącznie zwycięstwo.
Czy stawianie za główny cel
pokonania wroga uaktywnia tkwiącą w człowieku skłonność do zła?
- Bertold Brecht powiedział:
„człowiek ma większą skłonność ku dobru niż złu, ale warunki mu nie sprzyjają”.
Jeśli tak jest rzeczywiście, to bardzo ważne, abyśmy wiedzieli, jakie są te
„warunki”, które aktywizują zło. Agresja, nienawiść, gotowość do poniżenia
innych, podsycanie poczucia zagrożenia, w tym zagrożenia własnej tożsamości,
wzbudzanie poczucia bycia słabym, zranionym, skrzywdzonym. I kłamstwo - jako
narzędzie.
Może na tym właśnie polega
siła rażenia absurdalnego hasła „Polska w ruinie”?
- Niecne, ale chwytliwe.
Odpowiedzialnością polityków jest to, w jaki sposób skanalizują drzemiące w
nas lęk i agresję. W sposób twórczy czy destruktywny? Para pójdzie w budowanie
czy w destrukcję? Wiadomo nie od dziś, że jednemu dla wyrzucenia z siebie
agresji wystarczy kopanie piłki na boisku przez 90 minut, drugiemu wykrzyczenie
z siebie protest songu, a trzeci będzie musiał zamienić patriotyzm w
nacjonalizm. Co gorsza, ta agresja jest zaraźliwa.
Znaleźliśmy się na równi
pochyłej?
- Znalazła się na niej
demokracja na całym świecie. Postmodernistyczna polityka „everything goes” zaprowadziła nas w ślepą uliczkę. Ripostą na zacieranie
granic okazuje się wznoszenie murów. Wahadło odchyla się w przeciwną stronę.
Ponowoczesność dała fantastyczne efekty w architekturze, interesujące w
literaturze, inspirujące w psychoterapii, ale w życiu społecznym ułatwia
katastrofę. Polska specyfika tej katastrofy polega na tłumaczeniu wszystkiego
mitem narodowej ofiary: smoleńskiej, imperialnej (bo rozszarpywanej przez
imperium moskiewskie i brukselskie) i ofiary historycznej (bo inni próbują nam
odebrać status bezgrzesznych bohaterów). Wyświechtane wydawałoby się hasło:
„Bóg, honor, ojczyzna” znów jest wszędzie obecne: wprost lub między wierszami
i stanowi gwarant - złudny oczywiście - naszego bezpieczeństwa od wszelkich zagrożeń.
Wielkie słowa są nadużywane i dewaluowane. Ułatwiają zakłamywanie
rzeczywistości i okłamywanie samych siebie.
Bogdan de Barbaro jest profesorem
psychiatrii i terapeutą, szefem Katedry Psychiatrii Collegium Medicum
Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz superwizorem Polskiego Towarzystwa
Psychiatrycznego, autorem i współautorem licznych publikacji z dziedziny
psychoterapii, zwłaszcza terapii rodziny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz