piątek, 24 sierpnia 2018

Sądy: będzie gorzej



Ponad 80 proc. społeczeństwa chce reformy sądownictwa - ogłasza rządowa telewizja, rzekomo pokazując społeczne poparcie dla pisowskich ustaw sądowych. Ludzie chcą reformy sądów, ale tej PiS jeszcze nie przeprowadził.

Obóz władzy przeprowadza jedynie wymianę kadr, która nie tylko nie przełoży się na po­prawę pracy sądów, ale ją pogorszy. Dlaczego ludzie chcą reformy? Przyczyny można po­dzielić na trzy grupy: obiektywne, subiektywne i wynikające z antysędziowskiej propagandy. Obiektywne to przewlekłość postępowań są­dowych i utrudniony dostęp do wymiaru spra­wiedliwości: za wysokie dla niektórych opłaty sądowe (te akurat PiS jeszcze podniósł) i wysokie koszty pomocy prawnej (z inicjatywy prezydenta poszerzono ostatnio prawo do pomocy bezpłatnej).
   Powody subiektywne to przekonanie o niesprawiedliwości są­dów. Choć, oczywiście, zdarzają się wyroki niesprawiedliwe obiek­tywnie, jak choćby skazanie Tomasza Komendy. Dlatego system sprawiedliwości powinien być tak zorganizowany, żeby była realna
szansa na naprawienie niesprawiedliwości przez odwołanie się od wyroku czy wznowienie postępowania.
   Subiektywna niesprawiedliwość to, po pierwsze, znana prawda, że zawsze jedna strona jest niezadowolona z wyroku. Po drugie - ludzie czerpią swoją wiedzę o sądach z mediów, a te podają in­formacje wyłącznie o sprawach i wyrokach bulwersujących (co nie musi oznaczać, że wyrok był obiektywnie zły). Po trzecie - sędziowie nie dbają, by strony rozumiały wyrok. Nie potrafią go też tłuma­czyć opinii publicznej. Umieją to robić niezadowoleni z wyroku adwokaci czy prokuratorzy - i to oni kształtują opinię o sprawie­dliwości wyroku.
   I wreszcie antysędziowska propaganda uprawiana przez po­lityków, która zaczęła się pod koniec lat 90. Że sądy są za łagod­ne dla przestępców - czemu przeczy choćby to, że mamy dwu­krotnie wyższy poziom prizonizacji, czyli liczbę więźniów na 100 tys. mieszkańców, niż wynosi średnia w Unii, chociaż nie mamy wyższej przestępczości.
   Że sędziowie są zdemoralizowani i popełniają przestępstwa - czemu przeczą wyniki specjalnej komórki powołanej w Pro­kuraturze Krajowej do ścigania przestępstw sędziów i prokura­torów. Jej urobkiem jest głównie afera z korupcją i oszustwami w krakowskim Centrum Zakupów dla Sądownictwa, gdzie podejrzanymi i oskarżonymi są nie sędziowie, ale dyrektorzy sądów podlegli ministrowi sprawiedliwości. Sędzia jest jeden - były pre­zes Sądu Apelacyjnego w Krakowie - ale ma zarzut niezwiązany z orzekaniem.
   Że sędziowie są z PRL - czemu przeczy średnia wieku sędziego: nieco ponad 40 lat, a więc wykształcili się już w III RP! Wreszcie: że sędziowie są kastą, która „sama siebie wybiera i sama sądzi”. Samowybieranie i samosądzenie to akurat gwarancje sędziowskiej niezawisłości, bez których będziemy mieli sędziów na telefon, od­powiednio dobieranych i zastraszanych sankcjami dyscyplinar­nymi i karnymi. Zresztą po reformie Krajowej Rady Sądownictwa sędziowie już się sami nie wybierają. Robią to politycy partii rzą­dzącej. A po reformie Sądu Najwyższego nie będą się sami sądzić: osądzą ich wybrani do Izby Dyscyplinarnej prokuratorzy i wybrani przez senatorów partii rządzącej ławnicy. Na wniosek rzecznika dyscyplinarnego, wskazanego przez ministra-prokuratora gene­ralnego, będą sędziom odbierać immunitet i wydalać z zawodu.

Tak więc „reformy" PiS odpowiadają wyłącznie na propa­gandę antysędziowską. A także - w ograniczonym zakresie - na poczucie o niesprawiedliwości sądów. Zakres ów ogranicza się do osób, które wierzą, że sędziowie dozorowani politycznie będą bardziej sprawiedliwi, na co nie ma żadnych dowodów, a może być wręcz przeciwnie.
   Co z przewlekłością postępowań? Pod rządami PiS wzrosła.
Z rządowych danych wynika, że w zeszłym roku zwiększył się średni czas oczekiwania na osądzenie sprawy w pierwszej instan­cji z 55 do 77 dni. Obciążenie sędziów sprawami jest gigantycz­ne: w sądach rejonowych sędziowie mają średnio do osądzenia 995,8 sprawy rocznie (w tej liczbie nie ma spraw wieczystoksięgowych i załatwianych w e-sądzie). To znaczy, że dziennie (wziąwszy pod uwagę tylko dni robocze) powinni sądzić po pięć spraw. Ale to niemożliwe, bo w sądach jest za mało sal rozpraw, by wszyscy sędziowie mogli sądzić jednocześnie. Poza tym nie wystarcza dni roboczych na czytanie akt i przygotowywanie się do rozpraw. Dla­tego sędziowie pracują w weekendy. W sądach wyższych instancji jest lepiej: na sędziego okręgowego przypada 305,8 sprawy, na ape­lacyjnego - 212,2 sprawy.
   Obciążenie sędziów wzrosło, bo przez dwa lata swoich rządów minister Zbigniew Ziobro wstrzymywał ogłaszanie konkursów na wolne miejsca sędziowskie. Zebrało się ich z tysiąc, czyli jedna dziesiąta wszystkich etatów sędziowskich. Minister wstrzymywał konkursy mimo próśb prezesów sądów i czasem dramatycznej wręcz sytuacji, jak w Sądzie Rejonowym w Wołominie, gdzie sę­dziowie mieli po tysiąc spraw w referacie każdego miesiąca. Wstrzy­mywał konkursy z przyczyn wyłącznie politycznych: czekał na „re­formę” KRS, by partia miała pełną kontrolę nad nominacjami. Więc świadomie przyczyniał się do przewlekłości spraw w sądach.

Rząd PiS nie wygospodarował też pieniędzy na podwyżki dla asystentów sędziów, referendarzy i obsługę sekretar­ską sędziów. Zarabiają mniej, niż dostaliby na kasie w Biedron­ce (według danych Solidarności Pracowników Sądownictwa wy­nagrodzenia asystentów to niecałe 3 tys. netto, a pracowników sądowych - 1800 zł), więc masowo rezygnują. Z odpowiedzi mi­nisterstwa na interpelację poselską wynika, że w 2017 r. z sądów odeszło 1309 pracowników, w tym 465 asystentów, 712 urzędników i 132 innych pracowników. Natomiast Solidarność Pracowników Sądownictwa podaje, że przez trzy lata z pracy odeszło 82 proc. asystentów sędziów, 42 proc. urzędników sądowych, 78 proc. in­nych pracowników sądów. Oczywiście jest też nabór, ale nowi nie mają doświadczenia i są mniej efektywni. Teraz na sądownictwo pieniędzy będzie jeszcze mniej, bo reformę Sądu Najwyższego, w tym środki na zorganizowanie dwóch nowych Izb: Dyscypli­narnej i Spraw Nadzwyczajnych, i na uposażenie ok. 70 nowych sędziów, zostaną wzięte z budżetu sądów powszechnych.
   Tak więc na razie rządy PiS spowodowały większą przewlekłość w sądach i nic nie wskazuje, żeby miało się polepszyć. Bo trud­no sobie wyobrazić, jak wymiana sędziów miałaby się przyczynić do usprawnienia pracy. Żaden polityk PiS tego nie wyjaśnił. Można śmiało założyć, że będzie wolniej i gorzej także dlatego, że przyjdą nowi sędziowie, bez doświadczenia.
   Do usprawnienia sądów przyczyniłaby się reforma procedury, ale przez blisko trzy lata rządów PiS nic w tej sprawie nie zrobił. Jeśli coś przygotowuje, to po swojemu, czyli bez konsultacji z sędziami.
   Chociaż przewlekłość jest faktem, to na tle UE nie wyglądamy źle. Mieścimy się w środku stawki, czasem nawet w czołówce. Tak wyni­ka z Tablicy Wymiaru Sprawiedliwości - to badania, które Unia prze­prowadza systematycznie, bazując głównie na danych rządowych i danych organizacji gospodarczych. Z danych od 2015 do 2017 i początku 2018 r. wynika, że jesteśmy w czołówce, jeśli chodzi o wpływ spraw: 4. miejsce na 27 krajów Unii. W czasie rozpatry­wania wszystkich spraw mamy 6. miejsce, a spraw spornych - 12., przed np. Niemcami czy Francją. Ostatnie są Włochy - 3 tys. dni.
U nas - ok. 500 dni. Nakłady na sądownictwo na głowę mieszkańca - 17. miejsce (ok. 50 euro). Liczba sędziów na 100 tys. mieszkańców - 9. miejsce, 26 sędziów (np. Niemcy - 24).
   Postrzegana niezależność sądów i sędziów w Polsce jest niska na tle Unii - 22. miejsce. Ale jednocześnie nie tak katastrofalna, jak wynika z badań polskich sondażowni dotyczących zaufania do insty­tucji państwowych: „bardzo dobrze” i „dobrze” ocenia tę niezależ­ność 41 proc. Polaków, a „źle” i „bardzo źle” - 47 proc. (pozostali nie wiedzą). Najgorzej jest na Węgrzech: dobrze - 22 proc., źle - 69 proc.

Będzie Budapeszt w Warszawie? Chyba będzie, bo ponad 44 proc. zbadanych przez IBRiS na zlecenie „Rzeczpospolitej” (7-8 lipca) uważa, że zmiany w sądownictwie będą mieć negatyw­ny wpływ na poziom zaufania do sądów, a tylko 26 proc. twierdzi, że pozytywny. Z tego samego sondażu wynika, że 47 proc. badanych uważa, że po reformie będzie w sądach zdecydowanie gorzej. Ge­neralnie trwającą od ponad dwóch lat reformę PiS w sądownictwie źle ocenia 54 proc. badanych, a dobrze - 38 proc.
   Trudno się dziwić takim wynikom, gdy ludzie słyszą, że minister sprawiedliwości wymienia prezesów sądów na swoich, że mianuje sędziów dyscyplinarnych, a politycy PiS zapowiadają sędziom dyscyplinarki za wyroki. Że Krajowa Rada Sądownictwa w konkursach na stanowiska sędziowskie bada światopogląd kandydatów. A pro­kurator generalny grozi sędziom Sądu Najwyższego kryminałem za to, że zadali pytanie prawne Trybunałowi Sprawiedliwości UE.
   Część ludzi jednak wierzy, że reforma kadrowa poprawi działa­nie sądów. I to niekoniecznie dlatego, że nie zdają sobie sprawy, iż sędziowie mają być wymienieni na takich, którzy w razie potrze­by orzekać będą tak, jak oczekuje władza. Przeciwnie: uważają, że - tak jak to podkreśla PiS - „sędziowie nie mogą przeszkadzać w rządzeniu demokratycznie wybranej władzy” (czyli że nie mogą jej kontrolować). Ci ludzie kupują argument, że sędziowie są wła­dzą bez demokratycznego mandatu, czyli władzą „gorszego sor­tu”. A kontrola polityczna nad nimi sprawi, że obywatel będzie sobie mógł załatwić w partii rządzącej sprawiedliwy, czyli dobry dla siebie, wyrok.
   O tym, jak bardzo ludzie wierzą w to, że polityczny nadzór nad sądami sprawi, że będą bardziej sprawiedliwe, świadczy zwycię­stwo Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich. Ważnym punk­tem jego kampanii była „Dudapomoc” - punkt pomocy prawnej dla ludności. Pod drzwiami „Dudapomocy” ustawiały się kolejki jak za PRL: po kilkaset osób. Ludzie mieli nadzieję, że jeśli uda im się przekonać kandydata PiS do ich sprawy, to on już zrobi w sądzie porządek i wywalczy sprawiedliwe rozstrzygnięcie. Jak nie dziś - to wtedy, gdy zostanie prezydentem. I nikomu nie przy­chodziło do głowy, że interwencja polityka w rozstrzygnięcie sądu narusza konstytucję. Zresztą „Dudapomoc” tak właśnie się re­klamowała: interweniujemy w prokuraturze, sądach i urzędach. Jak wynika z informacji podanych na stronie prezydenta, takich interwencji było wtedy 1,2 tys. na kilka tysięcy zgłoszonych spraw.
   Kontynuacją „Dudapomocy” jest Biuro Interwencyjnej Pomocy Prawnej działające w ramach Kancelarii Prezydenta. Zapytałam, na czym polegają owe „interwencje”, w szczególności w prokura­turze i sądach? Bo w przeciwieństwie do rzecznika praw obywatel­skich prezydent nie może żądać akt spraw, nie ma też uprawnień procesowych. Nie mówiąc już o sugerowaniu czy nakazywaniu sądowi czy prokuraturze, jak ma postąpić w określonej sprawie (w stosunku do sądu takich uprawnień nie ma nikt, poza sądem wyższej instancji, w ramach postępowania odwoławczego). Tak więc jedyne, co takie prezydenckie biuro może robić, to udzielać porad prawnych i np. pomocy w sformułowaniu pisma. Na czym więc polegają „interwencje” Biura Interwencyjnej Pomocy?
   W odpowiedzi dostałam link do raportu z blisko trzyletniej działal­ności Biura. Napisano w nim, że Biuro dostało blisko 38,5 tys. listów, około 13 tys. telefonów, a pracownicy spotkali się z ok. 4 tys. osób. Koniec danych. Ile spraw „załatwiono”? Nie wiadomo. Ile było „interwencji”? Też nie. Jest informacja, że połowa spraw dotyczy sądów. Jest też kilkanaście wybranych „ludzkich historii”, które dotyczą urzędów i złego prawa. I informacja, że jeśli sprawa do­tyczy trwającego postępowania, Biuro jej nie podejmuje, bo „nie ingeruje w działania sądów i ich wyroki oraz nie ma możliwości zmian orzeczeń zapadłych w sprawach sądowych”. A jednak lu­dzie wierzą, że prezydent, premier, poseł, minister załatwi im spra­wiedliwy wyrok. Dlatego nie odrzucają reformy, która ma polegać na umieszczeniu w sądach posłusznych sędziów. A przynajmniej nie odrzuca jej wspomniane wyżej 38 proc. badanych przez IBRiS.
   Skuteczność takiej reformy kadrowej widać w Trybunale Konsty­tucyjnym, gdzie PiS wymienił 60 proc. sędziów, a jego ludzie przejęli zarządzanie zarówno pracą sędziów, jak całą obsługą prawną. Mia­nowany wiceprezesem przez prezydenta Mariusz Muszyński pu­blicznie przyznał, że wraz z mianowaną prezeską TK Julią Przyłębską manipulują składami Trybunału. Trybunał, tak jak prezydent, stał się żyrantem poczynań partii rządzącej. Wystarczy spojrzeć na wyroki wydane w sprawach, które interesowały PiS: o zgodności z konsty­tucją ostatniej pisowskiej ustawy o TK, o niezgodności z konstytucją wyboru Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego (wyrok mógł być użyty do usunięcia prezes Małgorzaty Gersdorf, ale zdecydowano się na opcję z posłaniem jej na emeryturę), wyrok odmawiający są­dowi powszechnemu prawa oceny prawidłowości wyboru prezesa i wiceprezesa TK czy wyrok w sprawie pisowskiej ustawy o zgroma­dzeniach: że uprzywilejowane „zgromadzenia cykliczne” są zgodne z konstytucją. Wyroków polskiego Trybunału nie traktuje już po­ważnie Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu: przestał wymagać skargi do TK dla wyczerpania drogi krajowej. Jeśli PiS powiedzie się przejęcie Sądu Najwyższego, być może droga Polaków do Strasburga będzie jeszcze krótsza: wystarczy prawomocny wyrok.

Przejęcie Trybunału pokazuje, że władza może rządzić są­dem. Ale to, co obiecywała - że „Trybunał wreszcie przestanie się zajmować sprawami politycznymi i zacznie rozpatrywać skargi oby­wateli” - kompletnie się nie sprawdziło. Trybunał sądzi o połowę mniej spraw niż w 2015 r. Jego wiarygodność jest tak niska, że lu­dzie przestali kierować do niego skargi: w 2015 r. wpłynęło ich 245, a w 2017 - 77. Zaległości rosną, bo Trybunał rzadko sądzi, a rządzący Trybunałem Julia Przyłębska i Mariusz Muszyński (teraz rzucony przez partię na odcinek Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego) praktycznie nie wyznaczają spraw sądzonych w pełnym składzie, bo boją się zdań odrębnych, które uznają za propagandową porażkę. A swego czasu PiS chciał, żeby wszystkie były sądzone w pełnym składzie... A więc PiS znalazł jednak sposób na rozładowanie spraw w sądach: ludzie przestaną je do nich kierować. Proste i genialne.
   PiS znalazł też sposób na to, jak przywrócić ludziom poczucie sprawiedliwości. Równie prosty. Zamiast sądu - teatr. Zamiast spra­wiedliwego wyroku - obietnica. Tak działa komisja reprywatyzacyj - na ministra sprawiedliwości Patryka Jakiego. Przez lata sądy sądziły sprawy reprywatyzacyjne lepiej lub gorzej (dziś widać, że jeśli chodzi o nieruchomości warszawskie, często gorzej). I oto teraz odbywa się sąd symboliczny transmitowany na żywo. Zeznają lokatorzy, opowiadają o szykanach, nieszczęściach. Potem zeznają „złoczyń­cy”, brani w krzyżowy ogień pytań. Na koniec wychodzi Patryk Jaki i czyni sprawiedliwość: zwracamy wam mieszkania, dajemy odszko­dowanie. Kurtyna zapada.
   A dalej sprawa wędruje do sądu, bo ci, którym komisja odebrała to, co sobie zdobyli, wyłudzili lub kupili, oczywiście się odwołują. Podobnie jak miasto Warszawa, które ma płacić odszkodowania, chociaż decyzje o zwrocie podejmowało najczęściej na podstawie wyroku sądowego lub niezakwestionowanych wcześniej dokumen­tów. I nie wiadomo do końca, dlaczego odszkodowanie ma wynieść akurat tyle, ile zarządziła komisja Jakiego? No więc wszystko jest jak dawniej - w rękach sądu. Ale PiS już urządził teatr, z transmisją na żywo: Patrzcie, tak się czyni prawo i sprawiedliwość! A sądy to już inna sprawa.
Ewa Siedlecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz